Strony

sobota, 16 października 2021

Dwie grusze

 081021

Słysząc za sobą parkotanie traktorka, zszedłem z drogi, odwróciłem się i zobaczyłem ursusika model 330. W odpowiedzi na mój gest pozdrowienia, kierowca zatrzymał się i zgasił silnik. Zapowiadała się dłuższa rozmowa.

Kilka już razy w takich sytuacjach pytano mnie, czy się nie zgubiłem, mój rozmówca też o to pytał. Zdziwił się, kiedy mu powiedziałem, że jestem tutaj pierwszy raz, ale wiem, że za tym laskiem mam skręcić w prawo w polną drogę. Pokazałem mu zdjęcia Google i od dróg zaczęła się rozmowa. Przytaknąłem, gdy z dezaprobatą opowiedział o quadowcach (to od quadów), niszczących drogi i pola, bo też patrzę na nich niechętnym okiem.

Przy okazji powiem, że nie podobają mi się takie słowa jak quady (czy ketchupy). Takie, czyli mające pisownię i wymowę angielską, ale z polską końcówką, bo to ni pies, nie wydra. Byłoby prościej i logiczniej pisać nie quad, a kład (czy keczap). Tyle tylko, że to słowo ma już inne znaczenie. Ale z drugiej strony, skoro słowo „aplikacja” ma z dziesięć znaczeń i dokładamy następne, bo aplikacją jest teraz program komputerowy i podanie o pracę...

Mój rozmówca wspomniał o Narolu, zapytałem o tamtejsze wzgórza i usłyszałem, że są mniejsze, okolica jest bardziej płaska.

Swoje wędrówki powoli przesuwam na południowy wschód, w stronę granicy, i zdążyłem zauważyć zmiany krajobrazu, o których mówił mój rozmówca, a to znaczy, że w części Roztocza między Tokarami a Szczebrzeszynem i Zwierzyńcem różnice poziomów i kąty nachylenia zboczy są największe. Okolica dzisiaj poznawana była już inna. Przy porównywalnych wysokościach wzgórz, ich wysokości od podstawy są mniejsze, a nachylenie długich zboczy małe. Nie ma tutaj wąskich i głębokich dolin, tak malowniczych chociażby pod Gródkami czy Tokarami, a dal nierzadko jest tylko wąską niewyraźną wstęgą. Oczywiście są polne dróżki i miedze z ładnymi drzewami, znajduje się urocze zakątki, ale częściej niż pod Gródkami linia horyzontu jest bliska i płaska.

 Z okazji dzisiejszej wędrówki, trzydziestej po Roztoczu, miałem napisać parę zdań podsumowania, niech więc ta konstatacja będzie początkiem. Cóż więcej? Jadąc na Roztocze przejechałem sporo ponad sześć tysięcy kilometrów, a przeszedłem… nie wiem, ile. Szacuję ilość na 500-600 km. Powiem jeszcze, że w Sudety jeździłem rzadziej, bo dwadzieścia lub niewiele więcej razy w ciągu roku, tutaj trzydzieści w sześć miesięcy. Wgrałem do telefonu programik rejestrujący trasę, ale nie działa. Ciekawie się go uaktywnia: żeby rejestrował trasę, należy wejść w menu, a w nim wybrać wtyczki. Wtyczki są różne, jedna z nich nazywa się „włącz rejestrację trasy”.

Nie mam sił do takich wynalazków, do tego rodzaju pomysłów i językowej ekwilibrystyki programistów. Skoro wtyczką jest uruchomienie głównej funkcji programiku, to równie dobrze może trzeba jeszcze wybrać ustawienia ekranu i coś tam zmienić, bo inaczej nie będzie zapisywał trasy.

Dzień zacząłem w Krasnobrodzie, ale niewiele czasu tam spędziłem. Miasta nie mają dla mnie uroku, więc wystarczyło mi przejście kilku ulic – żeby tylko mieć pojęcie o zabudowie. Zobaczyłem cechy miasteczka turystycznego: znaki wskazujące atrakcje turystyczne, liczne lodziarnie, bary, sklepiki i dużo parkingów, w sezonie zapewne płatnych. Ładny jest zalew i okolica, ale Góra Chełm, najwyższe wzgórze miasteczka, jest zaniedbana, bez jakiejkolwiek infrastruktury turystycznej. Spodziewałem się porządnej dróżki na szczyt, paru ławek, ale znalazłem tylko garbatą ścieżkę wśród zarośli i śmieci, oraz rozgrabiony budyneczek wyciągu narciarskiego wyglądającego na nieczynny także w zimie.

 Szarym świtem wszedłem na szczyt, a tam zobaczyłem wschód słońca i wysoki krzyż. Kolejna ukrzyżowana góra. Nie rozumiem pędu chrześcijan do stawiania religijnych symboli w takich miejscach; mają przecież swoje świątynie, mieszkania, mają (prawem kaduka) nawet przydroża, ale mało im tego, jeszcze szczyty gór szpecą tymi budowlami. Postawiony krzyż staje się uświęcony nie tylko wiarą chrześcijan, ale i automatycznym wyrośnięciem ponad prawo, ponieważ po postawieniu (w dowolnym miejscu) jest nie do ruszenia tylko dlatego, że jest krzyżem. Tak być nie powinno. 

 
 Widok ze szczytu jest ładny, widać znaczną część miasta i okoliczne wzgórza. Gdyby jeszcze ławka tam była…

 Vis a vis zalewu jest wzgórze z wieżą widokową i starym kamieniołomem – kolejne miejsce warte poznania. W opisie na tablicy informacyjnej mowa jest o możliwości znalezienia odcisków zwierząt w skałach kamieniołomu – i taki odcisk jest na stopniu schodów prowadzących na wieżę. Oglądałem „skamieniałą muszlę”, to podróbka, ale sympatyczna. 


 

Pojechałem do Majdanu Wielkiego, zaparkowałem i resztę dnia spędziłem na polach powyżej wioski.

Mam nadzieję zapamiętać ten dzień z powodu dwóch grusz rosnących na miedzach. Widziałem je blisko i z dala, albo jeszcze dalej – na linii horyzontu; kiedy jedna schowała się za fałdą pola, pojawiała się druga, a tak sprytnie się zamieniały, że tylko dzięki pochyleniu pnia wiedziałem, iż nie jedną, a dwie oglądam.


 Obrazki ze szlaku.

Jak często bywa, pod lasem brakowało mi drogi, szedłem więc w poprzek, bo wypłowiałych na słońcu polach, po twardych jak kamienie bryłach ziemi. W oddali, na linii horyzontu, widziałem jasną kulę, być może taki radar burzowy, jaki stoi pod szczytem Poręby w Górach Kaczawskich; myśl o moich górach wzbudziła tęsknotę, ale mniej dokuczliwą, niż przed półroczem. Nie wiem, czy się cieszyć tą zmianą, a mówiąc wprost, budzi moją obawę.

Szedłem brzegiem pola z rozrzuconym obornikiem, zanurzony w jego intensywnym zapachu, szedłem brzegiem długiej i wysokiej brzeziny, gdzie widziałem dziwną ambonę zbudowaną z trzech tyczek, schowaną wśród żółtych i zielonych liści prześwietlonych słońcem. 

 Czyż nie ładne są kolory liści tytoniu?

Zatrzymywałem się pod gruszami i szukałem ich owoców, ale jeśli nawet znajdowałem, to w rowie pod miedzą, poronione przez drzewo. Widziałem kilka wyjątkowo intensywnie owocujących krzewów różanych. Przy jednym z nich spotkałem mężczyznę w rękawicach, z pojemnikiem wiszącym na brzuchu. Powiedział, że zbierane owoce suszy, dodaje coś, o czym zapomniałem, i robi z tej mieszanki herbatę. Hmm, może i ja spróbuję? Tak, wiem: na chęciach się skończy, bo tak naprawdę jedyne, co mi się udaje zrealizować, to gapowate szwendanie się po polach.

 Spójrzcie na ten dom. Kiedyś był marzeniem, radością i nadzieją na lepszy czas. Służył długo i ofiarnie, a kiedy zabrakło jego budowniczego, albo, co gorsza, gdy zbudował sobie większy i wygodniejszy dom, ten opustoszał. Może jeszcze służy jako skład rupieci, ale coraz częściej właścicielowi przychodzi myśl o jego rozbiórce. To zwykła kolei losu rzeczy, ale czym dom jest zwykłą rzeczą? Niestety, jest, jeśli nie wiąże nas pamięcią. Domu mojej babci, też drewnianego, nie ma od wielu lat, ale przecież nadal pamiętam ciekawość, z jaką odkrywałem dziwne rzeczy na strychu, pamiętam zapach chleba pieczonego w jego wielkim ceglanym piecu...

Trasa:

Wejście na Górę Chełm pod Krasnobrodem. Poznanie kamieniołomu i wieży widokowej w tym mieście. Trasa ze wsi Majdan Wielki polami za Majdan Mały, powrót częściowo tymi samymi drogami.
































8 komentarzy:

  1. No tak, pejzaże zupełnie inne niż nasze sudeckie. Grusze w tym roku słabo owocowały, za to dzikiej rózy jest tyle, że chyba nigdy jeszcze jej tyle nie było. Ja tez zbieram ją i suszę. Potem mielę w płynku do kawy i mam pyszną herbatkę z witaminą C. Częśc róży po suszeniu lekko przypalam w piekarniku i takie owoce dodaję do butli wraz z jabłkami. Wino jest z tego fantastyczne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też się wydaje, że nie widziałem wcześniej takiej obfitości owoców dzikich róż. Krzewy czerwienią się z daleka. A propos: dzisiaj widziałem też czerwone drzewka trzmieliny. Tutaj i tarnina bardzo obrodziła.
      Są miejsca podobne po pogórzańskich, ale dalekie widoki są odmienne. Nie ma gór jako stożków, mniejszych czy większych, takich jak Kufel lub Blizbor. Wzgórza są bardzo rozciągnięte, zbocza długie, na próżno szuka się góry na horyzoncie, chociaż kilka starych ostańców mających klasyczny „górski” wygląd widziałem.
      Aniu, powoli zadomawiam się na Roztoczu i powiem, że w związku z tym znalazłem sobie nowy powód do zmartwienia: jeśli już Roztocze będzie mi bliskie, to czy nie odsunę się wtedy od Gór Kaczawskich? Jakimi je zobaczę za rok czy dwa? Pierwszy sprawdzian będę miał już wkrótce, gdy niebawem pojadę tam po półrocznej przerwie.
      Wino jabłkowo-różane? Czemu nie…

      Usuń
  2. Z roztoczanskich kamieniołomów znam ten w Józefowie, piękny i potężny, choc ta wieża wydaje mi się jakas znajoma i chyba muszę poszperac w starych zdjęciach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, czy widziałem kamieniołom w Józefowie? Raczej nie, a skoro jest tam ładnie, trzeba mi go poznać. Muszę wrócić raz czy dwa żeby zapamiętać miejsca. Dzisiaj skręciłem w ładną drogę polną, a po kilkuset metrach uświadomiłem sobie, że… już tu byłem na wiosnę.

      Usuń
    2. Kamieniołom w Józefowie koniecznie! zerknij, proszę, tutaj:https://ikroopka.blogspot.com/2012/10/kamienioomy-kamienioomy.html?m=0

      Usuń
    3. Byłem na Twojej stronie.
      Takie miejsca i na mnie robią wrażenie, mimo że widać w nich tak radykalną ingerencję człowieka. Kamieniołom józefowski na pewno poznam, ale dopiero na wiosnę. Pojutrze wyjeżdżam z Lubelszczyzny.
      Kopalnia granitu jest niesamowita. Bloki cięte równiutko jakby były z plasteliny.
      Można się doznać zdumienia, gdy pozna się mechanizmy tworzenia się różnych skał, wszak ich początki sięgają setek milionów lat, czasów, gdy o człowieku chyba nawet Bóg nie myślał jeszcze.
      Nie jestem pewny, wydaje mi się jednak, że na drugim zdjęciu (u Ciebie) widać na drugim planie Majdan Nepryski, a wzgórza za wioską to Góry Halińskie, które dwakroć zwiedzałem.

      Usuń
  3. Trzeba by podpowiedzieć jakiejś organizacji turystycznej, żeby postawili ławeczki w punktach widokowych, tak jak jest w Bieszczadach, Beskidzie czy na Pogórzu; 50 ławek na 50-lecie przewodników beskidzkich w Rzeszowie:-) mamy taką ławeczkę na Kopystańce i na Połoninkach Arłamowskich, przyjemnie jest tak przysiąść. Jest taka wieża widokowa nad Suścem, na Górze Grabowickiej, identyczna jak ta w Krasnobrodzie; wdzięczny to materiał ten wapień roztoczański, ładnie wygląda w murze; zwłaszcza stare domy, obory czy stodoły przyciągają moje oko, zresztą w mojej wiosce ten kamień od wieków był stosowany w budownictwie. Przez Krasnobród tylko przejeżdżaliśmy w ramach roztoczańskich spotkań, więcej chodziliśmy po rezerwacie święty Roch, tam cudne bukowe lasy, ależ musi być tam teraz kolorowo. Parkowaliśmy też pod tym kościołem, skąd szliśmy do kaplicy "na wodzie", tutaj obiecaliśmy sobie, że wrócimy, ale jak dotąd jakoś nie można się zebrać:-) Spodobało mi się, że nazwałeś obornik tak zwyczajnie, że ma zapach; przecież to podstawa upraw na wsi, przynajmniej była:-) bydło, obora, wiosenne wyrzucanie obornika, wywóz na pola, tak to bywało. A teraz w naszej wioseczce nie ma ani jednej krowy:-) Tytoń, dom babci, jakie swojskie, tkliwe, kraj dzieciństwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, dziękuję za tak zaangażowaną wypowiedź.
      Na tej górze nie tylko ławki by się przydały, kosa też. Nie wiem, czy zauważyłaś zarośla na zdjęciach, zwłaszcza drugim w kolejności. Jest tam widoczny mały budyneczek, chyba sterownia maszyn wyciągu. Ktoś się włamał do niej, drzwi są zniszczone. Mario, po jaką cholerę? Co komu z tego przyszło? Obawiam się, że podobnie mogłoby być z ławkami za szczycie. Niestety.
      Wapień i mnie się podoba jako budulec. Nierzadko spotykane kamienne ściany budynków w Sudetach są ciemne, szare. Może i trwalsze od wapieni, ale ich kolor czyni budowlę nieco ponurą i zimną.
      Dla budowli raczej nie wrócę do Krasnobrodu, ale mam inny powód: może uda mi się nawiązać kontakt z kolegą z wojska, o którym wiem, że mieszka w tym miasteczku. Przez dwa lata byliśmy blisko ze sobą, warto byłoby się spotkać.
      Rezerwat Rocha wpisuję na listę miejsc do poznania.
      Gnój w oborze śmierdzi, jeszcze bardziej śmierdzi w chlewie. Założę się, Mario, że wielu młodych nie zna różnicy znaczenia tych słów. Więc śmierdzi, ale rozrzucony na polu traci te najbardziej paskudne nuty odoru. Jego zapach staje się częścią zapachu jesiennych pól.
      Przy tej okazji druga uwaga językowa. Polski „odór” zapożyczony jest z obcych języków, występuje we francuskim i nie tylko. Zdaje się, że oznacza zapach w sensie substancji pobudzającej nasz zmysł węchu, a u nas oznacza paskudny zapach czyli smród, natomiast samo słowo „zapach” w naszym języku to przyjemny aromat, coś, co pachnie ładnie. Nie mamy słowa na określenie czegoś, co działa na nasz nosy, ale bez oceniania walorów, a takie oceny występują w słowach odór i zapach.
      W tej sytuacji czasami trudno dobrać odpowiednie słowo. Użyłam słowa „zapach” bez wartościowania, oceniania ładny czy nie, a po prostu jako odczuwany przez zmysł węchu. Fakt, obornik na polu z perfumami się nie kojarzy, ale i jego zapachu nie nazwałbym odorem.
      Mario, babcię i dzieciństwo spędzone na wsi często wspominam. Kiedy umarła, uświadomiłem sobie, że nigdy jej nie powiedziałem, że ją kocham. Czasami zazdroszczę chrześcijanom ich wiary, bo gdybym ją miał, wierzyłbym w spotkanie z babcią i naprawienie błędu.

      Usuń