Strony

czwartek, 29 listopada 2018

Dwukrotnie Chrośnickie Kopy

251118

Chrośnica, Lastek, skały Skaliska, drogą między Grapą a Leśnicą pod Skibę, południowymi zboczami Kop do Przełęczy Chrośnickiej, Lastek, Chrośnica.



Tydzień temu, patrząc na Lastka poprzez szerokość doliny, poczułem potrzebę kolejnych odwiedzin tej góry. Dzisiaj zaparkowałem w stałym miejscu w Chrośnicy, wiosce rozciągniętej wzdłuż doliny u stóp Chrośnickich Kop i pół godziny później byłem pod szczytem, w moim miejscu. Najbardziej moim w tych górach, o czym jeszcze napiszę.

Nastawiony byłem na wędrówkę bez słońca, ponieważ w sobotnie popołudnie synoptycy zapowiadali pełne zachmurzenie. W drodze widziałem gwiazdy i księżyc niemal w pełni, a ze stoku góry patrzyłem na kolorowy świt.


 Jedynie przez dwie godziny popołudniowe nie było słońca. Synoptykom proponuję zmianę metody pracy: kawowe fusy w miejsce superkomputerów. Wyjdzie taniej i z aromatem, a skuteczność wróżenia… to jest prognozowania, nie zmniejszy się, skoro mniejsza już być nie może.

Nie kręciłem się większość dnia w jednym miejscu jak tydzień temu, chociaż po rozległej wierzchowinie Kopy i Lastka poszwendałem się nieco. Są tam zapominane łąki zarastające brzeziną. Niektóre drzewa trzymały jeszcze swoje kolorowe liście – niewątpliwie dla mnie. Warto byłoby zobaczyć licznie tam rosnące zagajniczki brzozowe na wiosnę, gdy drzewa rozwijając liście wyglądają jakby stały w zielonej mgiełce; albo miesiąc temu, gdy były ubrane w pięknie kolorowe suknie jesienne. Może czekały na mnie, gdy ja łaziłem gdzie indziej?


Na zboczu sąsiedniej góry są skały zaznaczone na mapie i nazwane Skaliskiem. Będąc tam pierwszy raz, w gęstym lesie, na stromym zboczu, znalazłem jedynie niewielkie skałki i zdziwiony byłem nadaniem im miana. Później wróciłem i nieco dalej znalazłem spore skały, niewątpliwie zasługujące na wyróżnienie imieniem. Dzisiaj poszedłem je odwiedzić. Schodząc po chwiejnym i śliskim skalnym rumowisku przypomniałem sobie o dukcie widzianym gdzieś tutaj. Znalazłem i poszedłem sprawdzić, gdzie mnie zawiedzie. Prowadził ładnym, jasnym lasem świerkowym i wskazał mi niewielkie skałki. Zwróciłem uwagę na ścieżkę prowadzącą do nich, rzadkość w tych górach. Podszedłem i chyba jęknąłem z zaskoczenia i radości. Skałki były zwieńczeniem pionowej skalnej ściany wysokości kilkunastu metrów. Obszedłem skałę wokół, jest ładna, nawet bardzo. Jest kolejną dopiero poznaną skałą w górach, które jakoby nieźle znam. Przyszła mi do głowy myśl przeszukaniu okolicy, może jeszcze gdzieś się ukrywają kolejne skały Skaliska, ale zszedłem do drogi nie chcąc odkrywać naraz wszystkich tajemnic tej okolicy. Wrócę tutaj, zobaczę dzisiaj poznaną skałę i poszukam innych.




W skład pasma Kop wchodzą dwie pokaźne góry zupełnie mi nieznane – Leśnica i Grapa. Ponieważ całe są porośnięte lasami, zawsze przegrywały konkurencję z Lastkiem i widokowymi zboczami sąsiednich gór. Do dzisiaj. Uznałem, że upiekę dwie pieczenie nad jednym ogniem: poznam chociaż trochę te miejsca, a wychodząc na drugą stronę pasma gór, wrócę ich odkrytymi, widokowymi zboczami.

Droga jest wygodna, to szeroka i równa szutrówka służąca do wywozu drewna. Widoki iście izerskie: droga pnie się w górę lub opada, a wokół lasy z przewagą świerkowych. Spotkałem tam dwóch młodych mężczyzn w strojach do biegania. Zapytani powiedzieli mi o trasie Jelenia Góra – Łysa Góra. Upewniłem się wyciągając mapę: z zakola drogi na szczyt Łysej jest kilkaset metrów. Mapa nie informuje o drodze, ale skoro jest taki bieg, to biegacze wydeptali ślady. Któregoś dnia pójdę tam i znajdę przejście. Na Kopy wróciłbym innym przejściem, wypatrzonym już dawniej.

Dzisiaj wyszedłem na przełęcz między Skibą a Leśnicą. Już z daleka zobaczyłem moją brzozę, ładną nawet teraz, gdy do wystrojenia się zostało jej tylko parę listków. Usiadłem tam, gdzie parę tygodni temu siedziałem w towarzystwie Janka i patrzyłem na okolicę. Zwracały uwagę Karkonosze, widziałem je pod słońce i w lekkiej mgiełce, ale tej białej, świecącej, ładnej. Szczytów trzymały się niewielkie wałki jasnych chmur; niżej i wyżej nie było ich. Miałem wrażenie przyklejenia się tych chmurek do grzbietu gór.


Nieco dalej po wyjściu z lasu odsłonił się mi zupełnie inny widok ze Stromcem w centrum. Szedłem na przełaj, wiele razy przekraczając ogrodzenia pastwisk. Bydło było, ale dalej, a ogrodzenie jest drutem rozciągniętym na wysokości połowy ud, więc nawet jeśli jest pod napięciem, przejść je łatwo. Widoki, zwłaszcza w słoneczny dzień, ładne, dalekie i urozmaicone. Do przełęczy miałem niecałe dwa kilometry tej ładnej drogi bez drogi. Stromiec majestatycznie obracał się pokazując niewidoczne wcześniej fragmenty swoich stoków, świeciło słońce, a jesień, mimo że tak późna, nadal miała sporo kolorów. Mogłaby być dłuższa ta droga. 


 

Na podejściu pod Przełęcz Chrośnicką widziałem sporą grupkę młodych ludzi.

Mam nadzieję, że po prostu zabłądzili tutaj – odruchowo pomyślałem. Nie chciałbym tutaj tłoku na szlakach.

Wszedłem na wierzchowinę Kop i nieco zaskoczony zobaczyłem Stromca ponad lasami. Gdy szedłem łąkami, góra wznosiła się nade mną, teraz patrzyłem na nią z góry. Sprawdziłem na mapie, byłem 70 metrów nad jej szczytem.

Pokręciłem się jeszcze trochę po okolicy i idąc przez moje miejsce na zboczu Lastka, poszedłem na jego szczyty. Jeden ukryty jest w gęstym lesie, za pasmem młodniaka, siedzi tam zzieleniała ze starości i nudów mała skała, widoków nie ma, a po przeciwnej stronie drogi wznosi się drugi szczyt, ładny, zielony, widny, chociaż też bez widoków. Nieco niżej jest świeża poręba, widać z niej Ostrzycę. Wiedziałem, że te szczyty nie są atrakcyjne, ale chciałem tam być. Dlaczego?

Parę lat temu napisałem niewielką powieść, czy może nowelę. Jest o spotkaniu dwojga ludzi i o ich miłości. Spotkali się na brzegu lasu porastającego szczyt Lastka, w miejscu, które od czasu napisania powieści zwykłem nazywać moim. Nie wyróżnia się ono niczym specjalnym, jedno z wielu ładnych miejsc w tych górach, ale siedząc tam właśnie któregoś dnia cztery lata temu, przyszedł mi do głowy pomysł na powieść.

Był czas, że mój bohater dużo chodził po Górach Kaczawskich, a zwłaszcza po Chrośnickich Kopach, chodzili też razem, i teraz będąc tutaj, mam wrażenie chodzenia ich śladami.

Takie wrażenia miewam odkąd piszę. Mam tego rodzaju miejsca w Wałbrzychu, mam je w Bydgoszczy, no i na Lastku, czyli tam, gdzie umieściłem akcje moich powieści. Fikcyjni ludzie, a ich losy zmyślone i fantazyjne, skoro są z pogranicza baśni czy fantasy, ale dla mnie ci ludzie są w przedziwny sposób prawdziwi i... bliscy. Mimo iż nie mam kłopotów z rozdzieleniem tworów wyobraźni z rzeczywistością, bywa czasami, że obejrzę się, bo wydawało mi się, że wśród ludzi zobaczyłem ją lub jego.

Wracam na niedzielną trasę, ale o powieści jeszcze będzie mowa.

Za szczytem biegnie droga rozjeżdżona maszynami, pełna kolein, kałuż i błota. Nie podoba mi się, ale gdy idąc nią minie się dwa skrzyżowania, dojdzie się do ogrodzenia szkółki leśnej. Na jego krańcu należy wejść między młode i gęste świerki tam rosnące i iść wzdłuż ogrodzenia. Po stu paru metrach dojdzie się do szczytu, stoi tam ostatni dzisiejszy cel mojej wędrówki: ładne skały na widnym, zielonym zboczu góry. 



Pustka zupełna. Szlaków oczywiście nie ma żadnych, żadnych duktów, jedynie w dole ta rozjeżdżona droga leśników, ale wśród świerków daje się zauważyć ścieżkę. Może nie tylko ja bywam tutaj? Patrzyłem na skały i bezskutecznie próbowałem sobie przypomnieć, co przygoniło mnie kiedyś na to odludzie…

Niskie słońce znalazło dla siebie miejsca między wyniosłymi pniami świerków i rozjaśniło brązowe liście na małych bukach. Ciepły i ładny widok, ale najwyraźniej za trudny dla aparatu, skoro zobaczył tylko przepalone słońcem liście i niemal czarne skały. Siedziałem tam może kwadrans, a ruszyłem w drogę powrotną na godzinę przed zmrokiem wiedząc, że niewiele mniej czasu zajmie mi dojście do wioski.

Zajęło nawet więcej, ponieważ po drodze zatrzymywałem się i nie tyle patrzyłem, co słuchałem siebie. Wyjechałem już w ciemnościach.






* * * * * *

Myślę, że wybór dzisiejszej trasy, moja dwukrotna bytność na Lastku, miały też związek z sytuacją w pracy. Tam się dzieją teraz takie wariactwa, że zwyczajnie uciekłem nie chcąc, żeby i w wolny czas zmuszano mnie do zajmowania się sprawami służbowymi. Pójście na Lastka było więc podwójną ucieczką: w góry i w świat fantazji.

Miało być o powieści. Młody mężczyzna, miłośnik sudeckich wędrówek, kawaler, mieszkaniec Wrocławia, spotyka dziewczynę, późniejszą skrzypaczkę, na zboczu Lastka. Dalej już nie jest normalnie. Czasy się plączą, ludzie znikają i pojawiają jakby z innego świata. Fantazja mająca nieco barw greckiej mitologii. Niżej wkleję dwa fragmenty. Pierwszy jest erotyczno-miłosny (panie dowiedzą się, jak ja, mężczyzna, opisuję miłosną noc), ale i sygnalizujący dziwności dziejące się z nimi, drugi odsłania prawdę dość szokującą dla bohaterki i, być może, dla czytelnika. Zakończenia nie zdradzę. Tekst wysłałem do kilku osób z prośbą o rzetelną opinię, o wskazanie, co widzą w nim dobrego, a co się nie podoba, ale nie dostałem ani jednej odpowiedzi. Tłumaczę to po swojemu: oceniają niezbyt dobrze i z grzeczności nie chcą o tym mówić, ale jeśli tak było faktycznie, w gruncie rzeczy nie jestem zaskoczony. Powieściopisarzem nie jestem, jednak lubię ten tekst, jestem do niego przywiązany na kilka sposobów.

Przypomnę jeszcze, że jeden fragment tej powieści już publikowałem tutaj, jest o jej warkoczach.

* * * * * *

Chrośnickie Kopy

Dwa fragmenty.


Przyszła do mnie w moim za dużym podkoszulku, z gołymi nogami i z uśmiechem na twarzy. Była… była po prostu piękna. Wyciągnąłem do niej ramiona...

Patrzyliśmy na siebie blisko, twarzą w twarz. Włosy miała w nieładzie, buzię zaczerwienioną, usta rozchylone. Przygarnąłem ją, ona objęła mnie ramieniem i nogą; nim sen zamknął nam oczy i usta, szeptaliśmy do siebie poplątane słowa.

Coś obudziło mnie o szarym świcie; może umykający sen, może nieswoja myśl z pogranicza jawy i snu. Na tle jaśniejszego okna zobaczyłem zarys jej ramienia i głowy, spała na boku, ale nie widziałem jej twarzy. Nic to, była.

Poczułem wdzięczność ogarniającą mnie bez reszty i bez adresata, poczułem ulgę ogromną i czułość ciepłem rozlewającą się we mnie. Zbudziły się we mnie dziwne pomieszane obrazy: świadomość tworzącego moje życie nieogarnionego splotu przypadków i własnych decyzji doprowadzających mnie do niej; poczucie jednoczesnego bycia u mety tej poplątanej drogi i na jej początku; zależności od Jasi i jednocześnie wolności nieznanej nigdy wcześniej; nienasyconego pragnienia, radości i rozkosznego niepokoju. To wszystko połączyło się w jednym słowie, wyszeptanym najciszej jak tylko mogłem.

Jasiu...

Nie chciałem jej budzić, a tylko jakoś wyrazić przepełniające mnie uczucia.

Poczułem delikatny dotyk jej dłoni na głowie, chwyciłem ją i przycisnąłem do ust; w tej chwili zrozumiałem Jasię mówiącą o pragnieniu całowania mnie całą sobą.

Ja też cię kocham – usłyszałem jej szept.

Jednocześnie obejmowałem ją i złapaną chwilę czasu. Ustami dotykałem jej ust, piersiami jej piersi, na udach czułem jej uda, ale chciałem być jeszcze bliżej. Nie wiedziałem jednak jak być bliżej będąc tak blisko.

Zbudziłem cię?

Obudziłam się niedawno. Świta. A ty dlaczego nie śpisz?

– ... Nie wiem. Chciałem cię zobaczyć.

Jasiu mój… – ona usłyszała wyznanie, ale ja właśnie poznałem przyczynę obudzenia się: była nią potrzeba, nie tyle chęć, a właśnie potrzeba jej zobaczenia.

Jak zatrzymać czas? Ty to umiesz, powiedz: jak? – zapytałem z nagle obudzoną wiarą w jej tajemne możliwości.

Razem może zatrzymamy czas.

Nie wiem jak, ale ty wiesz. Zatrzymaj. Niech w tej chwili zmieści się wszystko i niech ta chwila trwa. Zrób tak.

Jak mam to zrobić? Mam tylko tyle siły, ile mi dasz.

Daję ile potrafię, ale tobie nie trzeba dawać, ty i tak potrafisz wszystko. Tobie wystarczy powiedzieć „chcę”. Powiedz tak.

Naprawdę masz mnie za czarodziejkę?

Naprawdę. Pokonałaś czasy, przekroczyłaś światy i przyszłaś do mnie.

Więc dobrze: chcę, żeby dwadzieścia lat minęło nam jak ta noc.

A później?

Zatrzymamy się na chwilę, obejrzymy i wspomnimy czas za sobą.

A później?

Jeśli wspomnienia będą dobre, zaczniemy następne dwadzieścia lat. Chcesz tego?

Właśnie tego. Jeszcze obiecaj, że nie uciekniesz do swojego świata.

Póki będziesz mnie kochać.”

* * *

Siedziałem przy komputerze, Jasia grała w drugim pokoju. Wolałbym patrzeć na nią, ale wiem, że przy mnie nie może skupić się na muzyce, usiadłem więc do swojego pisania, ale szybko przerwałem słysząc jej granie. Było przejmująco smutne. Ona, potrafiąc w każdy grany przez siebie utwór tchnąć urok swojego uśmiechu, grała teraz adagio Albinoniego skarżąc się i płacząc. Słuchałem z zamarłym sercem. Gdy skończyła, usłyszałem przeraźliwy zgrzyt strun i stukot, jakby coś dużego upadło na podłogę. Poderwałem się i ruszyłem w stronę drzwi, gdy te się otworzyły.

Jasiu, co się stało?

Grałam po raz ostatni.

Stałem uderzony jej słowami, czując, że wszystko wokół mnie się wali.

Co… co się stało? – wydukałem.

Raz jeden nie byłam wobec ciebie uczciwa: gdy rozgryzłam hasło chroniące ten twój plik tekstowy. Gdy przeczytałam jakiś fragment, pomyślałam, że piszesz pamiętnik o nas i nawet było mi głupio zaglądać w twoje osobiste rzeczy.

Usta jej drgały, z trudem hamowała płacz.

Jasiu…

Ten jeden raz nie posłucham co masz do powiedzenia. Ty posłuchaj.

Właśnie dzisiaj w nocy, gdy usnąłeś już, coś mnie tknęło, jakaś myśl przeraźliwie paskudna. Ja już wcześniej coś podejrzewałam, ale odrzucałam myśl jako absurdalną, jednak w ostatnie noce zakradałam się do twojego pokoju i przeczytałam…

Czekaj, czekaj! Jaką absurdalną myśl odrzuciłaś?

Że… że mnie… Tam daty mi się nie zgadzały.

Nie rozumiem. Daty?

Przedwczoraj napisałeś o naszym wczorajszym dniu.

Tak? Pewnie się pomyliłem.

Nie, opisałeś dokładnie to, co się zdarzy nazajutrz.

Jasiu, to jakaś pomyłka! Dajże spokój z datami i powiedz, co cię tak przeraziło.

Dzisiaj w nocy przeczytałam o pierwszym twoim siedzeniu na Lastku, pod lasem. Było o chwili wymyślenia mnie…

Ja miałem cię wymyślić?!

Sam napisałeś. Chyba nie zaprzeczysz.

Pisałem… Czytałaś o tym ranku, gdy…. gdy przyszłaś. A pamiętasz go? Ty sama, czy pamiętasz? Myślałem, że śnisz mi się, a ty w nocy pojawiłaś się i byłaś. Jesteś, Jasiu!

A jakże, pamiętam. Problem w tym, że pamiętam go dokładnie takim, jakim go opisałeś. Tylko takim.

Co ty mówisz, Jasiu! Zlituj się.

Powiem ci, co myślę: ja nie istnieję poza tym plikiem w komputerze. Myślałam, że to ja wybrałam ciebie, ale okazało się, że ty o wszystkim zdecydowałeś, bo jestem wymysłem, postacią przez ciebie stworzoną. Nie mnie kochasz, a swoją wizję. Kochasz wyobrażenie, swój ideał kobiety, swoją fantazję. Nie chcę tak. Wykasuj tekst.

Jasiu, przecież to szaleństwo!

Wykasuj tekst.

Wykasuję, ale co to ma zmienić?

Naprawdę nie wiesz, co się stanie? Ty, mój twórca?

Nie mów tak! Ja cię nie wymyśliłem, Jasiu. Tamtego dnia zobaczyłem cię na zboczu Lastka, wróciłem do domu i przez dwa dni pisałem o tobie. Fantazję? Jeśli upierasz się nazwać to fantazją, niech będzie. Na trzeci dzień pojawiłaś się, przyszłaś do mnie.

Więc jestem taką, jaką chciałeś żebym była. Jaką mnie wymyśliłeś.

Nie, Jasiu. Taką cię zobaczyłem i nie od razu byłem zauroczony twoją urodą, ani nie kochałem cię od pierwszej chwili. To przyszło później, gdy byłaś ze mną. Szybko, ale nie od razu.

Łatwo kocha się swoje wizje. Gdzie tutaj miejsce dla mnie?

Gdzie twoje miejsce, pytasz… Faktycznie, łatwo mi było kochać ciebie. Łatwo do tej chwili.

Zmieszała się. Czułem, że bliska jest poddania się, ale zebrała się w sobie i powiedziała łamiącym się głosem:

Jasiu – pierwszy raz w czasie tej rozmowy zwróciła się do mnie po imieniu – zrozum, ja tak nie mogę. Świat się zawalił mi na głowę. Czuję się jak ulepiona z plasteliny. Myślę, ile mojej skłonności do ciebie jest naprawdę mojej, a ile było mi danej z góry. Przez ciebie.

To już nie miłość, a „skłonność” do mnie odczuwasz? Jasiu, na Boga! Posłuchaj się siebie! Co czujesz?

Ubezwłasnowolnienie i pomieszanie.

Jasiu, Jasiu – gorączkowo przeszukiwałem pamięć chcąc znaleźć jakieś argumenty, ale… – Jasiu, co się dzisiaj wydarzyło na uczelni?

Teraz mam ci opisywać swój dzień?

Wystarczy, że wspomnisz jego zdarzenia. Wspomniałaś? A czy są one opisane w tekście?

Nie są… Ale o tym, co zrobiłam i powiedziałam wczoraj, napisałeś przedwczoraj!

To zwykła pomyłka dat, Jasiu.

Nie pomyłka. Czytałam, a na drugi dzień dokładnie to przeżywałam.

Jasiu… – nie wiedziałem co powiedzieć, jakich argumentów użyć. Trochę bałem się jej odpowiedzi. – Jasiu, nigdy nie pytałem o twoje życie przed Lastkiem, nawet nie wiem w jakim mieście mieszkałaś. Powiedz, co pamiętasz z tamtego czasu?

Co pamiętam? Wszystko. A dlaczego pytasz?

Skoro nie pisałem o tym, to skąd ta pamięć w tobie?

– …Nie wiem.

Pamiętasz, bo to było twoje życie, Jasiu.

Pamiętam też pierwsze dwa dni, a miałam być od trzeciego dnia.

O czym mówisz?

Wiedziałam gdzie co masz w kuchni, znałam obsługę pralki. Skąd, skoro mnie nie tłumaczyłeś, a jedynie pisałeś o pokazywaniu w swoim… opowiadaniu? Pamiętam też pierwszą kolację, w dniu przyjazdu z Lastka, obudzenie się w łóżku też. Skąd, skoro wtedy nie było mnie tutaj?

Pewnie sama zobaczyłaś gdzie co jest, a kolacja… Nie wiem.

Ja też nie wiem, dlatego wykasuj ten tekst.

Dobrze, już kasuję, jeśli skasowanie ma ci zwrócić spokój, a mnie twoją miłość. Popatrz, wciskam przycisk.

Spojrzałem na nią i nim znikła, zobaczyłem łzy w jej oczach.

Siedziałem w nagłej ciszy gapiąc się na puste miejsce przede mną.

W końcu podniosłem dłoń do twarzy i uderzyłem się w policzek. Nic się nie zmieniło. Zerwałem się i pobiegłem do naszego pokoju. Był pusty. W jej pokoju, na środku podłogi, obok krzesła, leżały skrzypce, a przy nich smyczek z zerwanym włosiem. Wziąłem go w rękę i chwilę patrzyłem na drżące włosie. Wydawało mi się, że jeszcze czuję na rączce ciepło jej dłoni.

Jasiu!

W jednej chwili była, w drugiej rozpłynęła się, znikła. Co się stało?

Przecież w szafach są wszystkie jej rzeczy! Na pewno są, skoro ona znikła?

Były. Równiutko poukładane na półkach jej ubrania. Były. Poczułem ogromną ulgę, gdy otworzyłem szafę i zobaczyłem rzędy jej pantofelków, ale im dłużej patrzyłem na nie, tym bardziej czułem, jak mija mi ulga, a budzą się szkaradne myśli. Te buty… one wyglądały jak nowe, nieużywane. Patrzyłem w szafę nic nie widząc, zajęty paskudną myślą: a jeśli ja sam kupiłem te wszystkie rzeczy i Jasia nigdy ich nie używała, bo jej po prostu… Co ja chrzanię! Przecież ona była! Ona jest, tylko schowała się gdzieś przede mną!

Wziąłem jej ulubione buty w góry i oglądałem ze wszystkich stron. Znalazłem kilka rys. Od skał i korzeni? Na tej skórze tak łatwo zostają ślady… Zadrapałem ją paznokciem, chwilę patrzyłem na wyraźny ślad, nim rzuciłem buty do szafy. Rozpaczliwie rozejrzałem się po pokoju pełnym kobiecych drobiazgów; tyle ich, a jakby ich nie było, bo w tej chwili wszystkie one wydały mi się nic nie poświadczającymi atrapami.

Przecież stała przede mną, widziałem ją i nagle… Znikła. Przecież… jak to możliwe?

Podniosłem jej skrzypce. Niewątpliwie były używane, ale mało mi było tego jednego dowodu. Co więcej? – pytałem siebie rozglądając się kolejny raz.

Wysunąłem szufladę w której trzyma bieliznę i wyciągnąłem jakieś jej majtki. Nowe są czy używane? Nie wiedziałem, chociaż metek nie widziałem nigdzie. Jak sprawdzić? Po zapachu? Powąchałem, poczułem zapach proszku do prania. A co jest w pralce? Były tylko moje rzeczy. Dziwne. W pralce zawsze leżały jakieś jej ciuszki.

W głowie miałem paniczną gonitwę myśli.

Usiadłem przy komputerze. Folder z jej zdjęciami oczywiście był w komputerze, ale w nim były tylko dziesiątki zdjęć tamtego naszego miejsca na zboczu Lastka, setki różnych zdjęć, ale jej zdjęć nie było… Co się z nimi stało?.. Wykasowała? Ale kiedy zdążyła to zrobić?

Otworzyłem plik z jej smsami. Tyle ich mam… Pierwsze są sprzed dwudziestu laty… To przecież jej, jej smsy! Oto pierwszy:

Jasiu, widzisz mój liścik na obudowie?

Oto ostatni, sprzed dwóch dni:

Będę o szóstej. Przytulisz mnie wtedy?

Przygotowałem dla niej parę kanapeczek z pesto mojej roboty. Jasia lubiła…lubi moje pesto z dodatkiem czosnku i suszonych pomidorów… ucieram je w specjalnym moździerzu z marmuru. Poszedłem do kuchni i zdjąłem moździerz z półki. Na jego dnie poczułem wyraźny zapach pesto robionego dla niej…

Dla niej?

Rzuciłem moździerz i pobiegłem do swojego biurka. Paszport! Przecież nie raz leciałem z Jasią na jej koncerty! Paszport okazał się być dziewiczy, nowy. Zupełnie zapomniałem o jego zmienieniu miesiąc temu. Nie wiem co zrobiłem ze starym, nie ma go tutaj.

Poszedłem do stałej fryzjerki Jasi. Była tam jakaś nowa dziewczyna, zapytałem o tamtą i usłyszałem, że niedawno zwolniła się i gdzieś wyjechała, prawdopodobnie za granicę.

Czy pamięta pani moją żonę? Drobna, z brązowymi włosami niżej bioder.

Przepraszam, nie widziałam. Zaczęłam pracę tutaj tydzień temu. A czemu pan pyta?

Wracając, przechodziłem obok jej banku.

Proszę panią, czy Janina Lastkowska ma u was konto?

Przepraszam, ale nie udzielamy takich informacji osobom postronnym.

Jestem jej mężem.

Czy ma pan pełnomocnictwo do dysponowania kontem?

Nie mam.

Nie miałem na własną prośbę…

To nie mogę.

Ale pamięta ją pani?

Przykro mi.

Stałem w domu nie wiedząc co robić, gdy nagle do głowy przyszła mi myśl o niedokładnym przeszukaniu pokoi. W salonie nie było jej, w kuchni też nie, wpadłem do łazienki, zajrzałem do szafy i do jej pokoju, w końcu, tknięty nową myślą, wypadłem z domu, szarpnąłem drzwi samochodu i pojechałem na złamanie karku.

W miejscu pierwszego zobaczenia Jasi nie znalazłem jej, ale wiem, że ona gdzieś tutaj jest, tylko ukrywa się przede mną w bezmiarze czasów i światów. Chodzę więc po Górach Kaczawskich chcąc być bliżej niej i czekam na jej powrót.

Ona jest i kiedyś wróci, ja to wiem.”


8 komentarzy:

  1. Powracasz do tych samych miejsc, bo czymś Cię ujęły, widokami, kępą drzew, skałkami ... może to nawet nie te detale, ale ciągłe powroty w Kaczawskie, bo one są tu najważniejsze; ejże, wychodzi z Ciebie skąpidusza, chciałbyś mieć góry tylko dla siebie, a napotykani ludzie zdają się być intruzami:-) tak, są miejsca, które człowiek chciałby ocalić przed zadeptaniem, zostawić tylko dla siebie; czytając fragmenty powieści, mam nieodparte wrażenie, że piszesz o sobie:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, chciałbym mieć te góry dla siebie :-)
      Przywykłem tam do samotności na szlaku, skoro tyle lat chodząc, spotykam jedną czy dwie osoby w ciągu dnia, a nierzadko żadnej. Spodobała mi się ta niemal pewność niespotkania nikogo na mojej drodze.
      Mario, myślę, że wrażenie byłoby inne, gdybym nie pisał w pierwszej osobie. Piszę tak, bo łatwiej mi. Ale jednak o tyle masz rację, że wszyscy bohaterowie moich historii są do mnie podobni. Nie jest to wynik prostego utożsamiania się, czy tym bardziej pisania o sobie, a wynik mojego braku czasu i umiejętności. Nie potrafiąc stworzyć sylwetki osoby znacznie się ode mnie różniącej, niejako automatycznie wychodzi mi spod pióra ktoś do mnie podobny, ponieważ gdy przyjdzie do opisu jego reagowania, sposobów myślenia, po prostu słucham siebie i tak piszę. Ten wspomniany brak czasu związany jest z realiami. Owszem, tam gdzie fantazja, to fantazja, ale gdy mowa o konkretnych miejscach czy zawodach, chciałbym, aby opisy były prawdziwe. Akcja pierwszej napisanej powieści dzieje się w Bydgoszczy z prostego powodu: bo wtedy tam pracowałem i mogłem poznać parę miejsc. Podobnie z Lastkiem i Górami Kaczawskimi. Gdybym był miłośnikiem innych gór, nie byłoby Lastka, a inna góra.
      Dlatego niektóre z tych wymyślonych osób chodzą w góry lub słuchają Bacha. Gdybym wymyślił im hobby czy pasje mi nieznane, cóż napisałbym? Dlatego na pewno nikt z nich nie będzie podróżnikiem, miłośnikiem egzotycznych krajów.
      Mnie w pomyśle spodobało się pomieszanie światów, rzeczywistości i fantazji. Jedno piętro fantazji jest między mną a tekstem, ale jest i drugie, gdy fantazje snuje bohater, i w nich znajdujemy trzecie piętro. W końcu przychodzi chwila, gdy czytelnik, ale i bohater, nie bardzo wiedzą co rzeczywistością, co fantazją.
      Myślę, Mario, że raczej niewielu osobom to się spodoba, ale mnie owszem.

      Usuń
  2. Chyba mieliśmy te same odczucia patrząc na góry otulone chmurami. Też mam tak, że w pewnych miejscach nie chciałabym spotykać ludzi na moich trasach. Myślę, że bierze się to stąd, że coraz więcej jest rozkrzyczanych pseudo turystów. Fragmenty powieści zaciekawiły mnie, choć trudno mi napisać dlaczego, może jakaś magia gór.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aleksandro, jest odpowiednio nazwane przez fachowców zjawisko fizyczne powodujące przyklejanie się chmur do szczytów wyższych gór. To właśnie było widać, ale przecież odruchowo nadajemy podmiotowe cechy sprawcze rzeczom i zjawiskom – i to jest fajne, miłe, ładne. Chmury nie chciały opuścić szczytów, może było im tam dobrze? Wszak miały stamtąd widok na obie strony gór. :-)
      Ja też nie toleruję tych niby turystów, których przypadek przygnał w góry, i idą głośno rozmawiając albo i wrzeszcząc. Czasami jeszcze ogłuszają się dudnieniem z głośników i właściwie nie bardzo ich obchodzi to, co wokół nich.

      Usuń
  3. Dla za każdym razem zaskoczeniem jest, że te niwielki pagórki chowają w sobie piękne skałki. Choć przecież widziałam Organy Wielisławskie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt. Nie są tak często spotykane jak w Rudawach, ale ze względu na obszerność tych gór, jest ich w sumie sporo. Większości nie widziałem, chociaż tu i tam byłem. Któregoś dnia łaziłem po masywie Leśniak-Okole szukając skał, tylko tam jest ich kilkanaście. Robią wrażenie tym swoim ukryciem, przecież do nielicznych prowadzą wydeptane ścieżki jak właśnie w Rudawach, wydają się przez to bardziej dzikie. Na zboczu Lubrzy kiedyś znalazłem ładną i dużą skałę zupełnie niespodziewanie. Akurat na nią wchodzą wspinacze, widać kilka rzędów wbitych haków, ale dobrze, że inne nie pasują im. Są dla mnie.

      Usuń
  4. Krzysiek, ja mam odczucie, że w Janku jest drugi Ty.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale to Ty masz na imię Jan :-)
    Jest tak, jak odpisałem Marii. Dodam jeszcze, że możliwe są dwa sposoby pisania. W pierwszym nie widać osoby autora, w drugim owszem, ponieważ nie się ukrywa. Ja tak piszę, co i widać we wszystkich moich tekstach. Tak też pisał pisarz wysoko przeze mnie ceniony – Marcel Proust. Swoją drogą jemu też mówiono, że pisze o sobie. Zawsze w jakieś mierze jest to prawdą, ale też tylko w jakiejś. To Jasiowi z powieści zmaterializowała się dziewczyna widziana oczyma wyobraźni, nie mnie. Ja nie mam takiego marzenia.

    OdpowiedzUsuń