190623
Z niezdecydowaniem przeglądałem mapę, w końcu trochę na chybił trafił wybrałem Wólkę Batorowską, sąsiadkę Batorza. Obie wioski leżą w dość głębokiej dolinie, wokół są malownicze spore wzgórza, i chociaż byłem tam, to przecież nie poznałem wszystkich dróg. Liczyłem zwłaszcza na nieznane mi okolice na północ od wioski, i tam poszedłem, ale widząc płaskie pola dość szybko zawróciłem. Co prawda długie nitki dróg i samotne drzewa kusiły, ale pagóry na południu kusiły bardziej, mimo że (częściowo) znane. Resztę dnia, a na szlaku spędziłem ponad 12 godzin, szwendałem się w pobliżu Wólki.
Jak w czasie każdego wyjazdu, tak i dzisiaj znalazłem parę uroczych miejsc, które postaram się zapamiętywać by wracać do nich.
Na przykład ten skrawek polnej drogi dotykającej zagajnika. Rośnie tam malownicza, nieco wykrzywiona sosna, jest niska skarpa idealna na siedzisko w czasie przerwy, a na niej rośnie mnóstwo poziomek i goździków kropkowanych, uroczych i dość rzadko spotykanych kwiatków polnych, mniejszych kuzynów ogrodowych goździków. Blisko, pod nogami, leżą sosnowe szyszki, a z drugiej strony dróżki pachnie pole pszenicy ozdobione chabrami i blaskiem słońca. Nie brakuje dali: widać sporą część doliny z wioską i wzgórza po drugiej stronie.
Oprócz takich idyllicznych miejsc i wrażeń, miałem… hmm, odmienne.
Będąc na południowych wzgórzach nad wioską, w odległości paru kilometrów zobaczyłem fragmenty drogi po drugiej stronie doliny. Wydała się tak ładna, że zszedłem do wioski i wyszukałem jakąś dróżkę biegnącą na północ, by zakolem, od góry dojść do tej „mojej”. Ta przypadkowa, biegnąca dnem wąskiej dolinki, była jednak stopniowo była coraz mniej widoczna, a dalej nikła wśród zarośli, wspiąłem się więc na strome zbocze idąc wykoszoną łąką, mając zamiar tym bezdrożem wejść na grzbiet wzniesień. Na jej szczycie stanąłem przed stromą ścianą wysokich pokrzyw i nawłoci. Wracać? Przedarłem się przez nie, a za nimi zobaczyłem pole z rzepakiem. Końca nie widziałem, więc… zawróciłem, ponieważ rzepak jest teraz tak zbity, że praktycznie nie do przejścia. Zszedłem na dno dolinki i 200 metrów dalej zdecydowałem się wejść na szczyt niekoszoną łąką, ale z niezbyt wysokimi trawami. Na górze trafiłem na to samo pole, tyle że 50 metrów dalej zobaczyłem jego koniec. Przedzierałem się krawędzią pola i lasku porastającego doły; z prawej miałem zbity gąszcz rzepaku, z lewej gałęzie, a między nimi chwilami pojawiało się dno zapadliska. Spocony, z zielonymi śladami na ubraniu i piekącymi od pokrzyw nagimi przedramionami, wyszedłem na plantację malin. Chciałem dodać do wędrówki element niewiadomego, więc go miałem.
W nagrodę podkradłem właścicielowi kilka dojrzałych owoców, pierwszych w tym roku. Idąc między rzędami krzewów doszedłem do wygodnej drogi, a nią do tej szukanej. Widoki są tam ładne, ale sama droga byłaby ładniejsza, gdyby nie była wyasfaltowana. Może warto zaznaczyć mi, że te nowo budowane drogi wiodące na pola nie są klasycznymi szosami. Nie odsuwają się od pól jak tamte, mają ledwie trzy metry szerokości i mnóstwo zakrętów, nie wznoszą się nasypami ani nie chowają w wykopy, a w wielu miejscach kłosy zbóż wychylają się na nie tak samo jak nad drogami polnymi. Właśnie na tej drodze, będąc niżej, bliżej wioski, zrobiłem zdjęcie swojego cienia; zamieszczam je niżej.
Rozmawiałem z rolnikiem pracującym na polu. Wspólnie uznaliśmy, że w obecnych realiach finansowych nader trudno jest uczynić kilkuhektarowe gospodarstwo opłacalnym, chyba że pola zamienione zostaną w plantacje, ale wtedy uwidaczniają się niedobór rąk do pracy i silne roczne wahania dochodów. Przy pożegnaniu obaj wyraziliśmy chęć ponownego spotkania.
Wspomnę o jeszcze jednym ładnym miejscu.
Ta brzoza rośnie na brzegu mało używanej drogi, zielonej od traw i miejscami białej od wielkich kęp gwiazdnicy (chyba) polnej. Chcąc się upewnić, po powrocie do domu zajrzałem do internetu; na którejś stronie wpadła mi w oko informacja o ilości chromosomów tej rośliny. Doznałem zdumienia. Jak na amatora wiem sporo o wspólnocie zapisów genetycznych wszystkich żywych organizmów na Ziemi, a jednak przez chwilę byłem zaskoczony; wszak chromosomy jednoznacznie kojarzą się z nami, z ludźmi. Nie, mają je i gwiazdnice, a na dokładkę zapisane są dokładnie takim samym językiem i w taki sam sposób jak nasze geny, chociaż ich ilość nie jest jednakowa.Przysiągłbym, że gwiazdnice kwitną w tym roku wyjątkowo obficie, ale też myślę, że po prostu bardziej doceniam ich urodę i dlatego więcej widzę.
Obrazki ze szlaku
Kiedy następuje zmiana pokoleniowa, odwieczne gospodarstwa, miejsca trudów wcześniejszych właścicieli, bywają opuszczane. To nierzadki widok na Roztoczu – obok częściej widzianych nowych, zamożnych domów.Roztoczańskie wąwozy. Skały i żywiołowe życie wbrew przeszkodom. Kiepsko widać na zdjęciu, więc napiszę: ze skarpy sterczały spróchniałe pnie wierzb, najwyraźniej ścięte dawno temu, a z nich strzelały nowe pędy. Żyć! Nic nie jest ważne, byle tylko żyć! Pierwszy raz widziałem zagajnik w którym rosły jedynie brzozy i wierzby iwy. Wyobraziłem sobie, jak może wyglądać o zmierzchu grudniowego dnia. Bardzo smutno, a dzisiaj wyglądał ciekawie i oryginalnie.
To dół fundamentowy i przewody budowanego oświetlenia ulicy w małej wiosce ukrytej w dolince wśród pól. Oczywiście ulica jest asfaltowa, jak wiele niedawno jeszcze gruntowych dróg wiodących na pola. W innym miejscu przechodziłem przez nowy most na remontowanej drodze gminnej. Zaznaczam te fakty, ponieważ ze swojej wczesnej młodości pamiętam, że do większości wiosek prowadziły drogi gruntowe, czasami trudne do przejechania. Kwitnie gryka. Pszczoły już o tym wiedzą. Szybko się zmienia kolor jęczmienia. Cóż, już lato. Smakowałem pierwsze maliny. Dzwonki na tle nieba. Ludzie wydają dużo pieniędzy i poświęcają wiele czasu by zobaczyć piękno, a ono częstokroć jest o krok od nas.
Kwiaty na miedzach. Mnóstwo kwiatów!
Późne popołudnie, mój cień. Jak widać, nogi mam tak długie, że nie potrzebuję butów siedmiomilowych.
Trasa: z Wólki Batorowskiej na północ, pod Wolę Studzieńską Kolonię i Stawce, powrót i drogi wokół Wólki.
Statystyka: 12 godzin na szlaku długości 19,5 km, połowę czasu wałkoniłem się na miedzach.
Nie wiele znam pozytywnie zakręconych "szaleńców" Ty chyba zaczynasz do nich należeć. A to dlaczego, no po takim wpisie o przedzieraniu się przez zielone chaszcze i konsekwentne dążenie do raz obranego celu. No i te wspaniałe samotniki w postaci drzew. Pięknie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję, Aleksandro.
UsuńCzasami trudno się wycofać, skoro trudności zaczęły się dopiero przy końcu przejścia, a czasami jest po prostu chęć spróbowania. Za miesiąc, gdy pojawią się ścierniska, wygoda przejść polami radykalnie się poprawi. Tyle że pustoszejące pola oznaczają zbliżającą się jesień, więc lepiej niech obecne trudności zostaną dłużej.
Na wczorajszej wędrówce wypatrywałem z różnych miejsc trasy odległą ładniutką brzozę.
A dla mnie te polne kwiaty sa najpiękniejsze o mam nadzieję, że jeszcze nimi się nacieszę, wracam do Polski i może sobie pospaceruję po łąkach. Bardzo lubię pobocza dróg porośnięte makami, chabrami. margaretkami, dzwoneczkami.
OdpowiedzUsuńJesteś niestrudzony w wędrówkach po nieznanym.
Tutaj hucznie obchodzono św. Jana i dużo było karuzel ku radości dzieci... czyli pomyślałam o Tobie
Pomyślałaś o mnie!? Dziękuję :-) Prawdopodobnie w grudniu będę obsługiwał karuzelę.
UsuńGrażyno, chyba sprawdza się stare powiedzenie: wszędzie dobrze, w domu najlepiej – a na pewno najładniejsze są kwiaty polne. Zauważ, że wiele z nich jeszcze nie kwitnie, jak moja ulubienica, cykoria podróżnik.
Cykoria podróżnik już kwitnie, widziałam wczoraj w Warszawie, ma nieziemsko ciekawy odcień niebieskości, też ją lubię, ale ma jedną wadę, nie nadaje się do bukietów , w domu jest jej nie fajnie. .
UsuńWczoraj i ja zauważyłem cykorię, faktycznie, zaczęła kwitnąć, a kwiatami długo się chwali. Ich kolor kojarzy mi się z dodatkiem mleka do farby, którą Naturą malowała. Zwracam też uwagę na kontrast między nimi a resztą rośliny. Na czymś tak pospolitym, by nie powiedzieć brzydkim, jak łodygi cykorii, wyrastają tak piękne kwiaty.
UsuńOch, gybyż mieć takie buty siedmiomilowe, jeden krok i coraz dalej, i dalej:-) ale wtedy nie zobaczyłoby się tego uroczego, kwiecistego drobiazgu pod stopami, i maliny też nie skosztowałbyś:-) Ulubiłeś Batorz i okolice, często ta miejscowość przewija się w Twoich roztoczańskich opowieściach. Już wyobrażam sobie, jak kumy szepczą po opłotkach jedna do drugiej: - Ktoś chodzi tu po naszych polach i łąkach, kto to? czego szuka? - Bo dla wiejskich ludzi pracy to co najmniej dziwne zjawisko:-) Z takim i my spotkaliśmy się, kiedy często wędrowaliśmy z plecakiem: - Janek, a dlaczego oni tak chodzą? przecież mają samochód.-
OdpowiedzUsuńOdnajdując takie opuszczone zagrody w naszych wyjazdach terenowych, często zachwycamy się ich położeniem, oddaleniem od ludzi i jednogłośnie orzekamy: mieszkalibyśmy tutaj. A stare domy bywają przecudne, budowane z bala, lepione gliną, zgrabna bryła, nieduża, bo człowiek nie potrzebuje do życia tych bezdusznych, przeszklonych i kamiennych wielometrowych przestrzeni. No, ale się nagadałam:-)
Mario, lubię Twoje gadanie tutaj, więc i w przyszłości nie krępuj się!
UsuńDla mnie nawet rower jest zbyt szybki, a co mówić o siedmiomilowych butach.
Zbieram się i zbieram zapuścić dalej, czyli bliżej ukraińskiej granicy, ale zebrać się nie mogę. Chciałbym w lecie pojechać tam na trzy albo cztery dni, bo tamte strony są nieco za daleko, by codziennie wracać do domu.
Z miejscowymi jest tak, jak piszesz: trudno im zrozumieć człowieka chodzącego po polach; zresztą, podobnie jest na sudeckim pogórzu. Tam ludzie są przekonani, że szukam niemieckich skarbów. W wiosce pytałem o drogę prowadzącą w stronę Stromca, pokaźnej góry kaczawskiej, a usłyszałem zapewnienie, że nic tam nie ma, więc po co idę…
W czasie roztoczańskich wędrówek znalazłem całe opuszczone gospodarstwo, ładny drewniany dom jeszcze nadaje się do remontu, okolica malownicza, na uboczu wioski, ale… Mario, nie podjąłbym się wielomiesięcznej pracy przy takim domu, już nie, chociaż 10, tym bardziej 20 lat temu owszem. Teraz mam czas na wypatrywanie kwiatków i widoków, może jeszcze czas na snucie fantazji, nie na wielkie inwestycje. Takie opuszczone domy czynią na mnie wrażenie pokazując przemiany ludzkich losów. Wszak były budowane w trudzie, na pewno nierzadko wprost w znoju, z wyrzeczeniami, ale i w nadziei na dobre życie tych ludzi i ich dzieci. A później te dzieci wyjeżdżają, bo nie chcą ciężko pracować (czemu trudno się dziwić), i przychodzi czas, gdy ten dom staje się niepotrzebny. Myślę sobie, Mario, że takim domom musi być bardzo smutno. Oglądając je, czuję ten smutek.