Strony

niedziela, 21 września 2014

O mojej pracy


Do łazienki była kolejka, więc z brudnymi dłońmi, w roboczym ubraniu, poganiany pragnieniem pisania, usiadłem do komputera.
Parę słów o dniu dzisiejszym.
Ponad dwustukilometrowa droga minęła nadspodziewanie dobrze. Może tylko ten drobiazg, na który w nocy nie zwróciłem uwagi: na brzegu Konina, mając przejechać przez rondo prosto, nagle zobaczyłem, że droga skręca mi w prawo, a ja razem z nią; nie wiem jakim sposobem przegapiłem rozwidlenie dróg. Nie mogąc wycofać się, przejechałem w poprzek drogi, i przez wysepkę wjechałem na rondo. W Łodzi byłem przed drugą w nocy; na placu nie widziałem mojego campingu, zadzwoniłem więc do kierowcy. Był w Koninie, zjechał z trasy wjeżdżając w ślepą uliczkę osiedlową, a co gorsza, za nim wjechał inny kierowca z ciężarówką ciągnącą dużą przyczepą. Później okazało się, że zjechał w bok na tym samym rondzie, na którym i ja omal nie zboczyłem, oraz że kilku innych kierowców też nie zauważyło rozwidlenia, i też cięli skrzyżowanie po wysepkach. Tamten pechowy kierowca nie potrafił cofnąć zastawem z przyczepą, blokując w ten sposób wyjazd mojego campingu, a gdy doczekali się pomocy, okazało się, że jeden z zaparkowanych samochodów osobowych uniemożliwia cofnięcie, szukali więc właściciela, budzili go w nocy prosząc o przestawienie pojazdu, w rezultacie do celu dotarli gdy było już widno.
W kabinie mojej ciężarówki nie było łóżka, siedziałem więc w fotelu próbując zdrzemnąć się. Bezskutecznie z powodu zimna, a gdy dla ciepła włączyłem silnik, jego głośny rechot nie pozwalał usnąć równie skutecznie, jak cierpnące w fotelu ciało. W swoim łóżku położyłem się spać o siódmej, ale na ulicy tuż obok campingu drogowcy naprawiali jezdnię tak hałasując, że nie mogłem usnąć. W końcu, po trzech godzinach przewracania się w pościeli, wstałem. Dobrze, że na noc szef pozwolił włączyć generator prądu, a przewód nie okazał się za krótki, mogłem więc podłączyć prąd i mieć ciepło w campingu i kawę na dzień dobry.
Plac zarośnięty jest trawami i zielskiem po pas, a nawet po głowę. Aż tak duże znalazłem kępy cykorii podróżnika obsypane swoimi pięknymi kwiatami – największe z dotychczas widzianych. Kwitnące osty chyba przewyższały mnie, małe głogi jeszcze nie straciły liści i wyglądały ładnie ze swoimi mnogimi czerwonym owocami, wszędzie mnóstwo bliskich mi ostatnio nawłoci w pełnym rozkwicie, no i oczywiście dużo, dużo kwiatów roślin mi nieznanych, które oglądałem z ciekawością i jak zwykle odrobiną poczucia winy z powodu swojej niewiedzy. Wśród traw znajdowałem olszówki, a wysoko ponad nimi stały klony w kolorach jesieni, którym tylko słońca brakowało by uczynić je królewskimi.
Jestem na kolejnym placu, w kolejnym mieście. Za mną jeszcze jedna nocna jazda rozklekotaną i przeciążoną ciężarówką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz