Strony

czwartek, 29 grudnia 2022

Słowa i gotówka

 291222

Od lutego wysłuchuję na kanałach You Tube wypowiedzi na temat wojny w Ukrainie. Widzę wtedy w rogu ekranu zmieniające się reklamy, a niemal wszystkie mają cechę wspólną: niedbalstwo językowe, czasami skrajne. Nieprawidłowo odmieniane słowa i ich alogiczne przestawienia, częsty brak znaków interpunkcyjnych, najzupełniej przypadkowo używane wielkie litery, słowa nie mające związku z sensem zdania, jakby wklejone w zdanie na chybił trafił.

Czytając te reklamy, przychodzą mi do głowy niewesołe myśli o językowym niechlujstwie Polaków i dziwię się spodziewanej skuteczności (skoro są) tak pokracznych reklam, ponieważ mnie zniechęcają do zakupu, zamiast zachęcać. Podejrzewam, że te zdania są tłumaczone z angielskiego przez komputery, i zapewne nikt ich nie sprawdza przed publikacją, albo sprawdzić nie potrafi.

Niżej wklejam niewielki zbiór owych reklamowych tekstów. Pisownię zachowałem oryginalną, jedynie litery ujednoliciłem, a cytaty wyodrębniłem znakami >> <<.


>>Latarka z silnego światła.<<

O butach:

>>Super ciepły Oddychające, miękkie, wygodne, antypoślizgowe<<

>>Nie boję się minus 30 stopni

Ergonomiczna konstrukcja, 24 godziny noszenia bez męczących stóp, wiatroszczelne i ciepłe <<

>>Grube, ciepłe buty typu Martin

100% skóra bydlęca, wodoodporna i odporna na zarysowania, długi spacer nie zmęczony <<

>>Wysokiej jakości skóra bydlęca

Skórzany materiał, przyjazny dla skóry i oddychający <<

>>Zimowe zagęszczone dżinsy z polaru

Super elastyczny, modny i wszechstronny, super przystojny. <<

>>Ręcznie robione skórzane buty, Wytrzymałe, Oddychające, Antypoślizgowe, Wypoczynek, biznes <<

O zimowej kurtce:

>>W chwili, gdy go założysz, twoje ciało jest ciepłe, Spędź zimę komfortowo<<

O zegarkach:

>>Kalendarz świetlny wodoodporny

Klasyczna moda pokazuje urok odnoszących mężczyzn sukcesu <<

>>30 metrów wodoodporny<<

>>Kreatywny zegarek gwiazdkowy z Ziemi

Pokaż tożsamość i gust, bardzo odpowiedni do wyjścia w noszeniu <<

O zimowych ubiorach:

>>Utrzymanie ciepło wygodna

Artefakt ochrony przed zimnem, szybkie nagrzewanie, ciągła blokada temperatury <<

>>Wysokiej jakości 100% puch białej kaczki

Lekkie i nie ciężkie, ciepło ulepszone, Nie nadęte, rozciągaj się swobodniej <<


Bardzo celna konstatacja: lekkie nie jest ciężkie!

Skóra jest skórzanym materiałem przyjaznym dla skóry, dżins jest super przystojny, latarka zbudowana jest ze światła, a zegarek pochodzący z Ziemi jest odpowiedni do wyjścia w noszeniu, zapewne z powodu swojej kreatywności. Super!

Skopiowane z internetu zdania ze słowem „generowanie”.

„... generując średnią oglądalność…” – o lokalnej telewizji.

„Potrzeba generacji siły wojskowej.”

„Opony nie generujące nadmiernego hałasu.”

„Mózg ludzki jest zdolny do generowania nauki, sztuki, moralności i poezji.”

„Armia jest w stanie wygenerować dostateczną siłę uderzenia.”

„Społeczeństwa generują różnych poborowych.”

Przekazanie broni generujące mniejsze koszta.”

„Wojna generuje olbrzymi poziom stresu.”

„Samochody generujące tlenki azotu.”

„Mniej wydajemy, więcej generujemy.”

„Rosnąca inflacja generuje presję na wzrost wynagrodzeń.”

„Państwo nie generuje dochodów.”

„Takie zachowanie wygenerowałoby określoną odpowiedź.”

„Generowanie czeków z kodem cyfrowym.”

„Rosja zawsze generowała konflikty.”

Okazuje się więc, że generować można hałas, koszta, dochód, odpowiedź, konflikty, presję, czeki, siłę, poborowych, sztukę i tlenki azotu. Nawet poezję i moralność można generować!! Dla jasności: nie jestem przeciwnikiem tego słowa, a jego nadużywania. Każde słowo używane zbyt często staje się manierą, razi zmysł estetyczny, zubaża język a wypowiedź czyni ciężko strawną albo rażąco nieprawidłową, jak ta o generowaniu poezji i nauki. Owszem, komputer może generować (przykład wyżej) kody cyfrowe, ale powiedzenie o generowaniu poborowych jest językowym kretynizmem. Najwyraźniej ludziom nie chce się wysilać mózgownicy w poszukiwaniu pasujących słów, skoro mają „generowanie”.

Dzięki swojej uniwersalności jest dobre w okresie przejściowym przed pełnym zastąpieniem słów ikonkami, do czego raźno zmierzamy.

O gotówce

Kasjerce zabrakło drobnych banknotów do wydawania. Poszedłem więc do banku, w którym firma ma konto, a tam usłyszałem, że aby rozmienić tysiąc złotych, muszę mieć upoważnienie od właściciela konta. Upoważnienie?? Przecież mam pieniądze, chodzi tylko o rozmienienie – tłumaczyłem. Tak, upoważnienie ma być, bo jak bez niego? Zadzwoniłem do firmy, w rezultacie ktoś z szefostwa rozmawiał z bankowym opiekunem, ten wysłał maila do białostockiego oddziału, ja odebrałem smsa z nazwiskiem pracownika banku, i na drugi dzień już mogłem pójść rozmienić banknoty. Przy kasjerce siedziałem pół godziny. Wiedziała o mnie, miała pliczek dziesiątek, ale nie wiedziała, jak ma dokonać wymiany i gdzie zaksięgować opłatę. Nota bene, niebotycznej wysokości. Zadzwoniła więc do kogoś, kto miał wiedzieć, jak się dokonuje tak skomplikowanej operacji bankowej, ale na odpowiedź czekała długo, ponieważ ekspert też nie wiedział, i zapewne odpowiedź konsultował z super ekspertem. Na koniec poproszono mnie o dowód osobisty. Przy rozmienianiu tysiąca złotych!

Jaka jest przyczyna tych trudności? Przecież ci ludzie nie są nowicjuszami w swojej pracy. Uważam, że ta operacja, banalna przecież, jest w tym banku tak rzadko wykonywana, że nie ma ustalonych procedur, albo są zapisane w zakurzonych, nieużywanych zakamarkach pamięci bankowych komputerów. Po prostu obrót gotówkowy zamiera. Kiedy wracałem z banku, przypomniałem sobie gdzieś czytany artykuł o planach pełnej eliminacji gotówki, jej całkowitego zastąpienia operacjami elektronicznymi, a więc pieniądzem wirtualnym, cyfrowym. Może to się właśnie dzieje?

Nie chciałbym takiej zmiany, ponieważ gotówka daje wolność bez nadzoru i anonimowość. Jeśli każda transakcja, nawet tak drobna jak danie sąsiadowi pięćdziesięciu złotych za skoszenie trawnika albo babci na targu pięciu złociszy za marchewkę, będzie odnotowywana w banku, to urzędy państwowe, nie tylko fiskus, będą mogły nas kontrolować na każdym kroku. To zapowiedź totalnego nadzoru.

niedziela, 25 grudnia 2022

Na Pogórzu Kaczawskim i w Białymstoku

271122

Wiele razy przejeżdżałem przez Lipę, wioskę na skraju Chełmów na Pogórzu Kaczawskim, ale okoliczne drogi przemierzałem tylko raz, i to dawno, bo chyba osiem lat temu. Dzisiaj postanowiłem naprawić zaniedbanie i poszwendać się wokół wioski. Później okazało się, że połowy trasy nie znałem, co uznaję za fakt niebywały i warty odnotowania, ponieważ zwykle tylko niewielkie fragmenty, jakieś zakątki i skróty, są dla mnie nowe, a całodziennej trasy po nieznanej okolicy już od kilku lat nie mam możliwości wyznaczenia.

Ranek nie nastrajał optymistycznie; jego nastrój dobrze oddaje to zdjęcie.

 Prognozy na dalsze części dnia także nie były dobre, ale w miarę upływu czasu stopniowo się rozpogadzało, a popołudnie było słoneczne – wbrew spodziewaniu.

Z poprzedniej wędrówki okolicą zapamiętałem stary kamieniołom, dzisiaj odwiedziłem go, a po sąsiedzku znalazłem drugi, większy, w nim piec do wypalania wapna. Robią one wrażenie swoją masywnością, przypominając raczej wojskowe schrony niż cywilne konstrukcje. Na szczycie kamiennej ściany rośnie spore drzewo. Nic wyjątkowego, to prawda, ale ilekroć widzę drzewa rosnące w tak trudnych do życia miejscach, zatrzymuję się i patrzę, bo widzę siłę życia skrajnie odmiennego od naszego. Przypadek w postaci podmuchu wiatru czy zwierzęcia rzucił nasiono na kamienie, a tam rozwinęło się w drzewo zgodnie z przymusem wpisanym w swoją strukturę genową. W tym miejscu musi żyć, nie mając możliwości przesunięcia się ani o krok. Czasami patrząc na drzewka rosnące w przedziwnych miejscach jak to, na ścianie, a więc nierokujących długiego życia, myślę, że może w tej obojętności natury na życie poszczególnych organizmów jest odrobina litości. Wszak drzewo nie wie o swojej apriorycznej przegranej wynikłej z przypadku, i żyje póki może.


 

W wiosce przechodziłem obok ruin zamku. Stoi otoczony rusztowaniami, ale wyglądają one tak, jakby prace przerwano już jakiś czas temu.


 Informacje podawane przez Wikipedię nie są optymistyczne, a szkoda. Widząc takie stare mury wyobrażam sobie, że zostały odrestaurowane i służą ludziom.

Jednym z modnych obecnie słów jest rewitalizacja, które znaczy tyle, co przywrócenie do życia. Właśnie do takich martwych ruin, które po odpowiednich pracach zaczynają nowe życie, to słowo pasuje, a używane jest w znaczeniu zwykłego remontu. Spotkałem się nawet z nazwaniem rewitalizacją czynności pomalowania fasady domu.

Dodam jeszcze, że w tej wiosce są dwa pałace w nie lepszym stanie.

Parę razy przechodziłem przez zaorane pola, co często mi się zdarza w zimie. Znając swoje góry i ich pogórze, dość swobodnie wybieram kierunki marszu. Dzisiaj czułem, jak z każdym krokiem ciężej mi iść, a powód widać na zdjęciu.

 Doszedłem do ładnego stawu znanego z poprzednich wędrówek. Kiedyś szedłem z przeciwnej strony, a idąc brzegiem małego strumyczka znalazłem urocze miejsce na biwak pod samotnym drzewem rosnącym przy strumyku. Miejsce tak mi się spodobało, że rok czy dwa lata później wybrałem się tam ponownie. Strumyk wpada do stawu, a o jego walorach widokowych mogą coś powiedzieć zdjęcia. Na mojej mapie podana jest nazwa „Olszowy Staw”, natomiast na tabliczce znalezionej przy brzegu wymieniona jest nazwa „Dziki Staw”. Nie wiem, która jest prawidłowa, ale ta odmienność nie jest ważna. Staw warty jest poznania i odwiedzin.





 Zachód oglądałem z małego wzgórka wznoszącego się za budynkami wioski; był prawdziwie złoty, chociaż wczesny, ponieważ silne jeszcze słońce chowa się tam za pokaźnej wysokości masyw Żeleźniaka. Kiedy wokół mnie wzbierał mrok wieczoru, daleko, na zboczach wzgórz Chełmów, jeszcze trwał dzień. Nic wyjątkowego, nawet w taki niskich górach jak Kaczawskie, ale zwrócić uwagę potrafi.


 

Kiedy wróciłem do samochodu, było jeszcze widno, a krótko po wyjeździe szkoda mi się zrobiło już nie dnia, skoro słońce zaszło, ale tych dwóch kwadransów między zachodem a zmierzchem. Zatrzymałem się za wioską, przy znanej mi polnej drodze wiodącej skrajem lasu pod dębami, i poszedłem nią, dzieląc uwagę między jasnym jeszcze niebem a drogą przysypaną żołędziami. Dzisiaj była smutna, niemal bez kolorów, ale pamiętam ją słoneczną, kolorową i ciepłą, a więc piękną, i dla wspomnienia jej urody szedłem pod dębami o zmierzchu listopadowego dnia. W dalszą podróż do Leszna wyruszyłem, gdy z lasu na drogę wylał się mrok.

Nazajutrz rano wyjechałem do Białegostoku. W Sudety wrócę w styczniu.

Obrazki ze szlaku


 Stare, kruszejące skały osadowe na szczycie bezimiennego wzgórza, a pod nimi mała jaskinia. Sprawdzałem kijem jej głębię, zmieściłbym się w środku.

 Tradycyjnie już krople wody na gałęziach – diamenciki jesiennej przyrody.


 Dwa oblicza podobnych dróg polnych: w chmurną i w słoneczną godzinę.


 Przedwieczorna złota godzina.

Trasa: wokół wioski Lipa. Góra Grudna, Olszowy Staw.

Statystyka: przeszedłem 17 km w czasie 8,5 godziny, w tym 2,5 godziny przerw.

























Dopisek z 20 grudnia 2022.

Nadal jestem w Białymstoku. Dni są zimne, krótkie, ponure i monotonne. Liczę, ile ich jeszcze zostało do świąt i mojego wyjazdu do domu. Staram się nie popędzać czasu i szukać w nim dobrych, ładnych chwil, jednak skuteczność tych starań nie jest duża. Tym cenniejsze są drobiazgi.

Kiosk sterowniczy i kasa są przeszklone, obok mruga tysiąc świateł karuzeli, świecą się uliczne lampy, szyldy i reklamy. Patrząc z wnętrza, przez szyby, widzę te wszystkie światła nie tylko bezpośrednio, ale i ich odbicia w szybach, nierzadko wielokrotne, tworzące ciekawe efekty świetlne.

Czasami złożony obraz świateł jest tak zagmatwany, że widząc nakładające się odbicia szukam wzrokiem światła oryginalnego, a znalazłszy próbuję dociec jego zygzakowaty bieg, w efekcie którego jest tak dziwnie przesunięte. Patrząc na przechodnia idącego wprost na światło wydało mi się, że zaraz wpadnie na nie, uderzy o ramię karuzeli, której rozświetlony obraz rzucany jest na chodnik, i z pewnym zaskoczeniem zobaczyłem, jak ta osoba przenikła przez świetlny obraz niczym duch.



Po wieczornym powrocie do hotelu starym zwyczajem kradnę sobie godziny snu, próbując napisać coś nowego, przeczytać książkę, no i oczywiście poznać sytuację u naszych wschodnich sąsiadów. Niedawno oglądałem relację z Charkowa, pokazywano figurę Matki Boskiej stojącej na Cmentarzu Ofiar Totalitaryzmu w tym mieście. Na postumencie jest napis:

Wybaczcie nam, Bracia Polacy, za brak zrozumienia i milczenie w czasie, gdy byliście mordowani w naszym kraju (1939-1940)


poniedziałek, 19 grudnia 2022

Wzgórza a genetyka

 121222

Dlaczego tak bardzo podoba mi się pogórzański krajobraz? Dlaczego widokowe niezalesione wzgórza, szczególnie z samotnymi drzewami, widzę tak bardzo urokliwymi, że wracam do nich po wielekroć?

Owszem, będąc na szlaku widzę i drogi polne, urocze uwodzicielki, jest daleki horyzont, razem zaspakajające potrzebę wędrówki, ale wzgórza z samotnymi drzewami, ich działanie na mnie, jest inne, niewywodzące się przecież z pragnienia dotknięcia horyzontu. One nie prowadzą gdzieś daleko, jak drogi, a są raczej celem wędrówki. Miejscami, za którymi się oglądam, w czym podobne są do urodziwych kobiet: tkwi w nich pewien wzorzec piękna, budzący we mnie odzew.

A może odwrotnie: wzorzec jest we mnie, a obraz takich wzgórków jest z nim zgodny?

 

Przeczytałem „Homo sapiens. Meandry ewolucji”, świetną książkę Marcina Ryszkiewicza – geologa, paleontologa, filozofa, ewolucjonisty i popularyzatora nauki.

Porusza w niej zagadnienia związane z ewolucją naszego gatunku, podaje wiele ciekawostek, wskazuje na zadziwiające i zaskakujące związki między naszymi cechami psychicznymi i fizycznymi a przeszłością sięgającą setek tysięcy lat wstecz. Niżej zamieszczam obszerny cytat dotyczący naszych preferencji krajobrazowych i szerzej: naszej estetyki.

Tytułem wprowadzenia parę zdań o naszej pierwotnej ojczyźnie.

Badacze są obecnie zgodni co do miejsca i czasu wykształcenia się naszego gatunku: to wschodnia Afryka, tam, gdzie rozciąga się sławna kraina Serengeti i Wąwóz Olduvai, część Wielkich Rowów Afrykańskich, które, jako rezultat ruchów skorupy ziemskiej, poprzez zmiany klimatu, fauny i flory, miały swój udział w wykształceniu się gatunku homo sapiens. Uznaje się naszych przodków żyjących 300 tysięcy lat temu za już tożsamych z nami, tyle więc liczy nasz gatunek. We wschodniej Afryce, na otwartych, lekko pofałdowanych przestrzeniach sawanny, czyli bez lasów a z pojedynczymi drzewami lub niewielkimi ich kępami, żyliśmy najdłużej, bo dziesiątki tysięcy lat. W końcu jakieś 100 tysięcy lat temu nasi bezpośredni przodkowie ruszyli przez Półwysep Synaj na podbój świata.

Oddaję głos autorowi.

* * *

>>Py­ta­nie brzmi: czy ist­nie­je ja­kie­kol­wiek na­tu­ral­ne i ak­tyw­nie wy­bie­ra­ne śro­do­wi­sko ży­cia Homo sa­piens, sko­ro wie­my, że ga­tu­nek ten za­sie­dla dziś prak­tycz­nie wszyst­kie ob­sza­ry lą­do­we na Zie­mi, od mroź­nej tun­dry po lasy desz­czo­we na rów­ni­ku. A je­śli taki ha­bi­tat ist­nie­je, jak go ba­dać i co z ta­kich ba­dań może wy­nik­nąć? Te py­ta­nia na­bra­ły szcze­gól­ne­go zna­cze­nia, od kie­dy w la­tach 70. ubie­głe­go wie­ku za­czę­ło sta­wać się co­raz bar­dziej praw­do­po­dob­ne, że nasz ga­tu­nek mógł po­wstać w jed­nym tyl­ko miej­scu na afry­kań­skiej sa­wan­nie i po­zo­sta­wać w tym wy­bra­nym przez sie­bie (lub ewo­lu­cję) śro­do­wi­sku przez znacz­ną część swo­jej hi­sto­rii, by po­tem opu­ścić Czar­ny Ląd i szyb­ko roz­prze­strze­nić się po ca­łym świe­cie. Od­da­la­jąc się od afry­kań­skiej oj­czy­zny, czło­wiek na­po­ty­kał po dro­dze nie­zmie­rzo­ne bo­gac­two śro­do­wisk co­raz bar­dziej od niej od­mien­nych. Czy jed­nak pa­mięć „zie­mi oj­czy­stej” po­zo­sta­ła w na­szych ge­nach i czy, wy­bie­ra­jąc so­bie nowe miej­sca do za­sie­dle­nia, kie­ro­wa­li­śmy się bio­lo­gicz­nie utrwa­lo­nym, choć pew­nie z cza­sem co­raz bar­dziej roz­my­tym, wspo­mnie­niem Raju Utra­co­ne­go? Może nadal się nim kie­ru­je­my? A może wła­śnie dziś, gdy mamy ta­kie moż­li­wo­ści, te afry­kań­skie wspo­mnie­nia sta­ra­my się od­two­rzyć, nie zda­jąc so­bie na­wet spra­wy, że kie­ru­je nami ja­kiś za­pi­sa­ny w ge­nach i wciąż czy­tel­ny ob­raz? To nie są ba­nal­ne i wy­du­ma­ne pro­ble­my, a od­po­wie­dzi na ta­kie py­ta­nia mogą mieć re­al­ne, wy­mier­ne i bar­dzo da­le­ko­sięż­ne kon­se­kwen­cje.

Pierw­szy na po­mysł zba­da­nia na­szych ukry­tych pre­fe­ren­cji wpadł w la­tach 60. XX wie­ku Ri­chard Coss, któ­ry za­po­cząt­ko­wał dzie­dzi­nę zwa­ną es­te­ty­ką ewo­lu­cyj­ną i za­czął ana­li­zo­wać na­sze re­ak­cje na dzie­ła sztu­ki i na­tu­ral­ne kra­jo­bra­zy w ka­te­go­riach bio­lo­gicz­nych od­po­wie­dzi na ty­po­we bodź­ce śro­do­wi­sko­we. (...)

Po­waż­ne i na sze­ro­ką ska­lę za­kro­jo­ne ba­da­nia pod­jął póź­niej Gor­don Orians, eko­log z Uni­ver­si­ty of Wa­shing­ton, któ­ry prze­pro­wa­dził pro­sty i po­my­sło­wy eks­pe­ry­ment. Uczest­ni­kom swo­ich ba­dań po­ka­zy­wał zdję­cia przed­sta­wia­ją­ce róż­ne kra­jo­bra­zy z róż­nych oko­lic świa­ta, pro­sząc o wy­bra­nie miej­sca, w któ­rym naj­bar­dziej chcie­li­by za­miesz­kać. Ba­da­ni wy­wo­dzi­li z róż­nych śro­do­wisk, róż­nych ras i grup et­nicz­nych i miesz­ka­li w naj­róż­niej­szych miej­scach, ale ich pre­fe­ren­cje oka­za­ły się w pew­nych klu­czo­wych punk­tach zbież­ne: więk­szość wy­bie­ra­ła otwar­te tra­wia­ste kra­jo­bra­zy z izo­lo­wa­ny­mi drze­wa­mi, fa­li­ste (ale nie gó­rzy­ste) ukształ­to­wa­nie te­re­nu i do tego stru­mie­nie lub nie­wiel­kie zbior­ni­ki wod­ne o ła­two do­stęp­nych brze­gach. Orians znał ewo­lu­cyj­ną hi­sto­rię czło­wie­ka, bez tru­du więc za­uwa­żył, że to wy­ide­ali­zo­wa­ne, po­nie­kąd ar­che­ty­po­we śro­do­wi­sko naj­bar­dziej przy­po­mi­na afry­kań­ską sa­wan­nę — choć ża­den z ba­da­nych nig­dy jej oso­bi­ście nie wi­dział i ża­den jej nie wska­zy­wał jako od­nie­sie­nia dla swych wy­bo­rów. (…)

Orians uznał, że na­sze pre­dy­lek­cje do okre­ślo­nych kra­jo­bra­zów są dzie­dzicz­nie za­ko­do­wa­ną for­mą do­sto­so­wa­nia do sie­dli­ska, a nie efek­tem dzia­ła­nia kul­tu­ro­wo uwa­run­ko­wa­nych kry­te­riów es­te­tycz­nych. Ko­lej­ne ba­da­nia, w któ­rych uczest­ni­kom mie­rzo­no fi­zjo­lo­gicz­ne i psy­cho­so­ma­tycz­ne re­ak­cje (puls, po­ce­nie się, fale mó­zgo­we, zmia­ny na­stro­ju) na po­ka­zy­wa­ne zdję­cia róż­nych lo­ka­li­za­cji, po­twier­dzi­ły, że re­ak­cje te wią­żą się z głę­bo­ko za­ko­rze­nio­ny­mi do­zna­nia­mi o cha­rak­te­rze bio­lo­gicz­nych ad­ap­ta­cji. Mo­gło to su­ge­ro­wać, że bio­lo­gicz­nie cią­gle je­ste­śmy miesz­kań­ca­mi sa­wan­ny i na­sze geny wciąż nam o tym przy­po­mi­na­ją. (…)

W ko­lej­nych eks­pe­ry­men­tach Orians za­jął się bar­dziej szcze­gó­ło­wy­mi kwe­stia­mi i spró­bo­wał spraw­dzić na przy­kład, czy ist­nie­je ja­kiś pre­fe­ro­wa­ny kształt i spo­sób roz­miesz­cze­nia drzew na oglą­da­nych ob­ra­zach. Ba­da­nym po­ka­zy­wał te­raz zdję­cia drzew o róż­nie ufor­mo­wa­nych ko­ro­nach i róż­nej bu­do­wie pni, a tak­że ro­sną­cych luź­no, w kę­pach lub za­gaj­ni­kach. Oka­za­ło się, że ze wszyst­kich moż­li­wych kon­fi­gu­ra­cji jed­na wzbu­dza­ła naj­bar­dziej po­zy­tyw­ne re­ak­cje — drze­wa li­ścia­ste, ro­sną­ce w roz­pro­sze­niu i, co naj­waż­niej­sze, o roz­ło­ży­stych, pa­ra­so­lo­wa­tych ko­ro­nach z naj­niż­szy­mi ga­łę­zia­mi na nie­zbyt du­żej wy­so­ko­ści. Tym ra­zem znów oczy­wi­ste roz­wią­za­nie pod­po­wia­da zna­jo­mość hi­sto­rii ro­do­wej i pa­le­ośro­do­wi­ska czło­wie­ka — wła­śnie w taki, bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­ny spo­sób ro­sną i tak wy­glą­da­ją afry­kań­skie aka­cje (sa­wan­no­we; gdzie in­dziej ten ga­tu­nek przy­bie­ra inne kształ­ty), na któ­rych, jak moż­na się do­my­ślać, nasi przod­ko­wie spę­dza­li noce i gdzie szu­ka­li schro­nie­nia w ra­zie na­głych za­gro­żeń (ni­skie ko­na­ry uła­twia­ją wspi­nacz­kę). (…)

Na­szą es­te­ty­kę, ale i eko­lo­gicz­ne pre­fe­ren­cje dla okre­ślo­nych kra­jo­bra­zów moż­na od­na­leźć też w ma­lar­stwie pej­za­żo­wym, któ­re sta­ło się ko­lej­nym obiek­tem za­in­te­re­so­wa­nia Orian­sa. Wie­le ob­ra­zów daw­nych an­giel­skich mi­strzów tego ga­tun­ku, np. Joh­na Con­sta­ble’a, przed­sta­wia­ło do­kład­nie ta­kie wi­do­ki, ja­kie za naja­trak­cyj­niej­sze uzna­wa­li uczest­ni­cy jego ba­dań: otwar­te prze­strze­nie rzad­ko po­ro­śnię­te drze­wa­mi, cie­ki wod­ne i lek­ko po­fa­lo­wa­ny te­ren. Orian­so­wi uda­ło się w kil­ku przy­pad­kach po­rów­nać ory­gi­nal­ne lo­ka­li­za­cje uwiecz­nio­ne przez Con­sta­ble’a z jego płót­na­mi (an­giel­ski kra­jo­braz trwa znacz­nie dłu­żej niż pol­ski i nie ule­ga ta­kim zmia­nom) i wte­dy wy­szła na jaw rzecz cie­ka­wa. Otóż w sto­sun­ku do „ory­gi­na­łu” Con­sta­ble prze­pro­wa­dzał nie­raz za­bieg wy­raź­nej, choć za­pew­ne nie­świa­do­mej „sa­wan­ny­za­cji”: roz­rze­dzał drze­wo­stan, zmie­niał kształt ko­ron na bar­dziej roz­ło­ży­sty, pod­no­sił nie­wiel­kie pa­gór­ki i zmie­niał wą­skie stru­my­ki w roz­le­wa­ją­ce się rzecz­ki. Naj­wy­raź­niej pod­świa­do­mość od­bior­ców ka­za­ła pej­za­ży­ście nada­wać an­giel­skie­mu kra­jo­bra­zo­wi bar­dziej afry­kań­ski cha­rak­ter. Ta­kie naj­bar­dziej „zsa­wan­ny­zo­wa­ne” kra­jo­bra­zy po­ja­wia­ły się też czę­sto w przy­pad­ku utrzy­ma­nych w sty­lu an­giel­skim ogro­dów re­zy­den­cji bry­tyj­skiej ary­sto­kra­cji. To było ko­lej­ne in­te­re­su­ją­ce od­kry­cie Orian­sa — tam, gdzie wła­ści­ciel dys­po­no­wał środ­ka­mi i prze­strze­nią, by ak­tyw­nie kształ­to­wać swe oto­cze­nie, ka­zał two­rzyć kra­jo­braz, któ­ry naj­bar­dziej przy­po­mi­nał ów ar­che­ty­po­wy wi­dok ludz­ko­ści. Dla wie­lu było to po­dob­ne bluź­nier­stwo, jak dla hi­sto­ry­ka sztu­ki myśl, że dzie­ła ma­lar­skie oce­nia­my przez pry­zmat in­stynk­tow­nych od­ru­chów za­pi­sa­nych w ge­nach. W ar­ty­ku­le opu­bli­ko­wa­nym w „Di­sco­ver”2 Ri­chard Co­niff cy­tu­je peł­ną obu­rze­nia re­ak­cję jed­ne­go z ary­sto­kra­tów, któ­ry usły­szaw­szy, że ogro­dy ary­sto­kra­tycz­nych re­zy­den­cji mogą być da­le­kim „ge­ne­tycz­nym” wspo­mnie­niem afry­kań­skiej sa­wan­ny, za­krzyk­nął: „To ab­surd! My tyl­ko pró­bu­je­my przy­wró­cić na­tu­ral­ny cha­rak­ter an­giel­skie­go kra­jo­bra­zu”. My­lił się bar­dzo — gdy­by to mia­ło być praw­dą, po­wi­nien zmie­nić swój ogród w gę­sty las, An­glia bo­wiem była nimi po­ro­śnię­ta i zo­sta­ła ich po­zba­wio­na już w po­cząt­kach na­szej ery, głów­nie za spra­wą Rzy­mian. Po­dob­nie zresz­tą, choć na mniej­szą ska­lę, jak cała Eu­ro­pa. Jest rze­czą cie­ka­wą, że po­ja­wie­niu się lu­dzi współ­cze­snych na no­wych kon­ty­nen­tach: w Eu­ro­pie, Ame­ry­ce Pół­noc­nej czy Au­stra­lii, to­wa­rzy­szy­ło nie­mal od razu wy­pa­la­nie la­sów i za­mia­na śro­do­wisk le­śnych na otwar­te te­re­ny tra­wia­ste, zaj­mo­wa­ne cza­sem (i z cza­sem) przez upra­wy zbóż.

Ro­dzi­my się więc z na­szą we­wnętrz­ną sa­wan­ną i jest to zja­wi­sko in­try­gu­ją­ce. W koń­cu geny ko­du­ją je­dy­nie biał­ka, a więc ciąg ami­no­kwa­sów. I nic wię­cej. Czy w biał­kach da się za­pi­sać ob­ra­zy i to z ta­ki­mi de­ta­la­mi, jak kształt ko­ron drzew lub for­ma ukształ­to­wa­nia te­re­nu? Wy­da­je się to nie­moż­li­we, ale… Ge­nom i spo­sób jego funk­cjo­no­wa­nia jest wciąż dla nas w du­żej mie­rze czar­ną skrzyn­ką, o któ­rej wie­my głów­nie to, co jest „na wyj­ściu”. A są tam roz­ma­ite na­sze ulu­bio­ne ob­ra­zy, za­pi­sa­ne nie­kie­dy w ge­nach z nie­po­rów­na­nie więk­szą pre­cy­zją.

Jed­nym z ta­kich ar­che­ty­po­wych ob­ra­zów jest ka­non ludz­kiej uro­dy. Psy­cho­lo­go­wie ewo­lu­cyj­ni daw­no już zi­den­ty­fi­ko­wa­li te es­te­tycz­ne pre­fe­ren­cje, wska­zu­jąc cho­ciaż­by na na­szą nad­zwy­czaj­ną, choć rów­nie nie­świa­do­mą tę­sk­no­tę za sy­me­trią. Oka­za­ło się na przy­kład, że po­tra­fi­my bez­błęd­nie roz­po­zna­wać sy­me­trię ludz­kiej twa­rzy, na­wet je­śli obie jej po­łów­ki róż­nią się tak nie­znacz­nie, że moż­na to do­strzec je­dy­nie dzię­ki za­awan­so­wa­nej tech­ni­ce po­rów­ny­wa­nia zdjęć. Nasz mózg robi to bez­wied­nie — i bez­błęd­nie. Mózg do­brze wie, cze­go szu­kać, ja­kie ce­chy oce­niać i jak je po­rów­ny­wać z owym ide­al­nym wzor­cem, któ­ry w nim tkwi. I do­ty­czy to nie tyl­ko twa­rzy, ale i ca­łe­go cia­ła. Gdy jest to mózg mę­ski, szu­ka du­żych oczu, za­okrą­glo­nych i lek­ko za­ró­żo­wio­nych po­licz­ków, dłu­gich i fa­lu­ją­cych wło­sów, wy­smu­kłej szyi, kształt­ne­go biu­stu, wcię­tej ta­lii i roz­sze­rzo­nych bio­der (w pro­por­cjach ści­śle usta­lo­nych i na­tych­miast roz­po­zna­wal­nych), dłu­gich nóg, gład­kiej bez­wło­sej skó­ry i ty­sią­ca in­nych de­ta­li, któ­re mają ści­śle usta­lo­ną war­tość es­te­tycz­ną i któ­rych wa­lor prze­kra­cza gra­ni­ce et­nicz­ne, ra­so­we, re­li­gij­ne i ję­zy­ko­we. To naj­praw­dziw­sza bio­lo­gicz­na ad­ap­ta­cja i praw­dzi­wie wro­dzo­ny ka­non pięk­na, utrwa­lo­ny w pro­ce­sie ewo­lu­cji po to, by moż­na było szyb­ko i sku­tecz­nie wy­szu­ki­wać naj­war­to­ściow­szych part­ne­rów sek­su­al­nych. Wy­ja­śnie­nie jest oczy­wi­ste — sy­me­tria cia­ła wska­zu­je na zdro­wie i od­por­ność na pa­so­ży­ty, inne ce­chy na płod­ność, wi­tal­ność i mło­dzień­czość, tak cia­ła, jak psy­chi­ki. To dla­te­go, że te kry­te­ria są tak szcze­gó­ło­we i tak po­wszech­ne, moż­li­we są po­nad­kul­tu­ro­we i po­nadet­nicz­ne kon­kur­sy Miss Uni­wer­sum, choć pew­nie ża­den z ju­ro­rów nie zda­je so­bie spra­wy, co nim kie­ru­je. I ża­den nie wie, w jaki spo­sób w jego DNA tego typu ka­no­ny zo­sta­ły za­pi­sa­ne. Zresz­tą nie wie tego rów­nież ża­den ge­ne­tyk. <<

* * *

Książkę kupiłem w wersji elektronicznej, nie musiałem więc przepisywać, a jedynie skopiować tekst :-) Początek i koniec cytatów oznaczyłem znakami >> <<. Wykropkowania w nawiasach oznaczają miejsca skrótów wprowadzonych przeze mnie.

Podobnych zapisów będących śladami odległej przeszłości jest w nas więcej. Autor wspomina o ponad stu śladach w naszych organizmach, tutaj zasygnalizuję kilka naszych cech wynikłych ze sposobu pracy umysłu.

Nie boimy się odległych grzmotów piorunów, ale podskoczymy ze strachu słysząc bliski a niespodziewany szelest. Mamy silną skłonność identyfikowania jako ludzi rzeczy widzianych w ciemnościach, kątem oka, nawet jeśli podobieństwo jest bardzo małe. Boimy się ciasnych, ciemnych i obcych wnętrz, boimy się węży.

Parę razy miałem okazję zrobienia prostego eksperymentu: będąc w jaskini gasiłem światło. Czułem wtedy silny, do trzewi sięgający, strach; wydawało mi się, że ściany zgniotą mnie zaraz, a odgłos spadającej kropli wody był jak grzmot. Nie zliczyć przypadków, gdy na szlaku nagle odwracałem się (czasami czując niepokój), bo wydawało mi się, że widzę człowieka, a było to ułamany pień drzewa, na przykład. Parę razy w czasie swoich wędrówek szedłem lasem po zmierzchu; musiałem wtedy wysilać wolę by nie wpaść w panikę, bo często wydawało mi się, że coś słyszę za sobą.

A nasze odżywianie się? Nikt nas nie uczył niechęci do gorzkiego, z tym się rodzimy, a powód jest prosty: najczęściej to, co gorzkie, nie jest dla nas zdrowe. Zauważyliście, jak chytrze nasz umysł nakłania nas do obfitych posiłków?: sytość zawsze odczuwamy z opóźnieniem, a poczucie głodu zawsze wyprzedza rzeczywiste potrzeby organizmu. Po prostu mamy się najeść po dziurki w nosie, skoro trafia się okazja, a przez zdecydowaną większość naszego czasu zdarzała się bardzo nieregularnie. Zwracam uwagę na fakt działania tych mechanizmów bez udziału woli, świadomości czy tym bardziej wiedzy. Są to mechanizmy równie dobrze funkcjonujące u zwierząt z małymi mózgami, jak i u ludzi, a to wskazuje na ich bardzo odległy w czasie rodowód. Inaczej mówiąc: dzielimy ze zwierzętami wiele cech, także tych wykształconych przed rozdzieleniem naszych linii rodowych.

Podobnie jest z naszą moralnością, estetyką, z naszymi zachowaniami związanymi z poszukiwaniem partnera seksualnego. Z rodzicielstwem i relacjami międzyludzkimi. Owszem, z wierzchu są zwyczaje i nakazy społeczne, a więc wpływy kulturowe, ale wszystkie one zbudowane są na fundamentach tkwiących w nas od zarania dziejów ludzkości, a nawet i dłużej.

Te strachy, te skłonności naszego umysłu, są nam przekazane w genach, ponieważ przez dziesiątki tysiącleci naszej historii pomagały nam przetrwać. Teraz są na ogół (z pominięciem rzadkich przypadków i nietypowych sytuacji, na przykład w czasie wojny) nieużytecznym, nierzadko przeszkadzającym, balastem przeszłości, ale są i będą nam towarzyszyć przez kolejne tysiąclecia. Okazuje się, że najprawdopodobniej także obraz ulubionych krajobrazów odziedziczyliśmy po naszych odległych przodkach.

Czy mnie to w jakikolwiek sposób uraża? Czy odejmuje coś z mojej podmiotowości?

A czy brzoza na wzgórzu ma być z tego powodu mniej piękna, a moje ukontentowanie jej widokiem mniejsze? Przecież nie. Moim przodkom takie miejsca się podobały z przyczyn praktycznych, mnie, jak i innym ludziom obecnie żyjącym, podobają się z przyczyn estetycznych, a więc bezinteresownych. To wartość dodana, jak erotyka do seksu.

Życie postrzegam jako ciąg pokoleń, łańcuch ciągnący się od prehistorii ku nieznanej przyszłości, a siebie jako jedno ogniwo. Poprzez styczność ogniw za mną i przede mną istnieje związek między mną, a najdalszymi przodkami i potomkami. Bez pierwszych nie istnielibyśmy tacy, jacy jesteśmy, drugim przekażemy to, co otrzymaliśmy, a może nawet coś dodamy od siebie.

Skoro tematem głównym są wzgórza i samotne drzewa, zapraszam do obejrzenia kilkunastu zdjęć z moich wędrówek.