121222
Dlaczego tak bardzo podoba mi się pogórzański krajobraz? Dlaczego widokowe niezalesione wzgórza, szczególnie z samotnymi drzewami, widzę tak bardzo urokliwymi, że wracam do nich po wielekroć?
Owszem, będąc na szlaku widzę i drogi polne, urocze uwodzicielki, jest daleki horyzont, razem zaspakajające potrzebę wędrówki, ale wzgórza z samotnymi drzewami, ich działanie na mnie, jest inne, niewywodzące się przecież z pragnienia dotknięcia horyzontu. One nie prowadzą gdzieś daleko, jak drogi, a są raczej celem wędrówki. Miejscami, za którymi się oglądam, w czym podobne są do urodziwych kobiet: tkwi w nich pewien wzorzec piękna, budzący we mnie odzew.
A może odwrotnie: wzorzec jest we mnie, a obraz takich wzgórków jest z nim zgodny?
Przeczytałem „Homo sapiens. Meandry ewolucji”, świetną książkę Marcina Ryszkiewicza – geologa, paleontologa, filozofa, ewolucjonisty i popularyzatora nauki.
Porusza w niej zagadnienia związane z ewolucją naszego gatunku, podaje wiele ciekawostek, wskazuje na zadziwiające i zaskakujące związki między naszymi cechami psychicznymi i fizycznymi a przeszłością sięgającą setek tysięcy lat wstecz. Niżej zamieszczam obszerny cytat dotyczący naszych preferencji krajobrazowych i szerzej: naszej estetyki.
Tytułem wprowadzenia parę zdań o naszej pierwotnej ojczyźnie.
Badacze są obecnie zgodni co do miejsca i czasu wykształcenia się naszego gatunku: to wschodnia Afryka, tam, gdzie rozciąga się sławna kraina Serengeti i Wąwóz Olduvai, część Wielkich Rowów Afrykańskich, które, jako rezultat ruchów skorupy ziemskiej, poprzez zmiany klimatu, fauny i flory, miały swój udział w wykształceniu się gatunku homo sapiens. Uznaje się naszych przodków żyjących 300 tysięcy lat temu za już tożsamych z nami, tyle więc liczy nasz gatunek. We wschodniej Afryce, na otwartych, lekko pofałdowanych przestrzeniach sawanny, czyli bez lasów a z pojedynczymi drzewami lub niewielkimi ich kępami, żyliśmy najdłużej, bo dziesiątki tysięcy lat. W końcu jakieś 100 tysięcy lat temu nasi bezpośredni przodkowie ruszyli przez Półwysep Synaj na podbój świata.
Oddaję głos autorowi.
* * *
>>Pytanie brzmi: czy istnieje jakiekolwiek naturalne i aktywnie wybierane środowisko życia Homo sapiens, skoro wiemy, że gatunek ten zasiedla dziś praktycznie wszystkie obszary lądowe na Ziemi, od mroźnej tundry po lasy deszczowe na równiku. A jeśli taki habitat istnieje, jak go badać i co z takich badań może wyniknąć? Te pytania nabrały szczególnego znaczenia, od kiedy w latach 70. ubiegłego wieku zaczęło stawać się coraz bardziej prawdopodobne, że nasz gatunek mógł powstać w jednym tylko miejscu na afrykańskiej sawannie i pozostawać w tym wybranym przez siebie (lub ewolucję) środowisku przez znaczną część swojej historii, by potem opuścić Czarny Ląd i szybko rozprzestrzenić się po całym świecie. Oddalając się od afrykańskiej ojczyzny, człowiek napotykał po drodze niezmierzone bogactwo środowisk coraz bardziej od niej odmiennych. Czy jednak pamięć „ziemi ojczystej” pozostała w naszych genach i czy, wybierając sobie nowe miejsca do zasiedlenia, kierowaliśmy się biologicznie utrwalonym, choć pewnie z czasem coraz bardziej rozmytym, wspomnieniem Raju Utraconego? Może nadal się nim kierujemy? A może właśnie dziś, gdy mamy takie możliwości, te afrykańskie wspomnienia staramy się odtworzyć, nie zdając sobie nawet sprawy, że kieruje nami jakiś zapisany w genach i wciąż czytelny obraz? To nie są banalne i wydumane problemy, a odpowiedzi na takie pytania mogą mieć realne, wymierne i bardzo dalekosiężne konsekwencje.
Pierwszy na pomysł zbadania naszych ukrytych preferencji wpadł w latach 60. XX wieku Richard Coss, który zapoczątkował dziedzinę zwaną estetyką ewolucyjną i zaczął analizować nasze reakcje na dzieła sztuki i naturalne krajobrazy w kategoriach biologicznych odpowiedzi na typowe bodźce środowiskowe. (...)
Poważne i na szeroką skalę zakrojone badania podjął później Gordon Orians, ekolog z University of Washington, który przeprowadził prosty i pomysłowy eksperyment. Uczestnikom swoich badań pokazywał zdjęcia przedstawiające różne krajobrazy z różnych okolic świata, prosząc o wybranie miejsca, w którym najbardziej chcieliby zamieszkać. Badani wywodzili z różnych środowisk, różnych ras i grup etnicznych i mieszkali w najróżniejszych miejscach, ale ich preferencje okazały się w pewnych kluczowych punktach zbieżne: większość wybierała otwarte trawiaste krajobrazy z izolowanymi drzewami, faliste (ale nie górzyste) ukształtowanie terenu i do tego strumienie lub niewielkie zbiorniki wodne o łatwo dostępnych brzegach. Orians znał ewolucyjną historię człowieka, bez trudu więc zauważył, że to wyidealizowane, poniekąd archetypowe środowisko najbardziej przypomina afrykańską sawannę — choć żaden z badanych nigdy jej osobiście nie widział i żaden jej nie wskazywał jako odniesienia dla swych wyborów. (…)
Orians uznał, że nasze predylekcje do określonych krajobrazów są dziedzicznie zakodowaną formą dostosowania do siedliska, a nie efektem działania kulturowo uwarunkowanych kryteriów estetycznych. Kolejne badania, w których uczestnikom mierzono fizjologiczne i psychosomatyczne reakcje (puls, pocenie się, fale mózgowe, zmiany nastroju) na pokazywane zdjęcia różnych lokalizacji, potwierdziły, że reakcje te wiążą się z głęboko zakorzenionymi doznaniami o charakterze biologicznych adaptacji. Mogło to sugerować, że biologicznie ciągle jesteśmy mieszkańcami sawanny i nasze geny wciąż nam o tym przypominają. (…)
W kolejnych eksperymentach Orians zajął się bardziej szczegółowymi kwestiami i spróbował sprawdzić na przykład, czy istnieje jakiś preferowany kształt i sposób rozmieszczenia drzew na oglądanych obrazach. Badanym pokazywał teraz zdjęcia drzew o różnie uformowanych koronach i różnej budowie pni, a także rosnących luźno, w kępach lub zagajnikach. Okazało się, że ze wszystkich możliwych konfiguracji jedna wzbudzała najbardziej pozytywne reakcje — drzewa liściaste, rosnące w rozproszeniu i, co najważniejsze, o rozłożystych, parasolowatych koronach z najniższymi gałęziami na niezbyt dużej wysokości. Tym razem znów oczywiste rozwiązanie podpowiada znajomość historii rodowej i paleośrodowiska człowieka — właśnie w taki, bardzo charakterystyczny sposób rosną i tak wyglądają afrykańskie akacje (sawannowe; gdzie indziej ten gatunek przybiera inne kształty), na których, jak można się domyślać, nasi przodkowie spędzali noce i gdzie szukali schronienia w razie nagłych zagrożeń (niskie konary ułatwiają wspinaczkę). (…)
Naszą estetykę, ale i ekologiczne preferencje dla określonych krajobrazów można odnaleźć też w malarstwie pejzażowym, które stało się kolejnym obiektem zainteresowania Oriansa. Wiele obrazów dawnych angielskich mistrzów tego gatunku, np. Johna Constable’a, przedstawiało dokładnie takie widoki, jakie za najatrakcyjniejsze uznawali uczestnicy jego badań: otwarte przestrzenie rzadko porośnięte drzewami, cieki wodne i lekko pofalowany teren. Oriansowi udało się w kilku przypadkach porównać oryginalne lokalizacje uwiecznione przez Constable’a z jego płótnami (angielski krajobraz trwa znacznie dłużej niż polski i nie ulega takim zmianom) i wtedy wyszła na jaw rzecz ciekawa. Otóż w stosunku do „oryginału” Constable przeprowadzał nieraz zabieg wyraźnej, choć zapewne nieświadomej „sawannyzacji”: rozrzedzał drzewostan, zmieniał kształt koron na bardziej rozłożysty, podnosił niewielkie pagórki i zmieniał wąskie strumyki w rozlewające się rzeczki. Najwyraźniej podświadomość odbiorców kazała pejzażyście nadawać angielskiemu krajobrazowi bardziej afrykański charakter. Takie najbardziej „zsawannyzowane” krajobrazy pojawiały się też często w przypadku utrzymanych w stylu angielskim ogrodów rezydencji brytyjskiej arystokracji. To było kolejne interesujące odkrycie Oriansa — tam, gdzie właściciel dysponował środkami i przestrzenią, by aktywnie kształtować swe otoczenie, kazał tworzyć krajobraz, który najbardziej przypominał ów archetypowy widok ludzkości. Dla wielu było to podobne bluźnierstwo, jak dla historyka sztuki myśl, że dzieła malarskie oceniamy przez pryzmat instynktownych odruchów zapisanych w genach. W artykule opublikowanym w „Discover”2 Richard Coniff cytuje pełną oburzenia reakcję jednego z arystokratów, który usłyszawszy, że ogrody arystokratycznych rezydencji mogą być dalekim „genetycznym” wspomnieniem afrykańskiej sawanny, zakrzyknął: „To absurd! My tylko próbujemy przywrócić naturalny charakter angielskiego krajobrazu”. Mylił się bardzo — gdyby to miało być prawdą, powinien zmienić swój ogród w gęsty las, Anglia bowiem była nimi porośnięta i została ich pozbawiona już w początkach naszej ery, głównie za sprawą Rzymian. Podobnie zresztą, choć na mniejszą skalę, jak cała Europa. Jest rzeczą ciekawą, że pojawieniu się ludzi współczesnych na nowych kontynentach: w Europie, Ameryce Północnej czy Australii, towarzyszyło niemal od razu wypalanie lasów i zamiana środowisk leśnych na otwarte tereny trawiaste, zajmowane czasem (i z czasem) przez uprawy zbóż.
Rodzimy się więc z naszą wewnętrzną sawanną i jest to zjawisko intrygujące. W końcu geny kodują jedynie białka, a więc ciąg aminokwasów. I nic więcej. Czy w białkach da się zapisać obrazy i to z takimi detalami, jak kształt koron drzew lub forma ukształtowania terenu? Wydaje się to niemożliwe, ale… Genom i sposób jego funkcjonowania jest wciąż dla nas w dużej mierze czarną skrzynką, o której wiemy głównie to, co jest „na wyjściu”. A są tam rozmaite nasze ulubione obrazy, zapisane niekiedy w genach z nieporównanie większą precyzją.
Jednym z takich archetypowych obrazów jest kanon ludzkiej urody. Psychologowie ewolucyjni dawno już zidentyfikowali te estetyczne preferencje, wskazując chociażby na naszą nadzwyczajną, choć równie nieświadomą tęsknotę za symetrią. Okazało się na przykład, że potrafimy bezbłędnie rozpoznawać symetrię ludzkiej twarzy, nawet jeśli obie jej połówki różnią się tak nieznacznie, że można to dostrzec jedynie dzięki zaawansowanej technice porównywania zdjęć. Nasz mózg robi to bezwiednie — i bezbłędnie. Mózg dobrze wie, czego szukać, jakie cechy oceniać i jak je porównywać z owym idealnym wzorcem, który w nim tkwi. I dotyczy to nie tylko twarzy, ale i całego ciała. Gdy jest to mózg męski, szuka dużych oczu, zaokrąglonych i lekko zaróżowionych policzków, długich i falujących włosów, wysmukłej szyi, kształtnego biustu, wciętej talii i rozszerzonych bioder (w proporcjach ściśle ustalonych i natychmiast rozpoznawalnych), długich nóg, gładkiej bezwłosej skóry i tysiąca innych detali, które mają ściśle ustaloną wartość estetyczną i których walor przekracza granice etniczne, rasowe, religijne i językowe. To najprawdziwsza biologiczna adaptacja i prawdziwie wrodzony kanon piękna, utrwalony w procesie ewolucji po to, by można było szybko i skutecznie wyszukiwać najwartościowszych partnerów seksualnych. Wyjaśnienie jest oczywiste — symetria ciała wskazuje na zdrowie i odporność na pasożyty, inne cechy na płodność, witalność i młodzieńczość, tak ciała, jak psychiki. To dlatego, że te kryteria są tak szczegółowe i tak powszechne, możliwe są ponadkulturowe i ponadetniczne konkursy Miss Uniwersum, choć pewnie żaden z jurorów nie zdaje sobie sprawy, co nim kieruje. I żaden nie wie, w jaki sposób w jego DNA tego typu kanony zostały zapisane. Zresztą nie wie tego również żaden genetyk. <<
* * *
Książkę kupiłem w wersji elektronicznej, nie musiałem więc przepisywać, a jedynie skopiować tekst :-) Początek i koniec cytatów oznaczyłem znakami >> <<. Wykropkowania w nawiasach oznaczają miejsca skrótów wprowadzonych przeze mnie.
Podobnych zapisów będących śladami odległej przeszłości jest w nas więcej. Autor wspomina o ponad stu śladach w naszych organizmach, tutaj zasygnalizuję kilka naszych cech wynikłych ze sposobu pracy umysłu.
Nie boimy się odległych grzmotów piorunów, ale podskoczymy ze strachu słysząc bliski a niespodziewany szelest. Mamy silną skłonność identyfikowania jako ludzi rzeczy widzianych w ciemnościach, kątem oka, nawet jeśli podobieństwo jest bardzo małe. Boimy się ciasnych, ciemnych i obcych wnętrz, boimy się węży.
Parę razy miałem okazję zrobienia prostego eksperymentu: będąc w jaskini gasiłem światło. Czułem wtedy silny, do trzewi sięgający, strach; wydawało mi się, że ściany zgniotą mnie zaraz, a odgłos spadającej kropli wody był jak grzmot. Nie zliczyć przypadków, gdy na szlaku nagle odwracałem się (czasami czując niepokój), bo wydawało mi się, że widzę człowieka, a było to ułamany pień drzewa, na przykład. Parę razy w czasie swoich wędrówek szedłem lasem po zmierzchu; musiałem wtedy wysilać wolę by nie wpaść w panikę, bo często wydawało mi się, że coś słyszę za sobą.
A nasze odżywianie się? Nikt nas nie uczył niechęci do gorzkiego, z tym się rodzimy, a powód jest prosty: najczęściej to, co gorzkie, nie jest dla nas zdrowe. Zauważyliście, jak chytrze nasz umysł nakłania nas do obfitych posiłków?: sytość zawsze odczuwamy z opóźnieniem, a poczucie głodu zawsze wyprzedza rzeczywiste potrzeby organizmu. Po prostu mamy się najeść po dziurki w nosie, skoro trafia się okazja, a przez zdecydowaną większość naszego czasu zdarzała się bardzo nieregularnie. Zwracam uwagę na fakt działania tych mechanizmów bez udziału woli, świadomości czy tym bardziej wiedzy. Są to mechanizmy równie dobrze funkcjonujące u zwierząt z małymi mózgami, jak i u ludzi, a to wskazuje na ich bardzo odległy w czasie rodowód. Inaczej mówiąc: dzielimy ze zwierzętami wiele cech, także tych wykształconych przed rozdzieleniem naszych linii rodowych.
Podobnie jest z naszą moralnością, estetyką, z naszymi zachowaniami związanymi z poszukiwaniem partnera seksualnego. Z rodzicielstwem i relacjami międzyludzkimi. Owszem, z wierzchu są zwyczaje i nakazy społeczne, a więc wpływy kulturowe, ale wszystkie one zbudowane są na fundamentach tkwiących w nas od zarania dziejów ludzkości, a nawet i dłużej.
Te strachy, te skłonności naszego umysłu, są nam przekazane w genach, ponieważ przez dziesiątki tysiącleci naszej historii pomagały nam przetrwać. Teraz są na ogół (z pominięciem rzadkich przypadków i nietypowych sytuacji, na przykład w czasie wojny) nieużytecznym, nierzadko przeszkadzającym, balastem przeszłości, ale są i będą nam towarzyszyć przez kolejne tysiąclecia. Okazuje się, że najprawdopodobniej także obraz ulubionych krajobrazów odziedziczyliśmy po naszych odległych przodkach.
Czy mnie to w jakikolwiek sposób uraża? Czy odejmuje coś z mojej podmiotowości?
A czy brzoza na wzgórzu ma być z tego powodu mniej piękna, a moje ukontentowanie jej widokiem mniejsze? Przecież nie. Moim przodkom takie miejsca się podobały z przyczyn praktycznych, mnie, jak i innym ludziom obecnie żyjącym, podobają się z przyczyn estetycznych, a więc bezinteresownych. To wartość dodana, jak erotyka do seksu.
Życie postrzegam jako ciąg pokoleń, łańcuch ciągnący się od prehistorii ku nieznanej przyszłości, a siebie jako jedno ogniwo. Poprzez styczność ogniw za mną i przede mną istnieje związek między mną, a najdalszymi przodkami i potomkami. Bez pierwszych nie istnielibyśmy tacy, jacy jesteśmy, drugim przekażemy to, co otrzymaliśmy, a może nawet coś dodamy od siebie.
Skoro tematem głównym są wzgórza i samotne drzewa, zapraszam do obejrzenia kilkunastu zdjęć z moich wędrówek.
Bardzo ładne miejsca ciekawie zauważone i sfotografowane. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję za dobrą ocenę, Aleksandro. Nic nie czytałem o fotografowaniu, w tajnikach tej sztuki jestem ciemny jak tabaka upchnięta w kąciku rogu, tyle że staram się robić zdjęcia tak, żeby mnie się podobały. A podobają mi się na przykład takie, na których oprócz dalekiego planu widać coś bliskiego – jak na ostatnim zdjęciu. Wzgórek widoczny na nim nazwałem Dębowym Wzgórzem, a jest na Pogórzu Wałbrzyskim.
UsuńJak to ktoś powiedział: Gena nie wydłubiesz:-) :-) :-)
OdpowiedzUsuńDobre i trafne! Po ogłoszeniu teorii ewolucji ludzie poczuli się do żywego dotknięciu wieścią o pochodzeniu od zwierząt. Uważam, że wielu nadal ma tego rodzaju opory, czasami nieuświadomione. Na przykład zaprzeczają genetycznym podstawom wielu naszych cech psychicznych, sposobów myślenia, reagowania, budowania więzi. Uważam, że ideologia gender właśnie w tym zaprzeczeniu ma swoje korzenie, nie tylko w proteście przeciw dyskryminacji kobiet.
UsuńTak przy okazji: Darwin (jak i współcześni ewolucjoniści) nie twierdził, że pochodzimy od małp, a że mamy z nimi wspólnego przodka. Są więc naszymi kuzynami, nie przodkami. Dodam jeszcze, że wszystkie, dosłownie wszystkie organizmy żywe są spokrewnione.
Niesamowity wywód. Ale przecież właśnie dla Twoich rozważań Cię odwiedzam .
OdpowiedzUsuńDziękuję, Aniu. Też piszesz, więc wiesz, że nierzadko chciałoby lepiej wyrazić swoją myśl, nawet rysuje się nam w głowie sposób, ale nijak nie możemy wyrazić tego słowami. Tym bardziej cieszy pochwała.
UsuńW niedzielę byłem na Pogórzu Wałbrzyskim, odwiedzałem znane u lubiane wzgórza :-)