240521
Kilka tygodni temu zobaczyłem w pobliżu mojej trasy drogę wchodzącą w wąwóz, nad nią kilka drzew, a w głębi widokowe wzgórza. Widok tak mi się spodobał, że postanowiłem poświęcić cały dzień na dokładne poznanie okolicy. Byłem tam dzisiaj i przeżyłem dzień piękny widokami i swoim nastrojem.
W ciągu dwunastogodzinnego włóczenia się po okolicy przeszedłem niewiele, może 15 kilometrów, często robiąc dłuższe przerwy. Dodam tutaj, że dla mnie dłuższa przerwa ma więcej niż dziesięć minut. Nie miałem dalekiego celu do którego miałbym iść, ponieważ cały dzień byłem tam, gdzie miałem być. Marsz często przerywałem oddając się swojemu ulubionemu zajęciu, czyli gapieniu się, na przykład na kępy kwiatów lub liście drzew, co zdarzało się nader często.
Nie szedłem szlakiem, a nierzadko i drogi omijałem. Skręcałem na miedze albo szedłem skrajem pól pod las i dalej jego brzegiem. Czasami znajdywałem tam wygodne ścieżki, czasami zawracałem nie mogąc przejść. Owszem, zawsze można było wejść na pole i nim iść, ale unikam chodzenia po rosnącym zbożu. Oglądałem wielkie kępy przetaczników, robiłem zdjęcia miedzom wysokim wystrojonym gwiazdnicami i wilczomleczem, zachodziłem w gościnę do samotnych grusz albo patrzyłem na prześwietlone słońcem kwiaty rzepaku.
Podobała mi się taka wędrówka. W istocie była nieśpieszną kontemplacją wiosennej przyrody.
Miejsce zapamiętane przed paroma tygodniami, ową drogę pod drzewami, odwiedziłem trzykrotnie o różnych porach dnia. Razem w płytkim wąwozem, kwiatami na jego zboczach, kilkoma drzewami na szczycie (chociaż tym razem nie są to grusze, a brzozy i sosny), kilkoma wzgórzami z odkrytymi zboczami, linią dalekiej drogi i błękitną kopułą jasnego nieba, złożyła się na kanon piękna krajobrazu, chociaż na pewno nie jedyny.
Znalazłem czysty, słońcem prześwietlony, zagajnik brzozowy. Pod jedną z brzóz siedziałem na między, a więc na lubianej granicy lasu i otwartej przestrzeni, mając przed sobą rozległy widok pól i wzgórz, a po prawej, na horyzoncie, domy wiosek. Kiedy spojrzałem wyżej, widziałem kołyszące się na wietrze małe listki brzozowe. Zwykły teraz widok, ale dla mnie, nadal jeszcze zimowego wędrowcy, widok niezwykle ładny. Odchodząc, na brzegu zagajnika zobaczyłem odsuniętą nieco od sąsiadek brzózkę. Była ładna, więc przytulałem się do niej, a później, będąc dalej, odwracałem głowę i patrzyłem na nią. Wyróżniała się urodą, a może tylko moją pamięcią.
Napiszę o przygodzie, która rozweseliła mnie. Otóż wyszedłem z lasu na polną drogę i zastanawiałem się, w którą stronę wypada mi iść. Pojawiła się myśl o pewnej drodze wiodącej do ładnego, niedawno poznanego miejsca. Pójdę tam! – zdecydowałem, ale w moment później uświadomiłem sobie, że ta droga, to miejsce, są na Pogórzu Kaczawskim. Po prostu nie zdawałem sobie sprawy z powrotu moich myśli do sudeckich stron.
Ledwie dziewięć dni wcześniej czereśnie były w pełni kwitnienia, dzisiaj zobaczyłem spore już owoce. Podobnie pośpieszyły się tarniny: kilka dni temu, widząc wiele pąków na gałęziach, miałem nadzieję na zobaczenie ich kwitnienia i na następnej wędrówce, jednak dzisiaj nie znalazłem żadnych kwiatów. Jeszcze tylko niektóre grusze kwitną, ale też znalazłem pierwsze, nieśmiałe jeszcze, kwiaty głogów. Napisałem tak, jakbym tylko te kwiaty widział, a przecież kwitł rzepak – całe pola kwiatów – a na miedzach i przydrożach łany przetaczników, wilczomleczów i gwiazdnic wielkokwiatowych. Te ostatnie są jednymi z moich ulubionych kwiatów łąk i przydroży; łuk wygięcia ich płatków jest upostaciowionym wdziękiem. Na brzegach pól widziałem wiele fiołków trójbarwnych, równie uroczych dla mnie kwiatków, a w paru miejscach duże kępy kwitnących poziomek. Powinienem tam wrócić w porze owocowania.
Poza bardzo licznymi polami obsianymi rzepakiem, widziałem wiele pól z małymi sadzonkami nieznanych mi roślin. Uznałem, że skoro tyle trudu wkłada się w te plantacje, skoro jest ich tak dużo, to zapewne cena i popyt są odpowiednio wysokie, no i w rezultacie pojawiła się myśl o… tytoniu. W domu wysłałem zdjęcie na stronę z programem rozpoznającym rośliny. Wyświetlono takie wyniki: tytoń z dużym lub burak z małym prawdopodobieństwem trafności. Stawiam więc na tytoń.
Wiele razy fotografowałem motyla siedzącego na wilczomleczu, chcąc mieć dobre zdjęcie dla Janka, bo tę roślinę znam dzięki niemu. Przyszło mi też do głowy, że motyl okaże się wyjątkowym okazem i w ten sposób będę miał prezent dla niego, na co po cichu liczyłem. Jednak nie na mój aparat i nie na moje umiejętności robienie dobrych zdjęć motylom! Daję, co mam. Janku, to bardzo rzadki okaz, prawda? A może nawet nieznany gatunek? Może tak być? Powiedz, że tak. Nawę go wtedy Joannes z rodziny łęckowatych i rzędu wilczomelczolubnych…
Miedzą poszedłem pod górę, ku ścianie lasu, a tam znalazłem ścieżkę wydeptaną przez zwierzęta. Nieco dalej zobaczyłem małe urwisko, glinianą ścianę poprzerastaną długimi korzeniami drzew rosnących na niej. Widok stamtąd jest ładny, ale cechą najcenniejszą było odosobnienie. Wszak tam prędzej sarnę można spotkać, niż ludzi, a takie miejsca przyciągają mnie. Cisza, widoki, słońce, błękit nieba, czysta, jasna zieleń i jaskrawożółte, świecące w słońcu pola kwitnącego rzepaku. Niewiele dalej, pod lasem, jest skarpa oddzielająca dwa pola, na niej kilka brzóz i sosen. Jeśli usiądzie się na krawędzi, między niskimi gałęziami ma się rozległy i ładny widok. Nie jedyne to ładne miejsca dzisiaj poznane.
Ciszę jednego z nich wypełniało charakterystyczne buczenie. Duży, pękaty bąk wyglądał śmiesznie i nienaturalnie unosząc się na swoich małych skrzydełkach – jakby beczka fruwała.
Niestety, słyszałem też warkot motocykli. Może któryś się przewróci – wyraziłem życzenie – i dadzą sobie spokój z jeżdżeniem tędy? Oczywiście skwapliwie pomagałbym podnieść się, a jakże!
Na brzegach polnych dróg, a częściej na uskokach gruntu, w wąwozach i jarach strumieni, leżą sterty gałęzi. Rolnicy wycinają krzewy i gałęzie drzew przeszkadzające im w uprawie brzegów pól, ale też widziałem, jak ktoś przywiózł traktorem gałęzie i wyrzucał je w takim miejscu. Mimo że nie są to tworzywa sztuczne, nie podoba mi się ten zwyczaj. Tworzy się na długie lata brzydkie miejsca, gąszcze zarośnięte pokrzywami.
Trasy właściwie nie miałem wyznaczonej. Cały dzień kręciłem się po wzgórzach w pobliżu Wólki Czarnostockiej i Gorajca Zagrobli. Linią na mapie wyznaczyłem najdalszy zasięg moich wędrówek, natomiast środkową część tego obszaru przeszedłem wzdłuż i w szerz, ale tych linii nie zaznaczałem chcąc zachować czytelność mapy.
PS.
Program służący do tworzenia nowych postów po zmianie działa strasznie. W całym szeregu funkcji nie znajduję żadnej, która teraz działa lepiej. Pełno tutaj jakichś bzdur, niejasności, dziwacznych pomysłów i klasycznych błędów, wprowadzania zmian tylko po to, żeby je wprowadzić. Tworzenie nowego posta jest teraz dla mnie mordęgą. Nie mam żadnej alternatywy, bo gdybym ją miał, zlikwidowałbym bloga na Googlach – tak jak od lat likwiduję swoje konta na popapranych stronach. Niestety. Chcąc blog prowadzić, zmuszony jestem brać udział w każdej nowej głupocie i niedoróbce serwowanej przez ten koncern.