Strony

piątek, 4 stycznia 2019

Wielcy bracia i Bach

040119

Jednak nie o górach będzie tekst, a o wielkich braciach. Jakich? Już piszę.

Wczoraj czytałem wpis na zaprzyjaźnionym blogu, i nagle, zaciekawiony podaną nazwą wioski, otworzyłem mapy googli i rozejrzałem się po okolicy. Uświadomiłem sobie, że bez trudności mógłbym zlokalizować dom blogerki i z kosmosu zajrzeć na jej podwórze i do komina. Nie zrobiłem tego uznając, że nie wypada. Może też z powodu wspomnienia tekstu z innego blogu, prowadzonego przez kobietę bardzo strzegącej swojej anonimowości. Mieszkając w Beskidach, w publikowanych tekstach zmieniła nazwy miejscowości i szczytów, a nawet swoje imię. Nie pomogło. Któregoś dnia dostała na prywatną skrzynkę zdjęcie swojego domu zrobione z podwórza. Była wielce oburzona, czemu trudno się dziwić, ale w zasadzie nie należy się dziwić, o czym niżej jeszcze napiszę.

Dzisiaj dostałem wiadomość od googli, było w niej coś o listach w mojej skrzynce pocztowej, a nie pamiętam, żebym upoważniał firmę do takich działań. Gdy otworzę mapy googli, ich system już wie, gdzie jestem; owszem, funkcję można wyłączyć, ale też można zapomnieć o takiej możliwości, albo włączyć ją niechcący. Odnoszę też wrażenie, że tego rodzaju funkcje jakby „same” się włączały. Bywa też inaczej, gorzej: włączamy dla swojej wygody, tym samym rezygnując z części prywatności.

Zatrzymujemy się na ulicy i pytamy googli, gdzie jest najbliższa pizzernia, a amerykański kolos pochyla się nad naszą drobną sprawą i za darmo udziela nam informacji. Niewątpliwie z dobroci serca.

Jeśli już jestem przy googlach zauważę, iż firma ta udostępnia sporą przestrzeń na swoich twardych dyskach i to za free. Dlaczego? Oczywiście nie znam tajników jej polityki, mogę tylko domniemywać, iż planem długofalowym jest przykucie ludzi do usług firmy. Chodzi o wyrobienie w nas odruchu: jeśli potrzebujemy jakiejkolwiek informacji albo usługi dostępnej przez internet, mamy bezrefleksyjnie, odruchowo, kliknąć na google. Co dalej? A na przykład słuchanie muzyki bezpośrednio pobieranej z internetu, co z jednej strony jest wygodne i tanie, z drugiej jest informowaniem nie wiadomo kogo o naszych upodobaniach.

W jednej z tysięcy serwerowni stojącej nie wiadomo gdzie przechowywane są informacje o moich poczynaniach w internecie. Jeden z powodów znam, ale coraz częściej przychodzi mi do głowy, że są i inne: oglądałem buty górskie, albo kupiłem coś, a później bombardowany jestem reklamami podobnych produktów. Z reguły reklamy trafiają jak ta kula, co utkwiła w płocie, ale będą celniejsze, a cel mają jeden: udane namówienie na zakupy, czyli wiedza o mnie. O moich potrzebach i upodobaniach!



Niedawno oglądałem film na youtube o samochodach tesla, to mój nowy konik. Zbulwersowany właściciel samochodu opowiadał o ciekawej i wielce znamiennej przygodzie. Otóż w jego samochodzie przestała działać funkcja szybkiego ładowania akumulatorów, a że zna się, zajrzał w głąb komputera samochodu i tam dowiedział się, że funkcję zdalnie wyłączył producent pojazdu. Ot, tak po prostu, niewątpliwie mają swoje argumenty uprawniające.

Tutaj uwaga będąca dopiskiem do poprzedniego tekstu: tesle mają stałe połączenie z internetem, do użytku właściciela, ale i producenta oraz, ewentualnie, serwisu. Dzięki mnogości czujników, serwisant siedząc u siebie w biurze (a biuro może być za rogiem lub na drugim kontynencie) może zapoznać się ze stanem technicznym pojazdu oraz zdiagnozować usterki. Może też uprzedzić kierowcę o konieczności naprawy lub przeglądu, a wbudowany GPS ze specjalnym programem wskaże, gdzie jest najbliższy warsztat napraw albo ładowarka.

Jest jednak druga strona tego złotego medalu dwudziestego pierwszego wieku: zdalnie można zrobić z samochodem właściwie wszystko, można też dowiedzieć się, co się aktualnie z nim dzieje i gdzie jest. Producent raczej nie będzie wykorzystywać tej wiedzy w niecnym celu (dlaczego użyłem słowa „raczej”, już wyjaśniłem), ale skoro medium łączącym jest internet, może poznać te informacje każdy, kto będzie wiedzieć jak to zrobić – w niekoniecznie dobrym celu.

Nieodległe są czasy, gdy będąc w podróży trzeba było jeździć po obcym mieście w poszukiwaniu sprawnego automatu telefonicznego, albo gdy stało się w długiej kolejce przed bankowym okienkiem, w czym celował PKO BP. Teraz każdy ma telefon i już nie pamiętamy o serii nieudanych prób dodzwonienia się do innego miasta, a przelew zrobimy w każdym miejscu i o każdej porze w ciągu minuty. Przykład tesli pozwala snuć fantazje (częściowo już realizowane) o nowych usługach i wygodzie wspinającej się na kolejne piętra supernowoczesności, jeszcze parę lat temu dostępnej tylko w opowiadaniach science fiction.

Jednak postęp ten ma swoją cenę.

Z jednej strony wygoda i szybkość zdobywania informacji oraz usług, z drugiej coraz mniej prywatności i naprawdę naszych decyzji.



W postscriptum napiszę o kierowcach, którzy jadąc według wskazówek systemu GPS, wjechali do wykopu albo do rzeki. Każdy z nas słyszał o takich zdarzeniach, nieprawdaż? Zwykle myślimy wtedy „a to gamoń!” albo coś podobnego. Gamoń owszem, ale dlaczego? Dlaczego człowiek mogąc spojrzeć przed siebie i zobaczyć koniec jezdni, nie robi tego patrząc na ekranik urządzenia prowadzącego lub słucha tylko poleceń głosowych? Powód jest powszechnie znany, tylko chyba za mało się nad nim zastanawiamy: doszliśmy do miejsca, w którym bywa, iż bardziej wierzymy elektronice niż swoim zmysłom.

Proces ten będzie narastać. Oczywiście w wielu przypadkach musimy zawierzyć mając swoje nieprzekraczalne ograniczenia umysłowe i zmysłowe, jednak nie zawsze. Inaczej mówiąc: nasza technika ogłupia nas.

Czasami wydaje mi się, że tak jest wygodniej dla wielkich korporacji. Mamy być specjalistami w coraz węższych dziedzinach i konsumentami. A co mamy konsumować, podpowiedzą nam, propozycje podsuwając pod nos.



Postscriptum II

Będąc w domu, miałem przyjemność wysłuchania preludium C-dur Bacha w wykonaniu syna; ponieważ jest kilka preludiów tej tonacji, podaję numer katalogowy: BWV 846.

Utwór ten zauroczył mnie już po pierwszym wysłuchaniu i teraz, po latach, czaruje mnie nadal. Trudno powiedzieć, żeby miał konkretną, wyraźną melodię, to raczej przekształcane akordy, ale jakże pięknie! Dźwięki płyną swobodnie, a przy tym delikatnie, i unoszą słuchającego gdzieś daleko, daleko...



Tutaj jest ładne wykonanie, aczkolwiek nie mojego syna. Posłuchajcie.

6 komentarzy:

  1. Hm, Krzysztof, a skąd wiedziałbyś, który to komin:-)
    Wylądowaliśmy kiedyś na Węgrzech na polu rzepakowym, dokąd skierował nas gps, ale ponieważ spotkaliśmy tam dziesiątki zajęcy w dziwnych podskokach i wcale nas nie bojących się, zobaczyliśmy na własne oczy "parkoty" czyli zajęcze zaloty:-) ... i to była ta dobra strona gps-owej zmyłki. Czy da się obronić przed tą techniką? chyba nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nie, ponieważ technika jest zbyt wygodna.
      Skąd wiedziałbym? Mógłbym, na przykład, porównać wygląd Kopystańki widzianej z okna do widzianej z góry, z satelity. To inna perspektywa, ale że z trzech stron góra ma lasy i nie ma domów… Podobną metodę czasami stosuję w górach: oglądam lasy z góry szukając dogodnego przejścia (jeśli idę bezdrożem), później, już w terenie, jest dużo łatwiej.
      Swoją przygodą gpsowską-zajęczą przypomniałaś mi wiele razy widzianą scenkę z pewnego miasta w UK: skwer w środku miasta, a na nim jeżyny. Mario, nigdzie w naszym kraju nie widziałem tyle jeżyn, ile tam rosło! Najeść się można było stojąc w jednym miejscu. Anglicy patrzyli na mnie dziwnie, bo oni takie jeżyny kupują w sklepie, garsteczka za 2 funty. W krzakach mieszkała chmara zajęcy czy królików, takich dziwnych, bo malutkich i tak oswojonych, że na ludzi nie zwracały uwagi.

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Więc utwór podobał się! :-) A Bach równie dobrych napisał dziesiątki albo i setki...

      Usuń
  3. Jesteśmy od techniki uzależnieni i tyle. Ja tam lubię google i zgadzam się na inwigilację. Cóż, lubię fakt, że wszystkie moje urządzenia są ze sobą zintegrowane. Robię zdjęcie telefonem a za chwilę mam je w komputerze na drugim końcu świata. To samo z hasłami do jakiś dziwnych sklepów, których pamiętanie pozostawiam przeglądarce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że jesteśmy uzależnieni, nie da się w obecnym świecie funkcjonować bez chociażby niewielkiej dozy techniki. Czasami jednak przychodzą takie myśli, jakie opisałem, ponieważ ta technika, zwłaszcza cyfrowa, wkracza w nasze życie osobiste i nie tylko zmienia nas, ale i upublicznia nasze życie. Bywa, że więcej, niż na co dzień się nam wydaje. A te całe rodo czy RODO psy na budę, skoro, na przykład, z wielu stron nie można skorzystać, jeśli w ciemno nie udzielimy ich właścicielom jakichś zgód, skoro twarzy przestępcy nie można pokazać, ale można podać do publicznej wiadomości adres świadka, co faktem jest autentycznym.
      Hasła do tych różnych stron i ja każę zapisywać przeglądarce, albo ustanawiam typowe, powtarzalne dla siebie, jedynie hasła najważniejsze, na konta bankowe na przykład, mam zapisane w formie zakodowanej. Bo któż by zapamiętał coraz większą mnogość tych haseł?…

      Usuń