Za ostatnim domem wioski droga skryła się w wąwozie zasypanym
śniegiem, w efekcie po kilku krokach zapadłem się do połowy ud.
Wysoko podnosząc nogi wdrapałem się na górę, otrzepałem spodnie
i ruszyłem brzegiem pola ku długiej, czarnej ścianie lasu. Przed
dojściem do niej, po prawej miałem minąć niewielki las, a za nim
miało być długie pole wrzynające się głęboko w leśny masyw.
Faktycznie, po kwadransie zobaczyłem otwartą przestrzeń między
drzewami i skręciłem tam. Z trzech stron otoczył mnie las, niemal
płaskie pole dotykało najdalszej ściany lasu przede mną,
przejścia nie było tam widać. Miałem jednak nadzieję, że
będzie, wszak wczoraj widziałem je na zdjęciach satelitarnych. Ile
lat temu robione były te zdjęcia?...
Płaszczyzna
pola powoli przełamywała się, opadając ku płytkiej dolince.
Minąłem parę ambon, skręciłem ku dwom zagajnikom brzozowym,
chcąc przyjrzeć się im z bliska, zobaczyłem też mały strumyk.
Widząc nieco wyżej na zboczu jego początek, zawróciłem. Zawsze
jest czas i pora na przejście chociaż kilku kroków wzdłuż
strumyka, tym bardziej na zobaczenie źródła. Biedne to było
źródełko. Woda nie biła, a z trudem wysączała się z ziemi.
Wiosną nabierze sił – pomyślałem.
Niewiele
dalej między drzewami zobaczyłem biały zarys łysego wzgórza. Las
rozstąpił się robiąc mi przejście, minąłem drzewa i stanąłem
u podnóża wzgórza.
* *
*
Znałem
może dziesiątą część drogi, cała reszta była do dzisiaj terra
incognita, dlatego w sobotnie popołudnie posiedziałem nad mapą, a
nawet obejrzałem zdjęcia na Googlach. Niedawno przechodziłem obok
Chmielca, ładnego wzgórza na Pogórzu Kaczawskim, ale na szczycie
nie byłem, a po sąsiedzku wznosi się druga ominięta przeze mnie
górka; z jej odsłoniętego szczyty spodziewałem się ładnego
widoku. Mogłem pójść tam normalnie, znanymi mi drogami, ale
wydało mi się to za proste, za szybkie i niepowiększające mojej
wiedzy o okolicy. Wypatrzyłem więc nieco okrężną drogę bez
drogi na obydwa wzgórza. Później… Na później miałem mgliste
wyobrażenie marszu polami na drugą stronę pasma wzgórz i… i
zobaczenia co dalej.
Plan
miałem więc precyzyjnie ustalony, ale z telefonem, a tym samym i
aparatem, poszło mi gorzej. Kiedy uświadomiłem sobie jego
zostawienie w pokoju, na liczniku miałem 45 przejechanych
kilometrów. Stanowczo za dużo, żeby wracać. Pierwszy raz
zapomniałem o telefonie; jak to się stało? – zadawałem sobie
pytanie. Wieczorem telefon położyłem przy poduszce, a kiedy
dzwonił, wyłączyłem, jednak przy poduszce został, w chwilę
później zamaskowany narzutą, a co z oczu, to z pamięci. Na
dokładkę wyjeżdżałem z podwórza w pośpiechu, bo stróż był
na tyle uczynny, że otworzył bramę i przy niej czekał na mój
wyjazd, więc nie podłączyłem telefonu do samochodowej ładowarki,
jak to zwykłem robić, a później… zapomniałem. Główną
winowajczynią jest więc ona, Skleroza, ta zołza czepiająca się
statecznych, porządnych mężczyzn w moim wieku. Pytałem Janka, co
sądzi o tym zdarzeniu; on też obwiniał Sklerozę, w pełni się ze
mną zgadzając.
Na
szczęście dość łatwo przyszło mi pogodzić się z brakiem
aparatu. Kiedy zamykałem drzwi samochodu, a zbliżała się siódma,
uświadomiłem sobie kolejny brak: nie mając telefonu, nie miałem
nie tylko aparatu, ale i zegarka. Dwa razy w ciągu dnia, przechodząc
przez wioski, pytałem ludzi o godzinę, a późnym popołudniem
oceniałem czas według słońca. Z niezłym skutkiem, skoro do
samochodu doszedłem o godzinie 17, więc o zmierzchu, po dziesięciu
godzinach wędrowania zaśnieżonymi bezdrożami.
* *
*
Widok
z nagiego szczytu bezimiennego wzgórza faktycznie był rozległy,
natomiast szczyt sąsiedniego Chmielca jest zalesiony, ale zbocza ma
urokliwe. Podchodząc, słyszałem szczekanie saren, a między
drzewami widziałem dużo śladów ich legowisk. Sarny oczywiście
uciekły, przestraszone, za co w myślach je przepraszałem.
Kiedyś
odczuwałem satysfakcję widząc uciekające przede mną zwierzęta,
później pojawił się żal z powodu niemożności zobaczenia ich z
bliska, ostatnio coraz częściej odczuwam wstyd. Ich panika na nasz
widok jest powodem do wstydu, ponieważ zwierzęta uciekają widząc
najbardziej bezwzględnego drapieżnika. Swojego strachu uczeni są
przez rodziców: uciekaj, kiedy zobaczysz tego stwora!
Z
odległości około stu metrów (czasami na tyle pozwalają podejść)
widziałem wiele saren. One patrzyły na mnie oceniając
niebezpieczeństwo, ja podziwiałem ich piękno. Sylwetki saren,
wygięcie ich szyi gdy podnoszą głowy i patrzą w bok swoimi dużymi
oczami, lekkość ich biegu, są czystym wdziękiem.
Na
zboczu Chmielca zrobiłem przerwę śniadaniową. Jadłem i
patrzyłem.
Łąka
opadająca po zboczu, dalej lekko wznoszące się pole podchodzące
pod las, rząd drzew nad uskokiem, polna droga na chwilę
przytulająca się do pierwszych drzew lasu i zaraz znikająca po
drugiej stronie zbocza wzgórza, samotny dąb na jej skraju, brzozowy
zagajnik wysuwający się przed linię lasu i odległe pola widziane
między białymi, smukłymi pniami drzew.
* *
*
Czasami
polną drogą, sporadycznie boczną szosą, na ogół bezdrożami,
szedłem na północ. Na mapie wypatrzyłem nową linię energetyczną
o wielkim napięciu, a nieco bliżej dwa wzgórza. Dojdę do nich,
postanowiłem, a jeśli zdążę, to i do słupów energetycznych –
odezwał się we mnie technik zaciekawiony taką budowlą techniczną,
także zafascynowany ogromnymi mocami.
Wiedziałem,
że linia przesyłowa będzie miała napięcie 400kV, a takie służą
do przesyłania ogromnych, trudnych do wyobrażenia mocy. Nie chcę
używać tutaj wzorów i wyjaśniać fizyczne zależności energii
elektrycznej, powiem tylko, że taką linią można na odległość
setek i tysięcy kilometrów przesyłać moc wystarczającą do
zasilenia dużego miasta. Prawdopodobnie budowana jest z myślą o
międzynarodowej wymianie energii, jako że z pewnych względów
technicznych jest to częstą koniecznością.
Zabrakło
mi niewiele ponad dwa kilometry do najbliższych słupów, ale
widziałem je dobrze. Ogromne, kilkudziesięciometrowej wysokości,
biegły idealnie równą linią po polach i wzgórzach, nad lasami,
na linii wschód-zachód. W ich sąsiedztwie zobaczyłem górę,
która swoją wielkością zaskoczyła mnie, wszak byłem już blisko
krańca pogórza. Chciałbym tam wrócić i poznać ją z bliska.
* *
*
Było
chyba po trzynastej, gdy dotarłem do bezimiennego wzgórza za wsią
Bielanka, uznając je za punkt zwrotny trasy. Ładne to wzgórze,
nawet ma własne skałki, a i widoki oferuje dalekie. Zaczynając
powrót, skręciłem ku linii domów widzianych za rozległym polem.
We
wsi napotkana kobieta powiedziała mi, że jest 13.30. Zdążę przed
zmierzchem, myślałem, bo będę wracał krótszą drogą, no i
kilka kilometrów pójdę szosą, więc bez meczącej wędrówki po
sypkim i głębokim śniegu.
Wszędzie
w Sudetach spotka się ruiny starych, porzuconych poniemieckich
domów, w tamtej okolicy chyba więcej niż zwykle.
Bywa,
że tylko zajmowana połowa domu jest prowizorycznie zabezpieczona,
druga część się rozpada, a nawet jeśli dom jest wyremontowany,
to obok ledwie stoi budynek gospodarczy już bez dachu; po resztkach
ścian widać, z jaką starannością był kiedyś stawiany. Ludzie
mieszkają wśród ruin. Jak tak można? Są też przysiółki
opuszczone całkowicie. W takich miejscach można czasami zobaczyć,
wśród kęp zarośli i drzew śródpolnych, resztki ceglanych lub
kamiennych murów.
Wiele
budynków w tamtym rejonie zbudowanych było z ciosanego i starannie
dopasowanego kamienia, mogłyby służyć jeszcze sto lat, gdyby miał
kto zadbać o dach. Szkoda mi tych budowli, szkoda ludzi, którzy
kiedyś trudzili się przy ich budowie w nadziei na służenie im i
ich dzieciom. Jakby dla równowagi, w takich chwilach pojawia się
druga myśl: gdyby nie wszczynali wojny, gdyby nie ta ich odwieczna
mania parcia na wschód, cały tamten region do dzisiaj byłby ich,
czyli niemiecki.
* *
*
Szedłem
zupełnie mi nieznaną okolicą, po raz pierwszy widząc najwyższe
góry kaczawskie będąc tak daleko na północ od nich. Widziałem
je odmienionymi. Wbrew powszechnym sądom góry wcale nie są
nieruchome, ponieważ zmieniają otoczenie i sąsiadów, dla
niepoznaki odwracają się tyłem, ukrywają się za innymi,
przykucają albo odwrotnie – wznoszą się (stając na palcach?)
ponad sąsiednie, wyższe góry. Sam fakt oglądania Ostrzycy nie na
północy, jak zwykle, a na południu, na tle najwyższych gór
kaczawskich, był niezwykły i dziwił. Poza tą górą po pierwszym
spojrzeniu poznałem tylko Leśniaka, górę-sąsiada Okola, a to
dzięki bardzo charakterystycznemu kształtowi jej zachodniego
zbocza. Dopiero wychodząc od tego pewnika, przydawałem kolejnym
górom nazwy, ale łatwo mi nie było.
Na
koniec została jedna, która za nic nie chciała zdradzić swojego
imienia.
Jaka
to góra? Myśl ta nie dawała mi spokoju, dopiero będąc bliżej
wyciągnąłem mapę i wyznaczając linie proste, zidentyfikowałem.
Przecież na widocznym stąd jej odkrytym zboczu byłem kilka razy!
Masyw
Leśniaka i Okola przyciągał wzrok swoimi rozmiarami czyniącymi
wrażenie nawet z tej odległości, jednak gdy popołudniu
przejrzystość powietrza się poprawiła i z niebieskiego niebytu
wyłoniła się ściana Karkonoszy, nagle ten masyw zmalał do swoich
rzeczywistych rozmiarów, dwakroć niższych od wierzchowiny tamtych
gór. Po raz pierwszy widziałem Śnieżkę z odległości, jak
oszacowałem, pięćdziesięciu, może nawet sześćdziesięciu
kilometrów. Była wielkości końca palca mojego młodszego wnuka.
Nie wiedziałem, że tydzień później będę ją widział z
odległości kilku kilometrów – wielką, wyraźną, górującą.
Prawdziwą panią na Karkonoszach.
* *
*
Uwaga
o języku.
Największą
wsią w pobliżu Ostrzycy, góry nazywanej Ostrzycą Proboszczowicką,
jest Proboszczów. Jedna jest tylko Ostrzyca, więc nie było
potrzeby dodawania do nazwy rozszerzenia, ale to drobnostka, chodzi o
odmianę. Pod Ostrzycą nie ma Poroboszczowic, a Proboszczów, więc
Ostrzyca Proboszczowska. Niech mnie ktoś poprawi, kto lepiej się zna
na naszym języku.
Trasa:
Z
Twardocic Rochowa zielonym szlakiem pod las, następnie polami na
Chmielec. Polami via Dłużec pod wzgórze Czerwiec, żółtym
szlakiem do Pieszkowa. Dalej polami do wzgórza między wsiami
Bielanka a Zbylutów. Powrót szosą przez Bielankę do Pieszkowa,
żółtym szlakiem pod wzgórze Świątek, stamtąd do wioski Rochów.
Jak wyjaśniłem, zdjęć z tego dnia nie mam – przez nią – ale żeby
jakieś były, publikuję ich garść z innych zimowych wędrówek
kaczawskich.
A marzyła mi się Ostrzyca zimą, ale nie zdążyłam, bo zima się skończyła za wcześnie; zdaje się, że tylko dla mnie, bo wszyscy na około cieszą się już wiosną. Mniejsza o to - piękny opis, zdjęcia przepięknie! Ale co do nazwy - jednak, jednak w Proboszowskiej zabrakłoby mi 'cz', jeśli już, to Proboszczowska - analogicznie do Kotliny Proboszczowskiej - ale zgadzam się, że sama Ostrzyca wystarczy i taka nazwa jest np. w wikipedii. A przy okazji - Proboszczowice są, ale w powiecie gliwickim:) Pozdrawiam z Wrocławia.
Przepraszam, nie odpowiedziałem na pierwszą część Twojej wypowiedzi. Wśród zamieszczonych zdjęć jest kilka zrobionych o świcie i o zmierzchu pogodnego dnia zimowego pod Ostrzycą. Na przykład to, na którym widać ambonę w niskim świetle zachodzącego słońca. Tamten dzień był cudny od pierwszych swoich minut do ostatnich. Nie on jeden, ale wiele ich nie było. Jeśli w lecie, a częściej w listopadzie, pomyślę o takich dniach, wtedy nie buntuję się przeciwko zimie i kilkugodzinnym dniom, a nawet chciałbym zobaczyć tę wyjątkową paletę barw zimowego, pogodnego i mroźnego, świtu, jednak zdecydowanie przeważają dni chmurne, z szarym światłem. Dni, które nie wiadomo jak się zaczynają i tak samo bez wyrazu się kończą. Za taką zimą nie tęsknię. Stanowczo nie. Przy okazji powiem jeszcze, że tamten dzień zaczynający się i kończący pod Ostrzycą, był tak mroźny, że nie mogłem zjeść kanapek, do których dodałem plastry kiszonego ogórka. Po prostu zamarzły :-)
Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Oczywiście Proboszczowska, napisałem nazwę z literówką, już błąd poprawiłem. Proboszczów, więc Proboszczowska. Wrocław mam za najładniejsze miasto w wielkich miast polskich.
Dodałabym Gdańsk i Kraków - pierwszy odwiedzałam dość regularnie przez kilkadziesiąt lat, z drugiego jestem, więc w moich oczach Wrocław ma konkurencję, ale, oczywiście, nie sprzeczam się:)
Znam nieco jedno i drugie miasto, dlatego przyznaję rację: są na liście najładniejszych, chociaż na pierwszym miejscu nadal utrzymuję Wrocław. Kilka miesięcy, całe drugie półrocze minionego roku, pracowałem w Krakowie, niemal vis a vis Wawelu, ale czas na niewiele pozwolił mi spacerów po mieście.
Piękną miałeś pogodę do takiego włóczenia się. Niesamowite, jak zmieniają się pejzaże w zależności skąd patrzymy i nawet znane szczyty nagle robią nam niespodziankę.
Tak, piękną. Znaczna część lutego i te pierwsze dni marcowe były wyjątkowo ładne. Oby i wiosna taka była. Na dłuższych trasach nierzadko doznaję zdumienia widząc przemiany gór wokół. Kiedyś, będąc w nietypowym miejscu, patrzyłem na moje góry i stopniowo je identyfikowałem. Na koniec brakowało mi widoku jednej góry. Musiała być widoczna, a nie widziałem jej, co podważało cały mój proces rozpoznawania szczytów. Dopiero gdy byłem bliżej, zobaczyłem ją: za nią była większa góra, a że były kolorystycznie identyczne, po prostu zamaskowała się, cały czas będąc na widoku.
A już myślałam, że tylko mnie dokucza ta okropna baba Skleroza:-) Jeśli chodzi o nieremontowane domostwa, to gdzieś czytałam, że ma to związek z nieuregulowanym prawem własności, mieszkający tam ludzie ciągle nie są prawnymi właścicielami. Może nie wszyscy? bo inni potrafią dbać o swoje domostwa. Bardzo ładne zdjęcia wybrałeś do tego wpisu, mimo że zapomniałeś telefonu:-) Twój "techniczny" duch zachwyca się potężnymi budowlami do przesyłu energii elektrycznej, jednak to ciągle obcy element w krajobrazie, psujący go:-) U nas, bliżej mego domu, stoją ogromne rozkraczaste słupy stalowe, z grubymi przewodami, ciągnące się od granicy, a niknące w oddali nie wiadomo gdzie, linia zbudowana gdzieś w latach 70-tych. Nigdy nie popłynął tamtędy prąd, ponoć kiedyś chciał odkupić to Kulczyk, tak niesie wieść gminna. Ile zmarnowanych sił, pieniędzy, czyjaś wizja nie doczekała spełnienia. Zima ładna, ale już zapachniało wiosną, a tu znowu spadł śnieg, ścisnął mróz, mam nadzieję, że to krótkotrwałe zjawisko.
Z dawien dawna dochodziły mnie wieści o niedokuczaniu kobietom przez Sklerozę. W swojej męskiej głowie znalazłem proste i logiczne wyjaśnienie: baba z babą się dogada. A od Ciebie słyszę, że nie zawsze… :-) Nieco inaczej oceniam takie elementy krajobrazu, jak słup energetyczny. Oby tylko nie był na pierwszym planie, nie zasłaniał widoku, wtedy jest akceptowany. Obcy element krajobrazu? Pewnie! Tak jak polne drogi i pola, chociaż niewątpliwie od nich brzydszy. Podobnych elementów dodano tysiące, myślę o masztach nadajników GSM. Jest tutaj pewne podobieństwo, Mario. Energia elektryczna jest bardzo wygodna w użytkowaniu, ale trzeba ją przesłać. Podobnie z telefonami. Mają zasięg kilku kilometrów, w mieście mniej, więc tych masztów musi być dużo, co można traktować jako koszt wygody dzwonienia z niemal dowolnego miejsca. Jeśli linia prowadzi w stronę granicy, czyli ówczesnego ZSRR, to może i lepiej, że prąd nią nie płynął, bo wieść gminna niesie, że nader różnie wychodziliśmy na bratniej wymianie handlowej.
Hmm, można więc powiedzieć, Janku, że tak naprawdę Skleroza dba o naszą kondycję. Jeśli tak jest, to psując nam pamięć troszczy o nas. Co sądzisz o tym wywodzie?
A marzyła mi się Ostrzyca zimą, ale nie zdążyłam, bo zima się skończyła za wcześnie; zdaje się, że tylko dla mnie, bo wszyscy na około cieszą się już wiosną. Mniejsza o to - piękny opis, zdjęcia przepięknie! Ale co do nazwy - jednak, jednak w Proboszowskiej zabrakłoby mi 'cz', jeśli już, to Proboszczowska - analogicznie do Kotliny Proboszczowskiej - ale zgadzam się, że sama Ostrzyca wystarczy i taka nazwa jest np. w wikipedii. A przy okazji - Proboszczowice są, ale w powiecie gliwickim:) Pozdrawiam z Wrocławia.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, nie odpowiedziałem na pierwszą część Twojej wypowiedzi.
UsuńWśród zamieszczonych zdjęć jest kilka zrobionych o świcie i o zmierzchu pogodnego dnia zimowego pod Ostrzycą. Na przykład to, na którym widać ambonę w niskim świetle zachodzącego słońca. Tamten dzień był cudny od pierwszych swoich minut do ostatnich. Nie on jeden, ale wiele ich nie było. Jeśli w lecie, a częściej w listopadzie, pomyślę o takich dniach, wtedy nie buntuję się przeciwko zimie i kilkugodzinnym dniom, a nawet chciałbym zobaczyć tę wyjątkową paletę barw zimowego, pogodnego i mroźnego, świtu, jednak zdecydowanie przeważają dni chmurne, z szarym światłem. Dni, które nie wiadomo jak się zaczynają i tak samo bez wyrazu się kończą.
Za taką zimą nie tęsknię. Stanowczo nie.
Przy okazji powiem jeszcze, że tamten dzień zaczynający się i kończący pod Ostrzycą, był tak mroźny, że nie mogłem zjeść kanapek, do których dodałem plastry kiszonego ogórka. Po prostu zamarzły :-)
Zima bywa nie tylko piękna, ale i okrutna:) W czasie tegorocznej udało nam się pospacerować wokół Gromnika w 13-stopniowym mrozie, rozumiem ból :)
UsuńDziękuję za przeczytanie i komentarz. Oczywiście Proboszczowska, napisałem nazwę z literówką, już błąd poprawiłem. Proboszczów, więc Proboszczowska.
OdpowiedzUsuńWrocław mam za najładniejsze miasto w wielkich miast polskich.
Dodałabym Gdańsk i Kraków - pierwszy odwiedzałam dość regularnie przez kilkadziesiąt lat, z drugiego jestem, więc w moich oczach Wrocław ma konkurencję, ale, oczywiście, nie sprzeczam się:)
UsuńZnam nieco jedno i drugie miasto, dlatego przyznaję rację: są na liście najładniejszych, chociaż na pierwszym miejscu nadal utrzymuję Wrocław.
UsuńKilka miesięcy, całe drugie półrocze minionego roku, pracowałem w Krakowie, niemal vis a vis Wawelu, ale czas na niewiele pozwolił mi spacerów po mieście.
Piękną miałeś pogodę do takiego włóczenia się. Niesamowite, jak zmieniają się pejzaże w zależności skąd patrzymy i nawet znane szczyty nagle robią nam niespodziankę.
OdpowiedzUsuńTak, piękną. Znaczna część lutego i te pierwsze dni marcowe były wyjątkowo ładne. Oby i wiosna taka była.
UsuńNa dłuższych trasach nierzadko doznaję zdumienia widząc przemiany gór wokół. Kiedyś, będąc w nietypowym miejscu, patrzyłem na moje góry i stopniowo je identyfikowałem. Na koniec brakowało mi widoku jednej góry. Musiała być widoczna, a nie widziałem jej, co podważało cały mój proces rozpoznawania szczytów. Dopiero gdy byłem bliżej, zobaczyłem ją: za nią była większa góra, a że były kolorystycznie identyczne, po prostu zamaskowała się, cały czas będąc na widoku.
A już myślałam, że tylko mnie dokucza ta okropna baba Skleroza:-)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o nieremontowane domostwa, to gdzieś czytałam, że ma to związek z nieuregulowanym prawem własności, mieszkający tam ludzie ciągle nie są prawnymi właścicielami. Może nie wszyscy? bo inni potrafią dbać o swoje domostwa. Bardzo ładne zdjęcia wybrałeś do tego wpisu, mimo że zapomniałeś telefonu:-) Twój "techniczny" duch zachwyca się potężnymi budowlami do przesyłu energii elektrycznej, jednak to ciągle obcy element w krajobrazie, psujący go:-) U nas, bliżej mego domu, stoją ogromne rozkraczaste słupy stalowe, z grubymi przewodami, ciągnące się od granicy, a niknące w oddali nie wiadomo gdzie, linia zbudowana gdzieś w latach 70-tych. Nigdy nie popłynął tamtędy prąd, ponoć kiedyś chciał odkupić to Kulczyk, tak niesie wieść gminna. Ile zmarnowanych sił, pieniędzy, czyjaś wizja nie doczekała spełnienia. Zima ładna, ale już zapachniało wiosną, a tu znowu spadł śnieg, ścisnął mróz, mam nadzieję, że to krótkotrwałe zjawisko.
Z dawien dawna dochodziły mnie wieści o niedokuczaniu kobietom przez Sklerozę. W swojej męskiej głowie znalazłem proste i logiczne wyjaśnienie: baba z babą się dogada.
UsuńA od Ciebie słyszę, że nie zawsze… :-)
Nieco inaczej oceniam takie elementy krajobrazu, jak słup energetyczny. Oby tylko nie był na pierwszym planie, nie zasłaniał widoku, wtedy jest akceptowany. Obcy element krajobrazu? Pewnie! Tak jak polne drogi i pola, chociaż niewątpliwie od nich brzydszy. Podobnych elementów dodano tysiące, myślę o masztach nadajników GSM.
Jest tutaj pewne podobieństwo, Mario. Energia elektryczna jest bardzo wygodna w użytkowaniu, ale trzeba ją przesłać. Podobnie z telefonami. Mają zasięg kilku kilometrów, w mieście mniej, więc tych masztów musi być dużo, co można traktować jako koszt wygody dzwonienia z niemal dowolnego miejsca.
Jeśli linia prowadzi w stronę granicy, czyli ówczesnego ZSRR, to może i lepiej, że prąd nią nie płynął, bo wieść gminna niesie, że nader różnie wychodziliśmy na bratniej wymianie handlowej.
Skleroza nie boli, ale nachodzić się trzeba.
OdpowiedzUsuńHmm, można więc powiedzieć, Janku, że tak naprawdę Skleroza dba o naszą kondycję. Jeśli tak jest, to psując nam pamięć troszczy o nas. Co sądzisz o tym wywodzie?
OdpowiedzUsuń