100919
Klasyczny
„tir” jest połączeniem dwóch pojazdów, ciągnika siodłowego
oraz naczepy, i ma długość 16,5 metra. Spotyka się nieco dłuższe,
ale i te nie przekraczają dwudziestu metrów. W lunaparku trudno o
tak krótki zestaw pojazdów. Moja ciężarówka i ciągniona
przyczepa, mierzą blisko 27 metrów długości.
Jak
się czymś takim jeździ? Po prostej normalnie, jak krótkim
pojazdem, natomiast w ostrych zakrętach zupełnie inaczej. Niżej
przedstawiam technikę przejeżdżania ciasnych rond, a takie u nas
przeważają. Zauważam osobliwą zależność: im nowsze rondo, tym
ciaśniejsze. Już w parę miesięcy po oddaniu go do użytku, ma
rozjeżdżone krawężniki. Dlaczego tak się dzieje? Nie znam
przyczyny robienia takich rond, ale praktyczny powód rozjeżdżania
krawężników znam: to lenistwo kół. Przednie, kierowane, jadą
tam, gdzie każe im kierowca, tylne, zwłaszcza te na samym końcu
zestawu pojazdów, właśnie z lenistwa wybierają drogę najkrótszą.
W slangu kierowców mówi się, że ścinają zakręt. Im dłuższy
jest zestaw pojazdów, im większa odległość między osiami i im
ciaśniejszy skręt, tym więcej tylne koła ścinają zakręt, czyli
toczą się bliżej środka zataczanego łuku.
Żeby
tył ciągnionej przyczepy nie wjechał na krawężnik czy znaki
drogowe, po małym rondzie jedzie się osobliwą trajektorią.
Na
zdjęciu zaznaczyłem kolorem zielonym tor przednich kół długiego
zestawu pojazdów, niebieskim tylnych kół.
„Wyciągam
zestaw” ile się da, to znaczy wjeżdżając na rondo jadę prosto
na wysepkę, i dopiero tuż przed nią szybko i ostro skręcam w
prawo. Gdybym trzymał się pasa ruchu i zgodnie w jego biegiem
skręcił w prawo, tyłem rozjechałbym znaki drogowe. Teraz
objeżdżam wysepkę, która u nas, w Polsce, jest szeroka, nierzadko
murowana, i wznosi się nad rondem niczym reduta Ordona, ale i tutaj
wymagana jest odpowiednia technika. Skręt w lewo, a tak się
przecież objeżdża ronda w ruchu prawostronnym, skutkuje chęcią
wjechania lewego tylnego koła na wysepkę, co wymaga odsunięcia
zestawu pojazdów od jej krawężnika. Czyli po dojechaniu do
wysepki, muszę szybko skręcać w prawo, na zewnątrz ronda, i
objeżdżając rondo pilnować w lusterku lewych tylnych kół.
Opuszczając
rondo nie wjeżdżam w drogę wylotową normalnie, jak to robią
samochody osobowe, a jadę tak, jakbym miał minąć wyjazd, i
dopiero w ostatniej chwili ostro skręcam w prawo, lewym lusterkiem o
centymetry mijając znaki stojące na środkowej wysepce drogi
wylotowej. Dzięki temu manewrowi odsuwam prawe tylne koła od
zewnętrznych krawężników. Jeśli się da, po minięciu znaków
czasami wjeżdżam na wysepkę (niektóre mają specjalne, niskie i
łagodne, krawężniki), żeby tym manewrem dodatkowo zwiększyć
promień skrętu, a tym samym zmniejszyć ścinanie łuku przez prawe
tylne koła zestawu.
To
samo prawo lenistwa tylnych kół wymaga stosowania odpowiedniej
techniki jazdy na ciasnych łukach drogi. Na łuku w lewo kabinę
samochodu należy prowadzić jak najbardziej na zewnątrz, prawym
przednim kołem tuż przy brzegu jezdni, a to dla zrównoważenia
efektu ścinania łuku, przez który tylne koła wjeżdżają na
środek jezdni. Odwrotnie przy łuku w prawo: kabinę należy
prowadzić bliżej środka jezdni, a to dla uniknięcia zjechania z
niej prawych tylnych kół. Czasami, gdy łuk jest ciasny, trzeba
jechać środkiem jezdni. Bywa, że przed takim łukiem muszę
zwolnić lub nawet zatrzymać się, żeby przepuścić samochód
jadący z naprzeciwka, ponieważ nie mogę wtedy jechać środkiem
jezdni.
Tego
rodzaju szczegółów nie muszą znać kierowcy samochodów
osobowych, powinni jednak wiedzieć o ścinaniu łuków przez długie
zestawy pojazdów. A nie znają. Przeciętny kierowca nie ma
zielonego pojęcia już nawet nie o opisanej tutaj technice, nie wie
nawet o zależności między długością pojazdu, promieniem łuku,
a wielkością ścięcia. Nie wie, że należy unikać jazdy na prawo
od kabiny ciężarówki, ponieważ może nie być widoczny: dolna
krawędź szyby jest powyżej dachu samochodu osobowego, a lusterko
patrzy nad dachem osobówki do tyłu.
Ta
ich niewiedza wymusza stosowanie odpowiednich technik
zabezpieczających. Na przykład: jeśli do skrętu na skrzyżowaniu
są wyznaczone dwa pasy ruchu a łuk jest ciasny, pod światłami
staje się okrakiem na środku, zajmując obydwa pasy, w przeciwnym
razie po chwili będzie się miało samochód osobowy przy swoim
boku, co nierzadko uniemożliwia bezkolizyjną z nim jazdę. W
podziękowaniu widzi się błyskanie światłami lub środkowy palec
kierowcy.
Dlaczego
piszę o tym wszystkim?
Ponieważ
coraz bardziej jestem zmęczony uciążliwościami mojej pracy. Jedną
z nich jest oglądanie ordynarnych gestów. Zdarza się, że kierowca
jadący przez rondo za mną i nie mogący mnie wyprzedzić (z powodu
mojego lawirowania po jezdni), wyprzedza za rondem, blokuje drogę i
daje upust swoim nerwom, jak mniema, ale tak naprawdę swojej
ignorancji i elementarnemu brakowi kultury. A ja już nie chcę mieć
do czynienia z takimi ludźmi. Jadąc swoim samochodem osobowym,
mijam ich „bezkolizyjnie”.
Na
zakończenie zagadka dla dociekliwych.
W
Żaganiu jest rondo w kształcie nerki.
Proszę
określić prawidłowy tor jazdy po tym rondzie długiego zestawu
pojazdów.
Jeszcze
jedno, dla jasności: moje umiejętności kierowania są przeciętne.
Zaznaczam ten fakt, ponieważ nie chcę uchodzić za kogoś, kim nie
jestem. Owszem, jeżdżę, jakoś daję radę, ale tylko tyle. Moje
jeżdżenie jest okazjonalne, skoro w ciągu roku przejeżdżam tyle,
ile zawodowiec w ciągu tygodnia czy dwóch.
Skoro
jestem w Żaganiu, nie mogłem nie pójść między drzewa parku –
tym bardziej, że teraz jest ostatnia okazja do ich zobaczenia.
Przywitałem
się ze znajomymi drzewami, ale i nowe okazy, dziwnym przypadkiem
niezauważone wcześniej, zwróciły moją uwagę. Podziwiałem
wyjątkowo grube graby i niesamowicie wysokie, niemal strzeliste
dęby. Przecież – mówiłem sobie stojąc pod nimi z zadartą
głową i szukając końca ich strzały – te drzewa są niskie,
przysadziste, a pierwsze konary mają na wysokości kilku metrów.
Niekoniecznie, jak się okazuje. W tym parku także lipy są bardzo
wysokie, a i akację, czyli robinię akacjową, taką znalazłem.
Kiedy
pod wieczór pierwszego dnia poszedłem szukać swojego kampingu w
labiryncie wozów zaplecza, znalazłem go postawionym pod kępą
wiązów. Z satysfakcją rozpoznałem je po korze, a gdy podniosłem
wzrok, zobaczyłem dość już liczne ładnie żółknące liście. W
nocy pierwszy przymrozek uczynił trawy siwymi. Uznałem tę właśnie
noc za granicę między latem a jesienią.
Jesień,
pora więc zacząć sezon górski.
Jeśli
nic się nie zmieni w ostatniej chwili, za tydzień pojadę w moje
góry.
140919
Chodzę
labiryntem zaplecza i rozglądam się, zauważając odmienność w
moim postrzeganiu.
Zwracam
uwagę na schnące ubrania powieszone w czasami dziwnych miejscach,
na buty leżące na kołach pod wozami, na rower przypięty przez
kogoś do dyszla. Tu i tam leżą rozrzucone śmieci, puszkami i
butelkami przepełniony jest śmietnik, w otwartej skrzyni ładunkowej
kuchni widzę zapasowe butle gazu i worki ziemniaków – ślady
mieszkania tutaj wielu ludzi.
Odruchowo
rejestruję pordzewiałe drzwi scanii, schody ustawione w takiej
ciasnocie, że trudno wejść nimi do pokoju, plątaninę czarnych
węży przewodów i rozdzielnię prądu najeżoną włożonymi w nią
wtykami, traktor rozkraczony na pochyłości. Stoję przed wejściem
do mojego warsztatu patrząc na schody, którymi wchodziłem tysiące
razy i otwierałem drzwi. Wychylam się zza mojej scanii i w
szpalerze wozów widzę ścianę mojego kampingu, w którym setki
wieczorów przesiedziałem nad słowami. Ledwie kilka tygodni temu
widywałem jego drzwi otwarte, a wtedy wiedziałem, że w środku
jest moja żona.
Z
satysfakcją patrzę na składaną konstrukcję windy do rozładunku
wózków autodromu i chwilę zastanawiam się, w którym roku ją
zrobiłem. Pamięć podsuwa mi szereg obrazów z tamtej zimy. Obok
stoi nowa kuchnia z jadalnią, moja praca sprzed paru lat, tam
kolejne dzieło moich rąk i dalej następne.
Chodzę
po śpiącym jeszcze lunaparku, obudzi się w południe, teraz jest
cichy i znieruchomiały. Patrzę i słucham siebie. Lekki smutek
miesza się mi z radością i coraz wyraźniejszym wrażeniem
patrzenia z zewnątrz, ale jednocześnie widzę ślady swoich rąk, a
dużo się ich nazbierało przez piętnaście lat pracy tutaj, i
wpływają na postrzeganie tych lat. Patrzę i chwilami mam łzy w
oczach; czuję, że miniony czas jest mi drogi.
Starannie
oddzielam go od firmy i charakteru pracy w niej. Wspomniana radość,
ale też ulga, pojawia się na myśl o bliskim już końcu tej pracy,
smutkiem zabarwione poczucie końca dotyczy wyłącznie mojego czasu,
lat tutaj minionych. Drogich mi, bo moich, a teraz, w ten ranek,
materialnym ich obrazem są prace tutaj wykonane.
Nie
znajduję dobrych cech tej pracy, ale jednocześnie wiem, że tylko
dzięki mieszkaniu w tej części Polski, miałem możliwość
nawiązania kilka cennych dla mnie znajomości, poznałem też i
ukochałem moje góry, napisałem książki o nich. Przeżyłem wiele
dobrego w tym czasie, ale to dobro zawsze działo się poza pracą.
Życia
nie powinno się dzielić w ten sposób – na czas prywatny i czas
służbowy – ponieważ kroimy wtedy coś, co podzielne nie jest,
ale nierzadko byłem zmuszony tak robić dla ratowania swojego ducha,
inaczej nie potrafiąc znieść psychicznych obciążeń.
W te
dni, ostatnie dni ostatniego mojego sezonu karuzelowego, blednie
wszystko co z pracą związane, a intensywności nabiera poczucie
cenności mojego czasu.