Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

czwartek, 27 marca 2014

Słów parę o kaczawskich lasach

Dzień dwudziesty dziewiąty, listopad.
Wieś Mysłów, Owczarek, Dłużec, Chmielarz, Lisie Skały, Bielec, żółtym szlakiem pod Radzimowice, Mysłów.

Będąc ostatnio w okolicy wsi Radzimowice, pomyliłem wzniesienie Owczarek z drugim, wyższym, nieznanym mi z nazwy (moje mapy nie podają jej), wznoszącym się tuż przy wsi. Myśl o tej pomyłce nie dawała mi spokoju, postanowiłem więc sprawdzić na miejscu, a przy okazji poznać wzgórza na północ od Owczarka. Pojechałem. Na przełęcz przy Osełce wszedłem nim na dobre się rozwidniło, a to, co zobaczyłem, nie napawało optymizmem.
Dzień wstawał ciężki, przygnieciony zwałami szarych i czarnych chmur, nawet śladu jutrzenki i jakichkolwiek kolorów. Śnieg leżący bliżej szczytu Osełki odbierał górze kolory, czynił ją czarno-białą. Westchnąłem i poszedłem pomyszkować między obydwoma wzniesieniami. Owczarek jest mało zaznaczonym szczytem, takim, przez które przechodzi się nawet nie zauważając wznoszenia się czy opadania poziomu. Doprawdy, nie wiem czemu to wzniesienie wszędzie na mapach ma podaną nazwę, a to drugie, dużo wyższe i wyraźniej zaznaczone, nazwy nie ma. Przy najbliższej okazji zapytam o nią kogoś mieszkającego w Radzimowicach. Na zboczu Owczarka wszedłem w ciemny i błotnisty las, a niżej przeciąłem żółty szlak i poszedłem znalezioną drogą pod górę, w stronę Dłużca.
Kaczawskie lasy.
Mokre, błotniste, bez kolorów, smutne lasy pod listopadowymi lub grudniowymi chmurami; lasy, w których jeśli coś zabłyszczy odrobiną światła, to tylko kałuże na drodze - właśnie jak tutaj. Bywa, że idąc takim lasem śpieszę się aby wyjść z niego, ale i bywa niejako odwrotnie, bo gdy zatrzymam się i wsłucham w taki las, albo gdy zobaczę w nim coś, jakiś ładny drobiazg, cokolwiek (a jeśli chce się znaleźć, to i znajduje) ten las potrafi zmienić oblicze. Kiedyś w takim lesie znalazłem dzikie wysypisko śmieci (nie jedno, niestety, widziałem wysypisko w tych górach); stałem na brzegu zagłębienia wypełnionego puszkami, oponami i butelkami, i nagle zapragnąłem zobaczyć las bez tych śmieci: z szeleszczącymi liśćmi i trzaskającymi gałązkami pod stopami, a nie z butelkami. Las, o którym wiem, że wiosną odmieni swoje oblicze zgodnie z odwiecznym rytmem Natury. Wtedy wydał mi się skrzywdzony przez ludzi i ładny, bo naturalny, prawdziwy, odwieczny.
Lasy, które najłatwiej chwalić: w jasnych plamach słońca, ciepłe, kolorowe i uśmiechnięte w pogodny dzień wczesnej jesieni; idzie się nimi odpowiadając radością na ich radość, idzie się wolniej aby nasycić oczy ich urodą i aby droga nie skończyła się zbyt szybko.
Lasy w tej wyjątkowej chwili ustępowania mgły, gdy słońce rozświetlając ostatnie jej pasemka, majestatycznymi i jakże urokliwymi słupami pałającego światła przebija się przez korony drzew i osiada na zielonym mchu poszycia.
Lasy rozciapane deszczem i topniejącym śniegiem, którymi idzie się słuchając szelestu kropel na kapturze peleryny i chlupania pod butami zostawiającymi na mokrym śniegu głębokie ślady podchodzące czarną wodą. Czasami jednostajność odgłosów przerwie nagłe i głośne pacnięcie mokrego śniegu zsuwającego się z konarów drzew, zostawiając na przyprószonym igliwiem śniegu ciemniejsze ślady wgłębień. Idzie się takimi lasami odczuwając zadowolenie z suchości w butach i z ciepłego ubrania, pieszcząc myśl o wypiciu kubka gorącej herbaty.
Albo lasy we mgle: tajemnicze, srogie, milczące, wielkie, obce i jednocześnie jakże swojskie. Piękne lasy. Drzewa pojawiają się blisko przed nami, jakby w tej chwili wchodziły w nasz świat aby pokazać się nam, i niknące zaraz za nami. Wielkie drzewa, te szare, strzeliste i masywne, z koroną ukrytą wysoko, we mgle, wydają się większe i wieczne, nierzadko majestatyczne; małe choinki podsuwają nam pod oczy swoje ramiona wygięte w ten charakterystyczny łuk, a na końcach ich igieł widać niezliczone maleńkie kropelki wody, którym tylko odrobiny światła brakuje by zalśnić diamentowo.
Las zimowy, śnieżny las, okrywa swoje świerki śniegiem, ich ramiona stają się ciężkie, zwisają jakby były brzemienne. Szare pnie są białe od nawietrznej, a małe drzewka całe przykryte śniegiem, tylko czasami jakaś ciekawska gałązka wychyli nos na biały świat. Gdy w takim lesie w mroźny dzień zaświeci słońce, świeży śnieg nabiera barwy jasnego złota obsypanego diamentowym proszkiem. Czasami czapa śniegu spadnie z gałęzi, ta z ulgą podniesie się, a w dół z cichym szelestem posypie się najdelikatniejszy, świecący pył promieni słońca.
Jak opisać cud mroźnego, słonecznego ranka na skraju lasu srebrzystego od grubej szadzi, która potrafi najzwyklejszy badyl uczynić berłem? Oto kilka brzóz, są przygięte aż do ziemi ciężarem szadzi, która czyni je królewsko pięknymi, ale jednocześnie za te krótkie chwile chwały każe sobie drogo płacić: jedna z nich nie wytrzymała ciężaru i mimo swojej wiotkości pęka wydając odgłos podobny do strzału. Patrzę na nią doznając dziwnego pomieszania wrażeń, bo i żal odczuwam, i oszołomienie urokiem dzieł Natury i radość przeżywania.

Chmury nieco ustąpiły, nie dusiły już tak mocno ziemi, na otwartej przestrzeni łąk rozjaśniło się. W miarę zdobywania wysokości, podnosiła się za mną Osełka; góra i z tej strony przyciągała wzrok swoją urodą. Krajobraz wokół był na pół jesienny, na pół zimowy: niżej przeważała zieleń traw i ozimin, wyżej było już biało, zimowo. 


Często otwierałem mapę, bo trudno było wybrać najlepszą drogę ku szczytowi – zbocze poprzedzielane było zagajnikami, jęzorami zarośli i nitkami drzew na miedzach. Pod szczytem czekały na mnie rozległe widoki: od gór w pobliżu Wojcieszowa, do Żeleźniaka z jego charakterystycznymi drzewami na szczycie - znane i rozpoznawane góry widziane z nieznanej do tej pory strony.
Lasy wyżej rozjaśniły się, nabrały wyrazistości: zaświeciło słońce dobywając z nich ukrytą resztkę jesiennych kolorów, a obok pojawił się długi mój cień. Uśmiechnąłem się do słońca, ono do mnie.
Szczyt Dłużca odsłonił mi widok na północ: rozpoznałem Sokołowskie Wzgórza i Ostrzycę za nimi, a tamte wzgórza, z boku? Nie wiedziałem. Jakże mało jeszcze wiem o tych górach.
Łąkami poszedłem na zachód, w stronę Chmielarza, znajdując na jego szczycie omszałe i śpiące głaziska. Między drzewami prześwitywał bliski Połom i dalszy, niebieski, masyw Okola. Szumiały maszyny kamieniołomu.
Chciałem dojść na Bielec, wzgórze z nieczynnym kamieniołomem zwanym (jak i czasami samo wzgórze) „Gruszką”, a po drodze znaleźć Lisie Skały. Wydawało mi się, że najlepszym sposobem będzie pójść szlakiem wyznaczonej tam ścieżki przyrodniczej – nic bardziej mylnego, jak się okazało. Idąc południowym stokiem Chmielarza, schodziłem tą właśnie ścieżką; doszedłem do jednej z tablic opisujących przyrodę, i… I dalej nie było ani ścieżki, ani nawet jej śladu. Kluczyłem, zawracałem, nie znalazłem. Dużych lasów tam nie ma, ale jest takie splątanie polan z chwastami sięgającymi głowy, lasków, krzaków i młodniaków, że trudno było się tamtędy poruszać. Wybrałem jednak kierunek i poszedłem. Zarośnięty, nieużywany dukt skończył się w lesie, zrobiłem wypad tu i tam, zobaczyłem trudny do przejścia gąszcz i zawróciłem do drogi przy ostatniej tablicy ścieżki przyrodniczej. Tam, z mapą w ręku, rozglądając się, raz jeszcze próbowałem znaleźć drogę ku Skałom, ale ponownie stwierdziłem, iż istnieje tylko na mapie. Poszedłem pewną drogą, acz nieco okrężną: rowerowym szlakiem prowadzącym mnie niżej po stoku ku miasteczku. Gdy po prawej las skończył się, skręciłem na łąki i niewiele dalej odnalazłem Lisie Skały, a przy nich… tablicę informacyjną przyrodniczej ścieżki. Śladu jej samej w jedną ani w drugą stronę nie znalazłem. Wygląda to tak, jakby twórcom ścieżki wystarczyło pieniędzy czy inwencji na same tablice i ławki przy nich – na wytyczenie i oznaczenie samej ścieżki już nie.


Skały są ładne: od strony Wojcieszowa pionowe, wyżej nawet przewieszone, wysokie na około 8 metrów, nie do wejścia bez odpowiedniego sprzętu. A na tablicy ich wysokość określona jest na 3-4 metrów. Dziwne. Siedziałem na ławce, na brzegu łąki opadającej ku miasteczku ładnym stokiem. Dobre miejsce do posiedzenia i do odpoczynku w pogodny dzień.

Droga na Bielec była łatwa i ładna – dróżkami wśród łąk. Szczyt tego wzniesienia jest słabo wypiętrzony, ale od południa urywa się nagle. Z krawędzi urwiska widać wielką wyrwę w zboczu góry i wielki dół na dole – to kamieniołom Gruszka. 


Miasteczko u stóp, na wprost Miłek, po prawej huczący kamieniołom na zboczu Połomu. U stóp góry pełzały wielkie-małe wywrotki; były wieloosiowymi monstrami zabierającymi kilkadziesiąt ton ładunku, a wyglądały jak mrówki przy słoniu – nie tyle z powodu odległości, co poprzez porównanie do wielkości góry, która przecież jest duża tylko wobec niewielkich standardów kaczawskich. Oto skala ludzkich wysiłków przy dziełach natury.
Wracając rowerowym szlakiem, zobaczyłem jeszcze jedną tablicę ścieżki przyrodniczej: stała na uboczu, pod wielkim bukiem, a przy niej oczywiście nie znalazłem żadnej ścieżki. Warto było skręcić ku niej, i to z dwóch powodów: buk jest imponujący, ma ponad 5 metrów obwodu i potężną koronę, a na skraju lasu, przy tablicy, stoi ławka – świetne widokiem miejsce na biwak, albo zwyczajnie, do posiedzenia i pogapienia się. Posłuchania siebie, poleniuchowania w końcu, a jest to czynność człowiekowi po prostu bardzo czasami potrzebna.

Na wysokości Owczarka doszedłem do żółtego szlaku i poszedłem nim ku Radzimowicom. Kiedyś szedłem nim, ale wtedy nie zauważyłem na mapie znaku starej kopalni tuż przy szlaku. Dzisiaj odszukałem to miejsce. Wiele tam nie widać poza na pół zasypanymi dziurami w ziemi i groblą czy tamą. Płynie tamtędy strumień toczący żółte wody pełne osadów, przy tamie spiętrza się w niewielkie jeziorko wśród drzew. Ciemno tam i dziko. Opuszczone dzieło człowieka, które woda atakuje i kiedyś pokona. Rozmyje nasyp i zaleczy rany ziemi usuwając z niej ślady ludzi.
Są przy wiosce miejsca, które chciałem jeszcze odwiedzić, ale nie zdążyłem z powodu swojego gapiostwa. Otóż dzień kończył się, zrobiło się chłodniej, sięgnąłem więc do kieszeni kurtki po rękawice i… kieszeń była pusta. Moje ulubione rękawice zgubiłem. Gdzie, skoro zdjąłem je kilka godzin temu? Przy tamie urządziłem przerwę, może tam? To niedaleko, kilometr dobrym szlakiem, a jeśli tam nie znajdę ich, będę musiał zrezygnować z poszukiwań, bo robi się późno. Wróciłem i znalazłem. Więcej nie będę trzymać je w zbyt płytkiej kieszeni. Ponownie podszedłem pod Radzimowice, a gdy przed wioską opuściłem szlak wychodząc na otwartą przestrzeń łąk, zobaczyłem górę Miłek - najwyraźniej przestawiła się, bo widziałem ją z innego boku. Zmierzchało się. Idąc w stronę wioski Mysłów trawersowałem zbocza nie chcąc tracić wysokości, w nogach czułem już dziesiątą godzinę wędrowania, a i noc rozlewała się po stokach.
Daleko za mną świeciły się czerwone światła na Barańcu, obok nich jeszcze jakieś inne, dalsze, chyba na Łysej Górze, a po lewej i nieco wyżej jedno zagubione światło Radzimowic. Bele siana mijane na siodle przełęczy i widziane na tle jaśniejszego tam nieba, wydawały się czarnymi chochołami czekającymi na mnie. Po drugiej stronie przełęczy zobaczyłem nieruchome światła Mysłowa, a odrobinę wyżej wolno przesuwające się światła samochodów – podróżujące robaczki świętojańskie. Droga jaśniała w ciemności, kierując mnie ku wiosce w dole.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz