030122
Po
siedemnastu dniach spędzonych samotnie w pokoju, po wigilii nad
konserwą rybną, chciałem już tylko wrócić do pracy. Chciałem,
żeby coś się działo, żeby mieć wypełniony dzień. Krzątaniną
codzienną nadać czasowi jeśli nie sensu, to chociaż poczucia
normalności.
Może dlatego nie protestowałem zbytnio, gdy usłyszałem, że mam na dwa tygodnie jechać do Krakowa.
Więc zapełniłem rzeczami rozliczne kieszenie torby, opróżniłem lodówkę i kosz na śmieci, zgasiłem światło i pojechałem.
Krakowski pokój okazał się ładniejszy niż się spodziewałem: jest w niestarym kontenerze i ma swoją łazienkę, ale mimo czystych i jasnych ścian już czuć w nim aurę taniego hotelu. Na dokładkę stoi blisko ruchliwej ulicy, a że ściany są blaszane, cały czas słyszę głośny szum przejeżdżających samochodów.
Rzadko się zdarza na takich wyjazdach bym rozpakowywał torby. Zwykle stoją na podłodze w kącie, a ja nachylam się nad nimi szukając potrzebnego mi drobiazgu. Kiedyś doszedłem do wniosku, że w ten sposób podświadomie chcę podkreślić tymczasowość mieszkania tutaj – jakby rozpakowanie toreb miało wpływ na przedłużenie tego kolejnego wygnania. Możliwe też, że zwyczajnie mi się nie chce rozpakowywać.
Powiedzieć o moich torbach, że są wiernymi towarzyszkami moich włóczęg, byłoby okazaniem im swojej przychylności, pozytywnego związku emocjonalnego, więc tak nie powiem, ponieważ już dawno stały się one symbolem negatywnym. Kojarzą się z niekończącym się pakowaniem swoich rzeczy i ich ponownym upychaniem po szufladach, z wyjazdami, mieszkaniem w ciasnych barakowozach czy rozlatujących się kampingach, pracą w coraz to nowych miejscach. Te torby są materialnym zobrazowaniem powiedzenia o życiu na walizkach.
Nie lubię ich, mimo że służą mi wiernie wiele lat.
O pracy.
W noc sylwestrową oczywiście mieliśmy czynne. Wiele osób przyszło przed północą, chcąc na kole widokowym przywitać nowy rok. Kiedy trzy minuty przed północą zgodnie z wymogami wyłączyliśmy komputer (by włączyć go zaraz po północy), przyszła spóźniona para. Nie pomagało tłumaczenie o niemożności sprzedaży biletu w tej chwili. W końcu usłyszałem słowa, które zrobiły na mnie silnie negatywne wrażenie:
– Moja dziewczyna ma takie marzenie.
Odebrałem je jako szantaż emocjonalny. Z klientami zwykle się nie dyskutuje, a wypadało powiedzieć temu chłopakowi, że w takim razie zlekceważył marzenia swojej wybranki, przychodząc do kasy tuż przed północą, ale nie powiedziałem i nie o tym chciałem napisać. W powiedzeniu o marzeniu, słyszanym w podobnych okolicznościach już parę razy, jest jedna z wielu zmian możliwych do zaobserwowania w ostatnich latach. Jest w tych słowach oczekiwanie wyjątkowości traktowania. W dawnych czasach można było usłyszeć w podobnych okolicznościach słowa „wiesz pan kto ja jestem?”, teraz o marzeniu. Wtedy wyjątkowe przywileje należały się z racji stanowiska, teraz z powodu marzeń. Wtedy było straszenie, teraz emocjonalne terroryzowanie. Doprawdy, nie wiem, co gorsze.
Jak się skończyło? W typowy sposób: ich odejściem po niewybrednym wyrażeniu swoich emocji przez chłopaka. Pod tym względem nie nastąpiły żadne zmiany w minionych dziesięcioleciach.
Jeśli już piszę o zmianach, wspomnę krótką wymianę zdań z ojcem kilkuletniego chłopca.
– Proszę zabrać stamtąd dziecko. Nie można tam chodzić.
– Ale moje dziecko chce tam chodzić.
– Proszę zabrać dziecko i je pilnować!
– Opiszę w internecie pana zachowanie.
Czy potrzebny jest tutaj komentarz?…
Mimo tak wielu lat pracy przy urządzeniach, robi na mnie wrażenie możliwość uruchomienia stutonowego koła dotykiem palca. Można zażądać zatrzymania się koła wcześniej wskazując, które gondole mają być zatrzymane na peronie. Pojawia się wtedy napis, jedno słowo: „przestaję”. W innym miejscu jest licznik pokazujący, ile razy koło zostało uruchomione po zatrzymaniu. Opisem też jest jedno słowo: „napędowy”. Tak oto odchodzimy od języka mogącego precyzyjnie i jasno opisać rzeczywistość, zastępując go kulfonami słownymi, których znaczenia trzeba się domyśleć.
Wszystkiego dobrego na początek. Dobrze, że już zdrowie powróciło. Cytując rozmowę z "rodzicem" - przypomniałam sobie reakcję rodzica na moją uwagę. Idąc wzdłuż Małego Stawu do Samotni - zauważyłam kilkuletnią dziewuszkę po drugiej stronie poręczy. Grzecznie odezwałam się do niej "czy wie, że prawdziwi turyści nie robią tego, bo można wpaść do stawu". Na to odezwał się rodzic - "a my nie jesteśmy prawdziwymi turystami i robimy co chcemy". Zatkało mnie i już nic nie odpowiedziałam.
OdpowiedzUsuńLata płyną a ludzkie mniemanie o sobie i coraz większa roszczeniowa postawa nie zmienia się.
Raz jeszcze życzę spełniania marzeń, może niekoniecznie związanych z przebywaniem w pracy. Obyś mógł jak najwięcej wędrować po ulubionych miejscach.
Dziękuję, Aleksandro. Życzę nieugaszonego pragnienia kontaktów z naturą i wielu fascynacji jej pięknem.
UsuńWłaśnie! W dobrej intencji człowiek coś powie, a później żałuje, że otworzył usta. Za często jest w nas (bo i we mnie) apriorycznie negatywne nastawienie do drugiego człowieka. Tłumaczę się wieloletnimi niedobrymi doświadczeniami, o które nie jest trudno w tej pracy, ale nie wiem, czy zawsze mogę się nimi usprawiedliwiać.
Z powodu choroby i pracy w Krakowie parę niedziel mi uciekło, ale do wiosny jeszcze nie raz pojadę w Sudety. Mam parę pomysłów na wędrówki po Górach Wałbrzyskich.
A ja myślałam, że Ty już na emeryturze.
OdpowiedzUsuńCiekawie opisałeś Twoją pracę, pewnie masz masz takich anegdotek tysiące. Niezwykłe to miejsce , podziwiam Twoją wytrwałość.
Bardzo trafna uwaga na temat Nowego Roku i nowego roku, piszemy to bez zastanowienia się, a to jednak różnica.
Wiec niech Ci się szczęści w nowym roku...hrehrehre..jakoś tak ten nowy rok z malej litery dziwnie mi wygląda.
Zgodziłem się na pracę do wiosny, w sumie pięć miesięcy, a w Krakowie tylko na dwa tygodnie. W kwietniu wrócę na Roztocze. Tęsknię za tamtymi pagórkami, wspominam najładniejsze miejsca i układam plany wędrówek, ale wcześniej jeszcze trochę poszwendam się po Sudetach.
UsuńTakich historyjek pamiętam dużo, owszem, ale większości nie wspominam dobrze. Z dziwnych, zaskakujących, jedną opiszę. Tutaj zdarza się klientom wyrzucać bilety zaraz po odejściu od kasy. Naprawdę! Któregoś razu poprosiłem klientów mających wsiadać do gondoli o bilety i usłyszałem radosne, wypowiedziane z uśmiechem „a ja wyrzuciłem!”. To proszę odszukać – powiedziałem. Warto było sfotografować minę tego człowieka grzebiącego w śmietniku.
Masz rację, „nowy rok” tak pisany wygląda dziwnie. Cóż, mamy zwyczaj nadużywania wielkich liter.
Dziękuję za życzenie, Grażyno. Zdrowia życzę i wielu miłych dni!
No i dlatego ja zawsze i każdemu, Tobie też, życzę samego dobrego i najlepszego w 2022 roku. Całym 😊
OdpowiedzUsuńDziękuję, Ikroopko. Będzie dobry. Niech będzie dobry i dla Ciebie.
UsuńNiech 😊
UsuńDobrze, ze już wyzdrowiałeś, nawet nie ptorafię sobie wyobrazić tej pustki świątecznej w byle jakim pokoju.
OdpowiedzUsuńA pisownia życzeń i ten nieszczęsny Nowy Rok, nieodmiennie mnie bawi.
Aniu, przyznam, że i ja kiedyś tak pisałem. Więcej o naszym języku dowiedziałem się będąc już dorosłym, niż szkole.
UsuńNie liczyłem wigilii spędzonych samotnie, było ich… może cztery? Ostatnia siedem lat temu, we Francji, gdzie byłem z młynem. Tyle że wtedy pomogła mi praca: niewiele miałem czasu wolnego, nie było kiedy poczuć pustki. W ostatnią wigilię miałem za sobą już ponad tydzień siedzenia w pokoju. Te dni dały mi w kość wyjątkowo mocno.
- Pan nie wie kim ja jestem! (z akcentem na "ja")
OdpowiedzUsuńTakie słowa rzucił w moją stronę facet, który bezczelnie wtargnął do pomieszczenia komputerowego, a ja go z niego wyprosiłem.
Ab ovo.
W dzisiejszych czasach, na każdym biurku, w jakimkolwiek urzędzie stoi komputer. A ja pamiętam czasy, gdy w księgowości, podstawowym narzędziem pracy były liczydła z drewnianymi gałkami. Następnie weszły "kręciołki", a później kalkulatory. Teraz bez komputera ani rusz.
W mojej karierze zawodowej nastąpił moment, gdy z pracy "ręcznej księgowości" trzeba było przejść na księgowość komputerową.
Wielkie pudła i niewielkie (a cholernie ciężkie) monitory znajdowały się w oddzielnym pomieszczeniu, do którego wtargnął wspomniany facet.
- Przepraszam, ale Pan nie może tu wchodzić - powiedziałem do niego.
- Pan nie wie kim ja jestem - odpowiedział.
- Nie wiem, kim Pan jest gdzieś tam, ale tu ja zarządzam i teraz powinien Pan wykonać moje polecenia.
Tak wyglądało to w skrócie. Dyskusja trochę trwała, ale warto było zobaczyć minę "Bardzo Ważnej Osoby", która była "niczem przed moim obliczem".
Jeszcze trochę zdążyłem zobaczyć ręczne „paciorkowe” liczydła, jeszcze pamiętam niesamowitą szybkość, z jaką panie liczyły na tym „komputerze”. Przy nich kręciołki, czyli mechaniczne urządzenia liczące, bo pewnie o nich napisałeś, wydawały się wielkim skokiem, skoro umożliwiały wykonywania obliczeń znacznie bardziej skomplikowanych i szybciej. No i w końcu komputery – coraz mniejsze i coraz szybsze. Odnoszę wrażenie zależności odwrotnie proporcjonalnej między zdolnością myślenia ludzi a szybkością i uniwersalnością ich maszyn liczących.
UsuńCzy zgodzisz się ze mną?
Kiedyś takie bubek udający VIPa powiedział mi, że właśnie straciłem pracę, bo on tak przed chwilą postanowił. Cóż, tacy ludzie byli, są i pewnie będą.
Do tekstu powinienem dopisać uzupełnienie o zachowaniu moich kolegów w pracy. To Ukraińce, a im nader trudno jest wytłumaczyć zasadność pewnych zasad. Dlaczego, na przykład, mają dziękować klientom lub wyjmować ręce z kieszeni, gdy z kimś rozmawiają, a zwłaszcza z kobietą.
Męczy mnie to bardzo, bo chciałbym, żeby dobrze obsługiwani klienci dobrze się zachowywali.
Nie tylko Ukraińcy nie wyjmują rąk z kieszeń w spodniach. Przyjrzyj się naszej męskiej młodzieży.
UsuńJa mam wrażenie, że oni w czasie rozmowy z dziewczynami, "grają w kieszonkowego bilarda"
Tak, ale częściej to widać u naszych braci ze wschodu.
UsuńGdybyś zobaczył naszych młodych na karuzeli! Paniska z wymagań, fornale z zachowań. Oczywiście nie wszyscy, ale oni nadają ton.