Strony

poniedziałek, 14 listopada 2016

Strumień i grzyby


111116

Z Rzeszówka wzdłuż strumienia Kamiennik do Muchowa, stamtąd lasami do Jurczyc, polami do Rzeszówka.




Parę lat temu, szukając Czarciej Drogi, duktu reklamowanego przez gminę, trafiłem na Kamiennik, strumień płynący lasami Chełmów. Już wtedy wiedziałem, że kiedyś wrócę dla jego lepszego poznania; pojechałem tam dzisiaj. Samochód zaparkowałem w Rzeszówku, na skraju rozległych lasów, przez które strumień przepływa. Znalazłem miejsce ujścia Czerwieńca, największego dopływu strumienia (kto wie, który z nich jest głównym nurtem, a który dopływem) i tam zanurzyłem się w lasy.

Kłopot z wędrówkami wzdłuż leśnych strumieni w tych górach polega na znalezieniu drogi omijającej strome brzegi (a tam nierzadko są nimi skały wysokości kilku metrów) lub rozlewiska pełne chaszczy trudnych do przejścia. Wiele razy musiałem przechodzić na drugą stronę strumienia, a jego dwumetrowa szerokość i niepewne brzegi wykluczały skok. Bywało, że po mojej stronie był gąszcz, po drugiej widziałem suchy i równy brzeg, a gdy znalazłem bród lub kilka kamieni umożliwiających przejście, okazywało się, że nieco dalej właśnie po obecnie mojej stronie przejście było gorsze. Strumień jest kręty, ciemny, dziki, czyli ładny. Nie ma tam żadnych dróg, tylko las schodzący, czasami stromo, ku brzegom i kapryśny w swoim biegu Kamiennik.




Dzika, nieuregulowana rzeka nie ma stałego koryta, raz ustalonego biegu, ponieważ nurt wody sam zmienia swój bieg stosownie do okoliczności. Na przykład widziałem sporo starorzeczy, dość młodych, co widać po wyraźnych śladach koryta, po odsłoniętych z jednej strony korzeniach drzew rosnących na uskoku gruntu – śladzie dawnego brzegu – i po braku młodych drzew. Niektóre starorzecza są suche, inne ze stojącą, czarną i zamuloną, wodą. Dlaczego strumień zmienia swój bieg? – zastanawiałem się. Przyglądałem się ukształtowaniu terenu, ale niewiele zauważyłem. Początki starych koryt są na ogół sporo wyżej od lustra wody, więc?… Zwalisko drzew? 



Widziałem takie miejsca: po kilka drzew przewróconych na siebie, zapewne razem rosły i gdy jedno waliło się pod uderzeniami wiatru, lub, co prędzej, podmyte przez wodę, ciągnęło za sobą sąsiednie. Czasami pnie tych drzew leżą ponad lustrem wody, wsparte na swoich konarach zanurzonych w wodzie, tworząc w ten sposób sita zatrzymujące płynące gałęzie i liście. Bywa, że woda ledwie ciurkając przez te przeszkody, szuka obejścia, a gdy nie znajduje, rozlewa się, czasami szeroko. Jednak gdyby z powodu zwalisk woda znajdowała obejście, widoczne byłyby jeszcze resztki tych zapór, ślady wydają się być świeże, a pnie drzew nie próchnieją i nie rozsypują się w pył szybko. Dlatego wydaje mi się, że nowe koryta tworzone są w czasie wysokich stanów wód, w czasie wiosennych roztopów. Wtedy wysoka woda, nie mieszcząc się w zwykłym swoim korycie, wylewa się płynąc skrótami, unosi drobinki ziemi, pogłębia koryto, a gdy opadnie, jego głębokość jest już na tyle duża, że strumień może nadal płynąć nowym szlakiem. Stary, opuszczony i zapomniany, schnie, a wtedy biorą go w posiadanie krzewy i drzewa, albo przesiąka do niego dość wody, by stały tam czarne, zabagnione kałuże. Jeśli obydwie odnogi są podobnej głębokości, po opadnięciu wód strumień pozostaje rozdzielony tworząc podłużne wysepki; w paru miejscach widziałem takie ostrowy.

Czasami nad wodą sterczały czarne, poszarpane skały, które zawsze kojarzą mi się z oscypkami, znanymi mi z dzieciństwa odpustowymi słodyczami; tu i ówdzie są to pionowe ściany wysokości kilku metrów. Z ich licznych szczelin zwieszają się paprocie, a na szczytach rosną drzewa, obejmując skały swoimi korzeniami w poszukiwaniu szczelin. Na podmokłych miejscach, najwyraźniej okresowo zalewanych wodami, królują olsze, ale nieco wyżej stoją lasy świerkowe. Bywa, że podchodzą na brzeg, a niektóre drzewa mają pomnikowe rozmiary sięgające metra średnicy. Woda, nieustannie zmieniając swój bieg, podmywa te potężne drzewa. Gdy spojrzy się na wątłą strugę wody i na potężne korzenie tak dużego drzewa, wydaje się, iż jest tam bezpieczne, ale dalej widać świerk, którego połowa omszałych korzeni rozchyla się w powietrzu, niczym dziurawy dach nad wodą. Pod gęstą koroną świerków panuje głęboki półmrok nawet w jasny dzień, w chmurny jest tam niemal ciemno, natomiast pod dachem korzeni jest jak w jaskini. Widziałem parę świerków tak mocno pochylonych, że omalże leżących, ale z całymi korzeniami, nadal żywych. Ich pnie wygięte są w łuki – ku górze, do słońca, i o ile dolne ich partie leżą, górne stoją pionowo. Widziałem też świerk po prostu przewrócony, z korzeniami bezradnie sterczącymi ku niebu.



Woda jest cierpliwa i niestrudzona, a przy tym nie zna litości. Na łukach nurtu wyraźnie widać jej niszczące działanie: z łagodnego brzegu czyni najpierw pionowe urwisko, które później, nieustannie podmywane u podstawy, staje się tak przewieszone, że wali się w nurt, a woda zabiera ziemię i dalej stopniowo odsłania korzenie drzew rosnących przy brzegu. Idąc lasem wzdłuż brzegu, widzi się w takich miejscach dziury w ziemi, gdy zajrzy się w nie, czasami widać wodę na dnie – rezultat wybierania ziemi od spodu. Stopniowo tych dziur jest więcej, ziemi mniej, w końcu nagie korzenie pokrywa gęsty, zielony mech, a pod nimi płynie strumień. Drzewa walczą stojąc i milcząc, ale przecież ich los jest już przesądzony: któregoś dnia zwalą się w strumień, sprawcę swojej śmierci.




Raz czy dwa widziałem zakole strumienia w postaci pętli z wąską podstawą. Strumień ostro skręca, zatacza łuk omijając jakąś przeszkodę i ponownie skręca przyjmując pierwotny kierunek spływu. Widziałem szybki nurt walący całą siłą w ścianę cypla. Można wyobrazić sobie, jak ten staje się coraz cieńszy, w końcu woda przebija go, zostawiając za sobą samotne drzewo rosnące na wysepce i stare, opuszczone koryto, dla którego czas się zatrzymał, jak ta resztka wody na jego dnie – a takie miejsce widziałem.

Dno strumienia bywa kamienne, wyraźnie widoczne w czystej i bystrej wodzie, bywa zamulone, czarne, bezdenne; czasami w takich miejscach sterczy z nieruchomej wody spróchniały kikut złamanego przed laty drzewa. Strumień sam zmienia swoją głębokość: w jednym miejscu pogłębia dno, w innym osadza wybrany materiał, tworząc podłużne łachy naniesionych kamieni, a w miejscach spokojniejszych zostawia niesioną ziemię. Teraz, jesienią, te nowe skrawki lądu przykrywają liście tworząc iluzję stabilnego gruntu, ale biada temu, który postawi tam stopę.

W kilku miejscach widziałem ścieżki wydeptane przez zwierzęta, a prowadzące do wodopojów. Tutaj powiem, że najlepszym sposobem rozpoznania takich ścieżek wcale nie są tropy, te mogą być niewidoczne, a wysokość przestrzeni nad ścieżką. Jeśli ta prowadzi pod drzewami z całymi gałęziami na niewielkiej wysokości, jest to ścieżka zwierząt, nie ludzi.

Pierwsze grzyby znalazłem zaraz po wejściu w las, ale zostawiłem je, wszak był ranek, miałem przed sobą kilka godzin marszu, spodziewałem się przybrzeżnych chaszczy, o które niesiona reklamówka lubi zaczepiać, więc z żalem poszedłem dalej. Później przechodziłem przez skrawek świerkowego lasu, w którym buszowały dziki i tam właśnie, w rozrytej przez nich ściółce, znalazłem tyle podgrzybków, że nie mogłem ich zostawić. Było tak, jak na prawdziwych grzybobraniach: gdy kucnąłem przy znalezionych grzybie i rozejrzałem się, znajdowałem kilka następnych. Niemal wyłącznie same jędrne, grubaśne, zdrowe podgrzybki. Nie wiedziałem, gdzie patrzeć i którędy iść. Zbierać grzyby, czy iść brzegiem strumienia? Odchodziłem między świerki mówiąc sobie, iż przecież głównym celem wyjazdu jest miłe spędzenie dnia, że strumień będzie płynąć i później, a grzybów później nie będzie. Przecież nie można zostawić takich grzybów, nie można!

Zrobiłem przemeblowanie w plecaku, włożyłem weń wypchaną reklamówkę, lekko spiąłem klamrami, z trudem zarzuciłem na plecy i poszedłem, uważając na gałęzie. Bliżej wioski Muchów strumień otoczył się tak gęstymi chaszczami, obwarował tak podmokłymi brzegami, że do wioski doszedłem szosą. Kiedyś byłem tam, pamiętałem drogę zaczynającą się przy przystanku, a prowadzącą przez spory masyw leśny przy obelisku na skrzyżowaniu linii 16E i 51N. Drogę znalazłem, ale pod lasem przeważyła ciekawość: a gdzie prowadzi tamten szeroki dukt? Poszedłem nim, zostawiając znaną mi drogę. W lesie nie straciłem orientacji, widziałem, że dukt za bardzo ucieka w prawo zataczając półkole i prowadząc daleko od obelisku. Potwierdzili to spotkani drwale. Głośno objaśniali trasę skrótu mówiąc jeden przez drugiego. Z ich zapewnień wynikało, że droga jest tak prosta, że i ślepy by trafił. Pełen obaw, jako że wszyscy moi rozmówcy mieli zdrowo w czubie, zapuściłem się w opisany przez nich zapuszczony dukt pełen kałuż. Nota bene: kiedyś synonimem opoja był dorożkarz, teraz powinien być drwal, jako że nie zdarzyło mi się spotkać przy pracy trzeźwego człowieka tej profesji. Zamiast jednej ambony znalazłem ich trzy stojących w szeregu blisko siebie, miałem już zawracać, ale że kierunek oceniłem jako dobry, szedłem dalej. Na brzegu lasu znalazłem poprzeczną dróżkę – czy właściwą?; na mapie ta droga biegnie południowym krańcem lasów. Szedłem nią raz, w poprzednim roku, jest jedną z tysięcy dróżek kaczawskich, trudno więc o zapamiętanie szczegółów. Jednak po kilkuset metrach rozpoznałem zarysy pól i łąk: byłem na dobrej drodze ku wiosce Jurczyce. Poczułem się raźniej; do samochodu miałem przynajmniej godzinę drogi, a od zmierzchu dzieliło mnie półtorej godziny, więc niewiele miałem rezerwy czasu na szukanie drogi. Dlatego już wcześniej, w lesie, pocieszałem się myślą, iż ostatnie parę kilometrów przez łąki powinienem przejść i po ciemku; gdy doszedłem do wioski wiedziałem, że zdążę przed zmrokiem. Pół kilometra za wioską wznosi się samotne Muchowskie Wzgórze; będąc tam kiedyś, poznałem dobry skrót, polną drogę łączącą Jurczyce z Rzeszówkiem, gdzie miałem samochód.

„Przy samotnej brzozie skręcić w lewą odnogę” – zapamiętałem tę swoją uwagę zapisaną w pliku zatytułowanym „Kaczawskie drogi”, w którym czasami opisuję, ku pamięci, trudniejsze przejścia. Chyba byłem wtedy ślepy, skoro nie zwróciłem uwagi na tę brzozę. Dzisiaj stałem przed nią i patrzyłem, robiłem jej zdjęcia, odchodziłem i wracałem, żeby popatrzeć na nią raz jeszcze. Kolor jej liści przypomina jesienne miłorzęby, a większej pochwały jesiennych liści nie wymyślę, jej kształty są klasyczne i zgrabne. Stoi tam, na rozległej łące, na uboczu, nieoglądana i nieznana, a tak piękna. Później przyszło mi do głowy, iż nie jednej już brzozie mówiłem, że jest najpiękniejsza, ale przecież zawsze mówiłem szczerze, więc nie kłamałem nigdy.



Grzyby doniosłem w dobrym stanie. Nocleg zarezerwowałem w znanym mi i lubianym (głównie z powodu właścicielki) Zaczarowanym Ogrodzie w Proboszczowie.

Poprosiłem gospodynię o gazety i pudełko tekturowe, pokrojone grzyby schną teraz na podgrzewanej podłodze w łazience.





14 komentarzy:

  1. Ach je górskie strumienie! Uwielbiam szukać źródlisk naszych izerskich strug, choć nieraz jest to zadanie karkołomne, bo najczęściej zaczynają się one na podmokłych torfowiskach, więc do domu wracam z "uświniona po kolana" a i buty zdarzyło mi się w bagnisku prawie utopić i bosa stopę stawiać na mchu, by but z bagna wyciągnąć. ( no i jak w takich momentach nie wierzyć babcinym opowieściom o Utopkach, kere na barzołach siedzom i na frelki czekajom.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcale się nie dziwię, ponieważ i mnie podobają się źródła i nie raz szukałem je. W źródłach jest magia, nieprawdaż? A bagna też podobają mi się, chociaż nie wiem dlaczego. Z powodu swojej dzikości?
      Okazuje się, że gwarę śląską prawie rozumiem :-) To „prawie” dotyczy słowa frelki. Napisz, proszę, co oznacza.

      Usuń
    2. Odpowiem za Anię: frelka to dziewczyna. A na kogóż mogą czekać Utopki? :)

      Latorosłka

      Usuń
    3. A na kumpla z flaszką – na przykład :-)
      Frelka. Fajne. Znasz etymologię?

      Usuń
    4. Nie znam. Raczej nie zastanawiam się nad pochodzeniem słów. Mam za to wrażenie, że Ty tak :)
      Dla równowagi powiem Ci jeszcze, że chłopak, ale taki bardziej młodzieniec, to karlus.
      Nie, nie znam etymologii :)

      Latorosłka

      Usuń
    5. Poszukałam tej frelki, podobno od niemieckiego Fraulein pochodzi.
      Etymologii karlusa nie znalazłam.

      Latorosłka

      Usuń
    6. Czasami ciekawi mnie pochodzenie wyrazu, a może raczej ciąg ludzkich skojarzeń tworzących wyraz i jego znaczenie. Więcej niż ciekawią, bo fascynują, losy wyrazów na przestrzeni wieków i tysiącleci, także ich trwałość.
      Fraulein. Wydawało mi się, że to nasza pani, ale sprawdziłem i widzę, że to panienka. Skoro tak, to Ślązacy fajnie ten wyraz zmienili. Jeśli już zna się znaczenie niemieckiego oryginału, wyraz śląski brzmi jak trzpiotka :-)

      Usuń
    7. Mnie się też słowo frelka podoba, jest ładniejszy od dziołchy. A opowieść o Utopcu , czerwonej szlajfie i barzołach opowiadana przez babcię należy do moich ulubionych ( do dziś ją opowiadam, gdy uczniowie proszą, abym coś po śląsku opowiedziała)
      A etymologia to fascynująca dziedzina językoznawstwa. Jeszcze w czasie studiów należała do moich ulubionych.

      Usuń
    8. Ładniejsze od dziołchy, faktycznie.
      Studia… Kiedyś chciałem studiować archeologię śródziemnomorską, skończyło się na pracy.
      Przypomniałaś mi moją nauczycielkę polskiego ze szkoły podstawowej. Była żołnierzem, ciekawie opowiadała o latach wojny. Pamiętam, że gdy szykowała się do odpytywania, prosiliśmy ją o opowiedzenie czegoś z czasów wojny – i często udawało się nam namówić ją. Siadała na blacie ławki, my wszyscy zbieraliśmy się wokół niej, i słuchaliśmy z otwartymi ustami.

      Usuń
    9. A po łemkowsku - frajirka, nie mylić z frajerką:-)
      Przedostatnie zdjęcie mi się podoba, trzyma się korzeniami to drzewo skały ze wszystkich sił, oplata je, a tu jeszcze woda je podmywa; nasz potok dziś huczy z doliny, rzadko toczy tyle wody, śniegi stopniały.

      Usuń
    10. W Twoich stronach chyba jest trochę Łemków? Kiedyś czytałem o nich, o ich złych doświadczeniach lat powojennych. Zresztą, nie tylko dla Łemków ciężkich lat..
      To drzewo też mi się spodobało, stąd zdjęcie. Wiele drzew walczy tam z wodą o przetrwanie. Chciałbym zobaczyć Kamiennik po roztopach, wezbrany i huczący jak Twój. Piszę tak, bo zauważyłem, że o tamtej okolicy myślę jako o Twojej, Mario :-)

      Usuń
    11. Nie, u nas nie ma Łemków, oni raczej z Beskidu Niskiego wysiedleni w akcji Wisła; a słowo to zapamiętałam z łemkowskiej przyśpiewki, których śpiewamy niemało na turystycznych ogniskach.

      Usuń
  2. Krzysztof, mam przekonanie, że na mapie jest błąd. To wzgórze obok Jurczyc powinno nosić nazwę Mochowskie Wzgórze. Natomiast Muchowskie Wzgórza są w innym miejscu.
    A wiesz, że Mszana i Obłoga (Muchowskie Wzgórza) od 2015 r są rezerwatem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Janku, zgadzam się: te wzgórze powinno nosić nazwę Mochowskiego Wzgórza nie tylko z powodu dublowania nazwy (a zdarza się to dość często w tych górach), ale i z powodu nazwy najbliższej wioski Mochów.
      Teraz sprawdzałem w encyklopedii Gór Kaczawskich, a wielkie to dzieło: góry i pogórze opisane są na tysiącu stronach! No i cóż tam piszą? Ano, że na części map podawana jest niewłaściwa nazwa: Muchowskie, zamiast Mochowskiego.
      Byłem tam rok czy dwa lata temu i też zwróciłem uwagę na nielogiczność nazwy. Na szczycie są ładne skałki, chociaż dostać się tam jest trudno, bo zbocza są gęsto zarośnięte.
      Dobrze, że tworzone są rezerwaty. Nikt wtedy nie wybuduje tam drogi lub nowego kamieniołomu.

      Usuń