Strony

środa, 12 października 2022

Kolory jesieni

 061022

Tradycyjnie na początku października zaczynam nowe dopiski, te są dwudziestym pierwszym zbiorem tekstów z moimi myślami, przeżyciami, spostrzeżeniami i wrażeniami. Ostatnie, liczące 100 stron zapełnionych drobnym drukiem, mieszczą głównie opisy moich wędrówek po Roztoczu i Sudetach, ale też garść uwag o języku i kilka myśli związanych z wojną i kosmosem; myślę, że podobnie będzie w tych dopiskach.

O jesieni zwykliśmy myśleć jako o okresie „po”, skoro lato, ciepłe dni, długa droga słońca na błękicie nieba, już za nami, a teraz zostaje tylko czekanie na deszcze i niekończące się noce zimowe. Nie poganiajmy czasu, do grudniowych nocy jeszcze daleko.

Jesień nie jest tylko końcem, zmierzchem, zamieraniem, jest też początkiem i wzrostem. Jest zapowiedzią nowego.

Widziałem pola szykowane pod siew zbóż, a na innych widziałem już kiełkujące. Całą zimę, jeśli tylko śnieg nie przykryje pól, będę widział ich świeżą, jasną zieleń – zapowiedź przyszłorocznych zbiorów i potwierdzenie niezmienności cyklu przemian w naturze i w pracy rolników; dowód na trwanie życia nawet w zimie. Ta stałość, pewność kolejnych zbiorów, ma dla mnie w tym roku znaczenie szczególne, a to w związku z okropnościami wojny w Ukrainie. Wojny pokazującej nie tylko nadal istniejące w nas barbarzyństwo, ale i delikatność naszej stabilizacji i pewności jutra.

Chyba już pisałem, ale nie zaszkodzi napisać ponownie: „w Ukrainie” czy „na Ukrainie”?

W naszym języku zwykle piszemy „na” mając na myśli region kraju. Ukraina już dawno przestała być częścią Polski, ale utarło się nadal pisać „na”, jakbyśmy pisali „na Mazowszu”. Taka pisownia nie jest błędem, jednak obserwowana zmiana, coraz częstsze pisanie „w Ukrainie”, podkreśla jej niezależność, pełną państwową podmiotowość, a także naszą akceptację tego stanu, co ma szczególne znaczenie teraz, gdy Ukraińcy tak bohatersko walczą o swoją wolność. Mówmy więc i piszmy „w Ukrainie”, bo w ten sposób wyrażamy akceptację ich niezawisłości. To wyłącznie moja opinia, nie przeczytana, ale myślę, że zgodna z odczuciami wielu Polaków i zasadami naszego języka.

Nadal jeżdżę na zachodnie Roztocze; wyszukuję okolice ominięte w czasie poprzednich wędrówek, ale i zapuszczam się dalej, odwiedzając miejsca już poznane. Kraina jest rozległa, a moja pamięć dziurawa, w rezultacie zdarza się, że widząc zakręt drogi, zarys wzgórza czy samotne drzewo, pojawia się niejasna myśl o byciu tutaj, albo nagle i wyraźnie przypominam sobie chwile sprzed roku. Bywa też odwrotnie: wspominam urocze miejsce, czasami jakiś niewyróżniający się zakątek, którego obraz tajemnym sposobem wrył się w pamięć, ale nie pamiętam, gdzie go widziałem. Chyba powinienem zapisywać drogę do takich miejsc – zwykłych, a dla mnie niezwykłych. Taki niewyróżniający się, ale czyniący na mnie wrażenie zakątek znalazłem i dzisiaj. Od często używanej polnej drogi odchodziła zielona, jakby zapomniana, dróżka; poszedłem zobaczyć gdzie wiedzie, co często mi się zdarza w czasie wędrówek będących w istocie włóczeniem się po okolicy. Zobaczyłem na zboczu wzgórza dwa niewielkie pola wżynające się w las, oddzielone wysoką i stromą miedzą, a na niej kilka wysokich i kształtnych brzóz.


Tylko tyle, a patrzyłem tak, jakbym zobaczył aż tyle. Dużo już mam takich miejsc, niemal z każdej wędrówki przywożę następne, i chociaż czasami gubią mi się w pamięci, to nigdy nie znikają bez śladu. Owe ślady z czasem splatają się w warkocz trzymający mnie coraz mocniej przy Roztoczu.





Patrząc na wspaniałe barwy liści sumaków, wspomniałem słowa Andrzeja Stasiuka z książki „Kucając”:

>>Wpatrywałem się w głąb październikowego dnia jak w szklaną kulę. Gapiłem się wskroś nadprzyrodzonej pogody. Są dni, gdy spływa na nas łaska. Po prostu. I coś w rodzaju trudnej pociechy, że nim wszystko zgaśnie, zajaśnieje płomieniem, od którego nie da się oderwać oczu.<<

Te dni są chwałą sumaków, zwykle tak niepozornych drzewek, ale przecież nie tylko ona pysznią się bajeczną paletą żółtych, czerwonych i brązowych barw. Oto czereśnie, brzozy, oczywiście klony, ale nawet pola bywają kolorowe: tutaj leżą świeżo opadłe liście, ich kolorowa plama niesiona wiatrem stopniowo zanika, dalej tylko garstki liści widać pod miedzami, ale tam czerwieni się pole zapomnianej gryki.

Kiedy w pobliżu nie ma drzew strojnych złotogłowiem, zawsze widać je gdzieś dalej, są fantazją malarza impresjonisty, przyciągają wzrok i budzą chęć pójścia ku nim.

Kolory jesieni...




Obrazy ze szlaku

Na mapie jest zaznaczone wzgórze o wysokości 320 metrów z zaznaczoną moją drogą ku niemu.

Szczyt jest rozległy i wydłużony, ale jednak wyraźny, co nie jest regułą na Roztoczu, a na nim samotne drzewo. Jakże go ominąć?




Grzyby. Wystarczy wejść między przydrożne brzozy, by znaleźć całe kolonie muchomorów i całkiem sporo ich sąsiadów – kozaków. Kuszą mięsistymi, intensywnie brązowymi kapeluszami – jak tamte czerwienią swoich kapeluszy. 



Niezachwaszczony lasek brzozy w słoneczny dzień złotej jesieni ma urok wyjątkowy; trudno o ładniejszy widok. Tym bardziej rażą śmieci tam wyrzucane. Całe kopy często widuję, a jeszcze częściej pojedyncze butelki i puszki. Po prostu po wypiciu napoju ludzie wyrzucają opakowanie. Ta nieskrępowana niczym czynność, naturalny dla nich odruch, jest w moim odczuciu okropna i świadczy nie tylko o braku kultury, ale i o zupełnym braku poczucia estetyki.

 



Skarpa lessowego wąwozu. Wyjątkowo malownicza i pokazująca strukturę mało spoistej skały.

 


Późne popołudnie, ostatnie minuty dnia. Z każdą minutą słońce traci jasność i nasycenie barwami, zanika i szarzeje, a gdy gaśnie, miejsce ciepłych barw zajmują szare niebieskości zmierzchu.





Trasa: drogi i wzgórza na zachód od Latyczyna

Statystka: przemierzyłem 14 km, na szlaku byłem 10 godzin.

















4 komentarze:

  1. Mamy jesień i kiedy sobie to uzmysławiam to wpadam w panikę, że już? znowu? nie!!! a potem wpadam w zachwyt i włóczę się po wertepach, lasach, polach i pieję z zachwytu. A jestem teraz na zapadłej wsi mazowieckiej , w lasach pachnących grzybami i je fotografuję, tylko, bo straciłam wiedzę o nich tam pod równikiem.
    Więc skoro już ,mamy jesień i to taka ładną to i z zimą się godzę, oby tylko była biała, puszysta taka jak z bajki.
    Krzysztofie, podziwiam Twoją dbałość o język polski i onieśmielasz mnie, bo tak jak wiedza o grzybach tak i o języku naszym gdzieś się zapodziała i. miewam często dużo wątpliwości. pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli podobnie reagujemy na jesień: z jednej strony zachwyt złotą jesienią, z drugiej niezbyt optymistyczne myśli o późnej jesieni i zimie. Tak powinno być, Grażyno, bo taka huśtawka nastrojów świadczy o zwracaniu uwagi na przyrodę i jej wpływie na nas.
      Nasz język jest trudny. Ja też wcale nierzadko mam wątpliwości i sprawdzam, na przykład odmiany wyrazów rzadko używanych, bądź niedawno zapożyczonych. A grzyby? One są naszą, czyli Słowian, specjalnością. Ich rozpoznawania raczej się nie nauczy z atlasu, trzeba kilka razy pójść do lasu z grzybiarzem. Zbieram około dziesięciu gatunków grzybów, co jest średnim wynikiem. Moja mama zna znacznie więcej jadalnych grzybów.
      Byłem dzisiaj na Roztoczu, przywiozłem sporo maślaków i dużo prawdziwków :-)

      Usuń
  2. Dla nas zawsze będzie " na Ukrainie",, drugi termin "w Ukrainie" brzmi nam obco, i nie ma chyba żadnej osoby, która by tak mówiła:-) ale skoro świat tego wyrażenia używa, to niech sobie używa:-)
    Jeśli o grzybach mowa, to zawsze zbierałam późną jesienią gąski zielone, teraz czytam, że są trujące, nie odczułam osobiście nigdy złego wpływu na organizm, pyszne chrupiące gąski. Oglądam zdjęcia z odrobiną zazdrości, jesień dla mnie chyba już stracona na wędrówki, nie mam sił:-) pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gąski są trujące? Coś podobnego… To ja już się zatrułem wiele razy. Takie rewelacje wymyślają ci, którzy wędzenia mają za szkodliwe, a marchewki za be.
      „Na Ukrainie” nie jest błędnym wyrażeniem, formalnie nic się nie zmieniło, ta zmiana jest nieoficjalną formą akceptacji Ukrainy w związku z wojną z Rosją, która chciałaby kraj i ludzi przycisnąć butem.
      Sił mi nie przybywa, bynajmniej, ale póki jestem w stanie przebierać nogami, będę jeździł. Wczoraj i dzisiaj były ładne dni, ale nie pojechałem mając pewne obowiązki. Szkoda mi takich dni, wydają mi się niewykorzystane przeze mnie we właściwy sposób, czyli po prostu na wędrówce. Pojadę dopiero pojutrze.

      Usuń