Strony

piątek, 2 grudnia 2022

W pracy

 011222

Na pięć miesięcy wróciłem do pracy, a od paru dni jestem w podwójnej delegacji. Ta pierwsza to praca w Lesznie, druga jest wyjazdem z karuzelą, tym razem do Białegostoku, na jarmark świąteczny. Oczywiście nie będziemy sprzedawać krasnoludków ani bombek, a oferować klientom jazdę karuzelą. 

 


Przy pakowaniu rzeczy do wyjazdu okazało się, że będzie ich naprawdę wiele; same ubrania robocze wypełniły dużą torbę, drugą zapełniłem wędrówkowym wyposażeniem, licząc na poszwendanie się po Roztoczu w czasie świątecznej przerwy w pracy. Więc torby, znowu torby. Patrzę na nie i miewam zupełnie odmienne odczucia. Czasami na ich widok ogarnia mnie rozczulenie jakbym starego kumpla zobaczył po latach, a wtedy budzi się zew nieznanych miejsc, dalekich wyjazdów, czegoś nowego, zerwania z rutyną, porzucenia wydeptanych ścieżek. Czasami są dla mnie symbolem niechcianego włóczęgostwa, ustawicznej prowizorki, chwilowego bycia w obcym miejscu, przy czym ta chwilowość nie wiadomo kiedy zamieniła się w stałość, w unormowanie nieunormowania i w stałość tymczasowości. Jeśli ktoś zastanawiał się przez chwilę po obudzeniu gdzie jest; jeśli po wyjściu na ulicę musi się pytać przechodniów o pobliski sklep spożywczy, a do pracy jechać kierowany GPS, to wie, o czym piszę.

 

Na zdjęciu widać scenkę montażu trzymetrowej figury św. Mikołaja, czyli po nowemu Santa Clausa. Nie podoba mi się ta mania nazywania wszystkiego z angielskiego, ale trzeba się z tym pogodzić, bo nic nie wskóram, a już na pewno nie u mojego pryncypała, całkowicie obojętnego na językowe kwestie. Dodam, że w listopadzie zajmowałem się w firmie konstrukcjami umożliwiającymi transport i podnoszenie dźwigiem figury Mikołaja i stojących obok sań z reniferami. Jak widać, ulubieńcowi dzieci wypuściłem stalową linkę przez czubek głowy, co nie zmieniło jego optymistycznego patrzenia na świat.

To kolejny, obok dziesiątek wcześniejszych, ślad moich rąk i mojego czasu w firmie. 




 

Karuzelę zmontowaliśmy i umyliśmy, dzisiaj rozpoczęliśmy kręcenie, jak to się mówi w branżowym slangu o otwarciu i obsłudze klientów. Tych parę białostockich dni mogę opisać krótko: zimno, przeraźliwie zimno. Mimo wielowarstwowego ubrania marznę, a wycierając mokry nos zastanawiam się, co ja tutaj robię. Na myśl o pójściu do tojki i posadzeniu gołej części ciała na zmrożonej desce dostaję dreszczy.

Dwa lata mieszkałem w tanich hotelach robotniczych, dokładnie takich, w jakim mieszkamy tutaj. Wszystkie one są do siebie podobne. To hotele (raczej noclegownie), w których światło na klatce schodowej gaśnie w połowie piętra, jeśli w ogóle działa, a pokoje są wiecznie zimne i niemal bez umeblowania, jeśli nie liczyć wąskich tapczanów poustawianych jeden obok drugiego. Pierwszego wieczoru siedziałem na jednym z nich, z laptopem na kolanach i czapką na głowie, bo mi marzły uszy. Na drugi dzień kupiłem farelki, ale trzeba było nam ustawić je na połowę mocy grzania, bo bezpiecznik nie wytrzymywał. Teraz siedzę w swetrze i bluzie polarowej, ale już bez czapki.

W wielu „hotelach” wysłuchiwałem nocnych pijackich krzyków facetów na delegacji, więc chwilowo uwolnionych z małżeńskich więzów; z jednego chciano mnie wyrzucić, bo nie zjadłem wyjątkowo tłustej i niesmacznej jajecznicy podanej na śniadanie, w tym miałem inną przygodę. W pierwsze dni był problem z zapchanym sedesem, później właścicielka poprosiła o przyjście do niej do domu, a tam pokazywała mi zdjęcia brudnego sedesu próbując dowiedzieć się, co w nim jest, bo na najbardziej oczywistą odpowiedź nie wpadła. Mając dość rozmowy z kobietą podsuwającą mi pod oczy paskudne zdjęcia wstałem, powiedziałem „dobranoc”, i wyszedłem.

Dodam, że formalne wykształcenie niewiele zmienia człowieka: ta kobieta jest lekarzem. Może urologiem?

Zdarzenie poruszyło mną, ale i nieco rozbawiło. Nader często trafiałem na podobnych ludzi w pracy, w której spędziłem więcej niż połowę życia, i nigdy nie mogłem się na nich uodpornić. W końcu nie bez powodu czasami czuję, że moje sudeckie włóczęgi są także ucieczką i odpoczynkiem od ludzi. Dodam jeszcze, że tworzy się tutaj pewnego rodzaju pętla zamknięta: aby móc uciekać na samotne włóczęgi, trzeba wcześniej zarobić pieniądze na utrzymanie samochodu, co u mnie oznacza konieczność kontaktów z ludźmi, przed którymi chciałbym uciekać.

Są i plusy: dwa razy jadłem dobrą pizzę, firma płaciła.

Żeby nie było tylko o mojej pracy, dodam zdjęcia z napisami. Są na rynku Białegostoku, widzę je z karuzeli.

 Ta stoi przed kuratorium. Przywykłem do okazywania szacunku komuś, nie dla kogoś. Taką formę mam za poprawniejszą, jednak trzeba mi zaznaczyć, że forma „dla” też jest dopuszczalna, chociaż brzmi dziwnie i niezbyt logicznie.


 

Smakuje dla mnie, czy smakuje mnie?

O wojnie.

Przeczytałem o Polsce słowa, które wzbudziły moją dumę z bycia Polakiem, także radość i chęć dalszej mojej osobistej pomocy Ukraińcom. Wiadomość skopiowałem bez zmian z serwisu informacyjnego Infopiguła.


>>Jeden z głównych doradców prezydenta Zełenskiego, Aleksiej Orestowycz: gdyby nie Polska, już dawno by nas nie było. Pod każdym względem. 

“Humanitarnym, politycznym, informacyjnym itd.”. Inne ważne fragmenty: “Odbierali sobie i oddawali nam. Mam wrażenie, że oddali nam więcej, niż zostawili sobie. Ciężko sobie wyobrazić większe zaangażowanie. To niemożliwe. Oni walczą o nas czasem nawet bardziej, niż my sami. (...) Przekazuję najniższy ukłon. Gdyby nie wy, nas by po prostu już nie było. Polska dała nam wszystko i osłoniła nas wszystkim, czym mogła”.<<

Ukraino, walcz i zwyciężaj!!

7 komentarzy:

  1. Moim komentarzem, do ostatniego zdania Krzyśka, niech będzie nagranie pewnego ukraińca

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oglądałem ten wzruszającego filmik krótko po jego pojawieniu się na YT. Od początku wojny uważałem, że Polacy i Ukraińcy stają przed dziejową szansą odbudowy swoich relacji na zupełnie innym poziomie. Uważałem i uważam, że jedyna droga do tej przemiany to pomaganie Ukrainie - czyn prawdziwie chrześcijański. Pomaganie tym bardziej, że mamy wspólnego wroga.

      Usuń
    2. Janku, dopiero wróciłem z pracy, dzisiaj trwającej 13,5 godziny. Cóż, sam się zgodziłem.

      Usuń
    3. Mówisz, że "miałeś karuzelę" w pracy.

      Usuń
    4. Trafnie! Dzisiaj ta karuzela kręciła się jeszcze mocniej, chociaż troszkę krócej. Od jutra powinno być spokojniej -- do weekendu.

      Usuń
  2. Nie zazdroszczę takich warunków w pracy; przed laty sama pracowałam w podobnych, zimą komputer nie chciał działać, płyny zamarzały w butelkach, a ja okutana w ocieplacze jak ludzik michelin:-) ale wtedy nie chorowałam, byłam zahartowana. Karuzela na takim zimnie, są chętni? ... pewnie nosy i uszy odpadają:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, cena jest wysoka, pogoda nie zachęca do wyjścia na dwór, a w weekend mieliśmy bardzo dużo klientów. Na tym zimnie nie jechałbym nawet za darmo, a ludzie płacili i jeszcze czekali na jazdę. Chcieli zrobić przyjemność dzieciom, ot, całe wytłumaczenie. Marznąć nie zamierzam, kupiłem farelki, one są dobre do hartowania :-)

      Usuń