Strony

sobota, 18 września 2021

Dwa dęby

 

120921

Wybrałem Radecznicę z powodu sąsiedztwa wzgórz, po których wiele sobie obiecywałem; był też parking w ruchliwym miejscu, a więc możliwość bezpiecznego zostawienia samochodu na cały dzień. Co prawda mój automobil ma 21 lat i niewiele jest warty, ale jest najcenniejszym pojazdem na świecie, bo moim.

Zaparkowałem w pobliżu bramy wejściowej do miejscowego sanktuarium. Była uchylona, więc wszedłem i zobaczyłem, zdziwiony, zabudowane długie schody; budynek kościoła jest dużo wyżej. Na portalu umieszczono dwie płaskorzeźby z stylu socrealizmu: na jednej zakonnik podaje opłatek chłopom, na drugiej żołnierzom. Wydały mi się dziwne, jakby przeniesione z innej epoki. Stromą uliczką obok wszedłem wyżej i zobaczyłem, zaskoczony, wiele budynków szpitala psychiatrycznego i bloki mieszkalne. Duża wieś. Później dowiedziałem się, że aspiruje do miana miasta, oraz, że nieodległy Goraj prawa miejskie już otrzymał.


 

Kierując się zdjęciami Google minąłem blok, wszedłem w ciasną uliczkę, w jakieś kręte opłotki. Nie spodziewałbym się tam drogi, ale jednak była: zaułek zamienił się w wąwóz, a ten wyprowadził mnie na otwarte przestrzenie.

Szedłem bez sprecyzowanego planu. Trochę liczyłem na pola i wzgórza blisko wioski, ale nie widząc pasujących mi dróg, poszedłem dalej. W końcu plan podstawowy się nie zmienia: po prostu chodzenie tam, gdzie ładnie.

Ranek był lekko chłodny, dzień bardzo ciepły, prawdziwie letni, ale z lekką mgiełką w powietrzu. Sweter zdjąłem po godzinie, po drugiej i kurtkę schowałem w plecaku. Będę tęsknił za wędrowaniem w samym podkoszulku, za swobodnym siadaniem na trawie bez obawy o zmarznięcie czy przemoczenie, za wiatrem we włosach.

Droga wyprowadziła mnie na skrzyżowanie, przy którym jest cmentarz z czasów pierwszej wojny. Tablica informuje o pochowanych tutaj żołnierzach austriackich i rosyjskich. Rozejrzałem się: kilka wydłużonych wzniesień przypominających groby ziemne, brzozowe krzyże, nieliczne drzewa z liśćmi prześwietlonymi rannym słońcem. Niewielki, zielony cmentarz bez gąszczu kamiennych grobów. Na powierzchni może piętnastu arów pochowano blisko cztery tysiące ludzi, a to znaczy, że chowani byli w zbiorowych mogiłach. Patrząc na ten ładny skwer trudno uwierzyć, że leżą tutaj szczątki tylu młodych (w większości) ludzi! Tyle bezsensownie przerwanych istnień ludzkich, miłości i smutków nieprzeżytych, tyle nadziei tutaj znalazło kres. Wspomniałem płaskorzeźbę z portalu świątyni na dole, i ze złością pomyślałem, że gdyby kapłani nie błogosławili z takim zapałem ludzi zabijających się wzajemnie, nie święcili ich narzędzi zabijania, może mniej byłoby wojen, albo przynajmniej nie byłyby tak okrutne…


Cmentarz jest z 1915 roku, a więc nie żyją już dzieci ludzi, których kości tutaj leżą. Nikt o nich nie pamięta, może tylko czasami ktoś, sam będąc starym, wspomni o dawnej rodzinnej historii, o swoim dziadku, który nie wrócił z wojny i nie wiadomo, gdzie jest pochowany…

Politycy wywołujący wojny powinni przymusowo i do końca życia być grabarzami.

Rozejrzałem się. Na północy zobaczyłem odległe, niezalesione zbocza i skręciłem w drogę tam prowadzącą. Nie miałem ochoty iść lasami, chciałem widzieć wokół siebie dal i błękitne niebo.

Idąc widokową drogą, minąłem ostatnie domy Zaporza, przeciąłem lokalną szosę i oto nową drogę miałem przed sobą.

Wiodła mnie dnem doliny, z obu stron po zboczach wzgórz wznosiły się pola. Jedna z bocznych dróżek wchodziła w poprzeczną dolinkę zamkniętą lasem, a wyżej, na miedzy, rosło samotne drzewo. Skręciłem tam, chcąc pod tym dębem, jak się okazało, zrobić przerwę. Schowane na uboczu ładne ciche miejsce.


 Parę godzin później, wracając, siedziałem pod innym dębem rosnącym na zboczu innego wzgórza, też wśród pól. Widok sprawił mi przyjemność. Otóż na dalekim horyzoncie widziałem wieżę widokową stojącą nad Hosznią Ordynacką, Górę Łysiec oraz ostatnie domy Gilowa. Po raz pierwszy rozpoznałem kilka dalekich szczegółów, a więc stało się to, co w Górach Kaczawskich jest normą. Może będzie mi dane poczuć do Roztocza to, co czuję do Gór Kaczawskich? Nie wiem, jak nazwać to uczucie głębokiego przywiązania. Mówimy o miłości wobec miejsc, krain, widoków, dzieł sztuki, zwierząt, natury, ale nie wiem, czy słusznym jest używanie tego słowa. Skłonny byłbym rezerwować je jedynie dla uczucia wobec drugiego człowieka. Jak jednak mam nazwać to, co czuję, widząc samotne drzewo na zboczu pagóra lub polną drogę wijącą się w oddali? Nie wiem. Wiem, że ich widoków i bliskości jestem niesyty. Nawet jeśli wracam z obietnicą zrobienia sobie kilku leniwych dni przerwy, już na trzeci dzień chciałbym jechać. Czasami jadę na przekór sobie, gnany odczuwaną tęsknotą wobec której jestem bezsilny, także niejasnym przeczuciem unikania straty.

Dość rozczulania się, pora wracać na szlak. Wieżę widokową widziałem kilka razy w ciągu dnia, zawsze daleką, ledwie widoczną na granicy ziemi i nieba. Dzisiaj była dla mnie znakiem rozpoznawczym tej części Roztocza, niczym Ostrzyca na Pogórzu Kaczawskim. Aparat oczywiście kiepsko widzi, dlatego widok spod dębu powiększyłem. Sprawdzałem teraz, odległość wynosiła 5, może 6 kilometrów.


 

Oglądając zdjęcia Googli zobaczyłem, że jeśli skręcę w następną boczną drogę, dojdę do innej, znanej mi już, a ta poprowadzi mnie do kapliczki na rozstajach, tej obsypanej śmieciami. Po drodze był co prawda las, a bieg drogi niepewny, ale przecież nie po raz pierwszy szedłbym na przełaj. Teraz, gdy pola są puste, nie ma problemów iść tam, gdzie się chce dojść. Las i leśna droga nie podobały mi się, więc skręciłem między drzewa, a później idąc ścierniskiem doszedłem do starej znajomej. Dobrze jest iść znanymi drogami, mając wielki przestwór pól wokół siebie.

Odruch grzybiarza zawsze mi się włącza samoczynnie, gdy idę przez las, tak też było w tym niewielkim zagajniku. Myszkując wzrokiem po przydrożu, motocykl zobaczyłem dopiero gdy byłem przy nim. Był to stary pojazd popularnie zwany wueską, motocykl mojej wczesnej młodości, lat marzeń o własnej maszynie. Miał silnik o pojemności 125 centymetrów i mocy siedmiu koni, osiągał zawrotną szybkość osiemdziesięciu kilometrów. Z rozczuleniem patrzyłem na motocykl, który teraz wydał się taki biedny, taki mały i prymitywny, a kiedyś był obiektem pożądania wiejskich smarkaczy. Także moim, przynajmniej do czasu, gdy wujek pozwolił mi na przejechanie się jego junakiem.

W niespodziewanym miejscu, bo na stoku wzgórza, nie na dnie doliny, we wsi Podlesie Małe jest jezioro. Dzikie, bez ośrodków i plaż, z szuwarami, starymi wierzbami na brzegu i linią lasu po drugiej stronie. Ładne jezioro, ale zaśmiecone. W wodzie pływają butelki, a pojemniki na śmieci są przepełnione. Z ciekawością (ale i zazdrością) patrzyłem na wędkarza co parę minut zdejmującego z haczyka rybę; były niewielkie, ale przecież takie są najsmaczniejsze. Rozmawiając z nim, chciałem usiąść na ławce stojącej obok, jednak całe jej otoczenie było zaminowane przez psy. Na wąskim pasie zieleni między brzegiem a jezdnią rozłożyła się rodzina na niedzielny piknik. Obrazu dopełniali młodociani motocykliści warczący na ulicy swoimi terenowymi maszynami. Dziękuję, miejsce nie dla mnie.




Przy głównej ulicy wioski, na prywatnej posesji rośnie… Zaraz, jak się nazywa ta roślina, widywana kiedyś w Ustroniu? Właściciel powiedział, że to datura. W domu sprawdzałem, ale pewności nie miałem. Brugmansja czy datura vel bieluń? Wątpliwości wyjaśniła Anika na swoim blogu  Chwile Zachwycone.

Fotografowałem brugmansję, śmiertelnie trującą roślinę pochodzącą z Ameryki Południowej. Niech będzie śmiertelna, ale piękną jest! 



 
Niewiele dalej, przy tej samej uliczce, rośnie surmia, czyli katalpa z rodziny bignoniowatych (język można połamać na tych nazwach), drzewko dość często widywane w ogrodach i parkach. Liście surmii, jasne i wielkie, są ładną ozdobą.

Jeśli ktoś z Was zauważył błąd w nazwach, proszę o jego wskazanie.

Mogłem zejść do wioski i samochodu drogą przy cmentarzu wojennym, ale mając jeszcze trochę czasu, skręciłem w polną drogę. Będąc blisko lasu chciałem zawrócić, ale zobaczyłem dwóch grzybiarzy idących z naprzeciwka; w torbach nieśli grzyby. Zebrali moje grzyby! – wzburzyła się we mnie krew grzybiarza. Poszedłem do lasu. Ładny był, pięknie prześwietlony popołudniowym słońcem, ale grzybów nie znalazłem. Doszedłem do skrzyżowania dróg leśnych, ta w lewo kusiła swoją urodą. Próbowałem wyobrazić sobie układ przestrzenny, wyszło mi, że powinna prowadzić w stronę wioski, więc poszedłem. Las szybko się skończył, i ujrzałem piękną okolicę.



Szedłem wolno nie chcąc, by droga zbyt szybko się skończyła. Te widoki mam w zamian za grzyby – przyszła mi do głowy dziwna, nieracjonalna myśl. Droga oczywiście skończyła się za szybko, jak wszystkie ładne drogi, nieco niżej zamieniając się w uliczkę. Dwa kilometry dalej zobaczyłem portal kościoła i swój samochód.

Trasa:

Z parkingu przy bazylice w Radecznicy polami pod Wólkę Czernięcińską. Dalej polnymi drogami na wschód, w stronę Gilowa, a następnie nad jezioro w Podlesiu Małym. Powrót do Radecznicy zakolem, od południa.


 














4 komentarze:

  1. No i zapętliłam się, chcąc jakoś ogarnąć Twoją wędrówkę. Zastanawiam się jak to jest. Gdzie tylko pokaże się człowiek i cywilizacja - pozostawia po sobie istny śmietnik. Przychodzą do mej głowy głupie myśli - Najlepiej wszystko wybetonować i wybrukować wtedy jest szansa, że da się maszyną posprzątać. Czy ludziska w domach też mają takie śmietniki? Jedyne pocieszenie, że są jeszcze ludzie myślący inaczej mający szacunek do natury. Ludzie, którzy tak jak Ty potrafią cieszyć się napotkanym drzewem, czy cieszący się, że spotkana droga polna nie ma końca. Tak coś myślę, że wkrótce Roztocze będzie równie bliskie Twojemu sercu jak i Góry Kaczawskie. Serdeczne pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie zapętlenia i mnie się zdarzają, także na szlaku :-)
      Może dla ułatwienia napiszę, że cmentarz wojenny jest tam, gdzie droga wychodząca z Zaporza i biegnąca w stronę lewego dolnego rogu mapy styka się z moim szlakiem zaznaczonym niebieską linią. Widzisz? Przechodziłem tamtędy dwa razy, rano i popołudniu. Natomiast niedługa ślepa odnoga mojego szlaku widoczna obok wioski Wólka Czernięcińska jest tam, gdzie jeden z dębów o których piszę.
      Aleksandro, zawsze było tak, że ludzi dbających o czystość poza swoim domem było niewielu. Teraz i tak jest poprawa. W pracy widziałem różnicę: Polak częściej wyrzucał śmieć ukradkiem, wiedząc, że źle robi. Ukrainiec swobodniej to robił, nie kryjąc się. Jego zachowanie (oczywiście nie wszystkich) nie wynikało z bezczelności, było naturalne, jak naturalne jest dla niektórych ludzi wyrzucenie pustego opakowania. Będzie się to zmieniać, ale ta zmiana wymaga zmiany pokoleń.
      Albo nieuchronnych kar.
      Trzeci dzień siedzę w domu. Pada. Patrzyłem na prognozy, na Roztocze pojadę prawdopodobnie w środę.

      Usuń
  2. Ciekawe są te schody, widzieliśmy podobne, ale w drewnie, przy ufortyfikowanym kościele obronnym w Biertan w Rumunii. może te schody miały takie samo zadanie:-) datura inaczej trąby anielskie, ładne rośliny, tylko trzeba mieć miejsce, żeby schować na zimę. Myślę, że polityków nie wygoniłbyś na front bezpośrednio do walki, bo to tchórze, najchętniej w zaciszu gabinetów grają ludzkim życiem, wysyłają młodych ludzi na śmierć. Wybujałe ambicje niektórych dupków, bo inaczej nazwać ich nie mogę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z nazwą tej rośliny jest pewne zamieszanie. Nie zgłębiałem dokładnie zagadnienia, więc tylko wydaje mi się, że są dwa gatunki podobne do siebie, datura i brugmansja. Ten jest raczej brugmansją, ale głowy za to nie dam.
      Takie schody widziałem po raz pierwszy. W środku było ładnie, całość robi wrażenie.
      Polityków nazwałaś bardzo trafnie! Wiadomym jest od tysiącleci, że władza uderza ludziom do głowy, deprawuje ich, a im większa, tym silniej ich niszczy. Ludzi odpornych na deprawacyjne działanie władzy ze świecą szukać, a nikt ich nie szuka, nawet z mocną latarką w ręku. Kto lepiej umie gadać, kto bezczelniejszy i bezwzględniejszy, ten stoi wyżej w hierarchii. Wyjątki są, ale niewiele.

      Usuń