Strony

czwartek, 16 czerwca 2022

Dzień róż

 110622

Mimo wyjazdów na Roztocze co kilka dni, nadal brakuje mi widoku pól, drogi, wędrówki, słońca, kwiatów; odczuwania pełni wiosny czy lata i ciepła. Na drugi dzień po powrocie myślę o kolejnym wyjeździe i już chciałbym jechać, a nie mogę, bo często zdarzają się ograniczenia rodzinne, zawodowe czy organizacyjne; ostatnio są to kłopoty z samochodem. Obiecuję sobie wyjechać wcześniej niż zwykle i chodzić do zmroku, ale jak to zrobić w czasie najdłuższych dni roku? Wracając, patrzę na słońce i czynię sobie wyrzuty z powodu niewykorzystania ostatnich godzin dnia, a przecież długo chodziłem, do bólu nóg. Spokój odzyskuję dopiero po zachodzie słońca.

Czuję nienasycenie. Cieszy mnie ono, mimo wspomnianych wyrzutów, bo świadczy o nienaruszonej (wędrówkami i wiekiem) potrzebie kontaktu z przyrodą.

Dzień nazwałem różanym, ponieważ kwiaty dzikich róż widziałem niemal cały czas. Różane krzewy rosły w przydrożnych kępach; niektóre wspinały się na sąsiednie drzewa, zwłaszcza na głogi, a gdy nie mogły znaleźć oparcia, długie ich pędy wychylały się na drogę; w takich miejscach widywałem kwiaty omalże dotykające ziemi. Rosły w szpalerach, ale i widywałem pojedyncze krzewy samotnie rosnące na miedzach czy na przydrożu. Wokół nich unosił się zapach kwiatów – delikatny, nienachalny, bardziej szlachetny od zapachu butelkowanego.



Drugą rośliną tego dnia był bez czarny. Ta roślina rośnie tam, gdzie tylko nie jeździ pług i gdzie znajdzie odrobinę miejsca. W te dni widziałem białe baldachogrona ich kwiatów wszędzie, widać je wielu moich fotografiach. Użyłem brzydkiego słowa „baldachogrono” nie wiedząc, jakim je zastąpić, wszak „grono” nie pasuje do kształtu przyjmowanego przez kwiaty tego bzu. Są one małe i białe, wydają się tak zwykłe, tak pospolite, że nie zwracamy na nie uwagi, a to błąd. Trzeba nachylić się i dokładnie im przyjrzeć, wtedy łacno może się okazać, że wcale nie są takie tuzinkowe. 

 


 Przesunąłem się w swoich wędrówkach na wschód, ale niewiele. Nim dotarłem, wodząc palcem po mapie, do nieznanych stron Roztocza, zobaczyłem niedaleko moich ulubionych Gródek kilka nieznanych mi wzgórz i postanowiłem je poznać. Różnie z nimi bywa, nie zawsze, a właściwie rzadko kiedy są one wypiętrzeniami zapewniającymi dalekie widoki, ale spróbować przecież warto. Zaparkowałem na brzegu miasteczka Frampol i poszedłem na północ, ku Chełmikowi, pierwszemu wzgórzu z mojej dzisiejszej listy.

Jak to zwykle bywa na moich wędrówkach, tam, gdzie droga się kończyła lub skręcała w inną stronę, szedłem brzegiem lasu i pól albo miedzą. Niełatwe do przejścia są teraz takie skróty, ale nie są długie i dają wędrówce namiastkę marszu na orientację. Tylko namiastkę, skoro w każdej chwili mogę sprawdzić gdzie dokładnie jestem, ale właśnie ta pewność nieznanej przecież drogi, właściwie bezdroża, sprawia mi dziecinną przyjemność. Skręcam z polnej drogi w las, idę jego brzegiem odchylając rękoma niskie gałęzie i wiem, że za kilka minut, po przejściu dwustu metrów, trafię na inną drogę, „moją” – i trafiam!

Chełmik okazał się wyraźnie zaznaczonym wzgórzem, a widok z jego szczytu był daleki i rozległy. 

 


 Wzgórza Łamaniec, Amelin i Poranna Góra są chyba tylko na mapie wzgórzami, w terenie trudno je zauważyć. Na przykład: zbliżając się do Amelina, zobaczyłem dość wyraźne, aczkolwiek niewielkie wzgórze, i trafiwszy na nieuprawiane pole, skręciłem ku niemu. Na szczycie sprawdziłem mapę: od szczytu dzieliło mnie jeszcze ponad dwieście metrów, a więc stałem na innym, bezimiennym wzgórzu. Rozejrzałem się, zrobiłem zwiad, i stwierdziłem, że zaznaczony na mapie punkt szczytowy jest w zagajniku rosnącym albo na tej samej wysokości, albo i nieco niżej. Wyraźniej różnicę wysokości widać było pod Poranną Górą: kiedy od wiatraka stojącego na pokaźnym wzniesieniu szedłem ku tej górze, schodziłem niżej, co widać i na zdjęciu. 


 Po dojściu do ściany gęstego lasu zawróciłem, ale nie od razu: znalazłem tam kępę poziomek z czerwonymi, aromatycznymi owocami. Nie zdążyłem zrobić im zdjęcia przed zjedzeniem. Po prostu wszystko działo się zbyt szybko :-)

Uznałem – wracam do wzgórz – że najwyższym szczytem jest ten z wiatrakiem, a Poranna Góra jest mniejsza i zalesiona, albo na mapie jest błąd, i Poranna jest tam, gdzie wiatrak. Z ostatniego wzgórza, Kopyczyzny, są widoki, chociaż nie panoramiczne, bo ograniczone drzewami. Stoi tam wieża widokowa, z niej oczywiście widoki są rozleglejsze, ale znając niewielką część Roztocza, znam wiele miejsc bardziej widokowych, nawet bez wieży; dzisiaj też takie poznałem. Może dlatego ta budowla próchnieje spokojnie, nie niepokojona przez turystów: niektóre stopnie schodów się rozpadają, droga jest zarośnięta, a w pokrzywach przy wieży stoi coś podobnego do stojaka na rowery. Może gdyby była ścieżka prowadząca z miasteczka na wieżę, byłoby inaczej, ale nie znalazłem żadnej; schodząc do Frampola, kluczyłem wśród drzew gęstego lasu.

 




Wspomniane wyżej ładne miejsca znalazłem w pobliżu wsi Bononia i Majdan. Pamiętam, jak do nich dojść i gdzie w pobliżu zostawić samochód; na pewno tam wrócę. 

 



Tutaj uwaga o nazwach. Na Lubelszczyźnie nierzadko spotyka się wsie Majdan lub Majdanek. Nazwa wzięta jest z tureckiego, prawdopodobnie za pośrednictwem Tatarów, a oznacza plac we wsi lub w obozie. Do najbardziej znanych należy Majdanek, obecnie dzielnica Lublina i miejsce lokalizacji jednego z większych hitlerowskich obozów koncentracyjnych. Tatarzy nie są już nieproszonymi naszymi „gośćmi”, ale ślad po nich został, zapewne nie jedyny.

Obrazki ze szlaku

Wszystkie dni wiosennych wędrówek powinienem nazwać dniami kwiatów, skoro tak wiele ich widzę. Jedne przekwitają, ale drugie zaczynają kwitnienie, a przecież są i te niespieszące się, kwiaty długo kwitnące, na przykład przetaczniki, chabry czy gwiazdnice. Czasami kwiaty tych ostatnich są spore, ale częściej widuję maleńkie i bardzo liczne, jak na tym zdjęciu, i wtedy myślę, że gwiazdnica powinna nazywać się wielokwiatowa, a nie wielkokwiatowa.

 


Kwiaty. Cud przyrody, sposób Natury na przekupienie owadów i zadziwiający dowód na zbieżność ich potrzeb z naszą estetyką.

Wśród pszenicy rosły trzy kwiaty maku, tylko trzy, ale z tego powodu zwracały uwagę. Były wyjątkowe.

 


Zapowiada się urodzaj na śliwy tarniny, a i aronie pokazują mi liczne swoje zielone kulki owoców. 

 


 Wąskie, nieuprawiane pole wiodło łagodnie pod górę, na szczycie garbu stała ambona; skręciłem ku niej i nawet wszedłem na górę. Po drodze na między zobaczyłem gruby pień głogu pozbawiony konarów. Czy naprawdę przeszkadzały?


Jedna z wielu kapliczek przydrożnych. Aparat trzymałem prosto, to ona jest pochylona. Ponad sto lat temu postawił ją prywatny fundator, a taki zwyczaj nie był i nie jest rzadkością na Roztoczu. 

 


Dwa kolory zbóż: lekko niebieskawy odcień zieleni pszenicy, i łagodna, domieszkowana żółcią aksamitna zieleń jęczmienia.


Wracając, przejeżdżałem obok miejsca w pobliżu Gródek, które już na początku moich roztoczańskich wyjazdów zwróciło uwagę swoją urodą, a że jak zwykle szkoda mi było słonecznego końca dnia, zaparkowałem i poszedłem przywitać się z nim. W niskim słońcu letniego przedwieczora droga i pola na zboczu wzgórza były wyjątkowo urokliwe. Muszę tam wrócić, przecież te dalsze, wschodnie, nieznane rejony Roztocza zaczekają na mnie. 





Trasa: Wyszedłem z Frampola. Byłem na szczycie Chełmika oraz w pobliżu szczytu wzgórza Łamaniec Rolniński i we wsi Majdanek. W drodze na wzgórze Kopyczyzna byłem pod wzniesieniami Amelin i Poranna Góra.

Statystyka: od wyjścia z domu do powrotu minęło 14 godzin, a na szlaku byłem 11, czyli jazda w obie strony zajęła mi trzy godziny. W ciągu siedmiu godzin przeszedłem równo 20 kilometrów. Brakujące w bilansie cztery godziny przesiedziałem w ładnych miejscach lub przegadałem ze znajomymi.

































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz