Strony

poniedziałek, 24 lipca 2017

Ludzie i karuzele


230717

Długo nosiłem się z zamiarem napisania tego tekstu, nie chcąc pisać tutaj o negatywnych emocjach. Jednocześnie nie odczuwam potrzeby przedstawiania się lepszym niż jestem, a z tekstów można wyciągnąć błędny wniosek o byciu… nie wiem. Marzycielem bez skazy z głową bujającą w obłokach, na przykład, albo wyrafinowanym estetą. Nie jestem ani jednym, ani drugim. Pokazanie się w innym świetle byłoby więc argumentem za napisaniem, jednakże jego waga wydawała mi się zbyt mała i dopiero dzisiejsze zdarzenie przeważyło szalę. Nie stało się nic szczególnego, typowa w mojej pracy historyjka, ale była tą kroplą, która przelewa dzban. Na swój sposób, pisząc, rozprawię się nią. Raczej z nimi.



Kiedyś zapytano mnie, w jakiej branży pracuję. Gdy powiedziałem, że w rozrywkowej, rozmówca był pewny, że śpiewam na estradzie. Teraz zwykłem zaznaczać, że pracuję w branży technicznych urządzeń rozrywkowych. Właśnie zastanawiałem się od kiedy i doszukałem się początku w 1982 roku. Wtedy jeszcze nie przy karuzelach, a w salonie gier telewizyjnych, ale tym samym już w tej branży. Trzydzieści pięć lat, które zmieniły mnie i mój osąd ludzi.

Klient klientowi nie jest równy, i nie o naturalnych różnicach między ludźmi napiszę, a o tych samych ludziach różnie się zachowujących w zależności od miejsca. Zwykło się mówić, iż poznać można człowieka gdy jest pod wpływem alkoholu; to prawda, ja jednak dodaję drugą okoliczność obnażającą człowieka: poznać go można po zachowaniu w lunaparku. Słyszałem twierdzenie, iż człowiek stając się klientem traci część swojej inteligencji, ja twierdzę, że także znaczną część swojej kultury. Lata pracy tutaj pokazały mi, iż nawet człowiek uznawany przez swoje otoczenie za sympatycznego, kulturalnego, wyrozumiałego, etc., w lunaparku potrafi zachowywać się w sposób skrajnie niewłaściwy.

Jawnie i bezwstydnie okazywana pogarda, nieuprzejme, złośliwe, a nierzadko wprost chamskie odzywki, podejrzliwość, interpretowanie każdej, dosłownie każdej niezrozumiałej dla siebie sytuacji czy słów jako prób oszukania, wyzwiska i groźby – oto codzienność tutaj, zwłaszcza w czasie pracy w kasie.

Wyłazi z tych ludzi ich osobiste piekiełko, ich brud, zapiekła ślepa złość i osiada na mnie, a ja, czując ohydny odór, z obrzydzeniem zdrapuję z siebie ślady kontaktów z nimi i liczę miesiące do emerytury, która pozwoli mi uciec tam, gdzie ich nie ma.

Myślę, że moja trudność w nawiązaniu bliskich kontaktów z ludźmi, moje upodobanie do samotności, ale też moje odruchowe oczekiwanie kłopotów, gdy zwraca się do mnie nieznany człowiek, jest skutkiem tak wielu lat mojej pracy w tej branży.

Teraz najgorsze, co prawdopodobnie nie będzie dobrze przyjęte, ale skoro temat zacząłem, będę szczery: takich ludzi jest wielu. Być może, że większość populacji.

Czasami… miałem napisać, że bronię tych ludzi, ale nie, nie bronię, a jedynie szukam źródeł zachowań, nie próbując ich wybielić. Rzucająca się w oczy aprioryczność tego rodzaju zachowań podsunęła mi wytłumaczenie, dlaczego przeciętny człowiek, wcale nie jakiś gbur, w lunaparku nierzadko staje się nim. Otóż powodem głównym jest fizyczna i psychiczna uciążliwość tej pracy, i związane z nią trudności w znalezieniu pracowników. Dawniej, „za komuny”, wielu karuzelników było bezdomnymi alkoholikami, ludźmi po wyrokach lub takimi, którzy nigdzie nie zagrzeją miejsca albo uciekają przed komornikiem. Teraz, w czasach kapitalizmu, jest lepiej, jednak wiem, że gdyby zaproponować mężczyznom spotkanym w pośredniaku pracę w lunaparku, z darmowym wyżywieniem i noclegiem, z pensją wcale nie minimalną, mało który zgodziłby się, a znaczna część z tych, którzy zgodziliby się, szybko spakowałaby manatki i uciekła stąd. Nie każdy da radę tutaj pracować.

Już w czasach komuny utrwalił się wśród ludzi stereotyp: karuzelnik równa się pijak i oszust. Funkcjonuje do dzisiaj. W rzeczywistości obecnie jest tutaj dość typowe robotnicze środowisko.

Nie próbuję wybielić tych, którzy z pogardą rzucają mi w twarz pieniądze (to nie przenośnia, a fakt!) lub oskarżenie o oszukiwanie, ponieważ mają rozum, którym powinni się posługiwać; mają też kulturę, a jeśli jej nie mają, powinni wejść do jaskini i nie wychodzić z niej, bo tam ich miejsce.

Wspomniałem o traceniu przez człowieka części inteligencji w chwili stania się klientem. Mógłbym w nieskończoność podawać zadziwiające przykłady osobliwej logiki myślenia tych, którzy patrzą na mnie z góry, podam tutaj jeden, zrozumiały bez obszernych wyjaśnień.

Zwykle pracuję na zapleczu zajmując się naprawami i remontami, czasami jednak siadam do kasy. Któregoś dnia podszedł do okienka mężczyzna z dziesięcioletnią córką i zapytał, czy to (tutaj gest ręki w stronę małej kolejki górskiej) jedzie do tyłu.

–Tylko przez chwilę, na początku, później już nie – odpowiedziałem.

–Nie pojedziesz – usłyszałem słowa kierowane do dziewczyny – bo to jedzie do góry nogami.

–Ależ nie! Ta kolejka nie jedzie do góry nogami! – zaprzeczyłem.

­–Przed chwilą pan mówił, że jedzie do tyłu. To jedzie do góry nogami czy nie? Widzę, że pan tego nie wie!



Spróbujcie porozmawiać z kimś, kto ma was za głupków i na dokładkę zamiennie stosuje wyrażenia „jazda do tyłu” i „jazda do góry nogami”!

Jeszcze parę słów o zwyczaju czytania.

Znaczna część klientów nie potrafi wyjaśnić, na jakie urządzenie chcą kupić bilet. Rozumiem, że tysiące światełek miga im w oczach, że nie wiedzą gdzie patrzeć, ale to nie tłumaczy ich typowego zachowania:

­–Poproszę bilet.

–A na co?

­–Tam! – słowu towarzyszy nieokreślony gest dłonią, nierzadko widoczne zniecierpliwienie.

–Nie wiem, proszę pokazać jeszcze raz.

–To pan nie wie, na co sprzedaje bilety?!!


Ot, logika i uprzejmość klientów lunaparku.

Owszem, niektórzy podają przeczytaną nazwę, a napisy są na ogół wielkie, jednak takich klientów jest niewielu. Podobnie nieliczni są ci, którzy poproszeni przeczytają nazwę karuzeli, jednak znaczna część klientów nie dostrzega liter.

Ludzie mają coraz większe trudności z opisami, ze słownym wyrażeniem swoich myśli. Wszyscy, nie tylko klienci lunaparków. Wraz z upowszechnieniem telefonów robiących dobre zdjęcia, na naszych oczach upowszechnia się zwyczaj wysyłania zdjęć w miejsce opisów. Nawet jeśli opis byłby jednym niedługim zdaniem, wielu wysyła zdjęcie, nie próbując wyrazić słowami myśli. Osoba odbierająca też łatwiej odczyta sens ze zdjęcia niż z przeczytanego tekstu. Tekst wychodzi z użycia. Ta nasza magiczna umiejętność wyrażania nawet stanów naszego ducha literami, umiejętność, do której ludzkość dochodziła w ciągu tysiącleci, jest tracona, i to w tempie nieporównywalnie szybszym niż kiedyś była osiągana. Przeraża mnie obojętność ludzi wobec ich językowego barbarzyństwa. Zdarzało się nie raz, że pokazywałem mojemu pryncypałowi błędy, na przykład w instrukcjach, albo w jego mailach zawsze kończonych dziwacznym skrótem „PRZ”, ale zwykle odpowiedzią było wzruszenie ramionami. On nie jest wyjątkiem. Większości ludziom nie zależy na poprawnym wyrażaniu siebie, wystarcza im kasa i papka w telewizorni.

Właśnie, wracam do lunaparku. Jeszcze gorzej jest z rozumieniem instrukcji wiszących na karuzelach; tutaj czasami dochodzi do nieporozumień godnych uwiecznienia. Nagminna jest też nieznajomość różnic znaczenia słów „to” i „tamto”, „tutaj” i „tam”, co przy nastawieniu klientów tworzy następne nieporozumienia, tłumaczone przez nich w wiadomy sposób.

Czy można dziwić się trudnościom mojego pryncypała w naborze pracowników?…

Kiedyś siedząc w kasie zamyśliłem się (ruch był wtedy niewielki). Wróciłem do rzeczywistości słysząc pukanie, przy okienku stała kobieta i uśmiechała się.

–Mogę panu przerwać?

Do dzisiaj pamiętam jej cudny uśmiech, mimo upływu wielu lat.

Do wieczora tamtego dnia moje oczy nie mogły się uspokoić, szukając jej wśród ludzi. Dlaczego tak rzadko przychodzą do lunaparku tacy klienci, jak tamta kobieta?

Nie wiem, czy kobiety zdają sobie sprawę z posiadania ogromnej władzy nad mężczyznami, jaką im daje uśmiech. Kiedyś zapytałem o to moją znajomą. Odpowiedziała dziwnie, ale ciekawie: że mężczyźni pewnie nie wiedzą o swojej przewadze – o męskich ramionach, w których przed światem może się schować kobieta.

Czasami i ja chciałbym się schować, tylko głupio byłoby mnie, facetowi, chować się w ramionach kobiety…

Dlaczego tutaj jestem? To proste: dla pieniędzy. Nie ja stworzyłem świat oparty na pieniądzu, a siedzącego we mnie nakazu utrzymywania moich bliskich nie jestem w stanie zmienić, nawet jeśli chciałbym. Zresztą, po trzydziestu pięciu latach wśród karuzel, na trzy lata przed emeryturą, gdzie pójdę? Kiedyś słyszałem rozmowę o przyczynach światowej pozycji języka angielskiego. Słysząc wygłaszane bzdury uświadomiłem sobie, że mógłbym od ręki, bez wgłębiania się w temat, podać kilka powodów (historycznych, politycznych, ekonomicznych) i objaśnić je, ale kogo to obchodzi? Mojego pracodawcę obchodzi moja umiejętność zrobienia mu kampingu z rozsuwanymi ścianami, i za to mi płaci.

Powinien jeszcze płacić za kontakty ze swoimi klientami. Mógłbym wtedy szybciej uciec od nich.

Uciec od ludzi.





260717
Dopisek.
Któregoś dnia klient zrobił mi wyjątkowo paskudną awanturę o nic, a bezpośrednio po odejściu od kasy spotkał znajomych. Widziałem przez szybę, jak beztrosko się śmieje, jak wylewnie, z widoczną radością, ich wita, zagaduje – słowem sielanka, przykład człowieka przyjacielskiego, przychylnego innym, lubianego i pogodnego.
Być może – snułem rozważania – ten człowiek wspomniał swoim znajomym, z jakim typem miał do czynienia w lunaparku, a wtedy wszyscy zdegustowani pokiwali głowami nad zdziczeniem obyczajów w obecnych czasach. A ledwie parę minut wcześniej ten człowieka okazał mi niczym nie zasłużoną pogardę, ubliżał mi nie mając ku temu żadnych powodów!
Obaj zapewne tak samo źle o sobie nawzajem myśleliśmy, ale czy obaj mogliśmy mieć rację? Gdzie tutaj jest prawda? Według jakich kryteriów oceniać mi jego i siebie? Pomyślałem, że może nie powinienem stawiać swojej kultury i moralności nad kulturą i moralnością tamtego człowieka, chociażby dlatego, że jeśli wystarczająco szczerze i głęboko sięgnę w głąb siebie, wypadnie mi przyznać, że i moje zachowania wobec innych ludzi nie zawsze są dobre. Czy w takim razie nie popełniam tego samego błędu, jaki on popełnił?: oceniam człowieka w pierwszej minucie widzenia go, oceniam na podstawie doświadczeń chwili. Pomyślałem, że może jednocześnie obaj mamy rację w swoich ocenach drugiego, i jednocześnie tej racji nie mamy. Że w kontaktach międzyludzkich nie ma ostrych granic, wyraźnych podziałów, nie ma monopolu na całą prawdę i całą winę, a wszystko jest zamglone, nie do końca ustalone, płynne, zmieniające się i jakże często dwuznaczne. Że w taki razie nasze pragnienie bliskości z ludźmi jest nie do osiągnięcia, poza bardzo ograniczoną liczbą wybranych osób. Pomyślałem o samotności w tłumie.
Jeszcze słowo wyjaśnienia dotyczące moralności. Wiem, że sporo ludzi nieprawidłowo definiuje pojęcie moralności, krążąc wokół seksu i zdrad małżeńskich. Tym ludziom wyjaśniam, iż seks bardzo niewiele ma wspólnego z moralnością i tylko w określonych sytuacjach. Czynem niemoralnym nie jest posiadanie kilku nawet kochanków przez kobietę, a skrzywdzenie kogoś. Skrzywdzenie zarówno finansowe, jak i na duchu.

Moja znajoma uznaje, iż takich ludzi nie ma dużo, ponieważ ona spotyka się na ogół z uśmiechem.
Polemizując, zacznę od stwierdzenia oczywistego faktu: kobieta częściej spotka się z uśmiechem niż mężczyzna, po prostu dlatego, że jest kobietą. Nie zaginął jeszcze całkowicie w brzydszej połowie ludzkości zwyczaj okazywania kobiecie szacunku. Obserwuję to i w pracy – kasjerce jest łatwiej niż kasjerowi.
To, co chciałem wyrazić, trudno uchwycić mi w słowa, może dlatego, że wcale nie jestem pewny swoich wniosków. W tamtej chwili pod kasą przyszło mi do głowy, że u wielu przyzwoitych ludzi może objawić się chamskie zachowanie, czyli nie ma ludzi, bądź jest niewielu, o których można powiedzieć, że są zawsze kulturalni, bądź nigdy tacy nie są. Nie ma tutaj ostrych granic. Uważam, że niektórzy spośród tych uśmiechających się do mojej znajomej, w pewnych sytuacjach są zdolni do skrajnie niekulturalnego zachowania wobec innego człowieka. Twierdzę, że częściej zdarzają się takie ich zachowania w miejscach, w których są anonimowi, oraz gdy mają do czynienia z ludźmi, o których mają apriorycznie złą opinię – właśnie jak w lunaparkach. Swoją znajomą zapraszam na kilka dni do kasy, albo wystarczy na jedną sobotę w czasie festynu. Na drugim dzień, gdy już ochłonie po kontaktach z agresywnymi podpitymi ludźmi, poproszę o rozmowę.
Gdyby wytknąć tym ludziom niestosowność ich zachowania, bywa, że wprost chamskiego, jestem pewny, że żaden z nich nie uznałby się za chama, a każdy twierdziłby, że tylko dał nauczkę czy odprawę chamowi, czyli mnie. Proszę zauważyć, że dochodzi do sytuacji, w której dwie osoby przyznają sobie prawo oceniania kultury tego drugiego, i obie nie dopuszczają myśli o swojej pomyłce, o złej ocenie tego drugiego. Obie uznają swoje prawo oceniania za niezbywalne i oczywiste.
Kto więc ma rację? Przyznałbym ją sobie uznając, iż moja wiedza, w tym także o ludzkich zachowaniach, moje oczytanie, moja moralność, dają mi takie prawo, tyle że te argumenty nie robią żadnego wrażenia na drugiej osobie. Żadnego.
Świat podzielony jest nieskończoną ilością granic, także wśród ludzi. Gdy różnice w światopoglądzie, w sposobach oceniania zjawisk życia, a nade wszystko w wartościowaniu, przekroczą pewną krytyczną wartość, wszelkie porozumienie między dwoma osobami przestaje być możliwe. Mimo iż mówią tym samym językiem, żyją na tym samym świecie, będzie tak, jakby człowiek próbował porozumieć się z kosmitą. Dwa światy zupełnie nie pasujące do siebie. Oto przyczyna tamtej sprzeczności wzajemnych ocen. Oni po prostu oceniają według innych skal i innych wartości. Tak, wiem, pojawia się kolejny dylemat: która skala jest właściwa, i tutaj analizę zacząć można od początku, ale ograniczę się tylko do spostrzeżenia, iż coraz bardziej wkraczam w dziedzinę zwaną życiem człowieka, chcąc powiedzieć mu, co jest dobre, a co złe.
Tyle że jego to nie interesuje, on sam chciałby dokonywać swoich wyborów.
Problem w tym, że gdy już tych wyborów dokona i je uzewnętrzni, ja muszę dokonywać długiego i skomplikowanego oczyszczenia; problem staje się większy, gdy uświadomimy sobie możliwość takiej samej reakcji tej drugiej osoby.

Opowiem jeszcze pewną historyjkę, której byłem świadkiem w lunaparku. Zdarzenie tyleż humorystyczne, co i żałosne w swojej wymowie.
Jedną z atrakcji jest mechaniczny byk: ma kształt tułowia byka, z karku wystaje gruby sznur do trzymania się, a wokół leży gruba i nadmuchiwana poducha chroniąca spadających. Byk zachowuje się jak prawdziwy – kręci się i podskakuje chcąc zrzucić osobę, która siedzi mu na grzbiecie. Tempo tych ruchów można zmieniać w bardzo szerokim zakresie, od łagodnych wahnięć, gdy na byku siedzi dziecko, to tak ekspresyjnych ruchów, że nikt nie utrzyma się na grzbiecie nawet paru sekund, ale tych ostatnich biegów praktycznie nigdy się nie używa.
Gdy to urządzenie pojawiło się w lunaparku, byłem zdziwiony jego popularnością wśród dorastających dziewczyn, ale to tylko uśmiechnięta uwaga na boku.
Nigdy żaden klient nie doznał na byku kontuzji, aczkolwiek otarcia skóry, siniak czy stuknięcie o korpus byka się zdarzają, co przewidzi każdy klient, może z wyjątkiem dzieci, ponieważ wynika to z istoty zabawy.
Było ich dwoje – młodych, dorosłych osób. Chłopak wskoczył na byka, jedną ręką trzymał się sznura, a drugą klepał po zadzie wołając:
–Majster, na maksa!! Dawaj, co tak wolno!?
Najwyraźniej trafiliśmy na autentycznego kowboja. Nie obsługiwałem, ale widziałem po ruchach, że kolega nie ustawił najszybszego biegu, aczkolwiek i wolny nie był. Kowboj spadł dość szybko, a w czasie swojego lotu ku ziemi musiał stuknąć głową o byka, bo gdy się podniósł, z czoła ciekła mi krew. Usłyszałem przeraźliwy wrzask partnerki kowboja; długi, niekończący się krzyk mrożący krew w żyłach, jakby ta dziewczyna widziała fruwające fragmenty ciała swojego chłopaka. Spojrzałem na niego i zobaczyłem metamorfozę godną pióra Owidiusza: oto ten pewny siebie kowboj, ten macho, na widok którego dziewczynom drżą kolana, zamienił się nagle w chłopczyka, który potknął się o swoją stopę i upadając zrobił sobie kuku. Musiał usiąść, bo nie miał siły stać, trzeba było wodą skrapiać mu twarz, bo (według oceny jego wrzeszczącej towarzyszki) bliski był omdlenia. Oczywiście dziewczyna domagała się przyjazdu policji i karetki, wszak wielka była rana na głowie, a i silne było podejrzenie pęknięcia czaszki. Ktoś z biura poradził sobie z tą wielką raną kawałkiem typowego opatrunku z przylepcem, a okazał się bardzo skutecznym lekarstwem, bo po jego przylepieniu macho odzyskał siły i wspólnie zażądali rozmowy z właścicielem w sprawie odszkodowania za doznane szkody na ciele i na duchu.


020817

O względności ocen, czyli o urokach kontaktów z klientami
Tego sprzedawałem bilety. Na kolację zmienił mnie kolega, a po powrocie opowiedział mi zdarzenie, które wiernie zapisuję.
Do okienka podeszła para, bilety kupował mężczyzna. Szło mu niezdarnie, jako że w jednym ręku trzymał kebaba. Jeden z biletów (a są to plastikowe krążki) upadł mu.
–Proszę dać mi drugi bilet, upadł mi.
Zdumiewające oczekiwanie, które można próbować tłumaczyć jedynie wielką otyłością mężczyzny.
–Nie mogę, będę mieć manko. Proszę sobie podnieść.
W tym czasie kobieta schyliła się i podniosła bilet.
–Już nie trzeba, chamie. – powiedział klient i odszedł.
 

18 komentarzy:

  1. Uciec od ludzi ... właśnie dlatego wolę swoją samotnię, i towarzystwo psów; miałam kiedyś podobne doświadczenia, a ponieważ jestem słabej konstrukcji psychicznej, bardzo je przeżywałam; nie tylko w lunaparku ludzie zachowują się fatalnie, myślę, że to nie kwestia miejsca, gdzie się znajdują, tylko wychowania, kultury osobistej, bo człowiek może być prosty, ale gorzej, gdy jest prostacki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, Anno, dziękuję wam. Lżej mi się zrobiło na duszy, bo trochę się obawiałem przyjęcia tego tekstu.
      Mario, siebie też mam za osobę o słabej psychice, mocno przeżywam złe sytuacje i słowa, a pracuję tutaj z braku dobrego wyboru, także z powodu przekonania o słuszności powiedzenia, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Mobilizuję się, tłumaczę, dokonuję oczyszczeń, i dalej tutaj jestem. Pracując na zapleczu, tam, gdzie klienci nie chodzą, mając do czynienia z rzeczami, mam spokój, łapię oddech.
      Kiedyś miałem okazję podpatrywać ogrodnika przy swoich zajęciach; pomyślałem wtedy, że chciałbym mieć taką pracę.
      Mario, już kilka razy w czasie czytania Twojego bloga przychodziło mi do głowy, iż będąc u siebie na pogórzu, należysz do tego nielicznego grona ludzi, którzy robią to, co lubią, i są tam, gdzie dobrze się czują. Jeśli tak jest, to przyjmij moje szczere gratulacje.

      Usuń
  2. No tak, uciec! Właśnie to robię! Zgadzam się z tezą o tym, jak chamieją ludzie stając się klientami. Odpowiem Ci coś, gdy się spotkamy. Tylko mi przypomnij! W nadmorskich miejscowościach widać to najlepiej. Wczasowiczom wydaje się, że są władcami świata!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, coraz częściej przychodzi mi do głowy myśl o związku między niezbyt dobrymi zmianami zachowań u ludzi z ich brakiem zwyczaju czytania. Muszę przemyśleć to i owo, spróbować sięgnąć głębiej.
      Ty i Maria jesteście podobne w swoim umiłowaniu wiejskiego odosobnienia. Nie dziwię się Wam.
      Miałem w lipcu pracować w bazie firmy, ale okazało się, że i tutaj, w Ustroniu, jest wiele robót, no i w rezultacie nie pojechałem. Jestem i do 20 sierpnia będę w Ustroniu. Napisz smsika albo zadzwoń, gdy będziesz wiedziała kiedy przyjedziecie. Mamy więc już dwie sprawy: Twoją historię, i przymiarkę butów :-) Prawdopodobnie poznasz moją żonę i Helenę, naszą wnuczkę.

      Usuń
    2. NO widzisz i poznałam Elę i Helenkę, przymierzyłam buty, ale o historyjce zapomniałam. Opowiem ją więc tu: wspólwłaścicielem dworku jest młody skrzypek, prawdziwy wirtuoz, nauczyciel w szkole muzycznej. W Dworku jednak częsciej zajmuje się zrzucaniem węgla niż grą na skrzypcach. Jest także barmanem. Kiedyś opowiadał o tym , jak zmienia się zachowanie ludzi do niego- od pogardy dla ciecia i barmana, po uniżoność do właściciela , gdy wyjdzie na jaw kim jest.

      Usuń
    3. Pamiętałem o Twojej historii, ale tak jakoś wyszło, wyskakiwały inne tematy rozmów …
      Anno, opowieść skrzypka i palacza w jednej osobie jest pouczająca, a nauka która z niej wypływa nie jest wesoła. Czy o człowieku zachowującym się tak skrajnie odmiennie w zależności od pozycji społecznej swojego rozmówcy, można powiedzieć, że jest kulturalny? Aniu, powiem wprost: coś mi zabrania uznać go za kulturalnego, ale czy ja sam zawsze zachowuję się właściwie?
      Wcale nie jestem tego pewny, niestety. Ta niepewność dokucza mi i komplikuje moje osądy.

      Aniu, przepraszam za opóźnienie. Jak się domyślasz, obecnie nie ja jestem dysponentem swojego wolnego czasu….

      Usuń
  3. Lunaparki pamiętam głównie ze swego dzieciństwa i zapadły mi w pamięci jako miejsca pełne emocji, śmiechu i zabawy, a także niedosytu, spowodowanego tym, że nie mogłam skorzystać ze wszystkich atrakcji.
    Krzysztofie, chyba cały świat jest jakimś lunaparkiem, bo wszędzie można spotkać takich "klientów". Wystarczy trafić na kogoś, komu się wydaje, że w danych okolicznościach ma władzę nad drugim, a już zaczyna nim pomiatać, albo wykorzystywać. Ja nauczyłam się być ponad tym, staram się kontrolować sytuację i zamiast cierpieć - obserwuję i analizuję "przypadki kliniczne", próbując odgadnąć w jakim środowisku, rodzinie wyrastali, jakie przeżycia tak ich ukształtowały, a z czym się... urodzili. Takie podejście zdecydowanie ograniczyło moje zaangażowanie i obciążenie psychiczne. Pamiętaj, że chamstwo, toksyczność i inne zło, z którym przychodzi Ci się zmierzyć w kontaktach z klientami jest ICH złem, chamstwem i trucizną - po prostu nie bierz tego na siebie! Zabaw się w Sherlocka :-)
    Pozdrawiam i życzę samych miłych "klientów", nie tylko w lunaparku. Czasem najlepszą metodą jest miły uśmiech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniko, dziękuję za dobre słowo, za obecność.
      Wiem, że brakuje mi dystansu, wiem, ale mam kłopoty z jego wypracowaniem. Wydaje mi się, że to, co najbardziej mnie dotyka, to niesprawiedliwość ocen klientów.
      Uśmiech, powiadasz… Problem w tym, że wielu z klientów mój uśmiech uznałaby za śmianie się z nich. Problem jest jeszcze jeden: w mojej pracy jest hałas. Żeby porozumieć się z klientem siedząc w kasie, muszę mówić bardzo głośno, a wtedy naprawdę trudno o miłą rozmowę, uśmiech, wyjaśnienia. No i czas. W dzień dużego ruchu, w kasie dokonuje się około tysiąc transakcji sprzedaży biletów. Na jednego klienta ma się minutę, albo i mniej.
      Czasami w polskiej nazwie mojego miejsca pracy znajduję swoistą ironię: wesołe miasteczko. Wesołe…
      „Cały świat jest jakimś lunaparkiem”… :-) Nie raz zadziwiłaś mnie swoimi słowami; chyba nawet bardziej, niż zdjęciami, chociaż szczególnie te ostatnio oglądane, z kłosami traw i drobnymi kwiatkami łąki, są super.

      Usuń
    2. Aniko, w związku z Twoim wspomnieniem lunaparku, wspomniałem dzisiaj scenkę sprzed tygodnia. Siedząc w kasie, zobaczyłem obok płaczącą dziewczynę. Mogła mieć 9-10 lat, jej buzia cała zalana była łzami. Poruszony tym widokiem wyszedłem i zapytałem się jej, dlaczego płacze.
      -A bo mama nie pozwala mi jeździć na tych karuzelach, buuuu.
      Okazało się, że dziewczyna chciała iść na duże karuzele, dla młodzieży, a jej mama chciała usadzić ją na dziecięcych, na których moja siedmioletnia wnuczka już nie chce jeździć. Próbowałem nakłonić mamę na zgodę, ale nie udało mi się.
      Kiedyś ta dziewczyna wspomni, jak to mama nie pozwalała jej jeździć, ale jako dorosła już kobieta chyba nie zechce nadrobić zaległości…

      Usuń
    3. A może zechce? Pomyśl, przez wiele lat bałam się usiąść na jakiejkolwiek karuzeli...

      Usuń
    4. Czy mogę powiedzieć, Anno, że przy mojej pomocy, albo przy okazji spotkania ze mną, przeżyłaś coś, czego nie doświadczyłabyś w innej sytuacji? :-)
      Wiem, że jechałaś młynem i kolejką, a czy jechałaś tą nieźle zakręconą karuzelą crazy dane? A top spin’em?

      Usuń
    5. Pewnie nie pojechałabym tymi szalonymi karuzelami, gdybyśmy Cię nie odwiedzili :) Więc owszem, zawdzięczam Ci nowe doświadczenie. Już wiesz, że z crazy dance skorzystałam, ale z powodu przejedzenia szprotkami zrezygnowałam z top spina ;)

      Usuń
    6. Dziękuję, Aniu. Miło dowiedzieć się, że w związku ze mną doznałaś nowych wrażeń :-)
      Rzadko jadam na mieście, mając zapewnione wyżywienie i licząc te cho… te mnożące się kalorie, a jeśli już, to właśnie smażone szprotki. Znam miejsce, gdzie sprzedają inaczej przyrządzone szprotki – wędzone i zanurzone w aromatycznym oleju; oj, dobre są dobre.

      Usuń
  4. Jak dużo rzeczy można zobaczyć przez małe okienko kasy.
    Taki gostek, który musi wydać pieniądze na rzecz, której nie weźmie ze sobą, okropnie się wścieka i nie wie na kim ma wyładować swoją frustrację. On czuje się panem swoich pieniędzy i on ma nad Tobą przewagę, bo on za chwilę tobie je da. Ot co.

    Kiedyś, w mojej pracy, kilkakrotnie siedziałem w kasie i przypatrywałem się ludziom, którzy wpłacali pieniądze. W pamięci utkwiły mi spracowane dłonie starszych pań, które przez małe wycięcie w okienku, w moim kierunku przesuwały banknoty i monety. Było mi okropnie żal tych kobiet.

    Krzysiu, Twój tekst jest naprawdę dobry. Złe rzeczy spotykają nas często, a my mamy o nich milczeć i udawać, że ich nie ma?

    Kiedyś, na brutalne zachowanie pewnego osobnika zareagowałem spokojnym zwróceniem mu uwagi i usłyszałem:
    - A w zęby chcesz?
    Ja rozłożyłem ramiona i odpowiedziałem:
    - Bij, nie krępuj się! Facio wymiękł, ale ja miałem pietra.

    O pomstę do nieba woła zachowanie niektórych kierujących wypasionymi brykami na naszych drogach.

    Na głupotę ludzką nie wynaleziono jeszcze żadnego lekarstwa.



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Janku, dziękuję za przychylność. Miałem opory przed zamieszczeniem tego tekstu. Wiesz, chciałoby się pisać o tylko dobrych chwilach, ale niestety, mamy też te gorsze.
      Tak, ktoś, kto ma zostawić pieniądze, czyli klient, ma większą skłonność do niekulturalnych zachowań. Agresywnych ludzi ja się boję i omijam ich. Może dlatego, że nigdy w życiu nikogo nie uderzyłem i chyba nawet nie wiedziałbym jak to zrobić.
      Kierowcy „wypasionych”, podrasowanych samochodów, to osobny gatunek. Bywają łatwo rozpoznawalni po łomocie, jaki dobiega z wnętrza ich samochodów.

      Usuń
    2. Taki osobnik siedzi rozparty na foteliku, jedna ręka niedbale oparta na kierownicy, druga przyciska telefon do ucha, a głośnik dudniącym basem wszem ogłasza, że jedzie:
      Buc... Buc... Buc...

      Usuń
    3. Janku, nie raz zastanawiałem się, dlaczego ludzie tak się ogłuszają tym rytmicznym łomotem z głośników, nawet w czasie jazdy, gdy przecież silny hałas przeszkadza. Nie wiem na pewno, ale wydaje mi się, że dla części ludzi istotny jest świat zewnętrzny, jakieś dzianie się wokół nich, ruch, zmiany, jakaś aktywność fizycznej natury. Pozbawieni tego, zostawieni sami sobie, źle się czują nic nie czując. Źle się czują sami ze sobą i ze swoimi myślami. Najłatwiej ciszę wypełnić dudnieniem z głośników podkręcającym puls i produkcję adrenaliny.
      Świat staje się wtedy prostszy i urokliwszy.

      Usuń
    4. Jedzie, jedzie buc. On wszystkim chce się pochwalić, ze jest bucem.

      Usuń