Strony

niedziela, 5 lutego 2023

Na Pogórzu Wałbrzyskim

 290223

Pośliznąłem się nieskończoną ilość razy, a nawet dwukrotnie przewróciłem, zimny wiatr wciskał się pod kaptur i czapkę, ale gdy w kilka dni później zająłem się obróbką zdjęć, widziane krajobrazy i ich zimowe wystrojenie zobaczyłem pięknymi i… zatęskniłem za drogą. Miałem ją wtedy za tak urokliwą, że tylko pakować się i jechać. O uciążliwościach tego dnia nie pamiętałem, zauroczony oglądanymi na zdjęciach drogami i oblodzonym krzewem różanym. To nic, że zimno i ślisko, byle tam wrócić i ponownie doświadczyć… Czego właściwie? Mam tylko jedną odpowiedź: czaru tego zimowego, chmurnego i wietrznego dnia, ale wystrojonego bajecznymi ozdobami lodowymi i moim wspomnieniem, a więc ładnego.

Drzewa, krzewy, każdy badyl wystający ponad śnieg i każde źdźbło trawy pokryte było lodem; nie szadzią, a monolitycznym lodem. Był wszędzie, na każdym metrze szlaku i na każdej gałązce; nawet igliwie świerków wystawionych na wiatr widywałem pogrubione lodem, a czerwone owoce przydrożnych róż dźwigały szkliste czapeczki lodowe. Mimo braku słońca rośliny wyglądały wspaniale. Patrząc na nie miałem wrażenie powrotu do dawnych zim pamiętanych z dzieciństwa. Dzisiejsza zima bliska była naszym wyobrażeniom ideału, obrazowi zimy tkwiącemu w nas – temu, do którego czasami tęsknimy, gdy na dworze szaruga. Zabrakło tylko słońca, ale popołudniu, gdy przez godzinę przebijało się przez nieco cieńsze warstwy chmur, mimo swojego osłabienia zdołało rozpalić miriady lodowych iskierek.

Oto jeden z możliwych obrazów ideału zimy. Oto piękno naszej Ziemi.


 

Tak niewiele trzeba by je dostrzec w nieskończonym ciągu wcieleń i czerpać całymi garściami pomoc, siłę, a nawet sens. Wystarczy dla wszystkich, tylko otworzyć oczy i patrzeć.

A my co robimy? Wydajemy kilka miliardów dolarów dziennie na broń i przy byle okazji jej używamy zabijając się wzajemnie!! Tak było gdy tłukliśmy się po czerepach kościami mamutów, tak jest i teraz, gdy strzelamy armatami i rakietami.

Człowiek jako gatunek był, jest i zapewne zostanie barbarzyńcą. Zakałą Ziemi.

Piszę ten tekst z opóźnieniem, ponieważ komputer nagle, ni stąd, ni zowąd, zażądał hasła; tego, którego nigdy nie ustalałem. Dopiero programista, poproszony przez wspólnego znajomego o zajęcie się problemem, zdołał tej głupiej maszynie przemówić do rozsądku. Okazało się, że coś źle poszło z aktualizacją oprogramowania, a system operacyjny próbował działać stosując swoją maszynową, a więc nieludzką logikę. Do uruchomionego laptopa usiadłem po pięciu dniach, w czasie których przeczytałem książkę czekającą na swój czas już ponad miesiąc. Wkrótce napiszę o niej, bo warta jest pochwalenia. Te kilka dni komputerowej abstynencji uświadomiły mi zbytnie przywiązanie się do urządzenia. Mam nadzieję na wyciągnięcie z tego faktu odpowiednich wniosków.

Już wracam na szlak.

Parę tygodni temu przejeżdżałem przez wieś Struga na Pogórzu Wałbrzyskim; zaraz za wioską zobaczyłem tak malowniczą okolicę, że postanowiłem poznać ją bliżej. Dzisiaj pojechałem tam, i będę wracał. Widoki są klasycznie pogórzańskie: łagodne wzgórza, wijące się nitki polnych dróg, samotne drzewa na miedzach, zagajniki na uskokach i dal. Droga dotykająca horyzontu, stara grusza na między, wzgórze zdobione brzozą, mają dla mnie magnetyczny urok.


 

Już pierwsze kroki pokazały trudności w poruszaniu się po polnych drogach i bezdrożach. Wcześniej padał deszcz, a że temperatura najwyraźniej było poniżej zera, śnieg pokrył się lodem na tyle grubym, że utrzymującym mój ciężar; niestety, nie utrzymywał równowagi, a skutecznie przeszkadzał. Dosłownie każdy metr szlaku był pokonywany. Najlepszą techniką marszu było uderzanie piętami w lód aby go przebić. Tupanie całą podeszwą było mniej efektywne, ponieważ trudniej było w ten sposób złamać lód, ale przez to zapadanie się pięt w śnieg pod lodem szło mi się wolniej i zapewne pokracznie.

Towarzyszył mi nieustający głośny chrzęst i trzask łamanego lodu oraz szum wiatru potęgowany kapturem założonym dla ochrony uszu. Wracając zobaczyłem niewielkie wzgórze, a skoro było, to oczywiście pojawiła się chęć wejścia na nie. 

 


Po zboczu wchodziłem stosując „piętową” technikę, a moją uwagę zwrócił dodatkowy dźwięk; jakby coś się sypało czy spadało za mną, wydając szorstki dźwięk szurania. Coś mi wypadło z plecaka? Odwróciłem się i zobaczyłem lodowe okruchy oderwane od skorupy moim marszem i zsuwające się po gładkim lodzie. Patrzyłem na nie, niektóre zamierały dopiero w pobliżu podnóża. Może nagrać filmik? Przygotowałem telefon (czyli aparat i kamerę w jednym), butem rozbiłem lód obok siebie, i włączyłem maszynę. Co utrwaliła, widać tutaj.


 

Dobrze, że nie wziąłem lekkich i wygodnych nowych butów, a stare, masywne człapaki. Te nowe, wykonane z cienkiej skórki, nie zniosłyby warunków, skoro na dwukrotnie grubszej skórze są liczne i głębokie uszkodzenia. Nota bene, tutaj widać przewagę starszych technologii produkcji, nie tylko butów: kiedyś produkt był projektowany z myślą o jego żywotności, teraz wprost przeciwnie.

Obrazki ze szlaku

Wiele lat temu na zboczach Kobyły w moich górach widziałem brzozy przygięte lodem do ziemi. Ich obraz wrócił dzisiaj, gdy zobaczyłem taką samą bidulkę dotykającą ziemi szczytowymi gałęziami. Wydała mi się tak wymęczona, że pojawiła się bezradna myśl o ulżeniu jej, ale jak?? Wyłamałem parę kawałków grubego lodu. Te drzewa są najbardziej podatne na łamanie pod ciężarem lodu. W imieniu brzóz zazdrościłem świerkom, które radzą sobie wyjątkowo dobrze: po prostu opuszczają nisko swoje gałęzie-ramiona. Brzozom trudniej to przychodzi, skoro mają wznoszące się konary.

 




Wspomniane lodowe czapeczki na owocach dzikich róż. Zauważcie, jak zawadiacko zostały założone.


 

Trasa: między wsiami Struga a Chwaliszów.

Statystyka: 13 km w czasie sześciu godzin, przerwy trwały dodatkowe półtorej godziny.


 























2 komentarze:

  1. Lodowa pokrywa, załamująca się pod butami ... tak zmasakrował sobie buty mąż, kiedy szli z kolegą z Przemyśla do nas:-) na pewno jest to męczące podwójnie, rozbijanie lodu, krok, i tak dalej, męczy podwójnie. Na zdjęciach widać, jak słońce odbija się od gładkiej nawierzchni, nosisz ciemne okulary? wiem, jak oślepia taki blask i oczy łzawią. Biedne drzewa, przygięta ciężarem lodowych ozdób, u nas szkód narobił też mokry śnieg, sosny poszły na pierwszy rzut, a teraz z lodem i brzozy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, moje buty w zasadzie nieźle zniosły marsz po lodzie. Owszem, z tyły skóra jest poharatana, ale właśnie tam jest typowa dodatkowa wierzchnia naszywka drugiej skóry, tak, jak to robiono w tradycyjnie szytych butach, i ona właśnie jest pokiereszowana. Pod spodem jest nienaruszona skóra całej cholewki. Zwykłe nowe buty byłyby poważnie uszkodzone, albo i zniszczone, ale płacę za masywność swoich: ważą znacznie więcej od nowych i delikatnych.
      Jakiś kilometr szedłem wioskową ulicą, po czarnym asfalcie, pamiętam swobodę i wygodę tego marszu. Przypomina mi się podobny stan sprzed miesięcy. Miałem atak kolki nerkowej, a gdy minął, odczuwałem błogostan: nic mnie nie boli, jak dobrze! :-)
      Nie mam okularów przeciwsłonecznych, ale i tego dnia nie były potrzebne, słońce niewiele świeciło zza chmur i tylko przez godzinę.
      Mario, dziękuję za zajrzenie tutaj. :-)

      Usuń