Strony

środa, 9 maja 2018

Majowe dni

030518

Kamping ustawiłem pod dwoma głogami; ich gałązki, bardziej różowe niż zielone, zaglądają przez okno. Kwiatów mają mnóstwo, ale ciągle im mało; pojawiają się nowe, spóźnialskie, a drzewka, chcąc jeszcze więcej, wypuszczają kwiaty wprost z pni i konarów.

 Jeszcze trzy dni temu miały ledwie pąki, nieśmiałe zapowiedzi swoich różyczek, a dzisiaj są w pełnym rozkwicie. Gdzie one się tak śpieszą? Przecież mogłyby zwolnić, dać mi się nacieszyć; przecież wiedzą, jak mało mam czasu i jak bardzo mi się podobają.
Kontrast.

Wdrapując się na ramę Street Fighter’a zobaczyłem w trawie, tuż przy kole, różową drobinkę iglicy. Przetrwała nasz przyjazd, ale czy przetrwa demontaż i wyjazd? Otworzyłem szafę sterowniczą spisując dane potrzebnych mi podzespołów, a skupiony na odczytywaniu (przez dwie pary okularów) maleńkich literek, nie zauważyłem uruchomienia karuzeli. Gdy poczułem podmuch powietrza, podniosłem głowę i zobaczyłem gwiazdę (w angielskiej instrukcji mowa jest o pająku) siedzeń lecącą metr nade mną. Widok robiący wrażenie. 


Dwa poprzednie dni tłumaczyłem komputerowi karuzeli, że wszystko jest OK i może pozwolić uruchomić maszynę, ale okazało się, że mówiłem niezbyt zrozumiale. Dopiero po łopatologicznym wytłumaczeniu ileż to może być dwa i dwa, łaskawie pozwolił na uruchomienie. Szef przestał molestować mnie telefonami, a ja mogłem przez chwilę zagapić się na wiosnę.

Drugi wieczór siedzę przy komputerze robiąc korekty tekstu książki i wybierając fragmenty do prezentacji. Wczoraj, właściwie dzisiaj, położyłem się spać o trzeciej nad ranem, wstałem po pięciu godzinach, ajednak wieczorem okazał się, że tylko ruch nie pozwalał mi usnąć: usiadłszy, po kwadransie usnąłem przed ekranem. Wziąłem prysznic, zaparzyłem kawę i otworzyłem dopiski by napisać te słowa. Zaraz wrócę do książki, może zdążę wydać ją w tym roku, skoro nie zdążyłem w minionym.

Lunapark w końcu zamknięto, a to znaczy, że zrobiło się cicho, ściany kampingu już nie drżą pod naporem basów, mogłem więc włączyć swoją muzykę. Dzisiaj dzień Zbigniewa Preisnera.

Kolejny wieczór.

Znowu siedzę nad korektami tekstów, ale myśl o zmierzchu, a może zmęczenie wytężoną pracą przy komputerze, wygoniła mnie na dwór. Jak o tej porze wygląda kwitnący głóg, mój różowy sąsiad? W żółtym świetle lampy ulicznej drzewo zrudziało, kwiaty oglądane z bliska wydają się uśpione. Czy kwiaty śpią w nocy? Drgnąłem słysząc w ciszy nocy chrzęst żwiru pod kołami parkującego obok samochodu; przez uchylone drzwi kampingu dobiegły cudowne dźwięki preludium C-dur nr 1 Bacha. Świat słów wołał mnie, wróciłem więc, ale zamiast brać się pracę, drogą dalekich skojarzeń wspomniałem Petrarkę i kazałem komputerowi wyświetlić mój ulubiony sonet.


Jeśli to nie jest miłość - cóż ja czuję?
A jeśli miłość - co to jest takiego?
Jeśli rzecz dobra - skąd gorycz, co truje?
Gdy zła - skąd słodycz cierpienia każdego?

Jeśli z mej woli płonę - czemu płaczę ?
Jeśli wbrew woli - cóż pomoże lament ?


Dlaczego teraz tak się nie wyraża swoich uczuć? Dlaczego ludzie otwarcie i bez żenady potrafią manifestować swoją nienawiść, a wstydzą się wyrażać miłość?


Nie chce mi się dalej sprawdzać teksty, ale przecież trzeba. Jest dopiero godzina 22, może za godzinę czy dwie pozwolę pobujać myślom w obłokach.


Dopisek.

Wczoraj późnym wieczorem przyjechaliśmy pod Manufakturę w Łodzi; po sześciu godzinach jazdy roztelepaną trzydziestoletnią scanią wysiadłem z kabiny zgięty w paragraf . Gdy już wyprostowałem się i rozejrzałem, zobaczyłem setki najróżniejszych sklepów, kawiarnie, restauracje, sale fitness i zabaw dla dzieci. Strzałki na drogowskazach kierowały w stronę ścian wspinaczkowych, kręgielni, sal kinowych, pubów i Bóg wie czego jeszcze.

Olbrzymi teren bogiń handlu, rozrywki i zysku. Te mury, nowe i stare, pochłonęły olbrzymią ilość pieniędzy i pochłaniają nadal, każdego dnia. Pieniądze i jeszcze raz pieniądze. Rozglądam się wokół zdumiony przemianą starych murów pamiętających morderczą pracę ludzi sprzed stulecia i przychodzi mi do głowy myśl o jednoczesnej wielkiej przemianie i jej braku, ponieważ wczoraj, siódmego maja, pracowałem 15,5 godziny, a dzisiaj 18 godzin, czyli więcej, niż pracowano w czasach świetności manufaktur. Kiedy ja mam pisać, a nade wszystko kiedy pozbyć się myśli o pracy i wydobyć z siebie coś, co byłoby daleko od karuzel? Piszę te słowa zamiast kłaść się spać, ponieważ jutro pracę mam skończyć po „ledwie” dziesięciu godzinach.

Parki są w każdym mieście, w ostatnich latach wiele zrobiono dla ich wyglądu, i na pewno nie są to miejsca martwe, odwiedzane tak, jak stare ekspozycje muzealne. Są miejscami rekreacji, a w tej swojej funkcji podobne są do takich centrów jak Manufaktura i dziesiątki, setki raczej podobnych ośrodków w kraju. Wyraźne jest dążenie urbanistów do stworzenia różnorodnej oferty spędzenia czasu w mieście, w tym także zaspokojenia potrzeby kontaktu z przyrodą. Działania godne pochwały, jednakże odnoszę wrażenie, iż centra handlu i rozrywki wygrywają z przyrodą, czyli człowiek dalej odsuwa się od natury, pracując i odpoczywając w zurbanizowanym środowisku.

Przez witrynę zajrzałem do wnętrza kawiarni, zobaczyłem ładne, przytulne wnętrze, i poczułem w sobie przeciwstawne odczucia: zachciało mi się usiąść tam przy lampce koniaku, a jednocześnie znaleźć się daleko stąd, gdzieś na szlaku. Być sam na sam z drogą, mieć wokół siebie nie ludzi i mury, niechby ładne, a otwartą przestrzeń, niebo i ziemię – niechby z kałużami.

Do miejskiej świątyni handlu i rozrywki nie pójdę, na szlak gdy tylko będę mógł; wybór ten nie jest protestem, nie jest też żadnym świadomym wyborem, a odruchem, wewnętrzną potrzebą.

2 komentarze:

  1. Majowe dni, a w duszy maja nie za dużo. Ot, wyjścia na kilka chwil dla siebie. Kilka chwil są minutami, czasami nieuwaźnymi, ponieważ myślę i na powietrzu o pracy, coś tam się kłębi i próbuje ułożyć w kolejności lecz niekiedy potrząsam głową i widzę chmury, niebo, nieliczną zieleń wokoło wieżowców.
    Krzyśku, rozumiem, ta inwazja wiosny a może już lata zdaje mi się szturmem wrogiego wojska. Chcą mnie zagarnąć, a ja nie mogę się przyłączyć. Dziwne.

    Słowa Petrarki piękne, lamentacja i rację ma. Czas się kurczy, znika. Ciagle próbuję obejść, może koncentruję się na tym za bardzo. Jak tu się ułożyć z tym życiem zawodowym, aby czasu nie zżerało. Czuje czasami, głęboką niesprawiedliwość, oskarżam się za bujną wyobraźnię. Moźe to ona winna. Ale szukam.
    To różowe na twoim zdjęciu też widuję :))), czyli to głóg. Jeszcze nie zaczęłam fotograficznego zielnika, chociaż kasztany w pełnej krasie.
    Zderzenie niesamowite: ulice gwarne i te spokojne miejsca na uboczu, a co dopiero ścieżki poza miastem. Rok temu wyprowadzono mnie na nocne miasto, puby, kluby, jasno jak w dzień i tłumy ludzi, kolejki. Odetchnęłam z ulgą dopiero w „domu”, choć nie mój był lecz przyjaciół. Doświadczenie ekstremalne, niebliskie. To parcie zdaje mi się donikąd, nieświadome, instynktowne, lecz do pustki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ile potrafię łapać chwil majowych, tyle jest ich we mnie. Na pewno nie za dużo, ale trudno o pełny mieszek w mojej pracy. Przywykłem łapać chwile nie tylko dlatego, że tylko chwile mam, ale i z powodu naszej psychiki, która nie jest w stanie istnieć w ciągłym uniesieniu. Wczoraj, dzisiaj, pracując w nocy, zdumiewam się chodzeniem w T-shircie, bez bluzy czy swetra – jakże odległa jest noc majowa od grudniowej! W drodze do kampingu akacja zwiesza kwitnącą gałąź tak nisko, że głowę muszę pochylać dla przejścia, a chwile te wykorzystuję do powąchania kwiatów. W kącie placu rośnie grupa klonów, a po drugiej stronie ogrodzenia palą się lampy uliczne, pięknie prześwietlając młodą zieleń liści.
      Łapię chwile, Chomiku.
      No widzisz!: więc znasz już różowy głóg, ulubiony kwiat Marcela Prousta. Dla mnie te kwitnące drzewka jednoznacznie kojarzą się z Marcelem i gdy patrzę na nie, obraz kwiatów bywa uzupełniany wspomnieniami jego prozy.
      A propos Twoich doświadczeń nocnego życia miejskiego powiem, iż Proust, bywalec najbardziej elitarnych salonów paryskich, doszedł do wniosku, wiele razy wyrażanego w swoim dziele, iż puste jest życie salonowca.
      Wiersz Petrarki jest piękny, owszem; czasami znajduję w nim męską bezradność wobec miłości. Bo zakochany facet bywa taki wobec tego uczucia, a nawet skłonny jest przypuszczać, że coś mu dolega. Może stąd czar (kobiecy) i czary mają jedno źródło? Zakochał się? Więc rzucono czar na niego!
      A poza tym na dworze robi się widno, wschodnie niebo nabiera pięknych kolorów nowej kiecki Eos, no i kwitną białe bzy.
      Jest maj!

      Usuń