Strony

wtorek, 7 czerwca 2016

Karuzela przeprowadzek i wierzby płaczące


310516

Kręcę się w kołowrocie zwariowanych przeprowadzek, regularnie przekraczając osiemdziesiąt godzin pracy tygodniowo. Kampingiem ze swoim mieszkaniem (jeśli tak można nazwać klitkę wielkości paru metrów), co parę dni zmieniam miejsca kursując między przemieszczającym się co tydzień lunaparkiem a bazą. Po przyjeździe parkuję, rozciągam przewód podłączając prąd, odpinam lodówkę od ściany, pobieżnie wycieram w niej wodę, upycham po kątach (właściwie wszystkie są już zapchane) walające się rzeczy, czasami dziwne, nie wiadomo skąd przywleczone – doprowadzam do jako takiego stanu wnętrze, i, jeśli akurat jestem w bazie, jadę swoim oplem po zakupy, wszak kuchni tam nie ma. Jem coś na chybcika, wyjmuję z szafki czajnik i pojemniki, zaparzam kawę (jeśli pamiętałem o przyniesieniu wody) i siadam. W bazie mam ciszę, w lunaparku przez cienkie ściany kampingu słyszę głośne rozmowy kolegów (co trzecie, czasami co drugie, słowo jest wiadomego rodzaju) i skrzekliwie brzmiący hip hop lub disco polo. Próbuję nie słyszeć tego hałasu. Mam za sobą naście godzin pracy, przed sobą wolne dwie – trzy godziny. W czasie tych chwil wyrywanych karuzelowemu molochowi próbuję coś napisać, przeczytać czy posłuchać; zadzwonić do żony i dzieci, normalnie żyć. Nie bardzo mi się udaje. Zapomniałem o Dniu Matki, a o Dniu Dziecka pamiętałem, ale akurat tego dnia pracę skończyłem o godzinie 22.30, więc do dzieci dzwoniłem na drugi dzień. Zauważyłem, że nie wyciągam z szafy mojej ulubionej statuetki, milutkiej ozdoby stolika – nie tyle z powodu nie pamiętania, co z odruchowego uznania, iż nie warto, skoro za dwa dni czeka mnie następny wyjazd, a tym samym kolejne szykowanie wnętrza wozu do jazdy.

Budzik dzwoni raz i drugi, wstaję nieprzytomny, nalewam wody do szklanki i w progu kampingu, lejąc wodę na twarz, zaczynam dzień. Stawiam rozdzielnie, ciągnę cholernie ciężkie przewody, podłączam je, a pod nogami rośnie plątanina czarnych węży; wiele razy dziwiłem się, jakim cudem rozpoznaję się w tym bałaganie. Po paru dniach cały ten majdan pakuję na ciężarówkę, jem kolację, zapalam swoją scanię i podłączam do niej ciągnioną przyczepę. Gdy ostatni zestaw pojazdów wyjeżdża, oglądam opustoszały plac, wsiadam do kabiny i włączam bieg. Stary, zmęczony życiem silnik odzywa się chrapliwie, gdy samochód, ciężko kołysząc się na nierównościach, powoli toczy się w stronę jezdni. Kiedyś w takich chwilach miewałem myśli pt. „Kolejne miejsce za mną”, teraz już nie. Teraz liczę drogę i czas jazdy, próbując przewidzieć, ile będę mieć czasu na sen.

Dzisiaj rozmawiałem z Heleną, prosiła mnie o wytłumaczenie jej, jak długo jeszcze do wakacji. Miną trzy niedzielę i będą - powiedziałem wnuczce. A, to teraz wiem! Będę liczyła. – odpowiedziała. Oboje liczymy niedziele do wakacji, do tego cudownego okresu bez przeprowadzek, bez nocnych jazd i awarii po drodze, z ledwie siedemdziesięciogodzinnym tygodniem pracy.



W Szamotułach byłem nadspodziewanie wcześnie, już o godzinie 23, i to mimo tradycyjnych awarii po drodze. Mój kamping zawieruszył się gdzieś, a że nie miałem ochoty kłaść się spać w kabinie swojej ciężarówki, czekałem spacerując po parku. Noc była ciepła, pachnąca zieloną wilgocią, pogodna. W świetle parkowych lamp drzewa wyglądały inaczej niż w słońcu, ciekawiej. Drżące na delikatnym powiewie światło ukryte wśród gałęzi brzozy płaczącej przydawało tajemniczości długim gałązkom drzewa, których początki ukryte były gdzieś wysoko, w ciemnościach. Kolory liści zmieniały się: od jasnej, prześwietlonej bliskim światłem, bo ciemną zieleń, niemal czerń gałęzi widzianych na tle nocnego nieba, a te wydawały się dłuższe niż zwykle, bardziej wiotkie i ładniejsze. Lubię dotykać wiszące gałązki brzóz, lubię czuć ich łaskotanie między palcami i we wnętrzu dłoni. Lubię brzozy płaczące. Parę dni temu rozmawiałem z córką, mówiłem jej o potocznej nazwie ozdobnej odmiany kaliny koralowej, Gosia wspomniała nazwę betula pendula jako wyjątkową i pamiętaną. Ta łacińska nazwa brzozy płaczącej jest naszym hasłem przywołującym dalekie wspomnienie z dzieciństwa córki; słyszę wtedy jej śmiech - rozbawienie uczoną nazwą tego pięknego drzewa. Śmiech najpiękniejszej dziewczyny z nazwy najpiękniejszego drzewa.

Nieco dalej, przy tej samej alejce, zobaczyłem coś, co zdumiało mnie wspaniałym wyglądem, niemal majestatem: grupę bardzo wysokich wierzb płaczących. Trudno mi nazwać wierzby pięknymi drzewami, jednak ten konkretny gatunek ma kilka cech podobających się, jak na przykład ciemnożółty kolor gałązek, po którym w zimie poznaję je z daleka. Podoba mi się ich nienasycenie słońcem, pragnienie wykorzystania światła od pierwszych dni wiosny do ostatnich dni jesieni. Wszak to drzewo jako jedne z pierwszych rozwija liście, i jako ostatnie, bo nierzadko dopiero po pierwszych śniegach, zrzuca je.

Światło lampy dobywało z mroku piętrowo ułożone, coraz wyższe girlandy długich gałęzi. Gdy z zadartą głową stałem blisko drzew, wydawało się, że z niewidocznych pni tryskają w górę, zakręcają i łukami spływają na mnie kaskady zielono upierzonych ramion. Niektóre sięgały ziemi, inne zamierały wyżej w swoim locie w dół i tylko chwilami lekki wiatr, poruszając nimi, zaprzeczał mojemu wrażeniu patrzenia na fantazyjne stalaktyty.



Pod wieczór, po pracy, wziąłem aparat i poszedłem zrobić zdjęcia wierzbom. W świetle dnia wyglądały inaczej, chyba mniej tajemniczo, ale za to pokazały mi swoją zieloną świątynię Flory: otóż do tych drzew można wejść tak, jak wchodzi się do ogrodowej altany, jak wchodziłem kiedyś w altany płaczących buków w Żaganiu. Wiele gałęzi tych wierzb sięga ziemi tworząc zieloną ścianę wokół pnia, tylko tu i ówdzie zostawiając wąskie wejścia. Wewnątrz panuje półmrok, listki wydają się być ozdobami ścian; za grubym, spękanym i pochyłym pniem, woda stawu odbijała nikłe światło końca chmurnego dnia.

Cisza. Cisza i zieleń.



Nieco dalej na ławce siedziała grupa wyrostków; nikt nie patrzył na jaskółcze wirowanie na niebie, nikt nie patrzył na drzewa. Przechodząc, słyszałem głośne rozmowy i ordynarne przekleństwa dziewczyny; zobaczyłem, jak chłopak rzucił puszkę pod nogi i kopnął ją w trawę. Spojrzawszy na ich dziwaczne fryzury i stroje, na ich arogancję i pewność siebie wyrażaną ruchami i tonacją głosów, poczułem przeraźliwą obcość. Wróciłem do kampingu, jego ściany i ekran laptoka odgrodziły mnie od świata tamtych ludzi.


9 komentarzy:

  1. (...)A świat w krąg ci roztacza uroki swe
    i prosi żeby brać
    na karuzeli życia pokręcisz się
    byle by tylko nie za wcześnie spaść
    i chociaż czas pogania śmiej się z tego drania
    ciebie na wiele jeszcze stać(...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odbieram cytowane przez Ciebie słowa jako próbę wspomożenia, za co dziękuję Ci, Janku.
      Słowa są z „Czterdziestolatka”? Gdy wyświetlano ten serial, tytułowy Czterdziestolatek był starszy ode mnie, a teraz mój pierworodny ma niemal czterdzieści lat!
      To niesprawiedliwe :-)

      Usuń
    2. A co na tym świecie jest sprawiedliwe?

      Usuń
    3. Jest, jest, Janku. Będąc w domu, widziałem film, jeden odcinek serialu, jak się dowiedziałem później. Akcja rozgrywała się na sali sądowej, a sądem była taka mądra pani. No i ta mądra pani mądrze i sprawiedliwie rozstrzygała zawiłości pewnego zdarzenia. Tak więc jest sprawiedliwość.

      Na tym filmie jest.

      Usuń
    4. Aaaa, to był pewnie jeden z odcinków Anny Marii Wesołowskiej.

      Usuń
    5. A mówiło się, że Czterej pancerni są serialem propagandowym...

      Usuń
  2. Czytam tę Twoją codzienność z rutynowymi czynnościami, wręcz wyobrażam sobie taką animowaną czarną postać kręcącą się wśród czarnych linii i myślę, że to prawie alegoria. Gdyby zamienić kable na setki dzieci z imionami i problemami, to moja codzienność jest podobna. Kręcę się wśród owych dzieci i sama zastanawiam się, jak to jest, że pamiętam te kolejne imiona, twarze...
    A potem pojawił się Twój opis wierzb i takie niesamowite wydało mi się to zestawienie ciężkiej maszynerii z delikatnością wierzbowych witek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastawienie zamierzone, Aniu. Miało pokazać skrajności dwóch światów, w jakich żyję. Zauważ, że zakończenie wskazuje na wygranie tego drugiego, nie mojego świata. Kable są tylko rzeczami, mniej z nimi problemów, niż Ty masz z dziećmi, tyle że nie rzeczy tworzą świat budzący we mnie poczucie obcości.

      Usuń
    2. Wiem, nie rzeczy tylko brak wrażliwości u ludzi :(

      Usuń