Strony

piątek, 22 czerwca 2018

Rozmyślania

140618
Brałem czas za rogi i mocowałem się z nim jak Ursus z bykiem, ale im mocniej zaciskałem dłonie i bardziej się sprężałem, czas okazywał się szybszy i silniejszy. Ostatnio przyszła mi do głowy zupełnie odmienna metoda radzenia sobie z nim; metoda dokładnie odwrotna.
Po pracy biorę prysznic i siadam nic nie robiąc. Tak, wiem: mam do napisania dwa listy, czekają odpowiedzi na blogu, powinienem zadzwonić do kogoś, skończyć prace nad tekstem drugiej książki, ale to wszystko później. Może poczytam teraz? Może zajrzę tu i tam, tak niezobowiązująco? Siedzę i czuję charakterystyczne odpływanie: myśl uwalnia się z więzów mojej woli i szybuje gdzieś, a ja nie zawracam jej, a po prostu patrzę gdzie mnie wiedzie. Wczoraj podniosłem poduszkę i półsiedząc czytałem książkę wiedząc, że w tej wygodnej pozycji szybko zacznę drzemać. Drzemałem, a zbudziwszy się nie ganiłem się za stracony czas, a z lubością przeciągałem na swoim wielkim łożu. Było mi fajnie.
Na razie próbuję metody i słucham siebie, czy przypadkiem nie odezwie się we mnie ten, który zawsze gonił czas. Milczy, ale ja go znam i wiem, że łatwo z nim nie wygram.
Ano, zobaczymy kto komu da radę.
W kilka dni później.
Przegrałem potyczkę.
Od wielu lat mam poczucie tracenia czasu gdy oglądam film, biorę udział w nieciekawych rozmowach, takich zwykłych pleple przy stole, czytam bieżące informacje podawane w popularnych mediach, a nawet gdy czytam książkę z gatunku łatwych i przyjemnych.
W ramach walki z moją walką o czas uznałem, że mógłbym obejrzeć film. Z pierwszego wybranego zrezygnowałem po kwadrancie, z drugiego jeszcze szybciej, trzeci wyłączyłem w połowie. Wszystkie wydały mi się nieciekawe, takie „pleple”. Dzisiaj wspomniałem Matrixa, film, który kiedyś podobał mi się, a że nie znam zupełnie nowości, nie chcąc znowu błądzić, wybrałem powtórkę, film sprawdzony. Po trzydziestu minutach, mimo iż oglądałem go z ciekawością, wyłączyłem. Skończę na raty – postanowiłem – wszak Marek Aureliusz czeka, a jeszcze parę słów o wcześniej przeczytanej książce powinienem napisać.
To jest ta przegrana, którą właściwie można uznać za wygraną. A może tylko się tłumaczę ze swojego przymusu gonienia czasu?

Coraz częściej myślę o drodze. Wspominam te najpiękniejsze, zalotnie uśmiechające się, radosne, ale przecież chciałbym widzieć niechby chmurną i bez kolorów, byle była przy mnie i gasiła tęsknotę. Wiele razy próbowałem słowami wyrazić swoją potrzebę drogi i jej wołanie, ale jak w słowa ubrać coś, co bez nich się obywa? Czym tak naprawdę jest to tajemne pragnienie, tak nieuchwytne, a przecież tak silne?
Znam uzasadnienia filogenetyczne, rozumiem praźródła pragnienia drogi tkwiące w nas samych, ale tutaj – i nie tylko – objawia się we mnie wyraźna ambiwalencja: z ciekawością poznaję tajniki nauki, wiele dla mnie znaczy wiedza, za oczywisty mam związek z widzeniem świata ładniejszym, bardziej złożonym i ciekawszym, ale jednocześnie gdy czytając o człowieku dotrę do jądra jakiejś naszej cechy czy skłonności, budzi się we może nie bunt, ale coś bliskiego. Coś objawiającego się przekonaniem, takim cichym, niewyrażonym nawet w myśli, o istnieniu drugiego jądra, drugiej prawdy, może nawet głębszej i – co najważniejsze – mojej, tylko mojej, bo zależnej li tylko od mojego ducha, a nie uwarunkowań istniejących poza mną. Często zdaję sobie sprawę z bezradności takich myśli wobec faktów, ale nadal są mi bliskie i potrzebne.
Sztuczne, wydumane, intelektualne problemy? Może i tak, ale to najprawdziwsze moje życie i dlatego tkwi w nich wartość trudna do przecenienia. Jak i w ich odległości od świata, w którym spędzam większość swojego czasu.

180618
Więc „Rozmyślania” Marka Aureliusza.
Dzielę je na trzy grupy:
Pierwsze są celne, odkrywcze i mądre – takie, pod którymi stawiam wykrzykniki i podkreślenia. Drugie uznaję za ciekawe i warte zastanowienia dla ich zgłębienia. Z trzecimi się nie zgadzam, a przy kilku czuję, że mój wizerunek Marka-mędrca traci na wartości. Niżej swobodny wybór cytatów przynależnych do trzech grup i moje komentarze. Nie są specjalnie wnikliwe czy odkrywcze, pisane były na bieżąco i są jedynie echem słów autora odbitych w moim wnętrzu.

Pożądać niemożliwości – jest szaleństwem. A niemożliwe jest, by ludzie moralnie źli nie popełniali nic takiego.”

Cała doczesność – to punkcik wieczności. Wszystko małe, zmienne, znikome!”

Jakbym Koheleta czytał, co właściwie nie powinno dziwić, ponieważ ich obu sporo łączy – ponad wszystkim, co dzieli.

Co nie jest pożyteczne dla roju, i dla pszczoły nie jest pożyteczne.”

Czy na pewno można odnieść to spostrzeżenie i do ludzi? Bo że do pszczół to i owszem, ale w istocie znaczy to tyle, co powiedzenie wprost, że jednostka się nie liczy. Budzi to we mnie niemiłe skojarzenia z niedawnymi dziejami ludzkości, ale tutaj powinno się znajdować tylko ślad myślenia obywatelskiego – jak w wielu miejscach „Rozmyślań”. W innym miejscu autor odmienia powiedzenie stosując je do nas:

Co państwu nie jest szkodliwe, nie przynosi szkody i obywatelowi.”

Cóż, tutaj uwidacznia się zmiana w pojmowaniu państwa – skutek wieków nas dzielących.
Niżej zmiana jest wyraźniejsza:

Czyż nie jasne, że niższe istoty stworzone dla wyższych, a wyższe dla siebie nawzajem?”

Obok poniższego fragmentu napisałem słowa „O, nie!” – odruchowy i bezradny protest.

I chętnie przyjmuj każde wydarzenie, chociażby się zdawało zbyt przykre, bo ono prowadzi tam, prowadzi do zdrowia wszechświata, do powodzenia i pomyślności Zeusa. Nie byłby on bowiem tego nikomu nadarzył, gdyby to nie było zarazem darem dla całości. (…) Dla dwu więc powodów należy z miłością przyjmować to, co się wydarza: po pierwsze dlatego, że tobie się to stało i tobie zostało zlecone i do ciebie w jakimś pozostawało stosunku, sprzężone z tobą od wieków, z przyczyn przedwiecznych, po wtóre zaś dlatego, że dla zarządcy świata jest i to, co jednostkom się wydarza, czynnikiem powodzenia i doskonałości wszechświata, a – na Zeusa – nawet samego istnienia. Kaleczy się bowiem całość, gdybyś nawet w drobnostce przerwał związek i spójnię tak cząstek fizycznych, jak i przyczyn. Przerywasz zaś – o ile to w twej mocy – jeżeli się czujesz z czegoś niezadowolonym i jakoby niweczysz.”

Fascynuje mnie i jednocześnie przeraża wizja wszechświata, w którym jesteśmy maleńkim trybikiem mającym obrócić się tak, jak nasz twórca ustalił, nawet kosztem swojego rozsypania się. Stoickie poddanie się temu, co nie od nas zależne – owszem, ale tutaj podane w sposób nie do przyjęcia przeze mnie, ponieważ odzierający mnie z podmiotowości, woli i godności – na chwałę boga i jego zamysłów oraz szczęśliwości wszechświata. Jakbym jednocześnie czytał słowa stoika, chrześcijańskiego filozofa, buddyjskiego myśliciela i scenariusz działań głównego komputera w filmie „Matrix”. Nie wyobrażam sobie jakiegokolwiek mechanizmu fizykalnego wszechświata, który doznać mógłby szkody na skutek mojej niezgody na wydarzenia złe. Jeśli uwzględnić sprawcę, inicjatora zdarzeń we wszechświecie, to jedno z dwojga: albo nie interesuje go los tych ludzkich zębatek, albo, jeśli przyjmie się za pewnik miłosierdzie stwórcy, łatwo dochodzi się do sprzeczności. Nie przekonują mnie tłumaczenia ludzi wierzących w boską nieingerencję dla zachowania nienaruszalności ludzkiej woli, ponieważ nadal zostaje otwarta kwestia tsunami, wirusów i innych kataklizmów najzupełniej niezależnych od ludzi.
Podejrzewam, że Marek nie rozpatrywał tych zagadnień, ponieważ jego rozumowanie biegło innym torem, nieznanym mi. Nie piszę, że błędnym, a nieznanym. Dość mi jednak przeczytanego, by poczuć w sobie ostry protest. To, co jednostce się wydarza, ma być czynnikiem powodzenia i doskonałości wszechświata. To jego słowa. Jak je zrozumieć, żeby móc chociaż trochę zbliżyć się do jego rozumowania, skoro wymowa tych słów poraża?
Dobrze byłoby prześledzić rozwój myśli Marka doprowadzających go do tego miejsca. Niżej znowu o wszechświecie. Właśnie w takich spostrzeżeniach znajduję drogę do stoickiej niezależności wobec życiowych kłopotów.

Składam się z pierwiastka przyczyny i tworzywa. Ani jedno, ani drugie nie marnieje w nic, tak jak nie powstało z niczego. Każda więc moja cząstka przez przemianę przejdzie w jakąś cząstkę wszechświata. A owa znowu w inną jakąś cząstkę wszechświata się zmieni. I tak w nieskończoność.”

W innym miejscu zwróciłem uwagę na ciekawą i niepozbawioną logiki definicję dobra i zła. Marek pisze o skutkach wybrania przez nas za dobro czegoś, co jest niezależne od nas: że takie wybory prowadzą do niezadowolenia z bogów i nienawiści do ludzi.

Ale gdy osądzimy jako dobro i zło to tylko, co od nas zawisło, to nie ma żadnego powodu ani żalić się na bogów, ani w nieprzyjacielskim pozostawać do ludzi stosunku.”

Tutaj podobna myśl:

Zawsze masz możność żyć szczęśliwie, jeśli pójdziesz dobrą drogą i zechcesz dobrze myśleć i czynić. Dwie są bowiem cechy wspólne duszy boga i człowieka, i wszelkiego stworzenia obdarzonego rozumem. A te są, że nie ulega przeszkodzie z niczyjej strony i to, że znajduje dobro w usposobieniu i działaniu pełnym sprawiedliwości i że na tym poprzestaje w swoim dążeniu.”
I pamiętać o tym, że wszystko, co jest poza granicami twej istoty fizycznej i duchowej, ani do ciebie nie należy, ani od ciebie nie zależy.”

Jednym z fundamentów jego stosunku do świata i życia jest wiara w bogów kierujących ludzkim życiem. 
 
Jeżeli bogowie uradzili coś o mnie i o tym, co mnie ma spotkać, to uradzili dobrze. Niełatwo bowiem wyobrazić sobie boga niezdolnego do mądrego postanowienia. A z jakiego też powodu mieliby dążyć do wyrządzenia mi krzywdy?

Najwyraźniej wiary tej Marek nie podaje w wątpliwość, istnienie bogów ustalających ludzki los przyjmując jako pewnik. Nieco niżej przychodzi mu do głowy myśl określana przez niego jako bezbożna, o bogach nie podejmujących w stosunku do nas żadnych postanowień. Cóż wtedy?

Jeżeli rzeczywiście nie przedsiębiorą postanowień w żadnej sprawie, która nas dotyczy, to ja mam władzę postanowienia sam o sobie. Mogę cenić to, co mi jest pożyteczne.”

Co wybiera? Wybiera to, co pożyteczne jest dla państwa. Rzymianin do ostatniej kosteczki.
Słowa o powinnościach społecznych i obywatelskich powracają w wielu miejscach.

Życie krótkie, a jedyny owoc życia ziemskiego to pobyt na ziemi zbożny i prace obywatelskie.”

Nie przestaniesz cenić i wielu innych rzeczy? To nie będziesz ani wolny, ani zadowolony z siebie, ani panem namiętności.”

Prawdziwości tych słów doświadczyłem na sobie. Kiedyś straciłem wszystko, co miałem w świecie materialnym. Będąc na dnie ubóstwa poczułem… wyzwolenie. Wolność i ulgę. Później znowu zacząłem obrastać w dobra, ale ślad tamtej chwili został we mnie i zachował swoje oddziaływanie.

Na koniec refleksja ogólniejszej natury:
Głębokie prawdy brzmią jak banały. Fakt obiektywny, czy paskudne znamię naszych czasów?

„Najlepszym sposobem obrony jest nie odpłacać pięknym za nadobne.”
„A szczęśliwy los – to dobre drgnienie duszy, dobre skłonności, dobre czyny.”
Dobro jest wypełnieniem ludzkiego celu – to myśl Marka napisana moimi słowami.

środa, 6 czerwca 2018

O pójściu za potrzebą

050618

O pracy

W minionym tygodniu moje kolejne dziecko zaczęło swoje samodzielne życie: nowy wóz mieszkalny szefa doczekał się swoich lokatorów. Zdjęć wnętrza nie zamieszczam uznając, iż nie wypada mi tego robić, skoro jest to prywatne mieszkanie, ale zapewniam, że jest bardzo eleganckie, wygodne i funkcjonalne, w niczym nieprzypominające barakowozu. Na zewnątrz klejone aluminium i stal nierdzewna, liczne siłowniki, woda i prąd z własnego źródła. Solidność wykonania gwarantująca użytkowanie przez – według mojej oceny – co najmniej trzydzieści lat. O kosztach też nie wypada mi pisać, dość powiedzieć, że były kosmiczne. Na pracach koncepcyjnych, kierowaniu wykonaniem i pracami własnymi, zeszło mi ponad 1500 godzin, a ten czas był tylko niewielką częścią całości.



Czy jestem zadowolony? Średnio. W tym względzie jestem perfekcjonistą, którego w pełni zadowala praca wykonana bez żadnych potknięć, a tutaj parę było.

Nie jest to największa praca, którą kierowałem w tej firmie. Kilka lat temu odnawiałem, czy raczej odtwarzałem, pałac strachów z dinozaurami. Ja i pracownicy mojego zespołu spędziliśmy 11 tysięcy godzin pracy w ciągu dwóch lat nad tym urządzeniem.




Rozglądam się po tych lunaparkach (firma ma ich dwa) i co krok widzę swoje ślady. Ślady moich rąk, mojego umysłu i mojego czasu.



O słowach słów parę.

W wielu miejscach lunaparku wywieszone są tablice nakazujące kupować bilety tylko w kasie, a tam, gdzie są jakieś okienka, treść jest taka: „Tutaj kasy nie ma”. Oczywiście mowa o kasie w znaczeniu miejsca kupowania biletu. Kilka już razy spotkałem się z ciekawym rozumieniem tego napisu: otóż ludzie uznają, że można tam wchodzić bez biletu, to znaczy nie płacąc za wejście, czyli bez pieniędzy. Po ichniemu bez kasy.

Pierwszego dnia w nowym mieście kolega zapytał przechodnia o bliski sklep. Usłyszał odpowiedź, którą w różnych wersjach znam z autopsji:

Piwo może pan kupić na stacji paliw.

Skąd taka reakcja, taka ocena? Z pozorów, którymi ludzie się kierują w swoich ocenach. Nieporównywalnie częściej spotykam się z oznakami lekceważenia lub wprost pogardy, gdy mam na sobie robocze ubranie; nie pamiętam takiego traktowania gdy byłem w garniturze.

Czasami zauważam u siebie pokazywanie ludziom wała: świadomie, prowokując, idę „na miasto”, do sklepu, w roboczym ubraniu.

Poczujcie się lepiej, ludzie, patrząc na mnie, skoro inaczej nie potraficie.



O pracy, ale inaczej, czyli pora na filozofowanie o socjologicznym zabarwieniu.

Nasz prace i zawody są dziwne, coraz dziwniejsze i coraz bardziej wyspecjalizowane. Za takie uznaję te, które związane są z naszą cywilizacją techniczną: ten jest specjalistą od programów do rozpoznawania sfilmowanych twarzy, tamten naprawia automatyczne skrzynie biegów, ja remontuję karuzele lub rozciągam przewody do ich zasilania, inny siedząc w biurze wypisuje jakieś papiery.

Oddajemy te swoje oddalone od życia umiejętności komuś, kto płaci nam za ich praktyczne stosowanie.

Praca u kogoś i praca wyspecjalizowana nie jest naturalna, ponieważ psychicznie nie jesteśmy dobrze do takiej dopasowani. Przez wiele tysiącleci pracowaliśmy dla siebie i dla bliskich, zajmując się tym, co nam było potrzebne, a tak ogromny czas musiał zostawić i zostawił w nas ślady.

Rzadko się zdarza ciekawość wykonywanych prac, jeszcze rzadziej pasja i poczucie spełnienia. Cóż wtedy mają wspólnego z naszym życiem te umiejętności i zajęcia? Nic, a fakt ten tworzy podział niemożliwy do akceptacji przez naszą psychikę: na pracę i czas po pracy, na czas zarabiania pieniędzy i normalnego życia. Chcielibyśmy tak robić, czy raczej czujemy, że wypracowując dystans między nami a sprawami pracy, powinniśmy oddzielać jedno od drugiego, ale to tyle, co dzielić nasze jedno życie na części. Trudno o bezkarność takich dążeń.

Nasze prace są odhumanizowane nie tylko nastawieniem pracodawców na zysk, eksploatacją ludzi, widzeniu w pracowniku środka do zdobycia „kasy”, ale i oderwaniem od realiów życia – tego prawdziwego, poza pracą. Te prace pozbawione są związków z nami. Jeśli z pracą łączy nas tylko konieczność zarabiania, stan taki prowadzi do kłopotów z naszą psychiką: alienacji, stresu, zagubienia sensu. Także do trudności w praktykowaniu umiejętności najważniejszej: dostrzegania radości zwykłego dnia.

Natomiast praca u siebie i dla siebie, a już zwłaszcza najprostsza, najbliższa naturze – owszem. Gdy zbiera się owoce i robi przetwory, gdy rąbie drewno na zimę, gdy sadzi się i zbiera, nasza praca ma bezpośredni związek z nami i z naszym życiem, a przez to inaczej jest odbierana, mimo nierzadkiej swojej uciążliwości.

To nowa moja filozofia, znikąd niezaczerpnięta. Zapewne ma jakieś luki, ale taka mi się pomyślała w związku ze światowym obiegiem pieniądza, odhumanizowaniem naszych miejsc pracy i własnymi doświadczeniami.

Chętnie przeczytam głosy polemiczne.



Na placu rośnie dużo cykorii podróżnik, część kwitnie budząc we mnie – jak co roku – zadziwienie wielkim kontrastem: bez kwiatów ta roślina jest zwykłym badylem, w którym trudno dostrzec już nawet nie jakiś urok, ale niechby jego zapowiedź, natomiast jej kwiaty są pięknem obleczonym w kształt i kolor.

Przed chwilą, a minęła godzina 20, wyszedłem na plac z aparatem zapomniawszy o nocnej porze odpoczynku tych kwiatów. Idąc przez plac i rozglądając się, przyszła mi do głowy myśl, którą trudno wyrazić mi słowami: o potencjale piękna tkwiącego w każdym ziemskim życiu.

Bezowocnie szukając w komputerze dobrego zdjęcia cykorii, znalazłem inne. Niech jego humorystyczna wymowa będzie lżejszym akcentem na zakończenie.