Strony

poniedziałek, 27 marca 2023

Wzgórza wokół Gostkowa

 190323

Po raz bodajże czwarty pojechałem do Gostkowa, wioski na Pogórzu Wałbrzyskim, w tych górach będąc raptem dwadzieścia parę razy, a powody miałem dwa. Tam jest po prostu ładnie. Wzgórze przy wzgórzu, nie ma płaskich miejsc, iść można w zasadzie dowolnie, ponieważ wyżej są łąki, chociaż w rezultacie całą drogę idzie się pod górę lub w dół. Rozległe widoki są niemal cały czas, a gwiazdeczek oznaczających punkty widokowe mógłbym stawiać na mapie dziesiątki. Właśnie!: czasami uśmiecham się widząc taki znaczek na mapie, ponieważ wybór miejsca jego postawienia jest dość przypadkowy: nie ma go w miejscach nierzadko bardziej widokowych. Ta uwaga nie dotyczy tylko okolic Gostkowa.

Drugim powodem było zauważenie w czasie oglądania mapy przejścia odkrytymi zboczami wzgórz do Domanowa. Ta wioska rozciągnięta jest wzdłuż drogi numer 5, na dnie głębokiej a wąskiej doliny, uznanej przez geografów za granicę między Górami Kaczawskimi a Wałbrzyskimi. Czasami dziwię się, albo wprost nie akceptuję, tak ostrych podziałów jednej przecież przestrzeni i jednych gór, ale zawsze wtedy przychodzi refleksja: skoro ludzie nadali nazwy przestrzeni Ziemi, to tym samym należało ustalić, do którego (i od którego) miejsca ta nazwa obowiązuję. Więc przejście, czy też połączenie, Gór Kaczawskich z Wałbrzyskimi, mającymi dużą szansę stać się moim drugim ulubionym pasmem sudeckim. Przecież musiałem połączyć widokami i wrażeniami te dwa pasma, prawda?

Pojechałem więc do Gostkowa i już o szóstej ruszyłem ku Przełęczy Pojednanie, by na niej skręcić w stronę Domanowa.

Ach, zapomniałem napisać o Eos, niech mi bogini wybaczy gapiostwo, bo jej nie przegapiłem, a gapiłem się w podziwie dla jej piękna.

Oto Trójgarb i Chełmiec w blasku Eos.


 Skoro oddałem co się należy bogini, wracam na szlak. Gdzieś tam, między wioską do której szedłem a miniętą przełęczą, zza garbu wzgórza powoli wyłaniała się… biała kula. Była mało widoczna z powodu odległości, ale ja się jej tam spodziewałem wiedząc, że idę wprost na masyw Poręby, góry pod szczytem której stoi maszt z dużą białą kulą kryjącą radar burzowy. 

 


 Na pierwszym zdjęciu jest niemal niezauważalna, na drugim, wykadrowanym i powiększonym, jest wyraźniejsza. Patrząc z dużej odległości i nietypowej perspektywy na moje góry, ta kula, widoczna z daleka, pomaga mi zidentyfikować okoliczne góry; jest więc dla mnie swoistym drogowskazem.
Niewiele dalej zobaczyłem górki, łąki i lasy tak dobrze mi znane: południowy kraniec wschodniego pasma Gór Kaczawskich. 
Kiedy tam będę i spojrzę na wzgórza po drugiej stronie doliny, rozpoznam grzbiet, na którym dzisiaj stałem. Niżej na sporej pochyłości stoi kilka domów osady Kocików. Jej mieszkańcom widoków i odosobnienia nie brakuje, a sądząc po stromiźnie wąskiej uliczki, nie brakuje także kłopotów z dojazdem po opadach śniegu. Mimo tego zazdroszczę. Zszedłem na samo dno dolinki z powodu zasadniczego: po przeciwnej stronie widziałem ładne zbocza wzgórz. Z powrotem szedłem pod górę stromą ścieżynką szukającą nad głębokim jarem przejścia przez gęsty les. Tam zobaczyłem wielką kępę śnieżyc wiosennych, tych właśnie. Ścieżynka doprowadziła mnie do śnieżyc.



 Od Marii z Pogórza Przemyskiego dowiedziałem się o zasadniczej różnicy między śnieżycami karpackimi a sudeckimi: te pierwsze mają po dwa kwiaty na łodydze, tutejsze po jednym. Nie wszystkie, jak się okazało: dzisiaj zobaczyłem, specjalnie się przyglądając, kilka łodyg wystrojonych dwoma kwiatami. Może przywędrowały z Karpat, od Marii?…

Wracając, poszedłem w stronę pewnego miejsca widokowego (nawet zaznaczonego na mapach); chciałem raz jeszcze zobaczyć Rudawy i Karkonosze. Przejrzystość powietrza była dość dobra, i białe szczyty karkonoskie widziałem wyraźnie; nawet obserwatorium na Śnieżce, chociaż było tylko ciemnym punktem na szczycie Pani Sudetów.


 

Na drugim zdjęciu, powiększonym, widać wyraźnie okaleczone drzewa. Dzisiaj wszędzie je widziałem, dosłownie wszędzie. Łąki na brzegach lasów usłane były odłamanymi konarami lub przewróconymi drzewami. W wielu miejscach leżały zwały powalonych brzóz. Zaczęto je uprzątać; widziałem całe sterty drzew różnych gatunków. Zwykle takie kupy tworzą same pnie równo ucięte, najczęściej jednego gatunku, dzisiaj widziałem małe i duże, proste i krzywe, połamane lub ucięte, były też gałęzie, zwykle zostawiane w lesie. W tej różnorodności gatunków, w nierówności leżących tam drzew, w spękaniach albo i strzaskaniach ich pni, widać ślady armagedonu. Patrząc na nie wydało mi się, że czuję mękę uśmiercanych wichurą drzew. Nawet teraz, gdy drzewa zmienione zostały w stertę drewna, widać tragizm końca ich życia.

 Szedłem łąką w pobliżu lasu; byłem już tam w czasie poprzednich wędrówek, pamiętałem kilka brzóz rosnących na uskoku; kiedyś skręciłem ku nim, przeszedłem między drzewami, chyba dotykałem je, a dzisiaj… tam nie ma już brzozowego zagajnika. Żadne drzewo nie ocalało. Spojrzałem w górę, na długi szczyt wzgórza, szukając brzóz, ale nie widziałem. Może garb je zasłania? Miałem tam uroczą trasę długości paru kilometrów, nadałem jej miano Drogi Trzech Brzóz. Niemal na całej długości są piękne i dalekie widoki, a umowny szlak wyznaczają trzy brzozy: rosną samotne na wybrzuszeniach, zapatrzone w rozległą i pełną wzgórz dal. Łączyły je moje upodobanie i wspólny im widok na Trójgarb. Dzisiaj czułem do niego, do Trójgarbu, jakby złość, czyniłem mu wyrzuty, bo jak stał tak stoi, a z trzech moich brzóz została jedna, i to uszkodzona. Nie ma już Drogi Trzech Brzóz.


 Ta sama brzoza widziana w końcu października dwa lata temu:

 

Pozostałe brzozy z mojej drogi:



 Tę środkową, najbliższą mi, najładniejszą, mimo swojej koślawej sylwetki, po raz pierwszy zobaczyłem jesienią parę lat temu; później widziałem ją jeszcze kilka razy, a zawsze taką, jaką zobaczyłem w tamten słoneczny dzień. 

 


Dzisiaj oglądając jej pień stwierdziłem, że była chora, pewnie jej lata były już policzone, ale gdyby nie wichura, nadal by żyła. Nie, nie mam żalu do wiatru, skądże, ale do Trójgarbu mam; nawet wieży nie stracił, a moje brzozy poległy. Jego stałość wydała mi się przejawem obojętności budzącej mój bunt.

Tak, wiem, że to irracjonalne, że nie mogę rzeczom ani zjawiskom przyrody nadawać cech osobowych, a drzewa, chociaż żywe… Co ja chciałem napisać?? Że nie czują, bo nie mają systemu nerwowego? Czy aby na pewno nie czują? Guzik mnie obchodzi irracjonalność; gdyby Trójgarb chociaż trochę się skrzywił, albo gdyby wieża mu się przewróciła, byłoby sprawiedliwiej.

Obrazki ze szlaku

 Ruiny kościoła w Gostkowie. Widziałem je nie po raz pierwszy, ale wrażenie nadal robią. Ściany są tak masywne, że trzeba było naprawdę mocno się starać, by doprowadzić tę budowlę do takiego stanu. Szkoda, naprawdę szkoda.

 Tablica w Kocikowie.

 Podbiał. Ta roślina kiedyś mnie zaskoczyła: zobaczyłem, że jej kwiaty tak naprawdę nie są pojedynczymi kwiatami, a całymi ogrodami kwiatów. Dziesiątki maleńkich kwiatuszków udających jeden kwiat. Cud natury, oglądany wtedy po raz pierwszy w życiu, a przecież przez dziesiątki lat widywałem te kwiaty. Późno, owszem, późno, ale w końcu je zobaczyłem i zostałem nimi oczarowany.

 
Zbłękitniała dal gór pełna. Widok na południe, w stronę Gór Kamiennych.

 Łacha śniegu na zboczu Borowca – ślad zimy. Dwie godziny później będę ją widział z drugiej strony doliny jako białą plamę na rozległym płowym zboczu góry.

 Księżycowy krajobraz na budowie drogi S3.

 Prawie gotowy tunel na drodze S3. 

 Oto spotykane tam często dwujęzyczne napisy. Dobrze, że napisane po ukraińsku, bez nielubianego ruskiego „wnimanie”.

 Wyjątkowy napis, też z tej budowy: na nim się zabrania, a nie wzbrania, jak niemal wszędzie. Podoba mi się, bo wzbraniać to się może kobieta przed wiadomo czym, a ludziom się zabrania.


 
Brzoza przygnieciona przez świerk, jego wierzchołek tkwi w ziemi, urwany i odwrócony impetem wichury.

 Ta tablica stoi przed fermą drobiu. Zwracam uwagę na dziwoląga „biofortyfikacja”. Fortyfikacja to, przepisuję z listy podsuniętej mi przez Google: osada obronna, bastion, fort, basteja, okopanie, obwarowanie, umocnienie obronne, schron, grodzisko, forteca, baza, koszary, obwałowanie, schron bojowy, szaniec, bunkier, itp. A twórcom tego potworka chodzi o dodanie takich składników do pożywienia kur, by znoszone przez nie jaja miały większą ilość potrzebnych nam minerałów. Jak się ma jedno do drugiego? Jak polskawy język od polskiego.

Często korzystam z funkcji Google umożliwiającej dyktowanie smsów; przy tej okazji zauważyłem pisanie wielką literą najzupełniej przypadkowych wyrazów, jakby komputer losowo ustalał jej zastosowanie. Podobne dziwadło widzę tutaj: wyraz „Opracowanie” tak właśnie napisany.

 Tablica Związku Sybiraków przy kościele w Gostkowie. Nieludzka ziemia… Pełnię przerażającego znaczenia tych słów poznać można w Ukrainie. Chroń nas, Panie Boże, przez wojną, ogniem i ruskim mirem.

Trasa: z Gostkowa na Pogórzu Wałbrzyskiem przez Przełęcz Pojednanie pod Domanów i Nagórnik. Powrót inną drogą na Przełęcz, a z niej na Kokosz, częściowo czarnym szlakiem, i powrót do Gostkowa. Ze wsi czarnym szlakiem pod Borowiec, bezdrożami na budowę S3, i zakolem pod Pasternik. Powrót do wioski zielonym szlakiem.

Statystyka: równiutko dwadzieścia kilometrów przeszedłem w osiem godzin; razem na szlaku spędziłem 11 godzin. Program do rejestracji policzył podejścia i wyszło mu 1150 metrów pod górę, i oczywiście tyleż w dół. Według moich szacunków było sporo mniej, około 800 metrów. Dla porównania: jest to wysokość trzystupiętrowego drapacza chmur. Pisząc pomyślałem, że idąc schodami w tym wieżowcu, niewątpliwie w okolicach pięćdziesiątego piętra padłbym i już nie wstał, a na szlaku jakimś cudem dałem radę. Szedłem na czworaka? Owszem, jeśli kije policzyć jako dodatkowe kończyny dolne.