Strony

czwartek, 22 maja 2014

Traktat o butach

Połowa grudnia.
Nie jestem specjalistą od gór, a amatorem, który w górach spędził łącznie ledwie kilka miesięcy, jednak zdecydowałem się napisać ten tekst mając nadzieję, iż uchroni kogoś przed kosztownymi błędami – jakie ja popełniłem - w wyborze butów.
Zastrzegam, że nie opisuję tutaj prawd objawionych, czyli że mogę się mylić, oraz, że opieram się na własnych doświadczeniach, a nie na wiedzy nabytej od osób drugich. Nie roszczę sobie praw do braku błędów i do nieomylności.
Proszę też pamiętać o osobistych preferencjach, tak wyraźnych na przykład w doborze rozmiaru butów.

Budowa dobrych butów na polskie góry.
Czynię te zastrzeżenie, bo nie mam żadnych doświadczeń alpejskich, nie wiem, jakie buty są dobre na warunki panujące w bardzo wysokich górach.
Dobór rozmiaru.
Sporo czytałem różnych dziwnych twierdzeń ogłaszanych ex cathedra: a to, że długość wewnętrzna buta ma się równać długości stopy, a to, że ma być luz 5 lub 10mm, albo jeszcze inaczej. Pierwsze moje prawdziwe buty górskie kupiłem z luzem 10 mm, i mimo zaparcia się w próbach przyzwyczajenia stóp do nich, znoszenia silnego bólu, musiałem je sprzedać ze znaczną stratą.
Pod słowem „luz” rozumiem różnicę między długością stopy a długością wewnętrzną buta. Obrazowo pisząc: gdyby dosunąć gołą stopę w bucie tak, aby palce dotykały czubów, i wtedy zmierzyć odległość najbardziej wystających części pięt od tylnych ścianek butów, otrzymalibyśmy wymiar „luzu”. Podaję go tutaj w milimetrach, ale oczywiście podanie w centymetrach nic nie zmienia.
Później słuchałem nie tych, którzy wiedzą, a swoich stóp, a te mi wyraźnie powiedziały, że minimalny luz musi wynosić 15 mm, a optymalny i uniwersalny, to znaczy na każde warunki, ma mieć 20mm. Od razu zastrzegam: to luz dobry dla mnie. Dla innych może być za duży lub za mały, ale też twierdzę, że dla większości ludzi, dobry but w góry powinien być dłuższy niż but miejski, i to nie tylko z powodu używania grubszych skarpet, ale i mechaniki oraz specyfiki chodu na nierównym terenie. Po prostu idąc nachylonym w dół zboczem, stopa przesuwa się do przodu aż do momentu, gdy zaprze się podbiciem o przednią część cholewki – albo palcami o czub buta. Jedni taki nacisk tolerują lepiej, inni gorzej. Mnie poczucie nacisku palców na czub buta przeszkadza po kwadransie, po godzinie zaczynają boleć palce, a po paru godzinach nie mogę już iść. Chodzić, aż się stopy przyzwyczają? Ależ w góry jeżdżę w zupełnie innym celu!
Owszem, mocniejsze sznurowanie butów powyżej haczyków blokujących zmniejsza przesuwanie się stopy, ale nie powoduje jej całkowitego unieruchomienia, bo i sama cholewka poddaje się wyginając do przodu, i nie ma możliwości jej zasznurowania bez żadnego luzu. Natomiast ściślejsze sznurowanie poniżej haczyków blokujących może doprowadzić do bolesnych ucisków górnych powierzchni stóp, zwłaszcza w butach o niezbyt mięsistych językach, a są i takie.
Reasumując: niech każdy dobiera taki rozmiar, jaki mu pasuje, i niech nie twierdzi, że tak ma być, że to norma. Tam, gdzie są ludzie, nie ma norm obowiązujących wszystkich, a nowicjuszom zalecam ostrożność i słuchanie się tylko swoich stóp. Może dobrym rozwiązaniem byłoby kupno na początek używanych, więc dość tanich, butów?..
Stopy nie powinny mieć luzu na boki, czyli w poprzek butów, bo wtedy źle się chodzi, i łatwo o obtarcia stóp, ale też taki luz może stworzyć niebezpieczne sytuacje poprzez niestabilność ułożenia stopy względem buta. Sposobem na likwidację niewielkiego luzu jest założenie dodatkowych skarpetek, albo włożenie w buty grubszych wkładek, ale są to półśrodki mające swoje wady.
Słowo o piance MFS. Pomysł dobry, ponieważ dokładnie i bez miejscowych ucisków dopasowuje buty do stóp. W takich butach kantowanie jest pewne i bezpieczne, tyle że do tej pianki trzeba się przyzwyczaić. Ściślej: do wrażenia ciasnoty w bucie, do tego „obłapiania” stóp przez buty. Ja nie potrafiłem. Słyszałem o poprawianiu przez piankę MFS ciepłoty butów; moje doświadczenia z nią są zbyt krótkie, aby móc je tutaj opisać.
O membranach.
Jak najmniej szwów, to wiadomo. Jeśli buty uszyte są z kawałeczków skóry, jeśli mają szyty obwód wokół linii palców, jeśli jest coś na nich naszyte dla ozdoby albo nie wiadomo po co, nie powinno się ich kupować, bo szew to rząd otworków w skórze, którymi będzie przeciekała woda. Wiele butów z membranami są tak szyte i są szczelne, ale trzeba wiedzieć, że niemal całą funkcję wodoodporności butów bierze na siebie membrana, bez której buty przemoczyłyby się bardzo szybko. Kiedyś przez trzy kolejne dni chodziłem w Bystrzyckich po mokrym i głębokim śniegu w butach z membraną; mimo iż z wierzchu były totalnie złachane, w środku zostały suchutkie. Śmiem twierdzić, że mało które buty w pełni skórzane i szyte, bez membran i gumowych otoków, wytrzymałyby taką trzydniówkę, ale to były nowe buty i dobrej firmy. Nie chciałbym wyrażać się negatywnie o membranach, ale słowo o ich żywotności powiem, zaznaczając, że to tylko moje przypuszczenia nie poparte doświadczeniem.
Aby przejść 10 km, but zostaje postawiony na ziemi, przyciśnięty do niej, wygięty ciężarem ciała i wykonywanym krokiem około 6 tysięcy razy. 100 kilometrów to 60 tysięcy wygięć cienkiej powłoki z tworzywa sztucznego podłożonego pod skórę poszycia. Szacuję, że w tym roku przeszedłem 300-400 kilometrów, więc każdy swój but zgiąłem około 200 tysięcy razy. Piszę tutaj o jednym tylko roku całkiem przeciętnego łażenia po górach, a przecież wielu ludzi chodzi znacznie więcej.  Po co ta wyliczanka? Bo jakoś nie chce mi się wierzyć w całość tej folii po setkach tysięcy jej zagięć, a więc i naprężeń. Jedna z najbardziej znanych i renomowanych firm obuwniczych podaje, iż robi testy szczelności swoich butów na dystansie 500 km, więc takim, jaki ja pokonuję w półtora roku. Dobrze byłoby, aby ta firma zrobiła test kilku par butów aż do ich przemoczenia na skutek uszkodzenia membrany, ciekawe, jakie byłyby to dystanse. Inaczej: wydaje mi się, że działa tutaj ogólne prawo światowej gospodarki, prawo głoszące, iż produkty używane przez klientów mają być szybko wymieniane na nowe, aby utrzymać produkcję.
O ogólnych cechach butów.
Szew łączący but z podpodeszwą wygląda bardzo rasowo, solidnie, tradycyjnie (wszystkie moje buty mają ten szew widoczny), ale wymaga on starannych zabiegów potrzebnych dla utrzymania jego szczelności – podobnie jak całe buty bezmembranowe. Szczelniejszy jest jednak but z gumowym otokiem, chociaż nie wygląda już tak tradycyjnie jak tamte.
Aby być ścisłym dodam tutaj, że otoki uszczelniając buty, utrudniają ich oddychanie, czyli odprowadzanie na zewnątrz wilgoci, no i dość szybko pękają. W końcu jest to cienka guma mocno wyginana w czasie chodzenia, a i prażona jest słońcem, czego gumy nie lubią.
Chcąc używać buty określane czasami mianem „czerwonych sznurówek”, no i oczywiście używać sznurówek tego koloru, należy liczyć się z pewną ilością pracy przy tych butach, oraz zaopatrzyć się w odpowiednie impregnaty – trudniejsze w użyciu od jakichś psikadeł w aerozolu, nierzadko polecanych do nowoczesnych butów. W zamian ma się pięknie wyglądające buty i stopy zadowolone panującym wewnątrz butów mikroklimatem, jaki daje kontakt z materiałem przyjaznym i naturalnym – ze skórą.
Podpodeszwa i przyklejona do niej podeszwa nie powinny wystawać poza obrys butów, ponieważ zmienia to na gorsze mechanikę chodu, chociaż czasami może uchronić skórę przed uszkodzeniem. Wystawanie na boki utrudnia, a w skrajnych przypadkach uniemożliwia kantowanie, jak ja nazywam (nie wiedząc, jak fachowo się nazywa) pokonywanie stromych zboczy na zewnętrznych lub wewnętrznych bokach butów. Przyczyna dość oczywista: wtedy punkt styku z ziemią, a więc dźwigania ciężaru ciała, przesunięty jest na bok, poza obrys butów, co powoduje ich silniejsze przekręcanie się na bok, do stanu równoległości podeszwy do zbocza. Tak samo niekorzystne jest wystawanie podeszwy z tyłu, za piętą, bo efektem jest mocniejsze dobijanie buta do podłoża w momencie stawiania nogi wysuniętej do przodu. But silniej „dąży” do przylgnięcia całą powierzchnią podeszwy do gruntu, ponieważ do tyłu przesunięty jest punkt pierwszego jego kontaktu z ziemią, czyli jednocześnie punkt pierwszego nacisku ciężaru naszego ciała; ta cecha butów męczy stopy i stawy.
Buty powinny mieć możliwie małą łączną grubość podeszew, podpodeszew i wkładek, aby spodnie powierzchnie stóp były jak najbliżej podłoża, ponieważ zwiększa to stabilność chodu na nierównościach powodujących wzdłużne przechyły butów. Po prostu im wyżej się stoi, tym bardziej rozumie się kobiety chodzące w butach na wysokich obcasach.
Duża grubość butów pod stopami powoduje też, przynajmniej na początku ich używania, zaczepianie podeszwami o nierówny grunt, a to z powodu naszego odruchowego ustalania wysokości podnoszenia stóp w czasie chodu. Podobnie może być, gdy używa się butów dużo większych od używanych na co dzień – możliwe jest zaczepianie czubami. Jednakże szybko nabywa się nowych odruchów w stawianiu kroków.
Skóra powinna być gruba, absolutne minimum to 2 mm, ale naprawdę dobra powinna mieć około 3 mm. Najładniejsze buty jakie widziałem, to model „stratos” włoskiej firmy Gaerne, buty sprzedawane też w Polsce, widziałem je i na allegro. Do ich wykonania użyto trzyipółmilimetrowego juchtu – wrażenie czynią wielkie, także starannością wykonania, miękkością wyściółek i języków. Nie podobają mi się buty z nubuku, ten rodzaj skóry mam za gorszy do butów bez membran – a tylko takie mam i takich używam – z powodu mniejszej wodoodporności takiej skóry. Za dobrą mam skórę najczęściej używaną, skórę typu pull-up, bo łączy ona zalety skóry licowej (odpornej, ale jednak trudnej w impregnacji) z podatnością nubuku na impregnację. A że buty z niej wykonane nie mają ani szlachetnego matu nubuku, ani połysku lica, nie jest ważne w specjalistycznych butach używanych w górach.
Wysokość butów i ich sztywność.
Buty dzielę generalnie na dwie kategorie: niskie i lżejsze, dobre na niewysokie góry, lub na każde, ale przy dobrej pogodzie, oraz wyższe i cięższe, na trudne warunki pogodowe i trudniejsze szlaki. Pierwsze powinny mieć wysokość cholewki około 13-14 cm, bo taka zapobiega skręceniu kostki, a niższa już nie bardzo, drugie ostatecznie mogą być nieco wyższe, typowa tutaj wysokość wynosi 17 cm, i nie znajduję wytłumaczenia dla jej zwiększania. Tak naprawdę siedemnastocentymetrowe cholewki są nieco za wysokie, a to z powodu mechaniki naszego chodu. Używamy stawów w kostkach, a wysokie buty, zabezpieczając je przed uszkodzeniem, utrudniają i ograniczają ich ruchy. Wymaga to nieco innego chodu, a więc przyzwyczajenia się. Szczególnie odczuwa się te ograniczenia w czasie wspinaczki, gdy trzeba na przykład wysoko podnieść stopę i postawić ją pod nietypowym kątem. Producenci robią różne konstrukcje z tyłu buta mające na celu ułatwienie wyginania cholewek do tyłu, ale z raczej mizernym skutkiem, co odczuwam porównując jedne moje buty, w których zastosowano dzieloną i zachodzącą na siebie konstrukcję tyłów butów, z drugimi, które jej nie mają.
Czytałem gdzieś o technikach wiązania wysokich butów w zależności od nachylenia drogi – inaczej na podejściach, inaczej na zejściach; co ciekawe, są dwie szkoły, bo jedni piszą o ściślejszym wiązaniu cholewki na zejściach, inni na podejściach, a już ta jedna rozbieżność pokazuje, jak nienaturalne jest ustalanie tutaj reguł – bez uwzględniania osobistych preferencji. Także realiów, bo jakoś nie wyobrażam sobie wielokrotnego zatrzymywania się w dolinach lub na szczytach, częściowego przynajmniej zdejmowania ochraniaczy, i innego wiązania butów – jakby zasady te ustalane były przy biurku i komputerze. Idąc pod górę w wysokich butach ściśle sznurowanych, golenie nóg dość mocno napierają na stawiającą opór przednią część cholewek, co nie tylko utrudnia marsz, ale i tworzy dźwignię przesuwającą stopy do tyłu (na tą oczywistość zwrócił mi uwagę kolega, także pasjonat tradycyjnych butów), a więc dociskającą pięty do zapiętków butów – oprócz naturalnego, wynikłego z nachylenia gruntu, przesuwania się stóp do tyłu. Może to być bolesne. U mnie takie było w ciasnych butach.
Widziałem pięknie wykonane niziutkie buty, jak półbuty. Buty niesamowicie wygodne i dość lekkie, ale można domyślać się, iż wymuszają one bardzo precyzyjny chód i uważne stawianie stóp, bo na skutek jednej chwili nieuwagi można otrzeć się nagą kostką o skałę, co zapewne będzie bardzo nieprzyjemne.
Jakoś tak dziwne i dla mnie niezrozumiałe jest łączenie wysokości butów z grubością skór użytych do ich wykonania, oraz ze sztywnością podpodeszwy. Im ona miększa, tym cieńszą skórę mają buty – jakby producenci zakładali, iż w niższych górach (na które konstruowane są miększe buty) mniej było okazji do ich przemoczenia. Dziwne to mniemanie, bo moje doświadczenia są raczej odwrotne: to w niższych górach szybciej można zamoczyć buty niż w wyższych, gdzie mniej błota i traw, a więcej nagich skał. Piszę tutaj o wspomnianym już i oczywistym związku między grubością skóry, a jej odpornością na przemakanie. Praktycznie rzecz biorąc nie ma butów klasy AB lub B wykonanych z grubej, solidnej skóry. Jedyne jakie widziałem (ale tylko na zdjęciach, i nie jestem pewny, na ile miększą mają podpodeszwę), to model „sherpa” wspomnianej już firmy Gaerne, buty wykonane z bardzo grubego juchtu, i, co warte zaznaczenia, zapewniające niskie osadzenie pięty.
Na polskie góry większość solidnych butów, z grubej skóry, jest zbyt sztywna. Dla mnie najwłaściwsza sztywność to AB lub B, ale, jak wspomniałem, nie ma w tych klasach solidnych butów. Klasę BC oceniam jako właściwą tylko na szczególne warunki: bardzo nierówne szlaki, głęboki śnieg, ale właśnie buty tej klasy są robione w sposób umożliwiający wysoką wodoodporność.
Podpodeszwy są źle konstruowane. Producenci dają po prostu płat nylonu, jednakowo sztywny w obu kierunkach – aby nie czuć „każdego kamyka”, jak to wiele razy czytałem. Owszem, nie czuje się kamyków, ale i nie czuje się podłoża. But w ogóle nie układa się na nierównościach. Ileż to razy idąc szutrową dróżką stawałem na nieco większy kamyk, na którym cały but przekrzywiał się wywołując stan bliski potknięciu się– jakby szło się w drewniakach. Wrażenie jest takie, jak z jazdy taczką z metalową obręczą na kole, albo innym pojazdem bez dmuchanych kół i bez amortyzacji zawieszenia. To, co teraz powiem, zapewne zabrzmi obrazoburczo dla wielu, ale, jak zastrzegłem na początku, opisuję swoje doświadczenia, które nie muszą się zgadzać z doświadczeniami innych osób. Otóż przez dwa lata chodziłem w góry w zwykłych kamaszach roboczych, butach klasy AB, bez osławionych podeszew, wykonanych byle jak z cienkiej skóry, z dużym udziałem tworzyw sztucznych. Chodziłbym w nich nadal, gdyby nie ich mała odporność na przemakanie. Chodziłbym, bo są wygodniejsze i mniej się ślizgają od typowych butów górskich, no i kosztują grosze. Nadeptanie w nich tamtego kamyka nie wywołuje efektu żelaznej taczki, bo but poddaje się, a podeszwa ugina. Dopasowując się do nierówności, przylega do nich większą powierzchnią, co w efekcie daje większą przyczepność. Większą od sławnych podeszew renomowanych firm. Nie ma efektu chodzenia na szczudłach, jaki czasami ma się w butach wysokich i sztywnych.
Do czego prowadzić może jednorodna konstrukcja podeszwy w połączeniu z błędami konstrukcji „nadwozia” buta, widzę wyraźnie w jednych z moich solidnych i ładnych butach klasy BC. Otóż  buty tak się składają, iż naciskają od góry na duże palce (na szczęście minimalnie, nie przeszkadza to zbytnio w chodzeniu). Zginają się ostro, w jednym miejscu, a nie łukiem, łagodnie, jak powinny. Wiadomo, że buty będą się zginać tam, gdzie największy nacisk i gdzie najmniejszy opór stawia konstrukcja butów, można więc było odpowiednio zmodyfikować budowę górnej części butów, albo sztywność podpodeszwy w odpowiednich miejscach.
Oczywiście te poddawanie się butów, te uginanie się podeszew, nie może być zbyt duże, ich zdolność do dopasowania nie może zbliżać się do granic właściwych dla stóp i jej stawów, ale być powinna. A grube buty mają ją zerową. Jakie więc powinny być te dobre buty? Nie bardzo wiem. Elastyczniejsze na pewno; pewna polska firma wstawia do swoich butów stalowe blaszki usztywniające, a ja, rozpatrując kupno butów z tej firmy, pytałem o możliwość wykonania butów bez tej blachy – bo tak jest dla mnie lepiej. Może należałoby tak konstruować podpodeszwę, aby w różnych jej miejscach, różna była elastyczność? Nie wiem. Gdybym wiedział jak zbudować idealne buty, pewnie byłbym szewcem, a nie jestem nim, jednak wiem z doświadczenia, że wiele można tu zmienić: te moje pierwsze buty górskie, renomowanej firmy, były dość sztywnymi butami klasy BC, ale w nich niewiele odczuwałem sztywność podpodeszwy. Ona jakoś dziwnie się zachowywała, jakby w odpowiednim momencie robienia kroku stawała się bardziej miękka, nie utrudniając, a może nawet ułatwiając wykonanie kroku. Gdy niedawno próbowałem nowe, wysokie i sztywne buty austriackiej firmy, nie czułem zupełnie tego efektu, wrażenie było normalne, typowe dla sztywnej poddpodeszwy, wyraźny był efekt drewniaka. Można więc coś tutaj zrobić, i dziwi mnie bezczynność producentów.
O podeszwach.
Podeszwy najbardziej znanego ich producenta są przereklamowane. Nieco śmieszą mnie nagminnie spotykane zdjęcia (i opisy) butów sprzedawanych na allegro, na których fakt stosowania tej podeszwy jest eksponowany, także w tytułach licytacji – jakby podeszwy tej firmy deklasowały podeszwy innych firm. Uważam, że guma użyta do ich produkcji zbyt szybko twardnieje, a gdy już taką jest, ma sporo gorszą przyczepność. Dobre buty skórzane, odpowiednio zadbane, mogą służyć wiele lat, kilkanaście nie jest tutaj wiekiem matuzalemowym; jednak w tym czasie należałoby parokrotnie wymienić podeszwy, bo ich dobra przyczepność skończy się znacznie wcześniej, i to nie na skutek mechanicznego zużycia, a zmian strukturalnych tworzywa.
Możliwe też, że niektóre podeszwy tej firmy, stosowane do typowych butów w góry, od początku są zbyt twarde – jak było w niedawno przymierzanych przeze mnie nowych butach znanej firmy europejskiej. Jakiś powód uzasadniający taki wybór zapewne jest, ale jest i efekt: niezadowalająca przyczepność.
Refleksja.
Wiele problemów z butami mógłbym rozwiązać kupując te kolorowe, w łatki i ciapki, membranowe i lekkie buty. Wczoraj, będąc w centrum handlowym, zajrzałem do sklepu z butami i oglądałem takie. Miały jakieś ozdobne naszywki na boku, nawet podeszwa była wielokolorowa, były z membraną, wykonane z cienkiej skóry i cordury, dość miękkie i leciutkie. Kosztowały 600 złotych. Gdyby nie moje ograniczenia finansowe i głęboka niechęć do takich nowoczesnych wynalazków, można by kupować takie buty, chodzić w nich rok czy dwa, póki nie przemakają, a później wyrzucać je i kupować następne.
Ale że nie chcę tak robić i nie stać mnie na to, tak naprawdę nie mogę znaleźć butów dla mnie idealnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz