291021
Szosa numer 5 z Bolkowa na zachód wiedzie wśród malowniczych wzgórz Pogórza Wałbrzyskiego. Z okazjonalnych przejazdów tamtędy zapamiętałem punkt widokowy przy szosie gdzieś pod Dobromierzem. Może od niego zacząć? – zastanawiałem się oglądając mapę. Zauważyłem podobieństwa w wyszukiwaniu tras wędrówek po tych górach i po Roztoczu: szukam polnych dróg prowadzących otwartymi przestrzeniami, a omijam, o ile mogę, lasy i miejscowości. Nie jest tak, że lasy mi się nie podobają, nie. Chodzi o dal, o tak lubiany widok pól falujących po wzgórzach i wijące się między nimi drogi. Przyznaję natomiast, że miejscowości mało mają dla mnie uroku i ciekawostek, w czym ma swój udział mój uprzykrzony zwyczaj zwracania uwagi na ruiny, a tych jest sporo w sudeckich wioskach, oraz na bałagan w obejściach. Dzisiaj wybór padł na Bronówek, a to z powodu dróg prowadzących otwartymi przestrzeniami w stronę Sadów Dolnych. Możliwość bezpiecznego zaparkowania też nie jest bez znaczenia, zwłaszcza jeśli się ma tak cenny samochód, jak mój. To oczywiście żart, dwudziestodwuletni samochód nie jest cenny, ale dla mnie jest, bo to mój pojazd.
Dzisiaj,
tak jak w niemal wszystkie dni tego pogodnego tygodnia, zachwalane
przez fotografów ranne i wieczorne godziny dnia były wyjątkowo
ładne. Dzień zaczął się pięknym światłem uwydatniającym
jaskrawe, nasycone, czyste kolory jesieni. Później przyblakły,
straciły na czystości, a kształty na wyrazistości, ale na godzinę
przed zachodem spektakl czystych barw wrócił równie ładny jak
rano, chociaż w nieco innych tonacjach i nastroju. Ten krótki czas
początku i końca słonecznego dnia jesieni jest jej wykwitem, w
zimie wspominanym czasami z niedowierzaniem, zawsze z poczuciem
niedosytu i tęsknoty. Umysł oczarowany feerią barw nie przyjmuje
do wiadomości tłumaczeń o zmianach chemicznych w przebarwiających
się liściach ani o innej barwie światła docierającego do nas z
niskiego słońca; wydają się one niewłaściwe aż do
niestosowności. Skoro w kształtach i barwach oraz ich przemianach
dostrzegamy najwspanialsze dzieło sztuki potrafiące dobyć z nas
ukryte na co dzień pokłady wrażliwości, wzbudzić w nas wysokie i
czyste – niczym te barwy – myśli i pragnienia, nie mogą one
być
być rezultatem zwykłych
reakcji
fizycznych czy chemicznych!
Widok
opadłych kolorowych liści klonów, ten wyjątkowy kobierzec
jesieni, budzi w nas zdumienie i smutek, także niezgodę, bo
przecież ten czas nie może się skończyć! Tyle razy udawało się
przeżyć zimę mimo
widoku
nagich
i czarnych
drzew, ale tym razem jest inaczej, w tym roku sił zabraknie…
Ta obawa pojawia się u mnie późną jesienią każdego roku i zawsze jest prawdziwa, mimo że zawsze okazuje się nieprawdą.
Ratuje mnie stopniowość zmian. Za dwa tygodnie, za miesiąc, gdy większość drzew będzie naga, chwytał się będę drobnych resztek z wielkopańskiego październikowego stołu, starając się nie dostrzegać przejawów dokonanych już zmian. Ostatnie liście na brzozie czy spóźniony kwiatek jesienny będą potwierdzeniem upartej myśli: jeszcze nie wszystko za mną, jeszcze jest ładna jesień. Gdy uda się, jak zwykle, przeżyć styczeń, wraz z wyraźnie dłuższymi dniami wróci, jak wraca każdego roku, nadzieja na przeżycie zimy i doczekanie wiosny.
Ale to później (może nigdy, gdy cud wiecznej złotej jesieni się spełni) teraz brzozy są jeszcze bogato wystrojone.
Między
wioskami Bronówek a Pietrzyków, bliżej tej drugiej, stoi murowany
stary młyn. Sama budowla jest ładna, chociaż jej nowa dobudówka
już nie, a stoi na niewielkim wzgórzu będącym dobrym punktem
widokowym. Widziałem wiele dalekich szczytów Gór Suchych, ale
patrzyłem pod słońce, więc nie pochwalę się zdjęciami. Ładne
miejsce, szkoda tylko, że zaśmiecone.
W Pietrzykowie obejrzałem pałac. Duża budowla ma kształt nie tyle pałacu, co starego wielorodzinnego domu, i jeszcze nadaje się do remontu. Szkoda mi sudeckich pałaców. Część z nich jest (lub były) perełkami, ale wiele się rozlatuje, z niektórych zostały tylko co masywniejsze ściany, jak w Rząśniku. Nieliczne miały szczęście trafić na majętnych ludzi chcących je wyremontować.
Minąłem długi, łagodny grzbiet wzniesień i zacząłem zejście do płytkiej a rozległej doliny z Sadami Dolnymi. Tam właśnie zobaczyłem mały wzgórek na długim zboczu większego. Rosną na nim blisko siebie dwa dęby, a obok brzoza płacząca; ze zbocza ma się daleki widok na Porębę w Górach Kaczawskich. Znam podobne wzgórki w moich górach, są bezimienne, bo komu by się chciało nadawać miano takiej miniaturce. Mnie się chce. Nadaję nazwy wszystkim ładnym wzgórkom jakie poznałem, jeśli nie są opisane na mapie. Ten nazwałem Dwa Dęby. Jest tak ładny, że od razu uznałem miejsce za swoje, za jedno z pamiętanych, wspominanych i odwiedzanych. Tego dnia nie wiedziałem, że nim minie tydzień, jeszcze jedno takie wzgórze stanie się moje. Mam więc już swoje miejsca w Górach Wałbrzyskich tak, jak mam w Górach Kaczawskich i na Roztoczu.
Drobny fragment Gór Wałbrzyskich poznałem nim jeszcze dowiedziałem się o Kaczawie. Kiedy dwadzieścia lat temu pisałem swoją pierwszą powieść, akcję umieściłem w Wałbrzychu i na górze Chełmiec. Przez minione lata parę razy odwiedzałem te miejsca, ponieważ odczuwam pewnego rodzaju związek z wymyślonymi postaciami. Dla mnie one na swój sposób istnieją.
Znacie to popularne określenie „czar PRLu”, prawda? Pomyślałem o nim widząc zamknięty ileś lat temu sklep w pawilonie z tamtych lat. Lat mojej młodości, a to znaczy, że na takie „czary” patrzę inaczej niż ludzie młodzi.
Widziałem, jak codziennie w tym tygodniu, budowę drogi ekspresowej.
W ciągu sekundy lub dwóch samochód przejedzie most, kierowca nawet nie zauważy rzeki, a przecież ten most jest efektem tysięcy godzin pracy i ogromnych kosztów. Byle mostek na takiej drodze kosztuje parę milionów, duży kilkadziesiąt, bardzo duży ponad sto. A są jeszcze nasypy, drogi dojazdowe, piętrowe skrzyżowania i estakady, którymi szosa biegnie nad dolinami. Widziałem dwie takie konstrukcje, na pewno nie jedyne na tym trzydziestokilometrowym odcinku drogi z Bolkowa do granicy, a mam w planie przyjrzeć się, na ile to będzie możliwe, najdroższej części tej drogi, mianowicie tunelowi drążonemu pod górami w pobliżu Kamiennej Góry.
Dzisiejsza wędrówka była krótsza niż zwykle. Chodziłem tylko do pory obiadowej, później pojechałem na spotkanie z ludźmi, których lubię i cenię. Do Ani i Darka Kruczkowskich.
Trasa:
Z Bronówka do Pietrzykowa i dalej pod Sady Dolne. Powrót podobną drogą. Dystans 11,5 km.
Bardzo malownicza jest ta okolica, z przyjemnością spaceruję z tobą:) Ja teraz siedzę w Krakowie, łaziłam głównie po cmentarzach; przyznam, że tak jak ty za Sudetami na Roztoczu, tak ja w Sudetach tęsknię za Beskidami. Niestety, nie dałam rady teraz nigdzie wyskoczyć za miasto, może następnym razem?
OdpowiedzUsuńBardzo malownicza, i, zauważ, bardzo podobna do Roztocza. Jedynie na tych zdjęciach, na których widać w oddali góry, jest różnica. Takie właśnie pagórkowate okolice podobają mi się najbardziej. Wczoraj też byłem na Pogórzu Wałbrzyskim, chociaż pogodę miałem typowo listopadową: było chmurno i mglisto. Może w niedzielę będzie ładniej?…
UsuńMy chyba tacy jesteśmy, że tęsknimy do tego, co akurat jest daleko.
"My chyba tacy jesteśmy, że tęsknimy do tego, co akurat jest daleko" - oj, masz sporo racji 😉
Usuń