Strony

wtorek, 8 września 2015

Dwa letnie wieczory w Ustroniu Morskim


070815

Założyłem buty górskie i siedzę w nich przy laptoku.

Pisownia „laptok” nie jest błędem, a pamiątką z dawnych lat. Tak mówiła moja mała Małgosia; używanie tego jej słowa jest dla mnie wspomnieniem pięknego czasu. Pisanie daty bez rozdzielających kropek jest starym, utrwalonym tradycją, „dopiskowym” zwyczajem.

Próbuję coś napisać, ale tak naprawdę oglądam buty i wsłuchuję się we wrażenia przy poruszaniu palcami stóp. Skarpet nie założyłem właśnie dla lepszego odczuwania dotyku skóry wyściółki butów. Trochę śmieję się z siebie, bo też i śmieszny to musi być widok mnie siedzącego w krótkich portkach i z gołymi stopami w ciężkich butach, ale wyrozumiały to śmiech. W szafie leży zwój grubej skóry, wołowego kruponu zabranego z zimowego pokoju, żeby zrobić nowe wkładki do roboczych kamaszy, najlepsze wkładki na upalne dni. Gdy otworzyłem drzwiczki i zobaczyłem tę skórę, pomyślałem o zrobieniu wkładek do butów górskich, ale zaraz przyszła refleksja: przecież mam ich kilka par. Niezasznurowane buty kłapią, nie mogę znaleźć czerwonych sznurówek do nich, może więc założę czarne? Zaraz, jakże to? Czarne sznurówki do moich szytych, skórzanych butów?? To już niech zostaną niezasznurowane. 



Na łóżku kładę swoją sztywną, foliowaną, mapę gór i wodzę po niej palcem i wzrokiem. Wysoczka. Dawno nie byłem na tej górze, jednej z moich ulubionych. Opodal rośnie grupa wysokich świerków, kiedyś poznanych z bliska. Za nimi zbocze stromo opada w Trzmielową Dolinę, chciałbym kiedyś zejść tamtędy na jej dno…

Ze zbocza widać moją małą Lipową Dolinkę, jej także dawno nie widziałem. A ta ładna droga na stoku Lisianki? Raz tylko byłem tam i zawróciłem przestraszony stojącym na niej bydlęciem, a tyle razy obiecałem sobie przejść całą! Chciałem też przejść raz jeszcze przynajmniej wschodni odcinek Dzwonkowej Drogi. Jedno z wielu posiadanych zdjęć tej drogi jest szczególnie przeze mnie ulubione, mam je na pulpicie, żebym nie musiał szukać po folderach. Pamiętam miejsce w pobliżu uroczego strumienia pod Rawką, gdzie je robiłem parę lat temu; teraz sprawdzałem na mapie, strumyk jest, ale bez nazwy. Może gdy pójdę tam, znajdę nazwę właściwą dla jego urody?

Po godzinie jest mi gorąco w stopy, ociągam się jeszcze kwadrans, w końcu zdejmuję buty. Nim odłożę je na półkę, oglądam ze wszystkich stron.

Czy coś mi jest? -:) Nie, to tylko tęsknota.



140815

Jak zwykle w słoneczne popołudnia jestem rozdwojony w swoich chęciach, bo i pisać lub czytać chciałbym, i pójść na spacer dla nacieszenia się słonecznym dniem. Jak niemal zawsze wychodzę pamiętając wyrzuty, jakie robię sobie w zimie o te nieoglądane chwile słonecznego lata.

Dobrze, że wziąłem wiatrówkę (swoją górską wiatrówkę, solidną, z kapturem, lubianą i jednoznacznie kojarzącą się z górami), bo na plaży wiał silny i chłodny wiatr. Zaskakująco duży był kontrast temperatur: na plaży zimno, a w nieodległej alejce, między drzewami wydmy, ciepła cisza pamiętająca upał południa. Był i drugi kontrast: światła. Tam niebo rozpłomienione niskim, ale silnym słońcem, grzywy sporych fal niosące słońce na brzeg, drzewa stojące we wciąż silnym, chociaż już nabierającym barw, świetle, a głębiej między nimi wieczór, światło uciekające w górę, tylko na nielicznych pniach widać jego kolorowe plamy. Stałem na brzegu alejki, w obie strony szli lub jechali ludzie, a ja patrzyłem na słońce uczepione pnia sosny. Znany widok, ale ilekroć patrzę na ostatnie ślady słońca na drzewach, odczuwam odrobinę żalu - takiego łagodnego, niedokuczliwego, a z nim najzupełniej dziecinną chęć zatrzymania słońca.

Myśli same, najzupełniej same, skręciły mi ku pisanemu opowiadaniu… To nie jest zwykłe zastanawianie się nad ułożeniem ciągu dalszego literackiej fikcji, a wrażenie zastanawiania się nad własnym życiem; czasami nawet pewność wejścia za chwilę w tamten świat i spotkania wypełniających go ludzi – efekt rozmywania się granicy między fikcją a rzeczywistością. Bywa, że światy mi się mieszają, że jestem tutaj i tam, albo ten prawdziwy wydaje się chwilowym i mniej realnym od tamtego, nieistniejącego. Bywa to kłopotliwe, czasami nawet bolesne, ale na ogół ma pozytywne oddziaływanie na mnie, w dziwny sposób wzbogacając mnie i czyniąc mniej podatnym na dokuczliwości codzienności; mając dwa światy, mam gdzie uciekać.

Skręciłem w stronę zejścia na plażę i w wąwozie alejki wcinającej się w nasyp wydmy zobaczyłem różowiejące niebo. Parę kroków dalej, gdy zobaczyłem cały horyzont, niebo w pobliżu zachodzącego słońca wydało mi się raczej pomarańczowe, jednak dalej miało niewielkie domieszki różu. Horyzont był idealnie czysty i wyraźny, a spore fale niosły na swoich białych grzbietach drobiny migotliwego światła. Słońce rzucało cienie na plażę do ostatniej swojej chwili, jasne jak rzadko kiedy w ostatnich minutach dnia. 






Opatulony kurtką stałem i patrzyłem, ale gdy tylko dzień się skończył, wróciłem gnany niecierpliwością, bo oto czekał już na mnie kolejny świat – niezmierzony ocean słów, w którym pragnąłem się zanurzyć. Ostrożnie niosłem garść słów i wrażeń, bojąc się coś uronić nim zapiszę je w dopiskach.

Pisanie jest dokuczliwym wrażeniem przeraźliwej pustki, wyjałowienia, zniechęcenia, gdy słowa opuszczają mnie i nie wiem co, lub nie wiem jak, napisać, ale gdy czekając na zapisanie ustawiają się w długim i drżącym niecierpliwością szeregu, gdy palce ledwie nadążają za nimi, pisanie jest radosną ekscytacją graniczącą z euforią.

Dzisiaj list, dopiski, opowiadanie, może coś na blogu – przypominam sobie plany na wieczór i cieszę się nimi - no i oczywiście Perseidy! Wczoraj przegapiłem ich kulminację, ale może dzisiaj zobaczę je? Mam już upatrzony w miarę ciemny kącik, pójdę tam w nocy. Od czego zacznę wieczór? Od zaparzenia kawy, w tym czasie uruchomi mi się laptok. Brahms? Mam chęć wysłuchać jego koncert d-moll na fortepian, syn zwrócił mi uwagę na pewne miejsce, ale musiałbym tylko słuchać, skupić się - pisanie jednak przeważa. Może coś dobrze znanego jako tło? Mszę h-moll Bacha? A może jego oratorium wielkanocne? Jest tam cudna aria na sopran. Ten głos, taki drżący i tęskny, tak pieściwy, idealny, tak bardzo kobiecy, wprowadza mnie w uroczy nastrój…

Siadam przy szafce pełniącej tutaj rolę stolika pod komputer i rozchylone palce zawieszam nad klawiaturą. Cudowna chwila. Opuszki palców dotykają pierwszych klawiszy, na ekranie pojawiają paciorki czarnych znaczków, a czas zaczyna pędzić jak zwariowany.

Jestem w swoim świecie.

A Perseidy? O północy przez kwadrans gapiłem się w niebo oparty o wielkie koło traktora, ale zobaczyłem tylko jednego Perseidka - malutką, ale wyraźną, oszałamiająco szybko pędzącą po niebie, nitkę światła – ostatnią chwilę grudki materii spoza Ziemi.


5 komentarzy:

  1. Przymus pisania, zawieszenie między światami... Cudowne emocje. Mnie zdarza się myśleć o sobie w trzeciej osobie. To znak, że uciekam z rzeczywistego świata, staję się bohaterką nienapisanej noweli. Jak dobrze, że nikt moich myśli nie słyszy. Piękny zachód słońca!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, przyznam się do małego oszukaństwa: zachód ze zdjęć nie był opisanym zachodem, ale był bardzo do niego podobny, tylko fale na zdjęciach są nieco mniejsze niż być powinny.
      Powtórzę za Tobą: jak to dobrze, że nikt nie przeczyta niektórych moich tekstów! :)
      Wiesz, z tą cudownością różnie bywa. Czasami boleśnie ląduje się w rzeczywistości, ale nie narzekam.

      Usuń
    2. Rzeczywistość bywa bolesna. Dała mi popalić w czerwcu, a i teraz też bywa różnie. Ale od tego mamy świat alternatywny, marzenia, pasje, by nie dać się rzeczywistości!

      Usuń
    3. To Ty też? A mnie się wydawało, że same słodkości spotykają Annę K…
      Aniu, rok temu moja znajoma przysłała smsa, w którym nakazywała mi cieszyć się każdym dniem; wtedy nie wiedziałem, że umiera. Od tamtego dnia usilnie staram się wypełnić to jej zalecenie. Z różnym skutkiem, ale staram się.
      Aniu, nie damy się przeciwnościom.

      Usuń