Strony

niedziela, 13 lutego 2022

Ludzie a Ziemia

100222

Mam „zielone” przekonania, a więc uznaję dbałość o Ziemię za sprawę najwyższej rangi, chociaż nie należę do żadnego stowarzyszenia, z żadnym nie sympatyzuję, ani też nie zaglądam na strony czy kanały o tej tematyce. Do zdecydowanej większości swoich poglądów doszedłem sam, drogą przemyśleń i nabywania wiedzy z książek popularnonaukowych; ta prawidłowość dotyczy także poglądów na temat ekologii. Można powiedzieć o mnie, że jestem samoukiem. Ostatnio chodzą mi po głowie myśli na pewno nie odkrywcze, ale moje, nie przyjmowane od kogoś.

Chodzi o ludzi i ludzką gospodarkę.

Cały nasz przemysł bazuje na surowcach nieodnawialnych, to znaczy takich, których nie przybywa, a tylko ubywa. Niektórych jest dużo, wystarczy ich na wieki, innych jest niewiele i wyczerpanie zasobów możliwe jest w najbliższych dziesięcioleciach. Energię pozyskujemy głównie z tych nieodnawialnych surowców, z węgla, ropy i gazu. Ropę naftową zużywamy w ogromnych ilościach nie tylko do produkcji paliwa do samochodów, ale i w przemyśle chemicznym. Niektórzy nie zdają sobie sprawy w ilości produktów codziennego użytku wykonywanych z ropy naftowej. Nie tylko typowy plastik, a więc nieszczęsne, wszechobecne folie, torby i butelki, ale i obudowy smartfonów, oprawki okularów, pudełka na drobiazgi, leki, niemal cały wózek dla dziecka, spory kawałek samochodu, ale i wiele naszych ubrań, od skarpetek poczynając, poprzez buty na kurtkach kończąc. Potrafimy przekształcać węglowodory, ale produkować ich na masową skalę nie potrafimy. Żeby zrobić zabawkę dla dziecka, opony do samochodu, asfalt na drogę i mazut do silników okrętowych, potrzebujemy ropy naftowej.

Wytwarzamy ogromne ilości gazów, pyłów, płynów i najróżniejszych śmieci zanieczyszczających atmosferę, ziemie i wody. To prawdy powszechnie znane, więc na ich pobieżnym wyliczeniu zakończę wstęp i przejdę do nakreślenia zakresu koniecznych zmian, a zacznę od łatwiejszych, mianowicie technicznych.

Energię elektryczną, której produkcja odpowiada na niemałą część zanieczyszczeń i zużycia surowców, produkować można z energii atomów. To wiadomo, wszak od lat działają elektrownie atomowe, ale mimo że są czystsze od węglowych, mają swoje wady: są nimi prace górnicze przy wydobyciu rud uranowych, kłopotliwe procesy jej wzbogacania, oraz wysoce szkodliwe, bo promieniotwórcze, odpady. Fakt, jest ich niewiele, ale wymagają kosztownego przechowywania przez nieokreślony czas. Może kiedyś nabędziemy umiejętności ich utylizacji. Wad tych nie mają reaktory termojądrowe. W nich też energię uzyskujemy z atomów, ale nie poprzez rozbijanie jąder ciężkich atomów, jak uran czy pluton, a z połączenia najlżejszych jąder, czyli wodorowych. Paliwo uzyskuje się z wody, więc jest go niemal nieograniczona ilość, a odpadów promieniotwórczych nie ma. Rewelacja. Tylko że takich reaktorów też nie ma. Od lat buduje się urządzenia badawcze; efekty są stopniowo coraz bardziej obiecujące, ale nadal nie potrafimy efektywnie, w sposób ciągły, dokonywać łączeń jąder wodoru. Dodam tutaj, że proces ten nazywa się fuzją termojądrową i jest identyczny do reakcji zachodzących wewnątrz gwiazd. Dzięki niej wszystkie gwiazdy, a więc i nasze Słońce, świecą. Problem jest w stworzeniu i długotrwałym utrzymaniu odpowiednich warunków: potrzebna jest temperatura wynosząca dziesiątki milionów stopni dla pokonania siły, z jaką jądra odpychają się od siebie, niechętne połączeniu. Jednak kiedyś zbudowana zostanie pierwsza elektrownia bazująca na procesie fuzji, później powstaną następne, aż w końcu wygaszony zostanie ostatni kocioł na węgiel czy gaz. Ta przemiana wydaje mi się najłatwiejsza, mimo ogromnych trudności technicznych i kosztów, jednak zajmie być może dziesięciolecia, a czas nagli.

O silnikach spalinowych już pisałem. Są bardzo skomplikowane (a zatem drogie i z dużym śladem węglowym) i nie dość, że spalają surowiec nieodnawialny, to jeszcze emitują szkodliwe gazy i pyły. Elektryczne nie mają tych wad. Samochód z prawidłowo wykonanym i eksploatowanym silnikiem indukcyjnym może przejechać miliony kilometrów, a rur wydechowych nie ma. Tyle że nie potrafimy budować baterii o odpowiednio dużych pojemnościach i jednocześnie małych oraz bez użycia rzadkich metali. Obecnie produkowane wystarczają na przejechanie paruset kilometrów bez ładowania, ich żywotności sporo brakuje do tych milionowych przebiegów, są wątpliwości co do efektywności procesów utylizacji, a do produkcji używany jest lit, którego jest mało. Jednak dopiero od czasu sukcesu samochodów Tesli, czyli od około dziesięciu lat, intensywnie pracuje się nad nowymi akumulatorami. Wieści są obiecujące, chociaż potrzebny jest czas na badania i uruchomienie masowej produkcji.

Gorzej z przebudową całego przemysłu i zasad jego funkcjonowania.

Problem tkwi w nastawieniu na zysk. Problem tym większy, że właśnie zysk jest motorem napędowym postępu technologicznego koniecznego do zmniejszenia zanieczyszczania Ziemi. Co się dzieje, gdy ludzie nie mogą się bogacić, pokazał Związek Radziecki, nadal pokazuje Kuba. Jednak ten sam zysk nakazuje produkować dużo i byle jak. Produkt ma się szybko zepsuć, a jego naprawa nie może być opłacalna. Służą temu wyrafinowane metody badawcze i produkcyjne, wspierane przez zespoły znawców ludzkiej psychiki. Mamy kupować, zużywać, kupować – i tak bez końca.

Aby prawdziwie dbać o naszą Ziemię, należy wytwarzać produkty trwałe, ale takie będą droższe i znajdą mniej nabywców, co zmusi firmy do zmniejszenia produkcji. Dobrze, o to chodzi, chciałoby się krzyknąć, ale jest druga strona tego medalu: to redukcja zatrudnienia. Ponieważ zmiana musiałaby dotyczyć bardzo dużej ilości firm, zwolnienia mogłyby być masowe i spowodować recesję. Nasza gospodarka nie znosi spadku wytwórczości i zatrudnienia. Takie zjawiska powodują panikę na rynku i w efekcie następne redukcje, czyli mają wbudowane sprzężenie dodatnie. Musi być wzrost, wtedy jest dobrze, ale dokąd ma trwać wzrost produkcji i usług? Gdzie i jaki kres?

Dochodzę tutaj do zmian najtrudniejszych, zmian nas samych.

Można by powiedzieć, że wymuszenie zmniejszenia produkcji jest łatwe, wszak wystarczy zmniejszyć popyt, ale to jest właśnie zmiana najtrudniejsza, a przy tym bliższa psychologii i socjologii niż ekologii.

Zmniejszenie popytu, czyli naszej konsumpcji, to nie tylko racjonalne wykorzystywanie zakupionej żywności, a marnujemy wielkie jej ilości, nie tylko rezygnacja z kupowania bez zastanowienia niepotrzebnych ale błyszczących gadżetów, to także użytkowanie posiadanych dóbr póki do użycia się nadają, a my wymieniamy ubrania, meble, samochody, telewizory, właściwie wszystkie produkty, częstokroć tylko dlatego, że się nam znudziły.

Potrzebne jest oszczędzanie na zakupach, które w istocie trudno odróżnić od zachowań wymuszonych biedą.

Mało tego! Potrzebne są zwyczaje ekologiczne na co dzień, nieznane jeszcze niedawno, a i teraz przez wielu niepraktykowane. To swoiste oszczędzanie. Nietypowe, bo nie tyle pieniądze się oszczędza, co produkty, a zatem surowce i Ziemię.

Do sklepu chodzić z torbą; dwóch kupionych cebul nie wkładać do woreczka; unikać zakupu napojów w szklanych opakowaniach jeśli nie są zwrotne, ograniczać zakup produktów w butelkach plastikowych i plastiku ogólnie. Ograniczyć do minimum używanie ręczników papierowych, nie włączać pralki dla paru małych ciuszków, otwierać kran z wodą tylko wtedy, gdy jej używamy. To oczywiście przykłady, a sposobów ograniczenia naszej konsumpcji i wytwarzania śmieci jest mnóstwo. Jestem, nota bene, za znacznym opodatkowaniem wszelkich butelek i innych opakowań nie ulegających szybkiemu rozkładowi, ponieważ są zbyt tanie, i w rezultacie mało komu opłaca się używać je ponownie lub poddawać recyklingowi; całe wpływy z tego podatku powinny być przeznaczone na ulgi dla firm zagospodarowujących odpady.

Wiele z tych sposobów praktykuję, chociaż powinienem więcej, co oznacza, że są wyraźne skazy na mojej zieloności. W końcu będąc na emeryturze wróciłem do pracy, ponieważ chcę mieć nowszy samochód. Nie kupowałbym go, ale mój opel ma już 22 lata i się po prostu sypie. Chcę tylko powiedzieć, że oszczędzanie „ekologiczne” nie jest uciążliwe, jeśli jest praktykowane świadomie, a nawet sprawia przyjemność.

Wielu ludzi nie chce oszczędzać. Mówią, że harują po to, by mieszkać w ładnie i modnie urządzonym mieszkaniu, jeździć niestarym samochodem, mieć nowego smartfona i często wymieniać zawartość szaf, bo ich stać. Chcą, by inni wiedzieli o tym.

Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Ziemi nie stać na takie zachowania. Jest nas za dużo i za bardzo eksploatujemy naszą planetę. Winne jest nasze rozpasanie konsumpcyjne, podsycane wszechobecnymi reklamami (byłbym za ich opodatkowaniem na rzecz ekologii), mała wiedza o potrzebie ochrony Ziemi, oraz cechy naszych umysłów. My nie dostrzegamy zagrożeń odległych o lata. Przestraszymy się bliskiego gromu z nieba, daleki nie robi na nas wrażenia. Trudno nam pojąć ogrom powiązań w planetarnym ekosystemie oraz rozliczne skutki naszych ingerencji, a na dokładkę często podważamy ustalenia naukowców, jak więc przekonać Kowalskiego i Smitha do niewymieniania samochodu w tym roku, skoro maszyna nie jest stara, mimo że stać ich na zmianę.

Winien jest nasz brak wyobraźni i zwykły prymitywizm. Brane bez wyraźnej potrzeby woreczki w sklepie? Przecież są darmowe! Butelka wyrzucona w lesie? Była pusta i tylko jedna, więc nie przesadzaj, brachu.

Szczerze mówiąc, nie wierzę w przemianę ludzi. My chcemy mieć i to mieć coraz więcej. Uważamy, że nam się należy to i tamto, należy coraz więcej.

Jedyne, co może nas zmienić, to katastrofa na skalę globu, na przykład, albo ceny rosnące o tysiące procent. Jest tutaj podobieństwo do mechanizmów działających w przyrodzie: nic nie powstrzyma wzrostu liczebności gatunku, jeśli nie ogranicza go brak żywności ani naturalni wrogowie. Dopiero katastrofalny głód lub radykalna zmiana środowiskowa przywraca liczebność do odpowiedniego poziomu, co w istocie oznacza hekatombę ofiar.

Podobnie może być z nami. Skoro nie przyjmujemy przestróg, przyjmiemy, być może, srogą i bolesną nauczkę.

PS

Często widzę na ulicach plakaty informujące o podatku klimatycznym wynoszącym 60% kosztów produkcji energii elektrycznej. Jest to prawda i jednocześnie świadoma manipulacja.

Na kwoty płacone za prąd składają się trzy główne a różne czynniki: pierwsza część kosztów, to elektrownie, druga, to wielkie linie przesyłowe i centra jej rozdzielania, to praca potocznej „elektrowni”, czyli firm, które doprowadzają prąd do mieszkań, zakładają liczniki i pobierają opłaty, a trzecia część to polskie podatki. Produkcja, przesyłanie i dystrybucja detaliczna, podatki – trzy etapy, z których każdy kosztuje około trzecią część naszych rachunków. Skoro w procesie produkcji energii opłaty wynoszą 60%, a te są trzecią częścią całości kosztów, to znaczy, że w cenie detalicznej wynoszą one 20%.

Akcja (de)informacyjna o kosztach jest elementem szerszej akcji zniechęcania nas do Unii.

Dopisek późniejszy: ten sześćdziesięcioprocentowy podatek pozostaje w kasie państwa, nie jest przesyłany do Brukseli, i z założenia miał służyć od finansowania rozwoju czystej energetyki, a służy, jak podejrzewam, do łatania dziur w budżecie.

PS2

Byłem dzisiaj w Górach Wałbrzyskich. Trójgarb, jedną z pokaźnych góry tego pasma, widziałem niemal cały dzień. Jest i na tym zdjęciu. Przyjrzyjcie się, co widać w lewym dolnym rogu zdjęcia. W pobliżu nie ma wioski, najbliższą jest ta widoczna w dolinie. Ktoś musiał specjalnie przejechać parę kilometrów polną drogą.

Ziemia zasypywana jest śmieciami przez śmieci.

4 komentarze:

  1. Doskonale opisałeś sprawy związane z problemami związanymi z naszym, ludzkim gospodarowaniem Ziemią, jaśniej nie można i niestety myślę, ze skończy się srogą i bolesną nauczką.
    Ja zdecydowanie nie jestem rozpasana konsumpcyjnie, mój samochód ma 20 lat i mało go używam, zaczęłam doceniać pociągi, komunikację miejską i własne nogi. Chodzę z siateczką na zakupy, pilnuję się jeżeli chodzi o zużycie wody, elektryczności, zresztą nie ma się czym chwalić, wiadomo co należy robić by nie zamartwiać się o Ziemię na której będą żyć nasze wnuki, mnie takie myśli przerażają.
    Teraz, kiedy nie ma przykrywającej wszystko zieleni widać jak bardzo zaśmiecamy nasze otoczenie... ech! ręce opadają a ludzie coraz bardziej prymitywni niestety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Grażyno.
      Przyznam, że kiedy robiłem korektę tego tekstu, uznałem, iż brakuje w nim oryginalnej myśli, piszę tylko prawdy powszechnie znane, ale nic mi nie przychodziło do głowy odkrywczego. Nie jestem znawcą tych tematów, ale jednocześnie wiem, że wielu ludzi nie wie nawet tyle.
      Poważne problemy są nieuniknione, ponieważ nie wyobrażam sobie, by ludzie się szybko zmienili. Cała nadzieja w technice. Może ona nas uratuje. Jeden z przykładów opisałem: energetyka termojądrowa.
      A reszta?…
      U wielu ludzi obserwuję zanikające zdolności wyciągania własnych wniosków z wiedzy zdobywanej z rzetelnych źródeł. Zadowalają się chwytliwymi hasłami i bzdetnymi artykulikami z portali internetowych. Łykają je przyjmując za swoje. Uznają, że już wiedzą, więc mogą teraz zająć się tym, co naprawdę ich interesuje: wypowiedzią jakiegoś gwiazdora telewizorni lub ubiorem jakiejś gwiazdki.

      Usuń
  2. Ach, jak dobrze rozumiem Twój Tok rozumowania. Gdy zaczynam mówić o śladzie węglowym w tym, co kupujemy, o kupowaniu lokalnym, to rozmówcy pukają się w czoło. Ekologia jest taka trudna do zrozumienia. Mam wrażenie, że ciągle pokutuje pogląd, że za wygląd planety odpowiedzialni są jacyś oni, a nie pojedyncza jednostka i jej decyzje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jest, też to obserwuję. Słyszę, na przykład, że jednostka nic nie zmieni. Oczywiście, że nie, jej poczynania są kroplą w morzu (śmieci), ale morze też jest z kropel. Zresztą, tyle możemy zrobić.
      Aniu, kiedy w tym tekście pisałem o niebraniu torebki foliowej na parę cebul, myślałem o Tobie. Przypomniało mi się w tamtej chwili, że mówiłaś o własnoręcznym zrobieniu torebek na takie zakupy.

      Usuń