Strony

sobota, 6 lipca 2019

O książce „Szczeliny istnienia” Jolanty Brach-Czainy, profesorki filozofii. Część pierwsza.

050719
O książce „Szczeliny istnienia” Jolanty Brach-Czainy, profesorki filozofii
Część pierwsza.

Wiedząc, że czytać będę o egzystencjalizmie, otwierałem książkę z rezerwą, a nawet z nieufnością, niepomny zapewnień znajomej polecającej mi tę książkę. Powód jest jeden: ten kierunek filozofii nie jest moim ulubionym, delikatnie mówiąc. Jednak autorka pokazała mi oblicze egzystencjalizmu odmienne od mojego wyobrażenia, ukształtowanego lekturami innych książek.
Dla porządku napiszę, że cytaty z książki ująłem w znaki >><<, a wielokropek w nawiasach (…) oznacza mój skrót, pominięcie części słów cytatu. Robiłem to niechętnie, przymuszony objętością cytowanych tekstów.
Może zacznę od etymologii tego słowa, przepisując słowa filozofki.

>>„Egzystencja”, słowo określające nasze główne zadanie, zawiera echo narodzin jako wyłaniania. W klasycznej łacinie ex sisto znaczyło dosłownie „wychodzić z”, „wydobywać się”, „rodzić się”. W takich znaczeniach używał tego czasownika Cyceron w O naturze bogów.<<

Na stronie PWN, pod hasłem egzystencjalizm, informują, iż łacińskie existentia oznacza istnienie.
W wyjaśnieniu znaczenia hasła przeczytałem tam o rozdarciu człowieka, o poczuciu beznadziejności, o lęku, o… dość.
Nie podobały mi się te słowa. Są kategoryczne jak czarno-biała szachownica. Właściwie więcej w nich czerni niż bieli.
Jest jeszcze cytat:

„Absurdem jest, żeśmy się urodzili, i absurdem, że umrzemy”.

Autora nie podano, więc od siebie dodam, że jest nim Jean Paul Sartre. Zapytajcie googli o jego myśli, a przeczytacie przeraźliwe słowa i czym prędzej naciśniecie krzyżyk w rogu ekranu.
Nie znoszę takiej filozofii. To jakieś czarne mędrkowanie pisane przez smutasów, a nie umiłowanie mądrości.
Przywiązany jestem do tradycyjnego znaczenia pojęcia filozofia, a już w starożytności zaczęło się odchodzenie od niego. Teraz mamy niemal nieskończony szereg dziwnych, albo i dziwacznych, pomysłów na wyjaśnienie świata i życia. Do dzisiaj pamiętam przygnębiającą lekturę książki Schopenhauera piszącego o bólu, a czytałem ją w wojsku, 40 lat temu. Tak, od zawsze coś mnie ciągnęło do filozofii, chociaż szybko się okazało, że czytając dzieła filozofów, ciekawe i mądre myśli nierzadko trzeba wyłuskiwać wśród plew mądrość udających, lub szukać je między przygnębiającymi wynurzeniami ludzi mających kłopoty ze sobą i swoim życiem. Dzieła filozoficzne wcale nierzadko bywają też swoistym sportem intelektualnym, jak to wyraził się mój młodszy syn w związku z egzystencjalizmem Sartre.

Wierna pierwotnemu znaczeniu słowa egzystencja, w pierwszym rozdziale poświęconym naszemu istnieniu, Brach-Czaina wiele miejsca poświęca porodowi w sensie dosłownym, realistycznie opisując jego szczegóły. Czyni z porodu oś, wokół której układa argumenty za wartością bycia.

>>Akt rodzenia sam w sobie stanowi radykalne uchylenie egzystencjalnych wątpliwości. Jest wyznaniem wiary w istnienie potwierdzonym w sposób najbardziej osobisty, jakim jest wyłanianie kogoś z własnego ciała. Nie z gliny, nie z cudzego żebra, lecz z siebie.
Rodzenie jest świadectwem zgody, aktem bezwzględnie optującym za wartością istnienia. Wyrazem ufności w otwarty horyzont sensu. (…) Poród demonstruje – a może nawet dowodzi – że to, co jest, zdobywa znaczenie przez fakt bycia. (…) Formuła porodu brzmi: niech to, co jest, będzie. Niewiarygodne przesłanie. Każe zapomnieć o cierpieniu, poniechać buntu. Oznacza akceptację wszystkiego, co zdarzyć się może. Wskazuje samo istnienie jako niezachwianą wartość.<<

Te ostatnie słowa, ale i wcześniejsze, są bardzo ważne, ponieważ tylko dla „zwykłych” ludzi istnienie ma niezaprzeczalną i wielką wartość. Dla części filozofów niekoniecznie, a nawet bynajmniej.
Właściwie zawsze czytam kupioną książkę, nie pożyczoną. Po przeczytaniu chcę ją mieć, nie oddawać, nawet jeśli już do niej nie wrócę. Tę też kupiłem i czytając, zapełniłem marginesy uwagami, podkreśleniami i wykrzyknikami. Im celniejsze, lub piękniejsze, jest miejsce, tym grubszy stawiam wykrzyknik. Przy tych słowach jest grubaśny:

>>Jeśli sądzimy, że to, co przez poród zostaje objawione, domaga się racjonalnego uzasadnienia, możemy dowodzić, że wartością przydaną istnieniu jest otwarcie dostępu do bogactwa świata. Czyż sam poród nie jest po prostu otwarciem na świat? Wskazany więc trop interpretacyjny jest zakorzeniony bezpośrednio w akcji porodowej. Narodzenie pozwala dostąpić do świata. Zatem istnienie prezentuje się jako szansa uczestniczenia w bycie wszystko ogarniającym, nieskończenie różnorodnym.<<

Ucieszyłem się czytając te słowa, ponieważ i ja doszedłem do takich wniosków, bez prowadzenia ścieżkami filozoficznych myśli. Istniejąc, żyjąc, mamy daną nam szansę na przeżywanie życia. Jego intensywne przeżywanie jest naszą powinnością z racji zaistnienia, co samo w sobie jest przecież spełnionym nieprawdopodobieństwem, jest też sensem. Życie spełnione, to życie wypełnione przeżywaniem.
Dalej nieco się rozmijam z autorką; możliwe, że tylko w rozumieniu.

>>To, co nas spotyka, jest tylko małym wycinkiem zdarzeń zachodzących w świecie, więc niczego nie należy odrzucać, bo i tak w ciasnym, zewsząd ograniczonym obszarze bytowania niewiele dane jest nam doświadczyć. (…) Dzięki otwarciu zdobywamy szerszy dostęp do rozmaitości zdarzeń świata. Przypisana nam szczelina rozchyla się wówczas ku pełni. Im większa różnorodność i siła przeżyć, tym pełniej świat otwiera się dla nas. W inicjacji wejścia w świat wyłożona jest zasada istnienia, przed którą się wzdragamy: wszystko przyjąć.
Ale nie jest powiedziane, jak to zrobić.<<

Tak, wzdragam się przed przyjęciem wszystkiego, dlatego w swojej wykładni zaznaczam ograniczenie: pełnia mieści pozytywne przeżywanie. Za negatywne dziękuję, chociaż zgadzam się z twierdzeniem o ograniczaniu w ten sposób przeżyć. A może po prostu nie wiem, jak to zrobić. Jak przyjąć te złe – pod jakimkolwiek względem.
Tutaj powinienem podzielić ogólne pojęcie zła nas spotykającego na dwie kategorie: złe przeżycia, które jednak w swojej istocie nie są czystym złem, oraz te drugie, bezwzględnie złe.
Zmęczenie pracą, dokuczliwe uciążliwości pogodowe, kłopoty finansowe, nieporozumienie z przyjacielem, niepokój o bliskich, a nawet rozpacz po straconej miłości lub przemijająca choroba, w czasie ich trwania mogą i są uznawane za zło, ale inaczej je postrzegam, niż nienawiść, sadyzm, zbrodnie, czy nawet tak często spotykaną zawiść czy złośliwość. Tego rodzaju zła boję się i unikam, mimo pomniejszania swojej czary przeżyć.
Nie potrafię przeprowadzić logicznie spójnego podziału między tymi dwoma rodzajami zła. Po prostu uznaję, że nasza rozpacz jako kochanka, czy smutek po opuszczeniu nas przez przyjaciela, mimo całej swojej negatywności potwierdzają naszą wartość, będąc dowodem zdolności do kochania, odczuwania empatii i przyjaźni, a więc naszych pozytywnych wartości. Inne natomiast, jak wspomniane uciążliwości pracy czy przemijająca choroba, są zwykłymi cechami naszego życia, i ciągłe utyskiwanie, traktowanie ich jako kategoryczne zło, jest ujmowaniem wartości naszemu życiu, a tego robić się nie powinno, ponieważ nasze życie ma taką wartość, jaką uznajemy, że ma.
Czasami dostrzegam konieczność wzbudzenia w sobie większej ufności do życia, a to dla niebronienia się przed napotykanym złem, ale nie mam pojęcia jak to zrobić, mając takie nie inne doświadczenia życiowe.
Dość o sobie, miałem pisać o książce. Zaraz do niej wrócę, zauważę tylko, że nie piszę klasycznej recenzji, ponieważ ta wiąże mi ręce, to znaczy pióro, podlegając pewnym rygorom. W takim tekście nie jestem nimi ograniczony, co bardzo mi odpowiada.

14 komentarzy:

  1. Nie przyjmuję świata z całym dobrodziejstwem inwentarza, wręcz unikam, uciekając do swojej pogórzańskiej samotni; był czas, kiedy straciłam wiarę w ludzi, w przyjaźń, dlatego teraz ostrożnie podchodzę do nowych znajomości, a czasami nawet unikam; to na pewno źle, ale cenię spokój duszy, bo wiele zdrowia kosztuje mnie potem uporanie się z problemem; to tylko taki wybiórczy wtręt, właściwie dla zaznaczenia, że byłam i czytałam, właściwie filozofia to dla mnie obce zjawisko, choć pewnie towarzyszy w życiu, nienazwane przeze mnie:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, dziękuję za obecność.
      Postępuję tak samo i z podobnych powodów. Nie bardzo rozumiem tej części wywodów autorki, w których przekonuje do przyjmowania wszystkich doświadczeń ludzkiego życia i do niepotępiania zła, chociaż coś mi świta w łepetynie.
      Jednak zło, jakie może nas spotkać w kontaktach z ludźmi, nie jest jednakowe. Z jednej strony jest kategoryczne, bezwzględne, jest złem niezależnym od ocen, ale jest i takie, o którym w innym miejscu pisała autorka: zależne od naszego przyjęcia, od oceny, od naszego przeżywania tego zła.
      Na przykład: w rozmowie z obcym człowiekiem, nierzadko odczuwam jego apriorycznie złe nastawienie do mnie, jeśli on wie o miejscu mojej pracy, a już szczególnie często, gdy rozmowa toczy się w lunaparku. Po prostu ogół ludzi widzi w pracownikach cyrków i lunaparków pijaków, leni i złodziei – i tak ich traktują. Tę pogardę, poczucie swojej wyższości, zdarza mi się często czuć, albo i wprost słyszeć, wyrażoną w paskudnych słowach.
      I teraz dwie są możliwości, dwie drogi, Mario. Jeśli będę brać do siebie takie zachowania, błoto tych ludzi będzie się do mnie przylepiać i będzie mi źle psychicznie. Jeśli wzruszę ramionami uznając, że te oceny nie mnie dotyczą, że takie ocenianie źle świadczy o oceniającym, nie padnie na mnie nawet grudka błota.
      Zauważ, jak to samo zło, możliwe do doświadczenia w kontaktach z ludźmi, różnić się może w naszym odbiorze, w przeżywaniu. A ileż każde z nas miało sytuacji, w których ktoś powiedział coś, lub zrobił, co bardzo nas zabolało, a sprawca nawet o tym nie wiedział, nie zdając sobie sprawy z naszej reakcji. A ileż było sytuacji, w których to my sami nieświadomie zadaliśmy ból innym!
      W tych wszystkich przykładach można, a chyba i trzeba, stosować ową zasadę nieoceniania i niepotępiania innych ludzi.
      Poza skrajnościami, o których pisałem na początku, czyn czy zdarzenie nie ma etykiety, to my sami ją przyklejamy. I tutaj można zadać pytanie, które przeczytałem u Marka Aureliusza: a któż nam każe oceniać? Czy nie my sami?
      O ileż byłoby dla nas lepiej uznać, że koledze coś się pomyliło i stąd bolesne dla nas słowa, niż od razu dopatrywać się perfidii.
      My zbyt szybko przyklejamy etykiety ludziom.
      Tutaj możemy sporo zrobić, przybliżając się w ten sposób do tego trochę dla nas trudnego ideału opisanego przez Brach-Czainę.
      A filozofię, Mario, każdy z nas uprawia na swój własny użytek :-)

      Usuń
  2. Piszesz o narodzinach i życiu, a ja w jakiejś książce wyczytałem zdanie, które gdzieś zapisałem i nie mogę teraz tej notatki odszukać. Tak zapamiętałem to zdanie:
    Życie to przestępstwo za które przewidziana jest kara śmierci.

    A teraz pędzę do swoich zajęć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może byłoby lepiej, jeśliby kara za złe czyny była równie nieuchronna, jak ta z Twojego przykładu – za życie. :-)
      Jak napisałem na początku, cały ten egzystencjalizm nie pasuje mi, nie lubię tego kierunku filozofii, ale autorka przedstawia go w innym świetle. Cała jej filozofia jest taka… ludzka. Nie ma zadęcia akademickiego, nie uzbraja się w trudne słownictwo i szuka odpowiedzi nie na wydumane problemy, a takie zwykłe, życiowe.
      Pędzę i ja do zajęć, czyli do pisania i dalszego czytania tej książki. Mam w niej miejsce, które trudno mi zrozumieć, a wydaje się kluczowe do zrozumienia ważnych kwestii, no i mozolę się nad nim.
      Lubię taki trud.

      Usuń
    2. Zauważyłem, że moja obecna filozofia życia jest inna, niż gdy miałem naście lat. Ta myśl zaświtała we mnie, gdy w wolnych chwilach czytałem książkę wycofaną ze zbiorów bibliotecznych.
      PIW ją wydał w 1982 r.
      Autorem jest Vitus Bernard Dröscher
      Tytuł
      Reguła przetrwania
      Podtytuł
      Jak zwierzęta przezwyciężają niebezpieczeństwa

      Autor często porównuje zachowania zwierząt do postępowania ludzi, którzy znaleźli się w podobnych sytuacjach.
      Zakończenie Jednego z rozdziałów przystaje do tego, co odczuwam obecnie.
      >>W naszym wysoko utechnicznionym środowisku i w naszym nienaturalnym społeczeństwie masowym musimy zdobyć się na wyczyn przystosowania w ogromnej skali. Takiego dzieła dokonamy tylko na podłożu tego, co potrafią osiągnąć nasze półkule mózgowe.
      Tylko taka synteza daje nam szansę przetrwania.<<

      Usuń
    3. Janku, środowisko, w jakim żyjemy, faktycznie różni się diametralnie od tego, w którym ludzie żyli przez wieki wieków i do którego psychicznie jesteśmy dostosowani.
      Nie jestem pewny dobrego zrozumienia autora cytowanych słów. Jeśli chodziło mu o to, że damy radę tylko przy (mądrym) wykorzystaniu potencjału naszego mózgu, to zgodzę się i stanę obok niego.
      Za ważne mam powstawanie gałęzi psychologii zajmującej się tego rodzaju sprawami. Za naszej młodości nikt nie myślał nawet o takich specjalizacjach, a i świadomości naszego niedopasowania do stworzonego środowiska praktycznie nie było. Albo dopiero raczkowała na zachodzie Europy.
      Etolodzy zawsze porównują zachowania zwierząt do ludzi, a przyczyna jest znana: jesteśmy z jednej rodziny.

      Usuń
    4. Wiedz Krzysiek, że w świecie mrówek istnieje niewolnictwo! Północnoamerykańskie mrówki amazonki napadają na pierwomrówki łagodne, porywają ich poczwarki i zabierają je do swojej siedziby. Wylęgłe z poczwarek owady stają się niewolnikami amazonek. Jako poddane muszą przejąć wszystkie roboty domowe.
      A damy amazonki stają się leniwe jak tureccy baszowie. I nijak się ma do nich powiedzenie - pracowity jak mrówka.

      Usuń
    5. Janku, nie dość, że niewolnictwo, i to chyba nie tylko u tego gatunku, to jeszcze hodowla. Otóż mrówki utrzymują mszyce, czy podobne zwierzaczki, chronią je, dostarczają im pokarm, i… zlizują ich słodkie odchody. Hodują też grzyby, wiedząc jakie składniki im zapewnić w glebie. O ile dobrze pamiętam, przeżuwają liście i nimi nawożą glebę. A gdy grzybki podrosną... do sety są jak znalazł :-)
      Może należałoby zmodyfikować powiedzenie i powiedzieć: pomysłowy jak mrówka.

      Usuń
  3. Kurcze, od dwóch miesięcy leżą u mnie "Szczeliny..." Jeszcze do nich nie zajrzałam. Do kupna-posiadania skłoniła mnie koleżanka. Byłyśmy w kawiarnio-księgarni i po konsumpcji (herbata i tarta) wałęsałyśmy się i oglądałyśmy książki. To przyjemne. Powiedziała - kup i poszłam za tym. Pamiątka spotkania, tak sobie pomyślałam.
    Zachwycam się ostatnio drzewami, słucham w samochodzie audiobooka "Sekretne życie drzew" P.Wohlleben. Tyle jeszcze niewiadomo.
    Napisałam bez przeczytania Twojego wpisu, po pirwszej linijce, ale zaraz to zrobię:) tzn. przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez przeczytania? Oj, jak Ty pędzisz! Zwolnij trochę :-)
      Siostrą mi jesteś zachwycając się drzewami, Chomiku.
      Tak, wałęsanie się między regałami z książkami jest przyjemne.
      Mnie zachęciła do kupna tej książki znajoma z Biblionetki. Poczułem się zobowiązany po przeczytaniu w jej liście paru sporych cytatów i nie żałuję.

      Usuń
  4. Przeczytałam. Sartre'a odpuść, gdyż kopiował cudze myśli, swojego kolegi, był celebrytą, gdyby przykładać miarę obecnych czasów. Powtarzam opinię swojego profesora filozofii, ale uzasadnioną.
    Trochę mnie ta książka odstręcza przez rozpoczęcie od porodu. Niby logiczne, ale taka oś jest dla mnie dziwna, gdyż samo życie nie jest jeszcze świadome i zdolne do refleksji związanej ze swoją kondycją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może dlatego autorka nie pisze o życiu, a o istnieniu, które świadomym być nie musi.
      Poród jest centralnym wydarzeniem w jednym tylko rozdziale tej książki, w pozostałych już nie, więc nie szukaj wykrętów, tylko czytaj. :-)
      Przeczytałem w internecie o myślach samobójczych u Sartre i o zrezygnowaniu z tego czynu po uznaniu, że i tak nikogo jego śmierć nie zainteresowałaby. Te słowa, bardzo głupie, zniechęciły mnie do tego człowieka. Jeśli dodać inne jego myśli, dziwić się należy, dlaczego mówi się o nim, dlaczego pamięta. Nie dość, że smutas, to i bubek.

      Usuń
    2. Ano, bubek. Coraz silniej dociera do mnie myśl, że nie żyjemy po to, aby pracować. To "shit", iluzja. Męczę się, ponieważ chcę napisać coś śmiesznego, a co jest zabawne - nie wiem. Rozbawia mnie sytuacja i absurd.
      No dobrze, skończę tę o drzewach i zacznę o szczelinach, przez które się przeciskamy, lecz ten rozdział z porodem skrzętnie ominę:)
      Czy chciałabym mieć świadomość niebycia? Hmm, nie wiem. Jasno-ciemno, woda-brak, ciepło-zimno, boli, i sama już nie wiem co jeszcze?

      Usuń
    3. Nie dla pracy żyjemy, a dokładnie na odwrót, to prawda. Niby wszyscy o tym wiemy, a dalej pracujemy jak osły. My, czyli ja też. Przyznam się do swoich obaw związanych z ubóstwem finansowym, to one, wespół z chęcią wyjazdów na włóczęgi na emeryturze, trzymają mnie w pracy. Wcześniej były inne powody, no i w rezultacie pracuję i pracuję. Jednak nie zamierzam wiele przedłużać tej pracy, a wcale w obecnej jej formie.
      Gdzie chcesz napisać coś śmiesznego, Chomiku? Tutaj, w komentarzach, czy w swoich tekstach? Taki kłopot nie Ty jedna masz, mnie też trudno o pisaną wesołość; chyba jestem zbyt zasadniczy na krotochwile.
      Tak na marginesie: wydaje mi się, że w wyrażeniu „świadomość niebycia” tkwi sprzeczność, skoro mając świadomość, tym samym się istnieje.
      W "Szczelinach" powinien Cię zaciekawić pokazany związek między codziennym krzątaniem się, a byciem z jednej strony, oraz psychiczną destrukcją aż do niebytu z drugiej.

      Usuń