Trzydziesty drugi dzień włóczęgi,
styczeń.
Wieś Lipa, Wąwóz Lipa, Nowa
Wieś Wielka, Storczykowe Wzgórze, Nowowiejski Wąwóz, Wąwóz Siedmica, Wąwóz
Grobla, wsie Grobla, Jastrowiec i Lipa.
Z licznych wąwozów między
Myśliborzem a Lipą znam tylko część jednego – może więc pojechać tam?
Pojechałem i przeszedłem cztery wąwozy.
Dzień był chmurny, silny
wiatr niósł ostre drobiny zmarzniętego śniegu kłującego twarz, słońca nawet
śladu, ale taka pogoda pasowała do mojej trasy: dodawała uroku otoczeniu
czyniąc je bardziej dzikim, bardziej pierwotnym, a mnie przenosząc gdzieś
bardzo daleko od ludzkich siedzib – w jakąś mityczną i pierwotną krainę.
Idąc od wsi Lipa niebieskim
szlakiem przez Wąwozu Lipa, wyszedłem na skraju Nowej Wsi Wielkiej, na wprost
nowych, bogatych zabudowań. Pustych jeszcze, ale budowanych jakby z myślą o
koniach i na pewno bez zbytniej oszczędności pieniędzy. W kaczawskich wsiach
wiele widziałem ładnie odrestaurowanych budowli, albo nowych siedzib ludzi
bogatych; cieszy mnie to, bo widok ruin, rozlatujących się murów w których
ludzie rodzili się, żyli i umierali, jest bardzo przygnębiający. Poza tym
nierzadko przychodzi mi do głowy myśl o gorszym od poprzedników naszym
gospodarzeniu na tych terenach, a te wszystkie nowe, na ogół ładne i wesołe
budowle, zadają kłam tym moim myślom i dobrze wróżą przyszłości tych ziem.
Obok tych zabudowań – wracam
na drogę – zobaczyłem tablicę szlaków, a na niej wiadomość którą przeoczyłem
oglądając mapę: o 20 minut drogi stąd jest Storczykowe Wzgórze. Czyż mogłem
ominąć wzniesienie o tak ładnej nazwie? Przecież nie mogłem, więc poszedłem.
Wzgórze jest niewielkie i niczym nie wyróżniające się, przynajmniej teraz, gdy
trudno o kwitnące storczyki. Z łagodnych stoków rozciągają się widoki na
pofałdowane pola wokół i lasy nad bliskimi wąwozami. Idąc tutaj zostawiłem
niebieski szlak, poszedłem więc na jego spotkanie w pobliżu wąwozu dróżką
zaczynającą się przy wzgórzu, jedną z tysięcy urokliwych dróżek kaczawskich.
Czarodziejskich także, bo nieodmiennie budzących we mnie nienasycone pragnienie
wędrówania nimi, oraz radość i jednocześnie dziwną, nostalgiczną tęsknotę. Coraz
częściej marzy mi się zmiana w moim wędrowaniu: chciałbym chodzić gdzie drogi
mnie zaprowadzą, rozbijać namiot gdy dzień się skończy, a rano iść dalej nie
będąc związany lokalizacją samochodu i koniecznością wieczornego powrotu.
Wszedłem w Wąwóz Nowowiejski,
przeszedłem go do końca i zawróciłem po śladach, by idąc kolejnymi wąwozami
dojść do wsi Grobla – cały czas zielonym szlakiem.
Dnem tych wąwozów płynie
strumień, Młynówka, zataczając się od jednej do drugiej ściany wąwozu,
miejscami wąskiego i stromego, a szlak, wybierając dogodne przejścia, wiedzie
chwilę jednym, chwile drugim brzegiem. Oczywiście żadnego mostku, a strumień
miejscami ma ponad dwa metry szerokości. Wiele razy przechodziłem go po
kamieniach, mając okazję sprawdzenia swojego zmysłu równowagi i odporności
obuwia na wodę; buty zdały egzamin, a w utrzymywaniu równowagi bardzo
przydawały się kije. Chyba po raz pierwszy w życiu dane mi było przechodzić nad
strumieniem po zwalonym drzewie. Szary las pod burym niebem, czarno-zielone
omszałe skały, liczne drzewa leżące w poprzek drogi, a miejscami całe ich
zwaliska które trzeba było omijać lub przełazić przez oślizłe pnie, głęboki
półmrok pod świerkami. Dzikość. Górą ganiał wiatr wyginający wierzchołki drzew,
jakby chciał sprawdzić które z nich może jeszcze wywrócić, w dole uchował się
spokój podkreślany szmerem strumienia omywającego kamienie i korzenie.
Idąc Wąwozem Siedmickim widzi
się nagle wielki głaz, skałę, która ścianą wielkości kamienicy zagradza wąwóz.
Pojawia się myśl o niemożności przejścia tamtędy, a nawet o zatamowaniu strumienia.
Gdy podejdzie się bliżej, skała jednak odsuwa się na bok robiąc nam przejście.
Przelazłem na drugą stronę grubaśnego pnia świerku leżącego na ścieżce i
zobaczyłem kamienne schody po drugiej stronie strumienia. Więc to nie skała a…
zamek? Zapomniana przez wszystkich warownia zbójników? Przeszedłem na drugi
brzeg strumienia i zadarłem głowę: to była skała, nie zamek:( Czarna,
poszarpana, niepokojąca, wysoka, dzika i mroczna pod mrocznym niebem. Po prostu
piękna, a nazywa się Zbójecki Zamek. Miejsce warte zobaczenia. Informacja dla
wygodnych lub mających mało czasu: jadąc drogą z Jaworu do Lipy, przy
skrzyżowaniu z drogą do Nowej Wsi Wielkiej i jednocześnie przy Storczykowym
Wzgórzu, znajdzie się miejsce na bezpieczne zaparkowanie samochodu; stamtąd
zaznaczoną na mapie drogą (którą i ja szedłem) w pół godziny dojdzie się do
tych skał.
Z wąwozu wychodzi się w
Siedmicy, wiosce zagubionej wśród lasów i mającej parę ledwie domów (wśród nich
ładna willa); według mapy po drugiej stronie szosy w lesie rośnie pomnikowy dąb
- nie znalazłem go, ale dalej przechodziłem obok kępy naprawdę
imponujących modrzewi. Stoją teraz szare, zimowe, ale wyobraźnia podsuwa mi ich
obraz wiosną, gdy stroją się tą wyjątkową, delikatną zielenią swoich młodych
igieł i buraczkowych szyszek.
Gdzieś tam siedziałem na
ławie, przy stole ustawionym pod dachem, w jednym z kilku takich miejsc na
szlaku wąwozów; piłem herbatę z sokiem malinowym, mój ulubiony napój w czasie
zimowych wędrówek, i gapiłem się wokół. Obok rosła brzoza, mała była, krzywa i
rachityczna, jakaś taka niewydarzona, a na dokładkę obcięto jej jeden z
głównych konarów, chyba przeszkadzał przy budowie tego miejsca odpoczynku. Nie
pożyje długo to drzewo – pomyślało mi się – i wtedy wspomniałem widzianą
wcześniej kępkę maleńkich świerków rosnących na próchniejącym pniu zwalonego
olbrzyma. Im też długie życie w tamtym miejscu nie może być pisane, ale i one,
i ta brzoza, żyją póki mogą. Dostrzegłem wtedy coś, co zdziwiło mnie samego:
podobieństwo między ludźmi a tymi drzewami - ponad wszystkie tak liczne i
znaczące różnice. Podobieństwo w dążeniu do życia mimo wszystko. Żyć, niechby
krótko i w trudzie.
Bywa, że w pędzie naszych dni
przychodzi chwila, w której czuje się znużenie codziennością i naszym
otoczeniem; czuje się, iż pogmatwane i
sztuczne relacje międzyludzkie ukształtowane w mrowisku społeczeństwa
technicznego rządzonego przez zysk, odzierają z sensu i celu, czyli
z radości. Oddalając się od szosy, od cywilizacji, jakbym się cofał w czasie, a
takie miejsca jak te lasy i wzgórza wokół, były przez krocie tysiącleci domem
dla moich odległych przodków. Czy w takim razie moje wędrówki są powrotami do
źródeł? Nie wiem, czuję jednak tajemnicze przyciąganie tych skał tkwiących
tutaj przez tysiąclecia, ziemi rozciągniętej po horyzont, i drzew –
przewracających się i odradzających, zmieniających się, ale przecież wiecznych
na sposób istot żywych.
Ech, zaczynam filozofować,
pójdę dalej.
Dalej był brzydki las, dużo w
nim rośnie olsz, a urody w tych drzewach wiele nie ma, zwłaszcza zimą.
Wcześniej, na początku mojego dzisiejszego wędrowania, przechodziłem pięknym
lasem, mimo iż zimowym, czyli szarym i nagim; dużo tam było dębów, sporo
grabów, drzew zawsze ładnych, nawet w zimie, trafiały się oczywiście drzewa
prawdziwie górskie – jawory, które czynią na mnie duże wrażenie. Bardzo
chciałbym przejść ten szlak raz jeszcze, późną wiosną lub w lecie, albo wczesną
jesienią, pod bajecznymi baldachimami kolorowych koron tych drzew.
Zgodnie z planem we wsi
Grobla zacząłem powrót skręciwszy w polną drogę, która według mapy prowadziła
niemal prostą linią do wsi Jastrowiec. O dziwo droga była dokładnie tam, gdzie
według mapy być powinna. Piękna droga.
Szedłem nią odczuwając radość
wędrowania. Po prawej bliskie lasy porastające wąwozy, za mną, nad Groblą,
wznosiły się wzgórza, wśród nich Grabową, a przede mną, daleko, na skraju
horyzontu i rozległych pól, ciemniały lasy porastające rozległy masyw
Żeleźniaka i Dłużca. Po lewej, blisko, stało niewielkie samotne wzgórze wśród
pól. Przyciągało wzrok. Szubieniczna – przeczytałem na mapie. Dziwna nazwa. Nie
można było nazwać tego ładnego wzgórza inaczej?
Wspomniałem Storczykowe
Wzgórze, brzydsze od tego, ale dzięki magii swojego imienia wołające wędrowca.
W pobliżu tego wzgórza usiadłem na miedzy, piłem herbatę i patrzyłem na drogę
wybiegającą zza horyzontu, mijającą mnie i biegnącą ku odległym wzgórzom.
Przysiągłbym, że w nieruchomym pędzie, w lekkich zakrętach, widzę jej uśmiech.
Uśmiechnąłem się w odpowiedzi.
A później ta droga zostawiła mnie samego na polu, jak tyle innych jej sióstr: po
prostu skończyła się na brzegu pola. Poszedłem na przełaj kierując się słońcem,
później widocznymi w oddali domami Jastrowca. Czułem zmęczenie, wybłocone buty
ciążyły. Dla ułatwienia ostatnie dwa kilometry przeszedłem szosą, do samochodu
dochodząc po ponad dziewięciu godzinach wędrowania.
Interesujący opis. Jeśli chodzi o nazwę "Szubieniczna" czyli niemiecki Galgenberg to pochodzi ona z dawnych wieków gdy wieś Pogwizdów miała prawo do sądzenia niektórych przestępstw i wymierzania sprawiedliwości m.in. poprzez wieszanie. Wzniesionotu bodaj w XVII wieku szubienicę.Obecnie na środku wzgórza jest drewniana chatka zbudowana przez właściciela gruntu (nieużytek), która jest otwarta i można tam odpocząć. Chatkę zamieszkują chętnie popielice. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Nie wiedziałem o chatce na Szubienicznej. Jeśli drogi zaprowadzą mnie tam raz jeszcze, obejrzę domek.
UsuńPo jakimś czasie wróciłem w tamte strony, chcąc odnaleźć drogę, która tamtego dnia skończyła się w polu. Zgodnie z mapą łączy ona wsie Grobla i Jastrowiec. Nie znalazłszy uznałem, że bliżej Jastrowca droga została zaorana. Nie mam jej. Później poznałem inne drogi niknące w polu, albo wśród drzew.