Strony

piątek, 25 maja 2018

Trzy tematy z dwóch światów

240518

Gdy droga wyprowadziła mnie z lasu, poznałem miejsce do zaparkowania i fragment działki kolegi. On sam siedział opodal, najwyraźniej czekał na mnie. Po przywitaniu się poznałem powód jego dopytywania o dokładniejszą godzinę przyjazdu: z samochodu wziął ciepłą jeszcze blachę placka drożdżowego z rabarbarem upieczonego z powodu mojego przyjazdu. Ujął mnie tym staraniem ugoszczenia tak mocno, że poczułem ciepło w piersi. Od razu powiem, że zjadłem więcej niż połowę tego rarytasu pamiętanego z dzieciństwa.

Kolega ceni sobie prywatność tak bardzo, że nie napiszę gdzie ma swoją działkę, ani nie opublikuję zdjęć z nim, napiszę jednak o samej działce i o swoich wrażeniach.

Drugi raz tam byłem i ponownie z przyjemnością patrzyłem na uroczy stok wzgórza, po którym pnie się pas łąki, dołem ściśniętej z obu stron drzewami, górą rozszerzającym się, jakby w chęci objęcia coraz odleglejszego i szerzej odsłaniającego się horyzontu. Na szczycie stoi szałas, miejsce letnich biwaków, a spod niego roztacza się widok na okoliczne wzgórza. Przy dobrej przejrzystości powietrza wyraźnie widać masyw Gór Sowich i Ślęży, a nawet fragment ściany Karkonoszy. U podnóża stoku, tam, gdzie najwięcej drzew, jest staw, bywają i kaczki znajdujące tam dobre miejsce lęgowe w przybrzeżnych gęstwinach. Tu i tam stoją pokaźne dęby, kępy brzóz i tarniny, kilkanaście posadzonych drzew owocowych, a nad wodą rosną olsze. Cały środkowy pas stoku jest łąką. Dzisiaj sięgała kolan, kolega tłumaczył się z jej niewykoszenia, ale dzięki temu szliśmy wśród kwiatów. Większości gatunków nie rozpoznałem, wśród nich tak lubiane białe kwiaty o głęboko wciętych płatkach wygiętych w kształt pięknego kielicha. Rosły tam dzwonki nieznanego mi gatunku, ich fiolet pięknie kontrastował z zielenią traw, widziałem kaczeńce – tak zwykłe, a jednocześnie tak niezwykłe dla mnie, zimowego wędrowcy. Najwięcej widziałem bratków polnych; miejscami, na przykład przy miedzach, tworzyły dosłownie kobierce, a nad nimi wznosiły się chabry, kwiaty polskich pól i moich wakacji u babci.

Młoda zieleń traw, słońce, kolorowe kwiaty, miejscami bardzo liczne, miłe towarzystwo – czy może być coś lepszego? W ciągu paru godzin tam spędzonych często miewałem chwile zadziwienia kontrastem: wszak jeszcze dzisiaj byłem w pracy, w zagraconym i zakurzonym warsztacie metalowym, wszak jutro będę daleko stąd i zacznę pakowanie lunaparku do wyjazdu, a teraz jakbym w innym świecie był. Tutaj jest prawdziwe życie, tam tylko konieczność zdobycia pieniędzy.

Chyba podobne myśli miał mój gospodarz, ponieważ powiedział, że nigdy nie otworzy swojego biznesu, nie chcąc utonąć w przykrych zależnościach, w dziesiątkach obowiązków, w zmartwieniach i kłopotach związanych z pracownikami. Że woli skromne życie, ale tutaj, na swoim ukochanym kawałku ziemi, i bycie niezależnym. Jakże ja go rozumiałem! Kiedyś inaczej oceniałem, ale teraz przy mojej pracy trzyma mnie właściwie tylko konieczność spłacenia kredytu mieszkaniowego – dalekie echo moich przodków szukających bezpiecznego miejsca dla swoich partnerek i dzieci.

Najnaturalniejszym i najpierwotniejszym sensem życia jest jego przekazanie. Ponad tę podstawę daną przez naturę nic nie otrzymamy, sami musimy znaleźć swoje cele, swój sens. Z czasem wykształcił mi się obraz dobrego życia. Nie jest pełny, na pewno nie jest oryginalny, ale mój własny. Otóż dobre życie powinno być nakierowane na pozytywne przeżywanie. Za takie mam przyjemność czasu spędzonego nad dobrą książką czy przy takiej muzyce, miłe spotkanie z człowiekiem, spełnianie swoich pasji, obserwowanie przyrody, zdobywanie interesującej nas wiedzy, pozytywne emocje i uczucia żywione do drugiego człowieka – z miłością na pierwszym miejscu. Wszystko, co daje estetyczną przyjemność obcowania z pięknem i dobrem, co nas wzbogaca duchowo i intelektualnie, co zaspokaja bezinteresowną ciekawość i głód wiedzy.

Jakoś tak podobnie, aczkolwiek w jeszcze krótszej formie, odpowiedziałem koledze. Teraz dodam jeszcze, że zgodnie z moją filozofią złe emocje są naszą przegraną. Dzień, w którym z kimś się pokłóciłem, byłem zły, wkurzony, zniechęcony, a więc gdy były we mnie coś negatywnego, taki dzień mam za nieudany, w pewnym sensie stracony. Niestety, wiele mam takich dni, ale usilnie pracuję nad sobą.

Naszkicowany tutaj obraz nie jest pełny nie tyle z powodu jego skrótowości, co z posiadania pewnej luki, z którą nie bardzo potrafię sobie poradzić. Otóż wielu ludzi może odczuwać na dyskotece, na przykład, lub na meczu futbolowym, emocje oceniane przez siebie jako pozytywne, wiele im dające, lekceważąc, albo po prostu niżej lokując, salę filharmoniczną lub dobrą książkę, podczas gdy ja mam oceny dokładnie odwrotne. Tyle że nie bardzo potrafię uzasadnić słuszności swoich ocen. Bardziej czuję swoją rację niż ją rozumiem.

Dość filozofii, wracam na działkę.

Kolega pokazał mi miejsce pod brzozami wybrane pod drewniany domek z werandą i kominkiem. Prosty, bez elektryczności, tradycyjny domek, w którym mógłby słuchać letnich wieczorów i oglądać gwiazdy przez swoją lunetę. Kręcąc się tam, nieco wyżej znalazłem inne urocze miejsce, ale nim napiszę o nim, powiem, że koledze zazdroszczę posiadania drzew. Tak, drzew. Chciałbym mieć kawałek ziemi, a na nim duże drzewa. Pod szczytem rośnie największy jego dąb, spory już grubasek, a że z trzech stron ma wolną przestrzeń, wykształcił szeroko sięgające niskie gałęzie. Pod nimi jest głęboki cień o leciutko zielonym zabarwieniu i chłód pachnący wilgocią. Stałem tam i między gałęziami widziałem słoneczno-zielony stok wzgórza i niebieską dal sięgającą Karkonoszy odległych o kilkadziesiąt kilometrów. Takie miejsca mają dla mnie urok wyjątkowy. Urok kontrastów, ale i zawsze pociągającej dali, a ostatnio coraz bardziej urok bliskości pokaźnych drzew.

Kolega poprowadził mnie miedzami na małą wycieczkę po okolicznych wzgórzach. Gdy staliśmy na obłym szczycie zarośniętym nadzwyczaj wysokim i gęstym rzepakiem, usłyszałem coś, co obudziło we mnie wspomnienie podobnych wrażeń. Otóż mojemu przewodnikowi podobały się zimowe widoki tam oglądane nie mniej, a pod pewnymi względami nawet bardziej, niż majowe.

Niemal w ogóle nie znam wyglądu majowych Gór Kaczawskich, ale tkwi we mnie obraz wielce pociągający, i gdy w czasie grudniowej wędrówki, patrząc na szaro-biały krajobraz wokół mnie, westchnę do tamtych majowych czy letnich, czasami budzi się we mnie poczucie zdrady tych ubogich, zimowych – jakbym, pełen wyrzutów, wracał do kochanej żony po zdradzie z ładną dzierlatką.

Jest na działce dzikie, ciemne gąszcze, są szuwary nad wodą, ule i zaczątki sadu, ale najwięcej jest słońca i przestrzeni. Nie dziwię się coraz większemu przywiązaniu kolegi do tego kawałka ziemi.

Obdarowany pozostałym ciastem z rabarbarem wyjechałem o zmierzchu. Po drodze kątem oka zobaczyłem coś, co kazało mi się zatrzymać: dąb o średnicy pnia oszacowanej na dwa metry. Majestatyczny ogrom, ale, niestety, pozbawiony niemal wszystkich konarów. Nie wiem, czy żyje. Było zbyt ciemno, by zrobić zdjęcie.












Nazajutrz, czyli w niedzielę, wieczorem zaczęliśmy nocny demontaż urządzeń w Łodzi, a trwał do piątej w poniedziałek, pracowałem siedemnaście godzin. Pod wieczór tego dnia, o godzinie 19, zacząłem drugi maraton, tym razem dwudziestodwugodzinny. We wtorek o 6.30 jako ostatni opuściłem dziedziniec Manufaktury. W godzinę później odebrałem telefon: mój kamping jest rozbity.

Na miejsce dojechałem po kwadransie i zobaczyłem moje mieszkanie wbite w barierę oddzielającą jezdnie drogi S8. Kierowca i pasażer cali, zdrowi, ale gdy otworzyłem drzwi, zobaczyłem kompletny chaos: przez wyrwane drzwi szafy i szafki zawartość wysypała się na podłogę, a bezwładność spiętrzyła wszystkie moje rzeczy z przodu pomieszczenia. Kabel zasilający i skarpetki, podkoszulki i cukier, pokruszone ciastka i majtki. Groch z kapustą. Depcząc po tej górze wszedłem do środka i podniosłem kołdrę: komputer wyglądał na cały. Odetchnąłem z ulgą. Szybko, poganiany ostrymi słowami drogowców, którzy pojawili się nie wiadomo skąd, ubraniami zapełniłem trzy reklamówki, zadzwoniłem do pracodawcy i pojechałem. Spać mi się odechciało. Nazajutrz pojechałem do bazy, stał już tam przywieziony mój kamping. Podczepiłem starą, rozlatującą się przyczepę kampingową do busa, a gdy wszedłem do niej, zobaczyłem stajnię Augiasza. Siadłem na progu i popłakałem się, cholera jasna. Przez dziewięć ostatnich lat mieszkałem od marca do września w moim pokoiku na kołach. W nim spałem, czytałem, pisałem, piłem kawę i piwo, tutaj mieszkały w wakacje żona i wnuczka. Wiedziałem gdzie co leży, to było moje miejsce… Poczułem się jak bezdomny.

W końcu zmusiłem się do pracy. Myłem, wycierałem, odkurzałem, a w końcu zacząłem przenosić i z grubsza układać po szafkach moje rzeczy, ale jeszcze ze dwa razy przysiadałem i chliptałem, smarkacz.

Zadzwonił pryncypał.

-Wróciłeś już do lunaparku?

-Jeszcze nie wyjechałem z bazy.

-Coś się stało?

-Nie, nic. Przenoszę swoje rzeczy.

Co miałem mu tłumaczyć? I tak nie zrozumiałby. Nie on.

Do lunaparku wróciłem wieczorem; dzień zamknąłem piętnastoma godzinami pracy. Jutro będzie lepiej: pracy tylko dwanaście godzin, no i zacznę obłaskawiać nowe mieszkanie.

Właśnie. Przez szereg lat pracy tutaj nauczyłem się ograniczać pole widzenia, skupiać się tylko na swoim, na tym, co moje i co mnie interesuje. W moim kampingu kiedyś przeciekał dach, została wielka, ciemna plama na suficie wyłożonym tkaniną obiciową. Dość szybko przestałem ją zauważać – jak i kupy obrań roboczych kładzionych w kącie codziennie po pracy. Jednak miejsce z czasem tak na nasiąkło mną i moim czasem, że stało się moje. Teraz, gdy siedzę przy stoliku w tym nowym-bardzo starym kampingu, czuję w sobie niechęć do przyzwyczajania się do tych mebli i ścian, do tego miejsca.

Może za miesiąc albo za rok i to stracę, więc lepiej się nie przywiązywać, a co cenne, nosić w sobie.



Na zakończenie temat pogodniejszy.

Park w Mosinie poznałem dwa lata temu i nazwałem bodziszkowym. Tych maleńkich różowych drobinek i w tym roku rośnie dużo wśród karuzel, część z nich przeżyje nasz najazd. Pamiętałem wiekową lipę i jesion – największy jaki kiedykolwiek widziałem. Dzisiaj zmierzyłem jego obwód na wysokości piersi, wynosi 430 cm, a więc pień ma średnicę niemal 140 cm. Obok rośnie równie okazały dąb, tylko o 10 centymetrów szczuplejszy. Ładny, prosty i rozłożysty, ale jest średniakiem, natomiast jego sąsiad swoją miarą lokuje się w czołówce polskich jesionów.

A może jest na czele listy? Przed chwilą sprawdziłem w internecie: jesion z Puszczy Białowieskiej o obwodzie wynoszącym 408 cm podawany jest za największy w Polsce. Na innej stronie podają nieco większy obwód tego drzewa – 426 cm.

Czyżbym odkrył większego osobnika? Jeśli tak, to chyba przysługuje mi prawo nadania imienia, czyż nie?
W takim razie od dzisiaj niech ten mosiński jesion wyniosły z dumą i wyniośle nosi imię Aleksandra.

 




Jeszcze słowo o wiązie, którego na pewno nie poznałbym w zimie, widząc go bez liści. Otóż jego pień bardziej do topoli jest podobny niż do pni swoich pobratymców.


12 komentarzy:

  1. Bardzo współczuję. W jednej chwili tracisz dom, a Twoje miejsce zostało zniszczone bez powodu. Trudno nawet pomyśleć o takiej sytuacji.
    Piękny ten modrak (tak nazywała ten gatunek kwiatów moja babcia), wiąz ( takie rosną przy mojej pocztowej drodze) i piękny jesion o imieniu Aleksandra. To lekarstwa, zażywaj je kiedy tylko możesz. To takie lekarstwa, których przedawkowanie służy.
    Wiesz, przypomniało mi się pewne zdarzenie dawne lecz dojmujące. Przed wielu laty dom przyjaciół został wybebeszony, okradziono ich, wiele rzeczy zniszczono, rozwłóczono po całym mieszkaniu, nawet kaloryfery zniknęły. Z całego zdarzenia pamiętam tylko jedno. Wszyscy usiedliśmy na jedynej, pozostałej kanapie, tuliliśmy się i dzieciaki. Płakaliśmy i mieliśmy dreszcze, chociaż to bylo lato. Jak szczenięta, jak inne młode, wchodziliśmy na siebie poszukując ciepła i bezpieczeństwa, ktore zniknęło. I tak trwaliśmy w milczeniu i zgrozie wobec tego, co się zdarzyło. Mieliśmy siebie, na tę chwilę i chyba nic poza tym.
    Pozdrowienia srd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie, ewolucjonistę amatora znającego ciut etologię, przypomniał się opis zachowań niektórych zwierząt, które w sytuacji zagrożenia szukają pomocy w bliskości, albo i w ramionach pobratymca, więc Wasze zachowanie w tamtym okradzionym domu było najzupełniej naturalne i zrozumiałe. Także, to już poza etologią, nawet w opisie budzące współczucie. Jak każdy i ja bywałem pokrzywdzony przez złodziei, i pamiętam, jak okropne to było doświadczenie zupełnej bezbronności i obnażenia, gdy ginęło coś bardzo osobistego.
      Te kwiaty są piękne – zarówno oglądane z daleka, jak i wtedy, gdy ma się je tuż przed oczami.
      Staram się odpowiednio dawkować „leki”, o jakich piszesz :-)

      Usuń
  2. Jak szybko życie potrafi się zmienić. Początek wpisu pełen optymizmu, życia - a za chwilę wszystko runęło, a przynajmniej zmieniło się, jest już inaczej. Nie zawsze można pojąć dlaczego tak się dzieje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę nie stało się nic wielkiego, znaczącego w moim życiu, to tylko emocje, wrażenia; mógłby ktoś powiedzieć, że moje reagowanie jest z pogranicza egzaltacji czy nadwrażliwości. Chociaż zniszczenie kampingu i związana z tym moja przeprowadzka do drugiego mieszkania na kołach i poczucie bezdomności, wiąże się ściśle z z pewną poważną stratą dawno temu.
      Dlaczego tak się dzieje? W tym pytaniu zawarte jest nasze odruchowe oczekiwanie dziania się z jakiegoś powodu, logiczności nadanej przez sprawcę dziania się, a jakże często zdarzenia naszego życia nie mają podmiotu sprawczego, a jedynie przypadek spleciony z naszymi czynami i ich skutkami, nierzadko daleko rozgałęzionymi. Kolega prowadzący mój kamping zjechał ze swojego prawego pasa ruchu, skosem przeciął lewy pas i wjechał na trawnik między jezdniami. Gdyby w tym czasie inny samochód go wyprzedzał, mogłoby dojść do tragedii, a skończyło się na łzach człowieka zbyt przywiązującego się do miejsc i rzeczy. Może tym lewym pasem przejechał tir w dwie sekundy po przejechania kampingu, ponieważ 20 sekund wcześniej kierowca ciężarówki odpalając papierosa nieco zwolnił. Więc dzięki jego nałogowi nikomu nic się nie stało? W zasadzie tak, jednak o takich związkach mówi się już jako o przypadku.
      Widzisz, znowu filozofia zabrała głos :-)

      Usuń
  3. Ech... szkoda Twego lokum, tej namiastki domu, dającej poczucie bezpieczeństwa. Gdy jeździłyśmy na maratony, sypiałyśmy na halach sportowych, ale nasze miejsce różniło się od męskich posłań. Oswajałyśmy go, układając nasze kubki, wieszając ręczniki sukienki na drabinkach. Tworzyłyśmy namiastkę domu, ba nawet miałyśmy powiedzenie: tam dom twój, gdzie twój bałagan.I wiesz, do każdego z tych miejsc byłyśmy przywiązane! Mam nadzieję, że nowe lokum nie będzie gorsze od Twojej przyczepki. A teraz parę słów o przyrodzie majowej. W tym roku przyroda totalnie oszalała. Kwiaty kwitną na wyścigi. We Wrocławiu zakwitła lipa, a ja w górach zbieram... poziomki. Czegoś podobnego jeszcze nie było. No i mamy suszę. Łąki domagają się koszenia a mój polny storczyk, podkolan biały, lada dzień zakwitnie! To jedyny okaz w okolicy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tak! Kobiety znane są ze swojej dbałości o tworzenie domowej atmosfery nawet w jednodniowych miejscach. W mojej pracy są dwie kobiety; gdy któregoś razu wszedłem do pokoju jednej z nich, zobaczyłem nie tylko ład, ale i bukiecik kwiatów. Uświadomiłem sobie wtedy, że nigdy nie widziałem kwiatów w żadnym pokoju zajmowanym przez mężczyzn.
      Aniu, często ludzie nie znający tej pracy mówią mi o cygańskim życiu, albo o życiu na walizkach, ale to nie tak. Właśnie mieszkanie w tym samym pokoiku, nawet tak małym jak lunaparkowy, ratuje przed poczuciem bezdomności i życiem na walizkach. Zmienia się widok za oknem, zmieniają się miejsca ustawienia wozu z łazienką i kuchnią (czasami po wyjściu z kampingu muszę chwilę zastanowić się, w którą stronę mam iść na posiłek), ale mieszkanie jest stałe i niezmienne. W nim są moje rzeczy, to moje miejsce, odrobina prywatności w kołchozie, w którym trudno o rozdzielenie miejsc i spraw służbowych od przestrzeni prywatnej.
      Wczoraj jeszcze przed zmierzchem przejeżdżałem ulicami Szamotuł, jedna z nich obsadzona jest lipami. Już kwitną. Mój kamping ustawiono pod lipą; jej kwiaty od południowej strony też kwitną. Nie pamiętam tak wczesnego kwitnienia lip, o jakieś trzy tygodnie przyśpieszonego.
      Podkolan. Nazwy roślin potrafią zadziwić. :-)

      Usuń
  4. Oj, Krzysztof, bardzo rozumiem Twój smutek, łzy, choć to tylko, jak piszesz, przyczepa kempingowa. Ale ja myślę, że złożyło się na to także potworne zmęczenie po tylu godzinach pracy, ciągła zmiana miejsca, praca wyczerpująca nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Siadamy czasami z mężem na progu chatki i mówimy, że tak niewiele nam potrzeba, a tu mąż musi pracować, chce jeszcze pomóc synowi, wdrożyć w profesję i ciągle jest w drodze, prawdę mówiąc, mijamy się ciągle, dopiero święta sobota pozwala pobyć razem. Myślisz, że emerytura wyzwoli nas z z tych zależności pracowych? też marzymy o tej wolności, być razem od rana, z wolna zająć się czymś, bez tego garbu ciągłego pośpiechu.
    Długo nie zaglądałam do zaprzyjaźnionych blogów, męczyło mnie choróbsko, nie rwa kulszowa, a jak się okazało, półpasiec, ból niesamowity, teraz rozumiem wyrażenie, że ktoś "chodzi po ścianach z bólu". Ból trochę zelżał, da się jakoś funkcjonować, jednak ćmi nadal i nie wiem, jak długo.
    Trochę mi żal, że nie mamy netu na Pogórzu, brakuje mi tych kontaktów, a z drugiej strony może to i dobrze, mam czas na książki, łażenie po łąkach i zwykłe zajęcie się pracą, czyli prawdziwym życiem:-)
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za obecność. Tym bardziej dziękuję, że masz niełatwe dni.
      Pamiętam noc w szpitalu sprzed wielu laty. Ból wydłużał czas niesamowicie, godziny wlokły się jak stareńki żółw idący pod górę, a gdy po zastrzyku przestało mnie boleć, leżałem odczuwając błogość. Było mi cudownie tylko dlatego, że nic mnie nie bolało.
      Ból potrafi wymęczyć człowieka, a stan dobrego zdrowia zbyt szybko uznajemy jako oczywistość.
      Prawie na pewno kolega prowadzący mój kamping przysnął ze zmęczenia, ale główną przyczyną było strzelenie opony z tyłu pojazdu. Zwykle wyjeżdżamy pod wieczór, ta przeprowadzka, z rannym wyjazdem po nocnej pracy, była wyjątkowa. Nie spodziewałem się przejazdu trasy bez przerwy w jeździe dla kilkugodzinnego spania, ale przez ten wypadek, zaaferowany, dojechałem bez odpoczynku. Po przyjechaniu do nowego miasta jeszcze rozciągaliśmy przewody (grubości ramienia i wadze około tony) i podłączałem prąd. Gdy popołudniu wziąłem prysznic i usiadłem przy laptopie, senność odeszła mnie, ale wieczorem usnąłem w chwili położenia głowy na poduszce.
      Pośpiech i mnie dokucza coraz bardziej. Pośpiech i zajmowanie się paroma sprawami naraz. Chciałoby się stabilizacji, unormowania, ale czegoś takiego nie znajdzie się w objazdowym lunaparku, tutaj prowizorka i pośpiech są cechami immanentnymi.
      Przerwałem pisanie i wyszedłem na dwór. Patrząc na słońce trzymające się wierzchołków drzew i na jaskółki, wspomniałem Twoje słowa, Mario: to jest prawdziwe życie. Reszta jest koniecznością.

      Usuń
  5. Czytam o sporym kawału ziemi (i o niebie nad nią) otrzymanej na własność i o kawałku podłogi ( i dachu nad nią) utraconej na jakiś czas.
    Krzysiek, pamiętasz? Braliśmy w posiadanie na kilka chwil jakiś kawałek ziemi i snuliśmy marzenia o zamieszkaniu w tamtym miejscu.
    W Twoim domku na kołach piliśmy piwo, słuchaliśmy muzyki i samych siebie. A teraz domku już nie będzie?

    Tak jak w piosence: Jak przeżyć wszystko jeszcze raz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ładnie napisałeś: braliśmy w posiadanie ziemię i snuliśmy marzenia… Dziękuję, Janku.
      W moim nowym lokum jest nawet kran i zlew, ale wody nie podłączyłem. Wczoraj uświadomiłem sobie ten fakt i chwilę zastanawiałem się nad powodem. Chyba tak objawiła się moja niechęć do stałego zamieszkania w tej przyczepie i jednocześnie chęć powrotu w stare kąty. Szef ma w planach remont, ale sceptycznie podchodzę do wykonalności, a zwłaszcza do opłacalności. Zresztą….
      Janku, dzisiaj miałem poważną rozmowę z pryncypałem. Ze względu na skandaliczne stosunki międzyludzkie zrezygnowałem z pełnionej tutaj funkcji zaznaczając, że doszedłem do kresu wytrzymałości i dlatego albo przyjmie moją rezygnację funkcji, albo z pracy w ogóle. Piszę o tym, bo może moja praca tutaj skończy się szybciej niż się spodziewałem, jako że mój szef zapewne zastosuje swojski dla niego sposób nakłaniania: psychiczny terror. Ponieważ mam dość jego i jego metod zarządzania, może przyjść do pakowania się i wyjazdu, a wtedy kwestia powrotu do kampingu przestanie istnieć.
      Nic to, Janku. Swój czas i swoje chwile, także te wspólne z Tobą, zabiorę, nic tutaj nie zostawię.
      Mam dwojaki stosunek do idei ponownego przeżycia minionego okresu życia. Z jednej strony tak, bo może będąc mądrzejszy o doświadczenia późniejsze, uniknąłbym błędów, z drugiej strony taki powrót jawi mi się jak czkawka, jako umniejszenie wagi tego co było przez pozbawienie niepowtarzalności. Może więc należałoby marzyć o nowych, równie dobrych dni jak te minione. Na pewno jeszcze pójdziemy razem na łazęgę i może nam się zdarzy znaleźć nowe piękne miejsce pod dom marzeń.

      Usuń
    2. Krzysiek, każda chwila była niepowtarzalna...

      Usuń
    3. Dziękuję, Janku.
      Drzewa rozwijały w tamte dni swoje liście, kwitły magnolie, a teraz kwitną już lipy. Mamy pełnię lata, chociaż lato jeszcze się nie zaczęło. Cudna jest wiosna w tym roku. Może jesień też taka będzie? Zobaczylibyśmy jej piękne kolory w górach...

      Usuń