11-120623
Pojechałem na dwa dni, ponieważ zgodnie z prognozami synoptyków taka miała być przerwa w opadach. Owszem, deszczu nie było, ale słońce widziałem jedynie parę godzin rano i pod wieczór, jednak tak dalece przywykłem do zimowej aury w czasie sudeckich włóczęg, że dni uznałem za ładne.
Ten sam widok, ale w powiększeniu:
Plan pierwszego dnia był prosty. Obejrzyjcie to zdjęcie, zrobione z miejsca na szczycie wzgórza uznanego przeze mnie za dobre na postawienie domu. Zaznaczyłem na nim drzewo, które zwróciło moją uwagę już wcześniej, gdy byłem tam po raz pierwszy. Chyba lipa, pomyślałem, ale przy tej odległości trudno o pewność. Parę już razy szedłem do drzew widocznych na linii odległego horyzontu, dzisiaj z dojścia do drzewa uczyniłem plan wędrówki. Obejrzałem dokładnie mapę i zdjęcie w powiększeniu, w efekcie orientacyjnie wyznaczyłem miejsce i drogi, którymi powinienem iść.
Zgodnie z mapą odległość wynosiła 4,5 km, a że mało jest tam dróg pasujących kierunkiem swojego biegu, wiadomym było, że przejdę znacznie więcej.
Będąc bliżej celu, drzewo znikło mi z oczu, później pojawiło się, ale… hmm, rosło w obniżeniu. Oceniłem, że stojąc pod nim nie zobaczę wzgórza z brzozą, a powinienem, skoro rano będąc na nim widziałem nie tylko koronę tego dużego drzewa, ale i jego pień. Kilkaset metrów dalej rosło pokaźne drzewo; polna droga wiodąca w jego stronę wznosiła się, co oceniłem jako dobry znak, bo na razie garb wzgórza zasłaniał mi wzgórze z brzozą. To była wielka, gruba lipa. Nie, dwie lipy, druga mniejsza i niemal całkowicie uschnięta. Większa jest bardzo „lipowa” w wyglądzie: krępa, masywna, z nisko kończącą się gęstą koroną; proszę też zwrócić uwagę na liczne odrosty przy pniu. Kije położyłem specjalnie, mają długość 110 cm, a więc lipa ma obwód cztery lub nieco więcej metrów.
Stojąc pod nią zobaczyłem na horyzoncie niewyraźny pas pola o charakterystycznym rdzawym kolorze, a na jego górnym krańcu malutki kształt drzewa – brzozę, spod której wyruszyłem ponad trzy godziny wcześniej.
To samo ujęcie w powiększeniu:
Na mapie obydwa miejsca oznaczyłem numerami: 1 – wzgórze z brzozą, 2 – dwie lipy, mój cel. Doszedłem po przejściu dziewięciu kilometrów.
Mając rezerwę czasu, zrobiłem zwiad dalej, za lipami, a wracałem inną i nie najkrótszą drogą. Pośpiech jest wskazany jedynie przy łapaniu pcheł, jak powiedział pewien mędrzec, a w czasie wędrówek zawsze jest czas na przerwę w ładnym miejscu, skręcenie w bok dla poznania samotnego drzewa na miedzy lub na przyjrzenie się polnym kwiatom. Powiem więcej: te czynności mają pierwszeństwo przed dojściem gdzieś, bo właśnie one są celem zasadniczym.
Drugim dzień wędrówki spędziłem na polach pod Gródkami. Byłem tam już kilka razy, ale że podobają mi się tamtejsze pagóry, mam wśród nich swoje ulubione miejsca, wróciłem ponownie.
Fragment drogi wypadł mi wzdłuż lasu, a że znam go i lubię, wszedłem między drzewa.
Las jest bukowo-grabowy, jasny, niezakrzaczony, wiele w nim okazałych drzew. Pamiętałem – co odnotowuję z satysfakcją – że wyjść na pola mam przy buku zrośniętym z grabem, ale nim doszedłem do tego miejsca, widziałem parę takich obrazów.
Czasami strach wchodzić do znanego lasu...
Kwitnie czarny bez. Wszędzie widać krzewy wystrojone skupiskami maleńkich kwiatków, a jest ich przeogromna ilość. Pod krzewami widywałem opadłe kwiaty. Nie pojedyncze płatki, a całe kwiaty. Obejrzałem je na gałęziach, wyglądają ładnie: pięć zrośniętych w środku płatków jakby było zamocowanych centralną zatyczką, małą śrubką (nie śmiejcie się, jestem technikiem, nie botanikiem), a gdy odpadnie, uwalnia wszystkie połączone ze sobą płatki. Pod nimi widać symetryczne wysięgniki zakończone kremowymi kuleczkami. O zapachu pisałem: jest intensywny i ma delikatną różaną nutkę. Przyroda najwyraźniej lubi symetrię i ceni estetykę. Waśnie dowiedziałem się z internetu, że kwiaty można umoczyć w cieście i smażyć. Powinienem spróbować.
Rozmowy z mieszkańcami Roztocza toczą się w przyjaznej atmosferze, chociaż bywają dla mnie zabawne, gdy próbuję wytłumaczyć moim rozmówcom cel chodzenia po polach. Dzisiaj miałem spotkanie odmienne. Akurat siedziałem na brzegu mało używanej polnej drogi, gdy zobaczyłem zbliżającego się mężczyznę. Stanął przede mną nic nie mówiąc. Pozdrowiłem go tradycyjnym „dzień dobry”, nie odpowiedział. Postał jeszcze chwilę, i nadal milcząc po prostu odszedł. Dziwne zachowanie.
Przy okazji powiem o moim rozumieniu słów powitań, takich jak „dzień dobry”, „dobranoc” i podobnych.
Zwykliśmy wymawiać je odruchowo, bez zastanowienia, a czasami warto uświadomić sobie ich głębsze znaczenie, szczególnie wymowne w spotkaniu z obcym. Te słowa są prezentem dla drugiego człowieka. To tak, jakbyśmy powiedzieli: nie znam cię, ale jestem do ciebie przychylnie nastawiony, dlatego życzę ci dobrego dnia. Przyjmij ten słowny dar jako mój prezent dla ciebie.
Przyjmuje się i okazuje swoją przychylność odpowiadając tymi samymi słowami.
Obrazki ze szlaku
Widziałem nowy krzyż przydrożny o tradycyjnej konstrukcji, ufundowany wiosną tego roku i postawiony na rozdrożu – jak nakazuje odwieczny zwyczaj. W innym miejscu stoi zupełnie odmienny, niewielki krzyż: jest „techniczny”, bo nowoczesny, nierdzewny i błyszczący. Dziwny, niepasujący, ale co ja mogę o tym powiedzieć, nie będąc chrześcijaninem...
Widziałem też kapliczkę, która zwróciła moją uwagę wyrytym podziękowaniem. Tamci ludzie przeżyli piekło, więc bardzo zrozumiała jest ich wdzięczność, a słowa czynią wrażenie, zwłaszcza w połączeniu z myślą o wojnie w Ukrainie.Plantacja orzechów laskowych i czarnego bzu. Zwłaszcza ta druga jest dość egzotyczna, skoro te bzy rosną właściwie wszędzie w stanie dzikim. Plantacja lnu. Zwraca uwagę piękny odcień zieleni młodych roślin. Mam nadzieję zobaczenia tego pola w czasie kwitnienia lnu, bo widok jest rzadkiej piękności. Dzwonki. Nie wiem jakie, ale urodziwe. Pierwsze w tym roku poziomki. Odpoczywająca brzoza. Takie pnie buków można nazwać karbowanymi, ale też można uznać, że po prostu drzewa prężą swoje muskuły, co przecież widać. A to mój samochód. Rzadko parkuję w takich miejscach, ale nie było innego dostępnego w pobliżu. Pierwsze owoce czarnej porzeczki. Przedsmak (kilka co bardziej dojrzałych zjadłem) uczty za kilka tygodni, gdy na plantacjach zostaną niezebrane owoce, bardzo mocno dojrzałe, słodkie i aromatyczne. Znajoma brzoza widziana po raz pierwszy od jesieni; bidulka ledwie żyje.
Chmury bywają malownicze, wolałbym jednak widzieć jednolity błękit nad głową. Zobaczywszy mnie, bocian poderwał się do lotu, ale po zrobieniu kółeczka wylądował w pobliżu miejsca startu. Chyba uznał, że nie jestem zagrożeniem, czym sprawił mi przyjemność. Maliny jeszcze zielone, ale już ostrzę apetyt! Zielone owoce jarzębiny. Niech takie zostaną, bo ilekroć dojrzewają, kończy się lato. Parę setek metrów szedłem brzegiem bocznej szosy. Dosłownie co parę kroków widziałem śmieci wyrzucone z samochodów. Cholerne brudasy!
Przez większość dnia chmury zasłaniały słońce, ale pod wieczór rozpogodziło się. Świat nabrał barw.
Statystyki.
Dzień pierwszy: 22 km przeszedłem w siedem godzin, odpoczywałem cztery godziny.
Trasa: Początek trasy nieco na południe od Otrocza, z okolic Dołu Paszynowiec. Polami na południowy zachód, do miejsca zwanego Bochenka i kompleksu leśnego Sadzonka.
Dzień drugi: w czasie 6,5 godziny przeszedłem 20 km, leniłem się na miedzach przez ponad pięć godzin.
Trasa: z wioski Gródki na zachód i południowy wschód.
Len kwitnący koniecznie trzeba zobaczyć, teraz już rzadko widzi się pola nim zasiane. Kwiat dzikiego bzu jest także świetny na syrop, mam koleżankę, która co roku go produkuje i zamówiłam u niej już butelkę, doskonały do herbaty i do wody mineralnej, zachowuje zapach i jest bardzo smaczny. A taki z Roztocza, gdzieś z pól gdzie zero zanieczyszczeń, oprócz tych smieciuszków wyrzucanych przez dzikusów bezmózgowców, taki kwiat bzu jest bezcenny. Na pewno Maria z Pogórza robi ten syrop.
OdpowiedzUsuńPrześliczne zdjęcia, piękne pagóry i kfiatuszki cudowne...niestety nie będę się nimi zachwycać w tym roku bom w Portugalii, tu są inne, też ładne.
Przemysłu faktycznie jest bardzo mało na Roztoczu, więc produkty spożywcze powinny być zdrowe, a butelki i puszki w krzakach raczej nie szkodzą, chociaż ranią zmysł estetyczny.
UsuńTrzeci rok chodzę po Roztoczu, wiele razy widziałem len na polach w różnych stadiach rośnięcia, ale nie widziałem w pełnym rozkwicie. Raz tylko udało mi się zobaczyć pole z przekwitającym już lnem. Może w tym roku się uda.
A Ty, Grażyno, patrz na portugalską przyrodę i chłoń z niej wszystko, co ładne :-)
Kojąca zieleń wkoło. Jakże inaczej wyglądają pola zbóż czyściutkie bez kwiatka, jedynie jeszcze gdzieniegdzie na skraju pól znajdziemy maki czy chabry. No i te samotne a jakże przyciągające wzrok drzewa. Pozdrawiam już w letnie dni, a wręcz upalne i niestety suche.
OdpowiedzUsuńZ dzieciństwa pamiętam pola zarośnięte polnym kwieciem a często i zielskiem, na przykład ostem. Rolnicy nie cieszyli się tym. Właśnie pomyślałem o nierzadkim konflikcie między potrzebami rolników a urodą przyrody. Bo jest takowy. Nam obojgu bardzo się podobają samotne drzewa na polach, ale czasami one przeszkadzają; widuję podcinanie ich gałęzi rozrastających się na pola.
UsuńTak, już lato. Jak zwykle wiosna minęła stanowczo za szybko. Tylko zima trwa i trwa.
Czyste, bezchmurne niebo jest niefotogeniczne:-) sam zobacz, jak chmury urozmaicają obraz, najładniej jest pod wieczór. Zazdroszczę tej wolności, dysponować do woli swoim czasem i iść, nie patrząc na zegarek. Niestety, nie wszyscy mają ten komfort, a zdawałoby się, że na emeryturze nic nie powinno stać na przeszkodzie:-) A my ciągle w drodze, ciągle między Pogórzem a miastem, czy zdążymy nacieszyć się wolnością? Po prostu zazdroszczę cichutko, niezawistnie, i wyrywam chwile choćby na przejażdżkę po znanych drogach. Czarny bez jak najbardziej zbieramy na syrop, mąż w tym roku robi nalewkę, ja przeżyłam już ten czas fascynacji nalewkami, więc patrzę tylko z pobłażaniem, jak miesza, zasypuje, zalewa i czeka cierpliwie, bo nalewki muszą swoje odstać:-)
OdpowiedzUsuńBezchmurne niebo nie jest fotogeniczne, ale jednak takie wolę :-)
UsuńDobrze, że mąż ma cierpliwość czekać na odstanie się nalewki, bo mnie byłoby trudno.
Pełnej swobody dysponowania czasem i ja nie mam, chociażby ze względu na potrzebę pomagania żonie w opiece nad wnukiem podrzucanym nam przez córkę a w zimie pracę zawodową, ale zwrócę Ci uwagę na fakt niewątpliwie znany. Otóż taki kradziony czas, wyrywany obowiązkom, bywa najładniejszy, najcenniejszy.
Niech taki będzie dla Ciebie, Mario.