Świerkowy i Księży Dół.
Od
Bolkowa jechałem bocznymi drogami nie tylko dla skrótu, ale i dla satysfakcji
poznawania bezimiennych szos ledwie zaznaczonych na mapach: przez Stare
Rochowice, a z Płoniny skrótem wprost do Świdnika. Celem dzisiejszej wędrówki
były Góry Ołowiane, a wejść na nie chciałem od wschodu, gdzie zaczyna się Droga
Wojenna, główny trakt całego masywu tych gór. Samochód zostawiłem na kościelnym
parkingu i ledwie rozwidniło się, gdy poszedłem szukać początku drogi. Dzień
już taki krótki, trzeba więc wykorzystać go od pierwszych do ostatnich chwil –
uzasadniałem sam przed sobą swoje zbyt wczesne wyjście. Eos chyba innego była
zdania, bo ledwie uniosła się z pościeli i pokazała maleńki rąbek swojej
różowej piżamki, ponownie położyła się spać, w nosie mając swoje ranne
obowiązki przygotowania nieboskłonu dla Heliosa. No i w rezultacie ani
jutrzenki nie widziałem, ani słońca.
Na
wschodnich zboczach gór jest miejsce, gdzie łąki wchodzą długim jęzorem w
zalesiony masyw; według mapy Droga Wojenna prowadzi wzdłuż południowej krawędzi
lasów. Biegnie tam szutrowa droga, następczyni tej, którą wykonano w czasie
wojen napoleońskich. Widoki z tej drogi są ładne – idąc, oglądałem się na
ostatnie wzgórza wschodniego pasma. Widziałem na nich moje ślady, ale nie było
ich tam zbyt dużo, trzeba mi więc wybrać się tam ponownie.
Wszedłem
w gęsty, ciemny las świerkowy, prawdziwy bór. Uspokoiło się, tylko w górze wiał
wiatr tarmoszący czupryny drzew. Na pierwszym rozdrożu usiadłem żeby posmakować
herbatę i chwilę. Nieoczekiwanie przyniosła mi poczucie samotności w tym lesie
tracącym kolory, jesiennym, smutnym, niespokojnym, daleko od ludzi, ale
spodobało mi się to wrażenie; byłem tam, gdzie być chciałem, sam na sam z przyrodą
i z górami.
Pierwszy
mój cel, Księży Dół, znalazłem nadspodziewanie szybko. Jest to, podobnie jak
sąsiedni Świerkowy Dół, głęboki jar z zalesionymi zboczami i strumieniem
płynącym dnem. Zaczyna się blisko szczytu Turzca i schodzi aż do wioski Miedzianka,
około 300 metrów niżej. Zgodnie z zamierzeniem zszedłem dnem aż do granicy
lasu, a że drogi nie ma tam żadnej, szedłem korytem strumienia. Marsz łatwy nie
był, droga
wymagała uważnego stawiania stóp na chwiejących się kamieniach lub
próchniejących resztkach drzew i omijania głębszej wody lub rozmiękłej ziemi, ale szło się bez męczącego przedzierania się przez zarośla,.
Stoki są wysokie, równe, całe pokryte brązowymi liśćmi rosnącego tam dorodnego
lasu bukowego. Za towarzyszy miałem silne poczucie prawdziwie traperskiej
wędrówki bezludnymi i dzikimi górami, cichy i przyjemny szmer strumienia, górą
natomiast – efektowny kontrast – odgłosy niespokojnego wiatru targającego
drzewami. Drugi jar, Świerkowy Dół, jest blisko od tamtego i też jest łatwy do
znalezienia. Większy, głębszy od Księżego, chociaż łatwo nim iść, ponieważ
wzdłuż strumienia biegnie dukt.
Wygoda
marszu pozwalała częściej gapić się w górę, na stoki, a nie pod nogi. Świerki
są, owszem, ale tylko w górnej części jaru, niżej królują buki – nagie,
szarostalowe pnie na tle brązowych, stromych stoków, tu i ówdzie najeżonych
czarnymi skałami, stoków niemal majestatycznych.
Czasami,
patrząc na góry, mam silną świadomość ich niemal wiecznego trwania. Trwania
niezupełnie martwego, bo mającego pewien niewielki, ale odczuwalny wtedy
pierwiastek życia. Czuję, jakbym patrząc na nie, podpatrywał je w ich tajemnym,
niepojętym dla mnie, życiu. Wydaje mi się wtedy, że one nie są zwykłymi tworami
przyrody po prostu stojącymi w swoich miejscach od milionów lat, nie są ani dla
zwierząt, ani dla moich wrażeń, nie: one są same dla siebie – jakby było w nich
coś żywego; coś, co je upodmiotawia i co emanuje na mnie wyjątkowym spokojem
wynoszącym mnie ponad małe kłopoty dnia codziennego.
Czuję
się wtedy mały i mało ważny ze swoimi ludzkimi bolączkami, jakże często
niewartymi zmartwień, czuję się drobinką żyjącą tutaj tylko chwilkę.
Uświadamiam sobie szczególnie wyraźnie oczywistą prawdę: wszelki ślad po mnie
zaginie, a te góry dalej będą stały tutaj tak, jak stoją teraz.
To
wszystko, cały ten strumień myśli obywających się bez słów, przechodzi przeze
mnie zostawiając po sobie jakże pożądane ślady: spokój, pogodę i większe
docenianie radości zwykłego dnia. Jestem chwilą, ale z możliwością przeżywania.
Uff,
znowu wpadłem w proustowsko-filozoficzne tony, wracam więc na szlak.
Gdy
w górnej części jaru dukt opuszcza strumień, poszedłem jego brzegiem w górę
chcąc zobaczyć źródło. Gdyby oczyścić je z zalegających liści i omszałych
gałęzi, byłoby ono klasyczne: woda wycieka spod kamieni, czysta i dźwięczna od
pierwszych swoich chwil.
W
planie miałem, oprócz poznania obu jarów, przejście całej Drogi Wojennej. W
części zachodniej jej przebieg nie jest pewny, z tego powodu, także z braku
czasu, nie przeszukałem tego fragmentu gór, ale sporą część całej drogi
poznałem. Rowerzystom, ale i pieszym miłośnikom lasów i spokojnej ciszy, drogę
tę polecam. Gdy byłem już blisko Różanki, zszedłem północnym zboczem aż do
szosy chcąc zobaczyć na stoku zwanym Czerniak początek drogi ładnej widokami, a
później powtórzyłem zejście, także dla widoków, czarnym szlakiem. Na mojej
mapie postawiono tam znak ładnych widoków – i bardzo słusznie.
Może
w nagrodę za nieznalezienie jaskiń na Połomie, dzisiaj znalazłem ruiny dawnego
schroniska na zboczu Różanki; jeśli już zauważyło się je, wydają się być łatwe
do odnalezienia – ciekawe, czy tak samo jest z jaskiniami.
Rozejrzałem
się wokół: nic, żadnego innego śladu poza paroma cegłami wystającymi z ziemi i
omszałymi kawałkami betonu, ślady, które nieodległy czas zetrze zupełnie.
Oczywiście została sama dróżka, która wtedy na pewno często była używana, ale
takie gruntowe drogi bywają trwalsze od ludzkich budowli. Nic więcej, a
przecież tutaj mieszkali ludzie. W pokoju patrzącym swoim oknem na to zbocze
kłócili się lub kochali, snuli marzenia… Teraz ledwie cegła została z tamtego
życia.
Gdy
zaczął kropić zapowiadany deszcz, wyciągnąłem ostatni swój nabytek, rękawice
mające być nieprzemakalne, a za niewielki grosz kupione z demobilu. Założyłem
je, ale po kwadransie zdjąłem, bo deszcz tylko pokropił i było mi w nich zbyt
ciepło. Muszą zaczekać na swoją chwilę.
Wracając,
postanowiłem wpaść na Turzca, no bo przecież taki nieodległy, a i drogę z tej
strony poznałbym. Poszedłem. Z dwóch dróg zaznaczonych na mapie znalazłem
jedną, ale za to naprawdę ładną ścieżynkę. Turzca zobaczyłem, a nawet zajrzałem
na chwilkę do Jarzębinek, tak po prostu, dla ich zobaczenia, i na dobre
zarządziłem odwrót. Zmierzchało się, gdy wyszedłem z lasu, ciemno było, gdy
doszedłem do samochodu.
Aaaa, to o tej drodze mówiłeś, gdy staliśmy na zboczu wzgórza nad Świdnikiem.
OdpowiedzUsuńTak, myślałem o Wojennej Drodze. Tutaj jest adres: 50.883462, 15.990275 To jej część blisko początku, a prowadzi przez cały masyw leśny.
UsuńPrzy niej znalazłem tamte dwa głębokie jary, o których pisałem i które dłuższy czas chciałem poznać. Ładnie tam jest.
Gdy mówiłeś o Wojennej Drodze, wspomniałem Ci o innym trakcie. To oczywiście Droga Głodu - droga łącząca Przełęcz Kowarską s Ogorzelcem. (szlak niebieski) Tkacze rękodzielnicy, którzy zostali pozbawieni źródeł utrzymania, pracowali przy budowie tej drogi, a wynagrodzenie dzienne wynosiło bochenek chleba i 60 fenigów. Wielu z nich zmarło z wycieńczenia.
UsuńJanku, wcześniej nie słyszałem o tej drodze. Cóż mi powiedzieć? Czasami widzę historię ludzkości jako bezbrzeżne morze cierpienia, głodowania, wyrzynania się i zamęczania. Jednak postęp jest, w ostatnich wiekach nawet wyraźny, mimo okresowych nawrotów ludzkiego barbarzyństwa wszelkiego rodzaju.
UsuńPowiem też, że nierzadko odczuwam wdzięczność do losu za urodzenie się w Polsce i życie w drugiej połowie XX wieku, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że za 300 czy 500 lat jakiś mój potomek będzie się wzdrygał na myśl o życiu w naszych czasach.
Trzeba nam mieć nadzieję, że już nigdy żadna budowana droga nie będzie nazwana Drogą Głodu.