Strony

środa, 26 listopada 2014

Drogi Gór Ołowianych


Świerkowy i Księży Dół.


Od Bolkowa jechałem bocznymi drogami nie tylko dla skrótu, ale i dla satysfakcji poznawania bezimiennych szos ledwie zaznaczonych na mapach: przez Stare Rochowice, a z Płoniny skrótem wprost do Świdnika. Celem dzisiejszej wędrówki były Góry Ołowiane, a wejść na nie chciałem od wschodu, gdzie zaczyna się Droga Wojenna, główny trakt całego masywu tych gór. Samochód zostawiłem na kościelnym parkingu i ledwie rozwidniło się, gdy poszedłem szukać początku drogi. Dzień już taki krótki, trzeba więc wykorzystać go od pierwszych do ostatnich chwil – uzasadniałem sam przed sobą swoje zbyt wczesne wyjście. Eos chyba innego była zdania, bo ledwie uniosła się z pościeli i pokazała maleńki rąbek swojej różowej piżamki, ponownie położyła się spać, w nosie mając swoje ranne obowiązki przygotowania nieboskłonu dla Heliosa. No i w rezultacie ani jutrzenki nie widziałem, ani słońca.

Na wschodnich zboczach gór jest miejsce, gdzie łąki wchodzą długim jęzorem w zalesiony masyw; według mapy Droga Wojenna prowadzi wzdłuż południowej krawędzi lasów. Biegnie tam szutrowa droga, następczyni tej, którą wykonano w czasie wojen napoleońskich. Widoki z tej drogi są ładne – idąc, oglądałem się na ostatnie wzgórza wschodniego pasma. Widziałem na nich moje ślady, ale nie było ich tam zbyt dużo, trzeba mi więc wybrać się tam ponownie.

Wszedłem w gęsty, ciemny las świerkowy, prawdziwy bór. Uspokoiło się, tylko w górze wiał wiatr tarmoszący czupryny drzew. Na pierwszym rozdrożu usiadłem żeby posmakować herbatę i chwilę. Nieoczekiwanie przyniosła mi poczucie samotności w tym lesie tracącym kolory, jesiennym, smutnym, niespokojnym, daleko od ludzi, ale spodobało mi się to wrażenie; byłem tam, gdzie być chciałem, sam na sam z przyrodą i z górami.


Pierwszy mój cel, Księży Dół, znalazłem nadspodziewanie szybko. Jest to, podobnie jak sąsiedni Świerkowy Dół, głęboki jar z zalesionymi zboczami i strumieniem płynącym dnem. Zaczyna się blisko szczytu Turzca i schodzi aż do wioski Miedzianka, około 300 metrów niżej. Zgodnie z zamierzeniem zszedłem dnem aż do granicy lasu, a że drogi nie ma tam żadnej, szedłem korytem strumienia. Marsz łatwy nie był, droga wymagała uważnego stawiania stóp na chwiejących się kamieniach lub próchniejących resztkach drzew i omijania głębszej wody lub rozmiękłej ziemi, ale szło się bez męczącego przedzierania się przez zarośla,. Stoki są wysokie, równe, całe pokryte brązowymi liśćmi rosnącego tam dorodnego lasu bukowego. Za towarzyszy miałem silne poczucie prawdziwie traperskiej wędrówki bezludnymi i dzikimi górami, cichy i przyjemny szmer strumienia, górą natomiast – efektowny kontrast – odgłosy niespokojnego wiatru targającego drzewami. Drugi jar, Świerkowy Dół, jest blisko od tamtego i też jest łatwy do znalezienia. Większy, głębszy od Księżego, chociaż łatwo nim iść, ponieważ wzdłuż strumienia biegnie dukt. 



Wygoda marszu pozwalała częściej gapić się w górę, na stoki, a nie pod nogi. Świerki są, owszem, ale tylko w górnej części jaru, niżej królują buki – nagie, szarostalowe pnie na tle brązowych, stromych stoków, tu i ówdzie najeżonych czarnymi skałami, stoków niemal majestatycznych.

Czasami, patrząc na góry, mam silną świadomość ich niemal wiecznego trwania. Trwania niezupełnie martwego, bo mającego pewien niewielki, ale odczuwalny wtedy pierwiastek życia. Czuję, jakbym patrząc na nie, podpatrywał je w ich tajemnym, niepojętym dla mnie, życiu. Wydaje mi się wtedy, że one nie są zwykłymi tworami przyrody po prostu stojącymi w swoich miejscach od milionów lat, nie są ani dla zwierząt, ani dla moich wrażeń, nie: one są same dla siebie – jakby było w nich coś żywego; coś, co je upodmiotawia i co emanuje na mnie wyjątkowym spokojem wynoszącym mnie ponad małe kłopoty dnia codziennego.

Czuję się wtedy mały i mało ważny ze swoimi ludzkimi bolączkami, jakże często niewartymi zmartwień, czuję się drobinką żyjącą tutaj tylko chwilkę. Uświadamiam sobie szczególnie wyraźnie oczywistą prawdę: wszelki ślad po mnie zaginie, a te góry dalej będą stały tutaj tak, jak stoją teraz.

To wszystko, cały ten strumień myśli obywających się bez słów, przechodzi przeze mnie zostawiając po sobie jakże pożądane ślady: spokój, pogodę i większe docenianie radości zwykłego dnia. Jestem chwilą, ale z możliwością przeżywania.



Uff, znowu wpadłem w proustowsko-filozoficzne tony, wracam więc na szlak.

Gdy w górnej części jaru dukt opuszcza strumień, poszedłem jego brzegiem w górę chcąc zobaczyć źródło. Gdyby oczyścić je z zalegających liści i omszałych gałęzi, byłoby ono klasyczne: woda wycieka spod kamieni, czysta i dźwięczna od pierwszych swoich chwil.

W planie miałem, oprócz poznania obu jarów, przejście całej Drogi Wojennej. W części zachodniej jej przebieg nie jest pewny, z tego powodu, także z braku czasu, nie przeszukałem tego fragmentu gór, ale sporą część całej drogi poznałem. Rowerzystom, ale i pieszym miłośnikom lasów i spokojnej ciszy, drogę tę polecam. Gdy byłem już blisko Różanki, zszedłem północnym zboczem aż do szosy chcąc zobaczyć na stoku zwanym Czerniak początek drogi ładnej widokami, a później powtórzyłem zejście, także dla widoków, czarnym szlakiem. Na mojej mapie postawiono tam znak ładnych widoków – i bardzo słusznie.





Może w nagrodę za nieznalezienie jaskiń na Połomie, dzisiaj znalazłem ruiny dawnego schroniska na zboczu Różanki; jeśli już zauważyło się je, wydają się być łatwe do odnalezienia – ciekawe, czy tak samo jest z jaskiniami.

Rozejrzałem się wokół: nic, żadnego innego śladu poza paroma cegłami wystającymi z ziemi i omszałymi kawałkami betonu, ślady, które nieodległy czas zetrze zupełnie. Oczywiście została sama dróżka, która wtedy na pewno często była używana, ale takie gruntowe drogi bywają trwalsze od ludzkich budowli. Nic więcej, a przecież tutaj mieszkali ludzie. W pokoju patrzącym swoim oknem na to zbocze kłócili się lub kochali, snuli marzenia… Teraz ledwie cegła została z tamtego życia.

Gdy zaczął kropić zapowiadany deszcz, wyciągnąłem ostatni swój nabytek, rękawice mające być nieprzemakalne, a za niewielki grosz kupione z demobilu. Założyłem je, ale po kwadransie zdjąłem, bo deszcz tylko pokropił i było mi w nich zbyt ciepło. Muszą zaczekać na swoją chwilę.

Wracając, postanowiłem wpaść na Turzca, no bo przecież taki nieodległy, a i drogę z tej strony poznałbym. Poszedłem. Z dwóch dróg zaznaczonych na mapie znalazłem jedną, ale za to naprawdę ładną ścieżynkę. Turzca zobaczyłem, a nawet zajrzałem na chwilkę do Jarzębinek, tak po prostu, dla ich zobaczenia, i na dobre zarządziłem odwrót. Zmierzchało się, gdy wyszedłem z lasu, ciemno było, gdy doszedłem do samochodu.





4 komentarze:

  1. Aaaa, to o tej drodze mówiłeś, gdy staliśmy na zboczu wzgórza nad Świdnikiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, myślałem o Wojennej Drodze. Tutaj jest adres: 50.883462, 15.990275 To jej część blisko początku, a prowadzi przez cały masyw leśny.
      Przy niej znalazłem tamte dwa głębokie jary, o których pisałem i które dłuższy czas chciałem poznać. Ładnie tam jest.

      Usuń
    2. Gdy mówiłeś o Wojennej Drodze, wspomniałem Ci o innym trakcie. To oczywiście Droga Głodu - droga łącząca Przełęcz Kowarską s Ogorzelcem. (szlak niebieski) Tkacze rękodzielnicy, którzy zostali pozbawieni źródeł utrzymania, pracowali przy budowie tej drogi, a wynagrodzenie dzienne wynosiło bochenek chleba i 60 fenigów. Wielu z nich zmarło z wycieńczenia.

      Usuń
    3. Janku, wcześniej nie słyszałem o tej drodze. Cóż mi powiedzieć? Czasami widzę historię ludzkości jako bezbrzeżne morze cierpienia, głodowania, wyrzynania się i zamęczania. Jednak postęp jest, w ostatnich wiekach nawet wyraźny, mimo okresowych nawrotów ludzkiego barbarzyństwa wszelkiego rodzaju.
      Powiem też, że nierzadko odczuwam wdzięczność do losu za urodzenie się w Polsce i życie w drugiej połowie XX wieku, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że za 300 czy 500 lat jakiś mój potomek będzie się wzdrygał na myśl o życiu w naszych czasach.
      Trzeba nam mieć nadzieję, że już nigdy żadna budowana droga nie będzie nazwana Drogą Głodu.

      Usuń