Strony

piątek, 8 listopada 2019

Kaczawska włóczęga

031119
Jakuszowa, Góra Diany, Wysoka, Myślibórz, Małe Organy Myśliborskie, Rataj, Bazaltowa Góra, Siedmica, Jakuszowa.

Przyjechałem za wcześnie; chytrość drogi, czy złe liczenie czasu? Siedząc w samochodzie wypiłem kawę i przejrzałem mapę ustalając trasę, ponieważ jak zwykle plan miałem bardzo ogólny: pojadę i połażę. Gdy z ciemności nocy wyłoniły się zarysy drzew, wyruszyłem.
Droga lekko opadała zanurzając się między drzewa. Raz i drugi obejrzałem się, na wschodzie niebo rozjaśniała jutrzenka. Zapowiadał się ładny początek dnia. Zawróciwszy, wszedłem na boczną drogę biegnącą po niewielkim wzgórzu, i tam oglądałem wschód słońca. Widziałem zadziwiającą chmurkę. Zdawało się, że przesuwa się dokładnie nad miejscem wschodu słońca, ale to było złudzenie, ponieważ chmura rozpływała się z lewej strony, a tworzyła z prawej. Po prostu na jasnym tle nieba pokazywały się lekko zaznaczone zaciemnienia, szybko intensywniały, by po chwili stać się fragmentem chmury. Z drugiej strony trwał proces odwrotny: czoło chmury robiło się jaśniejsze, nabierało przejrzystości i w chwilę później roztapiało się bez śladu.



W kwadrans po wzejściu, słońce pochłonęła nieprzejrzysta chmura. Dopiero pod wieczór niskie już słońce zdołało wychylić się spod chmur i oświetlić ostatnie pół godziny dnia.
Nie tylko bliskość zdecydowała, zapewne w jakiejś mierze i dzień Wszystkich Świętych, że postanowiłem odwiedzić Górę Diany. Sama góra jest dość przeciętna, aczkolwiek widok z niej warto zobaczyć, chodzi o jej nazwę. To góra mojej zmarłej znajomej. Wszedłem na ślepą dróżkę pod szczytem, na którą kiedyś wjechałem samochodem, mając duszę na ramieniu. Zrobiłem to dla niej. Otóż obiecałem jej kiedyś zabranie na samochodową wycieczkę po Sudetach. Czas mijał, Diana nawet przypomniała mi obietnicę, ale zwlekałem i w rezultacie nie pojechaliśmy. Pomyślałem, że wjeżdżając (Diana miała poważne kłopoty z chodzeniem) na górę dla widoku, chociaż w ten sposób spełnię obietnicę.

Dzisiaj wszedłem pod szczyt, obejrzałem tamtą drogę i wspomniałem zmarłą. Wrócę tam na pewno – dla Diany i dla pamięci o niej.
Do Myśliborza nie szedłem najkrótszą drogą, a przez Wysoką, górkę, która od pierwszego jej zobaczenia przyciąga mój wzrok. Jest tam ładnie. Łąki i pola na falujących zboczach, zagajniki, malownicze samotne drzewa, tu i tam mało używana dróżka. Idealne miejsca do leniwej włóczęgi w ciepły i słoneczny dzień. Szkoda tylko, że widziałem tam kilka kup starych opon, razem kilkadziesiąt ich tam leży.



Próbuję wczuć się w tok rozumowania tych, którzy je tutaj wyrzucili, ale mam trudności. Domyślam się tylko totalnej obojętności na uroki natury; może też skąpstwa na granicy paranoi. Biedni ludzie.
Na głównej uliczce wioski, tam, gdzie zbiegają się szlaki, zobaczyłem sporą grupę ludzi idących z przewodnikiem. Szli na Rataj, jak i ja. Chcąc być sam, pozwoliłem im wyprzedzić mnie. Szlak wyżej wioski wiedzie odkrytym zboczem, widok jest tam ładny, ale wszyscy oni weszli w las nie odwróciwszy się. 

Dalej droga biegnie u podstawy odsłoniętego neku, czyli Małych Organów Myśliborskich (Małe dla odróżnienia od Organów Wielisławskich, którym czasami nadaje się przydomek Wielkich). Od podstawy Organów na szczyt Rataja wiedzie stroma co prawda ścieżka, ale wejście zajmuje kilka minut, przewyższenie mierzy tam raptem 20 czy 30 metrów. Jak nie wejść? Warto chociażby dla zobaczenia niesamowitej lipy rosnącej na krawędzi skalnego obrywu. Nikt nie wszedł. Ludzie z przewodnikiem postali, pogadali, i poszli dalej.


Filozofia moich wędrówek jest inna: nie idzie się tylko dla celu, bo jeśli ten nie zostanie osiągnięty, albo zawiedzie, z czym się zostanie? Idzie się także dla drogi, a często po prostu dla drogi – bez konkretnego celu.
Chyba nie spełniałbym oczekiwań jako przewodnik, skoro będąc nim, nie dość, że wdrapałbym się na szczyt, to i zatrzymał przy dwóch wiekowych cisach rosnących przy szlaku na Rataja i patrzył na nie. Co miałbym powiedzieć ludziom, skoro sam nie wiem, dlaczego gapię się na stare drzewa. Po prostu podobają mi się.
Ściana neku spękana jest w charakterystyczny, słupowy sposób, ale o ile na Wielisławce skały są kolorowe, na Rataju czarnoszare. Kilka lat temu byłem tutaj w chmurny dzień zimy, ściana wywarła na mnie przygnębiające wrażenie – nic, tylko szukać na niej śladów wrót do Pandemonium. Dzisiaj nie miałem wrażenia stania u wejścia do piekieł, ale i otoczenie było odmienne. Las jest tam piękny, przeważają w nim graby, lipy i dęby, sporo jest też klonów, i właśnie na nie zwróciłem szczególną uwagę, ponieważ dużo liści jest jeszcze na nich, i to w najładniejszych jesiennych kolorach.
Odchodząc, wziąłem kawałek bazaltu odpadły od ściany. Leży obok mnie na biurku – okruch zestalonej magmy wypływającej z wulkanu, którego pozostałością są Organy i cały Rataj. Różny wiek podają w internecie, od 18 do 30 milionów lat. Tak czy inaczej, czas trudny do wyobrażenia. Na przykład ludzkość jako gatunek liczy sobie kilka dziesiętnych części miliona lat, ale jednocześnie wiek tego okruchu wynosi około pół procenta wieku Ziemi. W takim porównaniu ten kamień jest jak noworodek przy wiekowej staruszce.
Będąc blisko, wszedłem i na sąsiednią Bazaltową Górę. Jest na niej wieża widokowa bez widoków, ponieważ przerosły ją drzewa, ale pierwsza chwila jej zobaczenia w lesie warta jest wejścia na szczyt: wieża pojawia się jak zaczarowana. Byli tam ludzie, ktoś powiedział do mnie, że widok z wieży nieco rozczarowuje, a ja z powagą odpowiedziałem, że ona nie jest widokowa, a czarodziejska, i że bliski jestem odnalezienia ukrytego przejścia do komnat czarnoksiężnika. Mina tego mężczyzny rozweseliła mnie.

W pobliżu wieży jest urwisko z dalekim widokiem. Widać wyraźnie granicę Sudetów: stoi się na ostatnim wzgórzu, na wprost rozciąga się bezkresna równina. Krawędź zabezpieczona jest barierkami, a ich słupki zamocowano do drzew w taki oto sposób.

To tylko drzewo, nic nam nie wiadomo o możliwości odczuwania przez nie bólu, ale coś się we mnie buntuje na widok tak bezmyślnego i niepotrzebnego szkodzenia żywemu organizmowi, z którym związani jesteśmy w wieloraki sposób. Lepiej byłoby deski po prostu przybić gwoździami.
Wypada mi wspomnieć o Ślęży, też czarodziejskiej górze, na którą kiedyś wchodziłem w najkrótszą noc roku, żeby zobaczyć najwcześniejszy wschód. Czarodziejska była dla dawnych mieszkańców okolicznych terenów, a chyba też i całej krainy, której nadała nazwę. Dzisiaj widziałem ją z kilku miejsc: niewyraźny, niebieski zarys na dalekim horyzoncie, ale nie mały, mimo pięćdziesięciokilometrowej odległości. Wszak ta samotna góra wznosi niemal pół kilometra ponad pola wokół niej; dla Ostrzycy, na przykład, ta wielkość (piszę tutaj o wysokości względnej), wynosi niecałe 200 metrów. Tę różnicę widać i czyni ona niemałe wrażenie. Słowem: kawał góry.
Idąc duktem wysadzanym dziesiątkami modrzewi, zwróciłem uwagę na podobieństwo ich kory do daglezjowej i jakbym nieco zwątpił w dostrzeganie cech rozróżniających. Zapewne dla porównania poszedłem do nieodległego lasku daglezji. Różnice są wyraźne, ale miałbym kłopot z ich opisem; wzrokiem są uchwytne, słowami niezbyt, może poza bursztynowym dnem większych wzdłużnych pęknięć. Na pniach dużych daglezji, przy samej ziemi, widać drugą istotną różnicę: wielką, niespotykaną u innych gatunków, grubość kory.

Polne drogi w pobliżu wioski są ładne, ale kusiły mnie sąsiednie odkryte zbocza wzgórz. Opuszczałem więc drogę i wchodziłem na pola lub łąki, szedłem nimi póki las nie zagrodził mi przejścia, wracałem na drogę by dalej znowu gdzieś zboczyć. Podkradałem się z włączonym aparatem pod przydrożne zarośla, widząc tam stado małych ptaków; ich obserwowanie sprawiało mi przyjemność. Wieczorem dowiedziałem się, że patrzyłem na pliszki. Widziałem lipę, której naliczyłem piętnaście pni i patrzyłem na jedną, jedyną sosnę rosnącą w dębowym zagajniku; skąd tam się wzięłaś? Wchodziłem na wzgórki i zszedłem na dno jaru żeby zobaczyć strumyk, szedłem też polem rodzącym więcej kamieni niż zboża. Patrzyłem na złamaną, leżącą wierzbę iwę, z której pionowo wyrastały liczne odrośla, i na bezradnie rozcapierzone w powietrzu korzenie lipy szukające ziemi. Na pniu czereśni zobaczyłem lśniące nacieki i wspomniałem chłopaka sprzed półwiecza. Odłamałem kawałek tej niby żywicy i zalepiłem nią zęby, ale przypomniawszy sobie jej smak, przez chwilę jakbym bliżej był czasu dzieciństwa.
Na niskiej gałęzi zobaczyłem charakterystyczne szyszeczki, a skoro rośnie tutaj olsza, miejsce musi być podmokłe. Rozejrzałem się, w pobliżu zobaczyłem początek płytkiego rowu, niewiele dalej zamieniającego się w jar: źródło i strumień. Zajrzałem między trawy, wody nie zobaczyłem, źródło było wyschnięte. Usiadłem na pniaku i patrzyłem.
Bezruch i cisza przedwieczornej godziny.
Często tak robię, a miejsca zapatrzenia niekoniecznie wyróżniają się szczególnymi walorami, może poza ich samotnością, cichością, byciem na uboczu, z dala od uczęszczanych szlaków.
Przecież nie o to drzewo chodzi – pomyślałem – ani nie o tamtą grupkę brzóz czy wyschnięty strumyk. Może w takich miejscach nie szukam konkretnych, jednostkowych, przykładów urody tych gór, a próbuję z wielu fragmentarycznych obrazów złożyć, niczym z puzzli, istotę uroku i mojej fascynacji krajobrazami, które tak naprawdę nie wyróżniają się czymś szczególnym.
A może te myśli są tylko intelektualnymi dywagacjami? Może po prostu patrząc, chłonę  urok przyrody istniejącej tylko dla siebie, co właśnie w takich cichych miejscach jest szczególnie odczuwalne.
Ale dlaczego najczęściej w Górach Kaczawskich?
Niskie słońce wychyliło się zza chmury i oświetliło brzeg lasu. Wypiękniały świat uśmiechnął się do mnie, a ja do niego.















16 komentarzy:

  1. Faktycznie, to była kaczawska włóczęga. A jej uczestnik to istny włóczykij.
    Wieża na Bazaltowej Górze - jak z bajki. Gdy pierwszy raz wspinałem się na Bazaltową Górę, ona pojawiła się niespodziewanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dość, że zawsze pokazuje się niespodziewanie, to jeszcze w pierwszej chwili nie sprawia wrażenia wieży widokowej, a… nie wiem jakiej. Mieszkalnej, obronnej?
      Janku, za osiem miesięcy przechodzę na emeryturę i może tak wyjść, że dłużej nie zostanę w tej pracy. Ten sezon wyjazdów może być ostatnim, na pewno jest przedostatnim. Chciałbym nasycić się na zapas. Wiem, że to niemożliwe, ale chciałbym.

      Usuń
  2. Wiesz, Ślęża nadal jest magiczna. Zachowała swoją tajemniczą aurę. Święte góry mają niezwykłą moc przyciągania. Byłam na Ostrzycy, Grabarce, Ślęży, Górze św. Anny, górze Rowokół, odwiedziłam też Arkonę. Wszędzie czuje się ducha przeszłości i słyszy się echa modlitw zanoszonych do zapomnianych bogów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, jestem racjonalistą, takim od szkiełka i oka, ale… nie do końca, uważając, że ponad, czy obok, materii jest coś trudnego do wytłumaczenia, coś z ducha. Dlatego skłonny jestem przyznać Ci rację. Czasami odnoszę niejasne wrażenie trwania w czasie ludzkich emocji i ich oddziaływania na ludzi. Mówi się o dziwnych odczuciach na polach bitewnych (to tylko przykład), a na Ślęży emocji, aczkolwiek innego rodzaju, było dużo i przez długi czas.
      Na mnie robi wrażenie świadomość chodzenia śladami ludzi żyjących wiele wieków temu. Ta góra wtedy miała znaczenie dla ludzi, i nadal tak jest, aczkolwiek powody są inne.
      Jednak zszedłem ze Ślęży w pewien sposób podbudowany, z lepszym dobrostanem psychicznym, i w tym fakcie upatrywałbym podobieństwa do dawnych czasów.

      Usuń
  3. Piękna trasa. Lubię chodzić po takich krętych ścieżkach. Widok okaleczonego drzewa jest porażający. Skały robią wrażenie. Wieża ciekawa na swoją budowę, a że nie ma z niej widoków - są - w naszej wyobraźni. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Aleksandro. Trasa mało górska, ledwie parę wzgórz, ale faktycznie ładna, taka do poszwendania się bez pośpiechu.
      Ta opaska na drzewie wygląda paskudnie, to prawda, i najwyraźniej nie przeszkadza nikomu z osób odpowiedzialnych za dbałość o szlak i przyrodę.
      W innych miejscach parokrotnie widziałem drut kolczasty owinięty wokół pnia i wrośnięty weń. A wystarczyło nie owijać, a ostatecznie przybić.
      Skały Organów największe wrażenie robią w zimie, gdy drzewa wokół są nagie i czarne. Pod burym niebem wydają się wtedy tworem z podziemi.

      Usuń
  4. O oponach możesz napisać do tej firmy, powinna być zainteresowana

    https://www.baza-firm.com.pl/recykling/gocza%C5%82k%C3%B3w/zak%C5%82ad-wt%C3%B3rnego-obrotu-zu%C5%BCytym-ogumieniem/pl/149451.html

    Jak to nie pomoże napisz do Urzędu Gminy.
    Mail nic nie kosztuje a może dużo zdziałać

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki, Anonimie. Napiszę. Na mapie google ustalę gdzie leżą i do listu dołączę dokładną ich pozycję.

    OdpowiedzUsuń
  6. Krzysztofie, jesteś pazerny na wschody i zachody słońca:-)
    Niektóre pnącza są tak ekspansywne jak ta metalowa opaska, kiedyś wisteria aż wyrywała listewki z pergoli swoją siłą, a akebia prawie udusiła palmowy klon; któraś mroźna zima przetrzebiła ogrodowe dziwolągi; ostatnio zauważyłam, że tabliczki Pomnik przyrody stawiane są na osobnych słupkach, przedtem przybijano gwoździami do drzewa; urokliwa wieża widokowa, u nas takich nie spotkasz; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Mario.
      Pazerny jestem też na wschody i zachody, ale głównie chodzi mi o wykorzystanie całego dnia, tak krótkiego przecież o tej porze roku. Oprócz przyczyn natury estetycznej, duchowej, jest i powód racjonalny: podróż w obie strony zajmuje mi średnio pięć godzin. Jechać tyle dla paru godzin? Nie, trzeba wykorzystać dzień od wschodu do zachodu. Czasami wyjeżdżam po zachodzie, ale jeszcze przed ciemnościami, i wtedy bywa, że czynię sobie wyrzuty, bo szkoda mi tych dwóch kwadransów.
      Właśnie, gwoździe w drzewie! Nie raz przychodziło mi do głowy, że za uszkodzenie drzew zaklasyfikowanych jako pomnik przyrody, grożą kary, a sami leśnicy wbijają w nie gwoździe. Teraz dowiaduję się, że zmieniają zwyczaje.
      Wydaje mi się, że największą ekspansywność miewają rośliny obce, sprowadzone do nas z daleka. Ten proceder narusza wypracowaną równowagę między gatunkami. Może się zdarzyć, i się zdarza, że roślinie jest tak dobrze, chociażby z powodu braku poważnych konkurentów w swojej niszy ekologicznej, że rozprzestrzenia się szybko.
      Znam trzy tego typu wieże w Górach Kaczawskich, ale tylko jedna jeszcze zapewnia widoki. Wszystkie zbudowano sto lub więcej lat temu przez Niemców, stąd ich oryginalna odmienność.

      Usuń
  7. O tym razem długa wyprawa była, po obwodzie sądząc i zapuszczaniu się na boki. Byłeś na górze Diany, nie znałam jej, ale czasami myślę, że było inaczej. Za późno wstąpiłam do B. Szkoda, szkoda, tyle mijamy jak pociągi na swoich torach, jakbyśmy nie mogli z nich zjechać. Nie możemy, bo nie ma i podkładów kolejowych i szyn. ale ludzie to nie pojazdy, pendolina, czy kolejki elektryczne. A jednak.
    Lipa piękna, ależ te korzenie niezwykłe! jak się czepiają podłoża. I wieża też czarodziejska jak przejście do innego wymiaru z tym obramowaniem z czerwonych cegieł. Nie było łatwo wymyślić taki łuk, dobre rzemiosło, wiedza tajemna;)
    Tyle drzew, a większość liściastych, wolę je nad iglaste. Zdają mi się starsze i mądrzejsze, choc nie wiem dlaczego.
    Najpiękniejsze zdjęcia dla mnie to te, z wypiękniałego świata!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chomiku, przecież wiesz, że nie jesteśmy w stanie wszędzie być, wszystkiego doświadczyć, wszystkich ciekawych ludzi poznać. Nawet gdyby do nich wszystkich wiodły dobre tory. Czasami patrzę w przeciwną stronę: ja byłem tu i tam, doświadczyłem, przeżyłem, a tamten? A tamci gdzie byli, co widzieli i co przeżyli? Co prawda jest w takim patrzeniu pewne wynoszenie się, ale skoro tamci siedzieli nad butelką lub przed gadającym pudełkiem…
      Chomiku, w Górach Kaczawskich, a chyba szczególnie w ich części zwanej Chełmami, wiele jest lasów liściastych. One wyglądają zupełnie inaczej od świerkowych borów, jakie przeważają na przykład w Karkonoszach. Rosną w nich piękne drzewa: graby, lipy, dęby, klony. Same urodziwe, i to zarówno w lecie, jak i jesienią. Wyobraź sobie, jak idziesz w słoneczny dzień jesienny między drzewami, czujesz ich zapach, słyszysz szelest liści pod stopami i patrzysz na niesamowitą feerię kolorów.
      Wiele razy tak szedłem, ale szczególnie pamiętam jeden taki spacer. Lata mijają, a on trwa w mojej pamięci.

      Usuń
  8. Mhm, wyobrażam sobie... Latem byłam całe trzy dni w Borach Tucholskich i tam same liściaste, w tym właśnie miejscu były, świeżo po książce o drzewach.
    Wyobrażenia. One żyły. Inna cisza i te poduchy z mchu. Bałam się zejść ze ścieżki, prawie niewidocznej. Czasami wkładałam okulary, lecz nie były zbyt głębokie, tylko miękkie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę, Chomiku. Nie byłem nigdy ani w Borach Tucholskich, ani w innych naturalnych lasach, w których wiele rośnie starych drzew.
      Wiesz, w drzewach jest coś, co uświadamia nam niekompletność naszego pojmowania rozumu. O ile nam wiadomo, drzewa nie mają systemu nerwowego chociaż trochę podobnego do zwierzęcego, a więc i ludzkiego.
      A jednak na swój sposób dostrzegają świat zewnętrzny i odpowiednio reagują. Zamykanie się kwiatów na noc, zrzucanie liści i rozwijanie nowych, zabliźnianie ran, gromadzenie i zarządzanie składnikami pokarmowymi, itp.
      Mózgu, takiego zgodnego z naszym wyobrażeniem, jednak nie mają. Dziwne, nieprawdaż?

      Usuń
  9. Tak, rozum ludzki jest kompletnie niekompletny.:D Człowiek po swojemu układa sobie ten świat, ale on jest tylko jego, ma być jego.
    Nie rozumiemy obcości, inności. Jest przerażająca i taką chyba może być. Brak znaków, języka, taśmy transmisyjnej.
    Dobrze, że chociaż ludzie czasami mogą się dogadać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak właśnie jest, Chomiku.
      Przypomniałaś mi książkę bardzo a propos Twoich słów. To Solaris Stanisława Lema. Czytałaś? Dwa jej główne wątki, to totalna obcość pozaziemskiej formy życia i niemożność porozumienia się, drugim jest miłość. Ta erotyczna, między mężczyzną i kobietą. Powieść czytałem kilka razy :-)

      Usuń