Strony

czwartek, 24 października 2019

Złota jesień

201019
W Chełmach: o wschodzie słońca na Radogoście, po zejściu z góry oglądanie miłorzębów przy pałacu w Kłonicach. Przejazd do Jakuszowej. Pałac, przejście Wąwozu Myśliborskiego, wokół wzgórza Tarnawa.

Zaparkowałem u podnóża Radogostu, na końcu wąskiej wstążki asfaltu; kwadrans po szóstej, więc jeszcze w nocy, poszliśmy. Na wschodzie Eos ledwie jedno zaspane oko wystawiła spod kołdry. Miałbym kłopoty ze znalezieniem ścieżki, gdyby nie Janek lepiej znający okolicę. Raz czy dwa włączyłem latarkę, ale nie był to dobry pomysł: oczy, oślepione silnym światłem, musiały długo się przyzwyczajać do światła Księżyca. To nocne podejście na szczyt zrobiło na mnie niemałe wrażenie. Widziałem księżycowe cienie drzew i niewyraźnie zarysowaną ścieżkę pod nogami; kamieni wśród liści już nie, ale dało się iść bez uderzania nosem w pnie drzew.
Ścieżkę oczywiście zgubiliśmy, ale że nie rosną tam krzaki, las jest przejrzysty, szło się dobrze, a kierunek wyznaczało samo zbocze: pod górę, ku szczytowi. Dopiero schodząc mogłem się przyjrzeć drzewom. Rosną tam niemal wyłącznie dęby i graby. Dużo grabów, wiele pokaźnych rozmiarów, wszystkie z wyraźnym, falującym po pniu, szarosrebrzystym rysunkiem. Piękny las. Taki, jaki tutaj zawsze rósł.
Wzdłuż ścieżki rosną daglezje. Co prawda są tutaj obce, ale dla ich urody, a zwłaszcza strzelistości, łatwo je zaakceptować w grabowo-dębowym lesie.
Pod szczytem zobaczyliśmy wieżę odrobinę ciemniejszą od nieba. Ta budowla jest wyjątkowa, ponieważ jest jedyną, której nie przerosły drzewa, a zbudowano ją z kamieni i cegieł w XIX wieku.
Przyznam, że po świetlistym spektaklu oglądanym niedawno ze szczytu Ostrzycy, dzisiejszy świt nie wywarł na mnie takiego wrażenia, jakiego chciałbym doświadczyć. Niedostatek wrażliwości, czy nadmiar wrażeń? A właściwie dlaczego nie możemy zachłystywać się urodą świata zawsze wtedy, gdy tego chcemy? To niesprawiedliwe.
Eos była dzisiaj z lekka nadąsana, ale może jestem wobec niej niesprawiedliwy? Może to niewielkie rozmycie kolorów było skutkiem mgieł? Szczególnej urody były wąskie pasemka chmurek z podświetlonymi brzuchami. Chciałbym potrafić nazwać wszystkie kolory, jakie niewidoczne jeszcze słońce nadawało chmurom. Powiedziałbym, że wiele tam było czerwieni o buraczkowym odcieniu, ale i ślady ciemnego różu, ale taki opis nie zadowala mnie.
Miałem też kłopoty z rozpoznaniem wielu gór wokół, a wzrok sięga od Legnicy po Karkonosze, od Ślęży, wyraźnie stamtąd widocznej, po Izery. Za mało bywam w Chełmach, za mało je znam.






Drugim celem przyjazdu do Kłonic było zobaczenie miłorzębów rosnących przed pałacem.
Taksonomowie dzielą całą ziemską faunę i florę na wiele pięter, zgodnie z naszą potrzebą porządkowania świata wokół nas przez szufladkowanie, ale i dla przejrzystości oraz umieszczeniu konkretnego organizmu wśród swoich bliskich krewnych.
Specjalnie dla miłorzębu musiano stworzyć klasę (miłorzębowe), rząd (miłorzębowce) i rodzinę (miłorzębowate). Jakbyśmy mieli do czynienia w Bóg wie iloma przedstawicielami miłorzębowatych i miłorzębowców, a mamy do czynienia z jednym drzewem nie mającym bliskich, ani dalszych, krewnych. Miłorząb został sam w zmienionym świecie, w którym na próżno szukać drzew mu podobnych. Dzięki swojej wielce oryginalnej urodzie rośnie teraz na całym świecie, sadzone przez ludzi – rzadki przypadek zabezpieczenia przez nas bytu zagrożonego gatunku.
Jakieś dziesięć lat temu oglądałem miłorząb w Szczecinie; chyba jeszcze trafiłbym do niego, ale widok tego drzewa nie wywarł na mnie takiego wrażenia, na jakie zasługuje. Może wiedzy miałem za mało (a wiadomo, że ona pogłębia widziany obraz, nasyca go urodą i szczegółami), może wrażliwości zabrakło, a może szum ulicy przeszkadzał mi. Nie wiem, ale na szczęście zaciekawienie drzewem, podsycane wspomnieniem dawnej chwili z ogrodu botanicznego we Wrocławiu, zostało we mnie.
Miłorzęby rosnące przed pałacem w Kłonicach widziałem kilka lat temu, w listopadzie, gdy stały już nagie. Zwróciłem uwagę na idealnie żółty kobierzec liści leżących pod drzewami – doskonały kontrast z czarnymi konarami i wyrazisty ślad ich wcześniejszej urody. Obiecałem sobie któregoś roku wrócić tam, do tej małej wioski schowanej w lasach, na końcu bocznej, wąskiej dróżki.
Po obejrzeniu z Ostrzycy wschodu słońca napisałem, że dla tego widoku warto było wstawać w nocy i jechać kawał drogi, dzisiaj to stwierdzenie było dla mnie niewypowiedzianą oczywistością, ale i czymś dalece większym, ważniejszym. Było kulminacją mojej przygody z miłorzębami i przeżyciem wyjątkowym. Kręciłem się pod drzewami nie potrafiąc odejść. Obszedłem pałac i wróciłem pod nie. Zjadłem śniadanie i na deser stanąłem pod miłorzębem. Już odchodziłem, ale wróciłem dla jeszcze jednej sesji zdjęciowej.
Patrzeć z bliska, w słoneczny dzień, na żółte i zielone liście tego drzewa, jest doświadczeniem niemal mistycznym, czymś najzupełniej wyjątkowym. Ten widok budzi w patrzącym myśli trudne do wyrażenia słowami o urzekającym pięknie świata, o jego przemianach, ale też o pięknie dla nas już nieodwołalnie straconym – z czasów życia kuzynów miłorzębów.
Wyciągnąłem dłoń i dotknąłem liścia, był gruby i gładki, jakby nieco nawoskowany. Dziwne, ale miłe wrażenie.
A może mit o złotym wieku Ziemi jest prawdą, a miłorząb, starszy od najstarszych mitów, poświadcza swoim urokiem wspaniałości tamtych czasów?





Dzisiaj miałem możliwość dokładniejszego obejrzenia pałacu. Jest większy niż wcześniej myślałem, niedawno był remontowany, ale stoi pusty. Z bliska widać niedokończenie prac, ale i potrzebę kolejnych remontów. Podoba mi się jego kształt, podoba dzikie wino wspinające się na mury i na specjalne, jak myślę, kolumny przy pałacu. Podziwiając tę budowlę, przychodziły mi do głowy niewesołe myśli o jej przyszłości. Na dokończenie prac potrzebne są zapewne miliony, na utrzymanie dobrego stanu może nawet setki tysięcy rocznie (ogrzać dom o powierzchni dwóch tysięcy metrów!). Hotel z widokiem na rozlatujące się budowle folwarczne? Na końcu drogi, na której nie wyminą się dwa samochody, kilkanaście kilometrów od Jawora, małego przecież miasteczka, kawał drogi od większych miast? Miałem kilka pomysłów na wykorzystanie pałacu, każdy finansowo niewydolny.




Nie mieliśmy planów na resztę dnia, chyba dopiero siedząc w samochodzie zaproponowałem pojechanie do bliskiej Jakuszowej, ale gdy ruszyłem, skręciłem w boczną uliczkę chcąc dowiedzieć się, dokąd prowadzi. Trafiliśmy na spore osiedle nowych domków jednorodzinnych. Duże działki, ładne domy, zielono wokół, cicho i dostatnio. Pomyślałem o coraz częstszych ucieczkach ludzi z miast na wieś, o zmianach charakteru jakże wielu wsi zatracających swój dawny rolniczy charakter.
Dlaczego Jakuszowa? Ponieważ nie byłem jeszcze w tej wiosce i nie znam jej okolic – a takie powody mam za dostateczne.
Mała to wioska, senna i ukryta, ale pałac ma, jak większość wiosek kaczawskich, a chyba też i sudeckich. Niewielka część budynku jest wykorzystywana na mieszkania, reszta stoi pusta. Na dachu ordynarna papa, kilka wybitych szyb w starych oknach, odpadający tynk i zaniedbany skrawek parku za budowlą.


Kolejny pałac czekający na swój marny koniec. Szkoda mi tych budowli.
Pole po drugiej stronie ulicy przecina ładna dróżka, więc poszliśmy poznać ją bliżej, a że podprowadziła nas pod las, w którym gdzieś niżej ukrywał się Wąwóz Myśliborski, weszliśmy między drzewa. Prowadziłem według słońca i bez problemu doszliśmy do wąwozu, tyle że „zniosło” nas paręset metrów w bok od spodziewanego miejsca.
Dnem prowadzi popularny szlak, sporo tam turystów, ale nader mało wśród nich ludzi pamiętających dobry polski zwyczaj pozdrawiania mijanych wędrowców. Ozdobą wąwozu jest kilka grup skał stojących na stromych zboczach. Dzikie to skały, trudno dostępne, wysokie na kilka pięter, niemal pionowe. Tam, gdzie schodzą na dno i niemal zagradzają drogę strumieniowi, zobaczyliśmy języcznik zwyczajny, nadzwyczaj rzadki gatunek paproci nie wyglądającej na paproć, dla której ustanowiono rezerwat. Jak i za poprzednią bytnością tutaj kilka lat temu, poczułem zadowolenie: coś robimy dla ochrony zagrożonych gatunków.
Po wyjściu z wąwozu resztę dnia spędziliśmy na włóczeniu się po okolicy, zwłaszcza w pobliżu wzgórza Tarnawa.
Łagodne zbocza wzgórz, samotne brzozy, polne drogi biegnące gdzieś za swoimi sprawami, wstęgi tarniny ukrywające strumienie, cisza, słońce, kolory jesieni oraz wielkie pola niebiesko kwitnącej rośliny. Dzięki Jankowi poznałem jej nazwę, to facelia błękitna. Zdumiałem się, gdy przeczytałem na stronie Wikipedii, że siana jest także dla nektaru, a jego zbiory mogą sięgnąć nawet 400 kg z hektara. Niesamowite.
Szliśmy polną drogą, brzegiem lasu, a taka droga zawsze jest urokliwa. Znaleźliśmy przy niej tak dużą kępę kań, że można było je kosić, według zapewnień Janka, a niewiele dalej, gdy w końcu podnieśliśmy wzrok znad grzybów, rozpoznaliśmy daglezje rosnące przy drodze. Nie były to pojedyncze drzewa tego gatunku, a najprawdziwszy las daglezjowy. Pierwszy taki las widziany przeze mnie. Co prawda dobrano się do niego, las świecił wielką łysiną-porębą, ale sporo jeszcze zostało tych ładnych drzew.
Wrócę tam, ponieważ oglądając zdjęcia z kosmosu, zobaczyłem kilka ominiętych miejsc i przejść. Wrócę i oddam się swojemu ulubionemu zajęciu: szwendaniu się po okolicy i gapieniu na świat.

























9 komentarzy:

  1. Nie wiem, czego Twoim zdaniem brakowało temu wschodowi słońca? Piękny był! Ja od kilku dni codziennie wbiegam na Kufel, by podziwiać różnorodnośc tego codziennego misterium.
    Miłorzęby uwielbiam. Kilka rośnie przy niszczejącym pałacu w Dreżewie koło Trzęsacza. A tego zanikającego zwyczaju pozdrawiania się na szlakach strsznie mi żal. Ech... świat się zmienia nie w tym kierunku, co trzeba.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aniu, nic nie brakowało wschodowi, tylko mnie. Brakowało mi takiego przeżywania, jakiego doświadczyłem parę tygodni wcześniej na Ostrzycy. Myślę tu o sile czy głębi odczuć, przeżywania. Ładnie było, ale te chwile nie odbiły się we mnie z taką siłą, jak wcześniej. Pomyślałem, że może zbyt rozpieściła mnie aura, że jeśli przez szereg tygodni nie zobaczę czystego wschodu, widziany po takiej przerwie zauroczy mnie tak, jak ten na Ostrzycy.
    Aniu, gdybym codziennie miał oglądać wschód, po tygodniu usnąłbym przy jedzeniu, nosem w talerzu.
    No i masz przykład tego nienadążania za Tobą, o którym pisałem u Ciebie :-)
    Tak, świat się zmienia, i nie wszystkie zmiany są do zaakceptowania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzeba było sobie nazbierać liści miłorzębowych, nasuszyć i herbatkę potem parzyć; ponoć dobre na pamięć:-) ha!, i co jeszcze przy okazji wyczytałam? że ekstrakt z jego liści lepszy od viagry:-) oglądam zdjęcia pałacu jak niezwykłe pocztówki, te kolory, przebarwione liście pnączy, jakieś kolumny ... wszystko tworzy obrazy niemal bajeczne; wspomniałeś o języczniku ... mamy u nas jedną skałkę, porośniętą tą paprocią, może w najbliższą sobotę uda nam się tam dotrzeć; też pisałam o zanikającym zwyczaju pozdrawiania na szlaku, ten obojętny wzrok przesuwający się po człowieku, jest to niemiłe; trafiliście z Janem w dobry czas, i pogoda, i te kolory, choć drzewa obce, egzotyczne; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja latam do Afryki, uganiam się za nosorożcami żeby z ich rogów przyrządzić eliksir, a Ty dopiero teraz mówisz mi o miłorzębie?? :-)
      To prawda: pałac kłonicki jest piękny, zwłaszcza w taki dzień, jak tamten. Jego wygląd daje wyobrażenie strat spowodowanych ruinacją dziesiątków sudeckich pałaców.
      Tylko te cholerne pieniądze…
      Paproć jak paproć. Zafascynowany będzie botanik, a dla nas ważny jest sam fakt chronienia rzadkiej formy życia ziemskiego.

      Mario, odkąd liznąłem troszeczkę wiedzy z zakresu etologii, inaczej postrzegam zwyczaj powitań.
      Tak naprawdę to nie są zwykłe słowa wypowiadane czasami mechanicznie na widok człowieka. To słowny podarunek. Zamiast rzeczowego prezentu dawanego innemu człowiekowi, dajemy mu prezent słowny: życzymy dobrego dnia.
      To znak nie tylko grzeczności, kiedyś nawet nie tyle grzeczności, co naszego przychylnego usposobienia do człowieka. Dobrze byłoby pamiętać o tym, i nie mówić tak, jak wiele osób to robi, zwłaszcza w rozmowie telefonicznej: zaczyna od „dzień dobry” i nie czekając na odpowiedź, mówi swoje. Nie, należy dać rozmówcy możliwość zrewanżowania się: ty życzysz mi dobrego dnia, ja tobie też dobrze życzę, mimo że jesteś obcy.
      Taka jest stara wymowa naszych powitań.

      Usuń
  4. Oooo, Krzysiek dwukrotnie mnie pochwalił! Pochlebia mi to.
    Krzysiek, czy zauważyłeś moją pożyczkę Twojego zdjęcia? Nie zganisz mnie za ten czyn?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, których? Zauważyłem podobieństwo zdjęć miejsca odpoczynku u stóp Radogostu i traw. Któreś z nich?
      Nawet jeśli obydwa, nic to. Bierz i publikuj. Dla mnie to forma pochwały. No bo skoro uznałeś je za dobre…

      Usuń
    2. A! Ok, w porządku.
      Co jest moje, jest i Twoje. Noo, może z wyjątkiem kobiety :-)

      Usuń
    3. O kobiety zazdrośni nie będziemy, w tej dziedzinie mamy inne gusta...

      Usuń