Strony

niedziela, 11 września 2022

Lato. Nadal jest lato!

 070922

Wioski lokalizowane są najczęściej w dolinach, a więc ich mieszkańcy widzą mocne już, jasne i bliskie słońce wychylające się nad sąsiednimi wzgórzami. Żeby zobaczyć daleki i wczesny wschód, ten najbardziej malowniczy, a wcześniej jutrzenkę, trzeba po prostu wcześniej wejść wyżej, a ja przyjechałem za późno do Komodzianki. 


Udało mi się tylko uchwycić niziutkie słońce zaplątane w gałęziach drzewa, a w chwilę później, po minięciu zagajnika i wejściu wyżej na zbocze, zobaczyłem słońce oderwane już od wierzchołków drzew, silne i jasne. Teraz, w czasie pisania tych słów, słyszę odgłosy deszczu, jest chmurny i zimny dzień, a wspomnienie słonecznego, uśmiechniętego ranka oglądanego znad roztoczańskiej wioski, wydaje się snem, nieprawdą albo marzeniem. Zadziwia mnie szybkość budzenia się w nas tęsknoty za słońcem. Po dłuższym szeregu słonecznych dni wystarczy dwa – trzy dni pod szarym niebem, by poczuć się tak, jakbyśmy słońca nie widzieli tygodniami.

Kolorystyczne walory złotej godziny jednak widziałem – zarówno rano, jak i wieczorem.

 


Przyjechałem do tej wioski chcąc lepiej poznać nieodległe bardzo malownicze wzgórza widziane kilka dni temu, a także wejść na wyraźnie górujące nad okolicą wzgórze z odkrytą polaną pod szczytem. Oglądana z dołu wydawała się górską halą. 


Kusiła, zapraszała i obiecywała, więc poszedłem, chociaż jak zwykle nie najkrótszą drogą, co widać na mapie. Jest na niej widoczne zwężenie lasu do wąskiej wstęgi, to miejsce wybrałem do przejścia na drugą stronę. Szedłem stromym zboczem, pole opadało tak gwałtownie, jakby urwać się miało na stromiźnie, w dole widziałem ów wąski pasek lasu, oczywiście z wąwozem. Był wyjątkowo stromy i głęboki, musiałem szukać miejsca do zejścia, a na dnie rozglądać się za przejściem na drugą stronę.

Wąwozy trudno mi fotografować. Zdjęcia są nieostre, plamy słońca stają się przepaloną jasnością, a głębia i wysokości spłaszczone. Szkoda, bo wiele z nich może się podobać swoją dzikością, kontrastem głębokiego półmroku ze słoneczną jasnością pól, żyjącymi i umierającymi na skarpach grabami i lipami, wśród których zdarzają się prawdziwe okazy. Dzisiaj przechodziłem, właściwie przeczołgiwałem się, pod leżącym grabem; wyłamany, ocalił część korzeni i żył nadal. Jak długo udawać mu się będzie ta sztuka?…

 


Często zaglądam między drzewa mijanych lasów. Niemal zawsze okazuje się, że stojąc na brzegu drogi, przy pierwszych drzewach, o krok dalej ziemia stromo opada w ciemną czeluść. Najczęściej dna nie widzę, oślepiony jasnością pól; żeby go dostrzec, trzeba zrobić ten krok dzielący od krawędzi, albo nawet wychylić się przytrzymując pnia drzewa. Czasami nie wąwóz widzę, a doły. Wiele dołów wyglądających tak, jakby ktoś je wykopał. Jak one się tworzyły? Musiały mieć na dnie odpływy wód deszczowych; innego wyjaśnienia nie znajduję.

Niewielka część trasy wypadła mi szutrową drogą. Idąc nią i rozglądając się wokół, przypomniałem sobie: byłem tutaj rok temu. Nie widziałem wtedy, że wystarczyło skręcić w pewną boczną dróżkę, by dojść do miejsc wyjątkowo malowniczych.

Na mapie Googli zaznaczone jest miejsce widokowe; specjalnie dla niego przeszedłem na drugą stronę wioski. Jest nisko na zboczu, widać z niego parę domów wioski i fragment zbocza po drugiej stronie doliny. Prawdziwe miejsca widokowe są wyżej i kilkaset metrów dalej. Tak więc tam, gdzie jest punkt widokowy, widoków nie ma, a gdzie nie ma punktu widokowego, widok jest. Nie wiem, kto i na jakich zasadach zamieszcza takie nieprawdziwe informacje.

Stojąc na prawdziwym miejscu widokowym patrzyłem na koniec dnia. Na kolory najpierw intensywniejące, później blaknące i zanikające. Gdy pola i drzewa otulane już były szarością zmierzchu a ja schodziłem do wioski, niebo jaśniało jeszcze światłem dnia. Błękit nade mną zgasł nagle, gdy zapaliłem światła samochodu i ruszyłem do domu.






Obrazki ze szlaku

Widziałem trzy domki letniskowe. Nie altanki-kurniki stawiane kiedyś, a zamożne, duże domki, w których można mieszkać cały rok. Jeden z nich, w trakcie budowy, nie miał drzwi, zajrzałem do środka i zobaczyłem ułożoną instalację podłogowego ogrzewania – zaskakujące połączenie nowoczesności z tradycyjną drewnianą konstrukcją zrębową. Właścicielowi pozazdrościłem brzóz przed domem.

 



Właśnie, brzozy. Dzisiaj nie po raz pierwszy szedłem do niej. Do samotnej brzozy zobaczonej z daleka. Na jednym ze zdjęć zrobionych tuż przy drzewie widać daleki horyzont. To ładne miejsce widokowe, ale – nawiązuję do wcześniejszego tematu – nie jest zaznaczone na mapie. Takich widokowych zaznaczonych w swojej pamięci mam już setki.




Widok dziko rosnącego chmielu przywołał wspomnienie fragmentu „Bolesława Chrobrego”, powieści A. Gołubiewa:

„Piwo…
Jesienią baby rzucają rozpalone kamienie do cebrów, woda bulgocze, bucha kłębami pary. Pogniecione przerośnięte ziarno jest słodkie, mdłe. Później brunatna ciecz chodzi w cebrze jak żywa, gęstą rzęsą narasta kożuch piany. Cała izba pełna ciężkiego zapachu. Piwo… - wyrosło to piwo wąsatym jęczmieniem, szorstkim wijącym się chmielem. A potem szumi w głowie, budzi wesele. Miło jest siąść po wieczerzy z kubkiem piwa na ławie, oczy przymknąć, nogi wyciągnąć, zatopić się w ciszy – i nie spać; żyć radosną ukojną czujnością, że oto słońce się chyli i wieczór nadchodzi, gwar wszelkiej krzątaniny osiada jak mgła nad jeziorem, ptaki lecą do gniazd i zorza powoli zagasa – a nynie jedno jest ważne: unieść kubek do ust i poczuć cierpki swojski smak na podniebieniu, lekki poszum w głowie; i błogość, i ukołysanie. Piwo… - czyliż złem jest to piwo, dane człowiekowi ku ukojeniu, ku zgodzie z życiem, ku radości?”


Na pewno nie jest złem :-)

Dom zobaczyłem nagle, bo co prawda stoi przy drodze, ale schowany za krzakami. Musiałem kluczyć wśród chaszczy by dojść do niego. Wygląda jak porzucony: w środku wszędzie wala się wyposażenie, ubrania, pościel, garnki, w oknie wisi firanka upstrzona przez muchy, na ścianie zatrzymany w ruchu zegar i kalendarz sprzed sześciu laty, uschnięte rośliny sterczą z doniczek; przed wejściem butelki, stara pralka, opony i las pokrzyw. Przejmująco smutny obraz opuszczenia.

Zagadka z nagrodą: gdzie stoi mój samochód? Jaką mam nagrodę? Nie byle jaką: jest nią ustanowiony przeze mnie medal trzeciego stopnia za spostrzegawczość. Trzeciego, ponieważ drugi stopień zastrzegłem dla tych, którzy dojrzą belkę w swoim oku, a medal pierwszego stopnia zarezerwowałem dla znalazcy igły w stogu siana.



Drzewa na miedzach, ozdoba roztoczańskich pól. Pod niektórymi siedziałem korzystając z ich cienia i wyjątkowości roztaczanej aury, a pod tą gruszą zbierałem duże, aromatyczne i słodkie owoce, napełniając nimi dwie kieszenie. O ich słodkości wiedziały osy, tłumnie przylatując na darmową wyżerkę.


Trasa: wzgórza na północ od Komodzianki.

Statystyka: przeszedłem 21 km, na szlaku byłem 13 godzin, a na miedzach siedziałem 5,5 godziny.






























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz