230122
Pogodę miałem… zimową. Niebo było chmurne, śnieg sięgał kostek (miejscami sporo wyżej) i jeszcze była mgła, ale za to naprawdę niewielka mżawka nie zdołała przemoczyć mojej wiatrówki, a zmoczone okulary po prostu zsunąłem na koniec nosa i już.
Z konieczności, nie z wyboru, jestem zimowym wędrowcem. Po tak wielu wyjazdach w szare dni pod szarym niebem, słoneczny dzień wydaje się sennym marzeniem, w które trudno nam uwierzyć, by nie przeżyć rozczarowania po obudzeniu. Jechałem wiedząc o czekającym mnie chmurnym niebie, i taką aurę przyjmowałem jako oczywistość, mgła nie była oczekiwana.
Jesienią przechodziłem przez Jaczków, wioskę na Pogórzu Wałbrzyskim, idąc w stronę budowanej drogi S3. Widząc wtedy urozmaicony krajobraz z wieloma widokowymi wzgórzami, obiecałem sobie powrót. Dzisiaj poznałem bardzo ładne miejsca, na pewno część z nich z czasem zyska elitarne miano „moich miejsc”, ale i kilka innych, niepoznanych jeszcze, dalekich, a przez to jeszcze ładniejszych. Wrócę i mam nadzieję wracać. Może Aura daruje sobie mgłę i pozwoli zobaczyć dal z miejsc potencjalnie moich…
Zimowe pogórzańskie krajobrazy mają urok trudny do nazwania. Wiadomo, co się nam podoba w letni słoneczny dzień, na łące pełnej kwiatów i motyli, ale co się ma podobać na tej łące, gdy uschnięte szare badyle wystają spod śniegu, drzewa są czarne, a niebo bure? Senny spokój przyrody? Silniejsze niż w lecie uświadomienie sobie niezmienności cyklu przemian pór roku? A może po prostu surowa uroda tego niemal monochromatycznego krajobrazu?
Właśnie skończyłem porządkowanie zdjęć; patrząc na nie, poczułem… tęsknotę za włóczęgą. Więc może pragnienie wędrowania wypięknia mi górskie zimowe krajobrazy.
Czasami myślę, że ten krajobraz jest wzgardzany i dlatego smutny, a ja powinienem go docenić, bo nikt inny tego nie zrobi. Wiem, że to nieprawda, smutek jednak czuję. Tych górek, zimowego krajobrazu, nie mój.
Szedłem moim sposobem: nie trzymając się szlaków, a często i dróg, kierunek wybierając według cech krajobrazu, ale też korzystając ze zdjęć satelitarnych Googli. Czasami i one zawodzą, bo wiele z nich ma nawet 10 lat, ale nadal są dokładniejsze od najlepszych map. Dzisiaj zdarzyło mi się nie być pewnym kierunku marszu w lesie. GPS nanosi na zdjęcia Googli kropkę jako miejsce lokalizacji, ale nie informuje (tak jest w moim telefonie) o kierunku marszu. Sposób na ten brak jest prosty: wystarczy zmienić skalę tak, żeby po kilku krokach było widać przemieszczenie się kropki.
* * *
Po kilku krokach… Fakt ten nieodmiennie mnie fascynuje. Dlaczego?
Telefon ustala miejsce na podstawie opóźnień w docieraniu do odbiornika GPS (zainstalowanego w telefonie) sygnałów z satelitów krążących po ściśle określonych orbitach. Tym sygnałem jest fala radiowa biegnąca z szybkością trzystu tysięcy kilometrów na sekundę, zatem pokonanie dystansu kilometra zajmuje jej jedną trzystutysięczną część sekundy, a jednego metra jedną trzystumilionową. Zwykły, „cywilny”, GPS ustala miejsce z dokładnością do kilku metrów, a to znaczy, że system zbudowany przez ludzi i zamknięty w małym czipie rozpoznaje zmiany czasu wynoszące około jednej stumilionowej części sekundy! Warto to sobie czasami uświadomić, gdy włączamy GPS.
* * *
Już pisałem o tym, ale tutaj wypada mi napisać raz jeszcze: nie można polegać wyłącznie na urządzeniach elektronicznych. W każdym miejscu trasy trzeba zadbać o orientację w przestrzeni; starać się wiedzieć, w którą stronę iść, by dojść do samochodu. Trzeba się rozglądać i zapamiętywać okolicę.
Owszem, mój telefon jest intensywnie użytkowany na szlaku, bo nie dość, że ma włączony GPS, to działa energożerny program rejestrujący trasę, nadto robię zdjęcia, zaglądam do Googli, a bywa, że trafi się rozmowa lub sms. Czy jednak normalne jest rozładowanie się baterii po dwóch godzinach, przy temperaturze raptem -1? Szedłem (jak na każdej wędrówce) z dyndającym się przewodem do zewnętrznej baterii, na który trzeba uważać by nie zaczepić o coś. W pełni naładowana bateria wystarczyła na parę godzin i znowu był dyndający kabelek. Tak, dwa razy w ciągu dziewięciogodzinnej włóczęgi ładowałem telefon.
A producenci telefonów skutecznie nas przekonują, że właśnie tego chcemy, żadnego innego rozwiązania tylko power banków chcemy i kabelków!
* * *
Łagodnym żlebem szedłem ku przełęczy, oczywiście bezdrożem. Na jej siodle skręciłem w prawo, a po kilkunastu krokach zatrzymałem się i rozejrzałem. Często tak robię na szlaku. Czasami nawet zagapiam się, chociaż gdyby ktoś mnie zapytał, co zobaczyłem ciekawego, miałbym kłopot z odpowiedzią. Po prostu patrzę. Za sobą, w odległości może kilometra, zobaczyłem wzgórek. Widziałem ich dzisiaj kilka, niektóre widać na zdjęciach. Są one niewielkimi wypiętrzeniami, niekoniecznie szczytowymi, prawie zawsze ozdobione kępą drzew albo chociaż jednym – jak na tym wzgórku, a wszystkie mają dla mnie szczególny urok. Nierzadko zbaczam z drogi by wejść na nie, rozpoznać drzewa, posiedzieć chwilę pod nimi. Kształt wzgórka widzianego w oddali wydał się znajomy. Kiedy spojrzałem na zamgloną linię lasu, wiedziałem: to mój wzgórek. Ten, na którym siedziałem po zejściu z Trójgarbu w październiku, w zupełnie odmiennej scenerii. W głębi wznosiła się ta potrójna góra, dzisiaj zasłonięta mgłą.
Na zdjęciu widać odkryty dzisiaj inny wzgórek z brzozą, a w głębi daje się zauważyć brzozę na moim wzgórku.
Pisze się „brud”, ale jeśli w pewnych okolicznościach napiszemy „bród”, też będzie dobrze :-)
Zwraca
uwagę kolor traw. Płowy, beżowy? Mam kłopoty z nazywaniem
kolorów, ale bez względu na miano, jest ładny, szczególnie na tle
śniegu.
Kręciłem się w pobliżu podmokłego strumienia. Mokradła cechuje nienazwany, trudny do wyjaśnienia, magnetyzm. Czasami sam sobie się dziwię, bo mimo błota, chaszczy, poczucia smutku z zimie, rozkładu jesienią, a w lecie chmar komarów, takie miejsca skutecznie mnie przyciągają.
Ile zrobiono prac w ostatnie dwa miesiące na odkrywkowej budowie tunelu? Niewiele, chociaż różnicę widać. Budowniczych czeka jeszcze kilka miesięcy pracy przy samym betonowaniu, później zasypywanie odkrywki i mnóstwo prac wykończeniowych. Finał na koniec roku? Może samego tunelu, raczej nie całej drogi. Bliżej wioski widziałem na łąkach mnóstwo bel siana. Setki, dosłownie setki, z których każda waży około dwieście kilo. Leżą nikomu niepotrzebne, czernieją i gniją. Kiedyś widziałem piec centralnego opalany takimi belami. Nie nadaje się do domu, ale jako przemysłowy owszem. Paliwo byłoby po kosztach transportu. Może teraz, w związku z wariackimi podwyżkami cen gazu, zaczną znikać te szpecące kupy. Ach, tak!: emisja CO2. To może kompost? Tysiące ton substancji organicznej zebranej przy użyciu paliw kopalnych się marnuje. Nie powinno tak być. Bliskie pole kończy się ostrą linią bieli, ponad nią jest zamglona dal. Tak wyraźna granica między dalekim i bliskim krajobrazem zwraca uwagę, ponieważ dzieli jedną przecież przestrzeń.
Długie, ciągnące się aż po zamglony las, łąki były ogrodzone drutami kolczastymi na kilku wysokościach. Mając obawy o całość… spodni, nie ryzykowałem przejścia górą. Znalazłem obniżenie terenu i przeczołgałem się spodem – pierwszy raz w życiu, co dla mnie warte jest podkreślenia. Dobrze, że był śnieg, a nie rozmiękła ziemia. Pod lasem zobaczyłem dwie brzozy i wierzbę iwę. Zwykłe drzewa i takiż widok, ale w tamtej chwili wydały mi się piękne. Do zmierzchu brakowało półtorej godziny, uznałem więc, że pod tymi drzewami zrobię ostatnią przerwę. Wypiję resztki herbaty i trzeba mi będzie wracać.
Trasa
Z Jaczowa poszedłem na północ, w stronę budowy S3 i dalej do Gostkowa. Następnie szerokim łukiem, idąc wzgórzami, przeciąłem dolinę z Jaczkowem i wszedłem na Młynarkę. Wracałem nie najkrótszą drogą, polami i łąkami aż po zamglone lasy. Czternasty dzień w Górach Wałbrzyskich. Przeszedłem 17 kilometrów, czyli niewiele więcej niż tydzień temu, ale ani w trakcie marszu, ani nazajutrz, nie miałem objawów przeforsowania nóg, a to znaczy, że wracam do formy po chorobie.