Strony

poniedziałek, 29 kwietnia 2024

Ziarno i miód

 210424

Tym razem synoptycy nie pomylili się: zapowiadali chmurny dzień z mało przejrzystym powietrzem – i taki był. Ranek był ciemny, zamglony i szary, mimo świeżej zieleni na drzewach. 

 


Było też zimno. Z dna szafy wyciągnąłem polar, czapkę i rękawice mające leżeć tam do jesieni. Zimny wiatr tak chłostał kark, że szedłem z naciągniętym na głowę kapturem. Nie pamiętam zimniejszego dnia spędzonego na roztoczańskich drogach, ale musiałem pojechać. Po prostu musiałem.

Niewiele poznałem nowych dróg, ledwie fragmenty ominięte w czasie poprzednich wędrówek, ale jeszcze trwa u mnie witanie się ze znanymi miejscami, na nowe przyjdzie czas.

W okolicach wsi Cieślanki byłem parokrotnie, mam tam swoje miejsca i drzewa, na przykład to:


 



Przy ocenie jego walorów proszę wziąć pod uwagę dzisiejszą aurę i moje nader średnie umiejętności fotografowania. To miejsce na wysokiej miedzy, między dwoma brzozami, nie tylko ja sobie upodobałem, co widać na jednym ze zdjęć. Wybierając się tam ponownie chyba wezmę torbę na śmieci.

Trudno mi znosić widok wyrzucanych śmieci, szczególnie w ładnych miejscach. Czuję nie tylko złość na ludzi tak okrutnie i bezmyślnie traktujących Ziemię, naszą ojczyznę, polskie pola i lasy, ale i niechęć do nich, rozgoryczenie i potrzebę odsunięcia się. Przecież te moje sudeckie i roztoczańskie włóczęgi są także ucieczką przed ludźmi, a ściślej barbarzyńskim postępowaniem części z nich. Gdzie się chować, skoro nawet w miejscach odległych od popularnych szlaków są ich ślady? 

 Sarnę zobaczyłem w odległości może stu metrów. Pasła się, po chwili podniosła głowę i spojrzała na mnie. Zatrzymałem się, nie uciekała, więc powoli ruszyłem w jej stronę. Patrzyliśmy na siebie. Wydało mi się, że zwierzę zatrzymuje ciekawość. Powoli wyciągnąłem aparat i zrobiłem zdjęcie. Sarna bez paniki pobiegła gdy byłem od niej o trzydzieści kroków, czyli blisko. Szkoda, bo idąc ku niej pomyślałem, że opisane kiedyś zaprzyjaźnienie się z sarną może w końcu stanie się faktem przestając być fantazją.

 Proszę uważnie przyjrzeć się temu zdjęciu. Pole na zboczu pagóra ma niewielkie nachylenie, ale na przedłużeniu uskoku jest bardzo strome. Aż trudno wyobrazić sobie pracę maszyn na tej pochyłości, a dodam jeszcze, że często widuję wąskie krańce pól zaorane i obsiane do ostatniego metra, gdzie tylko traktor wjedzie. Na tym zdjęciu widać, jak blisko urwiska, dosłownie pół metra od jego krawędzi (za nią są typowe dla Roztocza strome doły), jechał traktorzysta z siewnikiem.

 Zwykłe widoki, można pomyśleć, ale to nieprawda. Widoki tamtych zakątków pól i tego zaoranego stromego skrawka pola wiele mówią o polskich rolnikach, o zwyczaju z dawnych lat wykorzystania każdego skrawka ziemi. Tej, która ma rodzić bez względu na trudności i okoliczności. Mówią o dbałości o płodność ziemi i jej plon – ziarno. Ten zaorany uskok przypomniał mi scenę z „Bolesława Chrobrego” Gołubiewa: dwóch zmęczonych uciekinierów wojennych znajduje na drodze worek ziarna. Jeden z nich ładuje go sobie na plecy, drugi odradza, wszak i tak mają ciężko. Wtedy słyszy argument znany, a na pewno rozumiany przez właściciela pola ze zdjęcia, jednak zupełnie obcy politykom i zdecydowanej większości młodych ludzi.

– To jest ziarno, rozumiesz!?

A pamiętacie ostatnie dni Niechcica, jego wyjście na pola i patrzenie na nie jak na traconą miłość?

Teraz ludzi tak przywiązanych do pracy na swojej ziemi jacyś nawiedzeni urzędnicy z Unii chcą pozbawić opłacalności siania i zbierania ZIARNA!

Przez wiele lat byłem gorącym zwolennikiem Unii. Byłem.

Wypowiedzi prawnika a propos tutaj  i tutaj.

Obrazki ze szlaku

 Kwiaty na posesji. Jednak nie tylko tuje ludzie mają wokół domów.



 

Chyba największa kępa niezapominajek jaką widziałem. Nie miałem możliwości zrobić jednego zdjęcia wszystkim kwiatom, a było ich przynajmniej drugie tyle. Kilka godzin później widziałem innego rekordzistę – wysoką i gęstą kępę taszników wyglądających niczym wielka szczotka.

 Ta dziwna kora należy do kasztanowca. Przyznam, że po samej korze tego drzewa nie byłbym w stanie rozpoznać gatunku, mimo łatwego rozpoznawania kasztanowców w zimie, bez liści.

 


Duże nory i pokaźne górki wyrzuconej ziemi. Kto jest lokatorem?

 Pole z resztkami łodyg po zeszłorocznej uprawie rzepaku. Co tutaj niezwykłego? To samo, co widać w lesie: na polach nie przybywa pozostałości po poprzednich zbiorach, w lasach nie toniemy w liściach. Dba o to niepoliczone mnóstwo najróżniejszych małych i bardzo małych żyjątek. To właśnie jest niezwykłe.

 Jasnota różowa swoim kolorem wśród zielonych źdźbeł zboża przyciąga wzrok. Jeśli mylnie rozpoznałem gatunek, proszę pisać.

 

Samotne drzewo w oddali kusiło mnie. Następnym razem zobaczę je z bliska.





Kiedyś niewątpliwie ładny opuszczony dom, obok stoi kilka budynków gospodarczych w podobnym stanie. Zapewne starzy właściciele zakończyli uprawę ziemi, a nowych nie ma. Dom oglądałem rok czy dwa lata temu, a ten miniony czas odcisnął się destrukcyjnym śladem. Widziałem dziurę w dachu i zapadnięty sufit. Jego los jest przesądzony. Szkoda.

Iglica pospolita. Przyznam się do trudności w rozróżnianiu iglic i bodziszków. Może ktoś mnie poprawi, jeśli się mylę.


 Kwitnące jabłonie. Wspaniała jest metamorfoza różowych pąków w kwiaty o dużych a delikatnych płatkach, których biel zachowuje wspomnienie wcześniejszego różu.

 Bez, drewniany stary płot i okno domu. Takie połączenie, taki widok, przenosi mnie na wieś, której już nie ma. Pod drewniane małe domy schowane za bzami i ogrodzone płotami ze skrzypiącą furtką. W czas mojego dzieciństwa; czas tym droższy, im odleglejszy.

 Pokręcone, niskie jabłonie. W widoku tych zniekształconych drzew jest coś, co budzi mój sprzeciw. Bezradny i trochę irracjonalny, przyznaję, ale odczuwany.

 W mijanej wiosce zobaczyłem plakat takiej treści: „Bez pszczół nie ma życia!”.

Cytat z tej strony:

„Co prawda pszczoły kojarzą się głównie z produkcją miodu, ale ekolodzy podkreślają, że produkcja 30 proc. żywności i 90 proc. owoców zależy od zapylania przez owady pszczołowate.”
Na tej stronie dowiedziałem się, że jedna pszczoła wytwarza przez całe swoje życie płaską łyżeczkę miodu! Czyli każdego dnia zjadam owoce pracy kilku pszczół!

Przy okazji: pszczoła nie jest producentem i nic nie produkuje, tak jak ogrodnik nie produkuje owoców, rolnik nie produkuje zboża, a my nie produkujemy wydalanych substancji. Ten wyraz jest nadużywany i nierzadko głupio stosowany.
Zaznaczam, że wyrażam tutaj swoją opinię, niekoniecznie zgodną z praktyką, o czym świadczy chociażby ta definicja:

Słowo „produkcja” mam za termin techniczny, właściwy dla procesów zachodzących w przemyśle, czyli w znaczeniu opisanym w pierwszym punkcie z wyłączeniem kultury. Nazywanie przetwarzania przez pszczoły nektaru na miód, albo, jak w punkcie trzecim, uznawanie dzieł malarza czy kompozytora za produkcję, mam za stanowczo niewłaściwe, ponieważ wtedy produkcją można nazywać właściwie wszystko. Czy ludzie produkują wrażenia i piękno? No bo skoro zgodnie z definicją Bach produkował kantaty…

Podobnie jest ze słowem „generowanie”, które teraz stosowane jest wszędzie i do określenia wszystkich procesów technicznych i społecznych. Spotkałem się nawet z nazwaniem drukarki „urządzeniem generującym”, a starzejące się społeczeństwo za „nie generujące poborowych”. Cóż, skoro sadownik produkuje jabłka a pszczoła miód, to prokreacja i miłość erotyczna mogą być generowaniem, ale i dla niektórych ludzi może być odwrotnie: sadownik generuje jabłka, a dwoje ludzi produkuje przyszłych poborowych.

Jeszcze ciekawostka o odżywianiu królowej pszczół:

Trasa: typowa włóczęga wokół wsi Cieślanki na zachodnim Roztoczu. Odwiedzenie znanych ładnych miejsc.

Statystyka: kwadransa zabrakło do 11 godzin na szlaku długości 21,5 km. Przerwy trwały łącznie 3,5 godziny. Wiedziony ciekawością zainstalowałem inny program do rejestracji trasy, ponieważ poprzednio używany ewidentnie zawyżał wysokość podejść. Ten nowy podał 695 metrów jako ich sumę, stary sporo ponad kilometr. Siedemset metrów różnic wysokości? Trudno mi uwierzyć, ale ta wielkość na pewno jest bliższa prawdy niż tamta większa. Na dzisiejszym szlaku miałem kilka podejść mierzących, oczywiście na oko, jakieś... 30 metrów, ale dużo mniejszych. Właściwie większość droga była z górki lub pod górkę, może więc faktycznie pokonałem ponad dwieście pięter, ale jeśli tak było, to… jestem zaskoczony.















6 komentarzy:

  1. Gdy zaczęłam czytać o sarnie, od razu przypomniałam sobie tamtą opowieść sprzed kilku lat.
    A śmieci niestety są wszędzie. My dziś zbierałyśmy puste butelki na łące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, dziękuję za pamiętanie tamtej mojej fantazji, dziękuję za obecność. Szokuje mnie zupełny brak poczucia estetyki u ludzi wyrzucających butelki w takich miejscach. Zupełnie ich nie rozumiem. Nie potrafię wyobrazić sobie, co mają w głowach, co myślą i jak widzą otoczenie. Są dla mnie jak Marsjanie.

      Usuń
  2. Rzeczywiście pofalowane tereny, dla widoków to ciekawe, ale dla rolników uprawa czegokolwiek jest bardzo utrudniona. Śmieci odwieczny problem. Mało im matki ziemi to i kosmos zaczyna być zaśmiecony. Wracam do uroków, spodobał mi się ten zagajnik z brzozami. Teraz póki kwitną rzepaki to chyba najfajniej wyglądają te połacie pól poprzecinane pasami żółcieni. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zagajniki brzozowe, takie nie zarośnięte, są piękne, szczególnie w słoneczny dzień! Mam w swoich zbiorach dziesiątki, raczej setki ich zdjęć. Podobnie widzę pola z rzepakiem. Na tle błękitu nieba ich kwiaty świecą niczym… nie złoto, mają inny odcień, może raczej jak słońce?
      W czasie pewnej rozmowy z miejscowym rolnikiem usłyszałem jego żalenie się o brak pewnych preferencji jakie mają rolnicy obrabiający pochyłe pola na pogórzach. Jestem za ochroną naszych rolników, a ściślej za pełną samowystarczalnością żywnościową. Zza granicy możemy bez ceł ochronnych sprowadzać rarytasy u nas nie uprawiane.
      Aleksandro, stwierdziłem, że za dużo piszę o śmieciach. Postaram się zwracać na nie mniejszą uwagę (ale jak!?) i pisać sporadycznie. Teksty mają być o urodzie poznawanych miejsc, nie o brzydocie ludzi.
      W niedzielę wieczorem wróciłem z trzydniowej włóczęgi, we wtorek stwierdziłem, że trzeba mi jechać bo… dawno nie byłem. Oby tak mi zostało.

      Usuń
  3. Niewyobrażalna pracowitość maleńkich pszczół, ile trudu w lejącym się z wirówki miodzie:-) przyroda rozszalała się wcześnie, wszystko zakwitło od razu, w maju będziemy kręcić miód. Urokliwe zakątki roztoczańskie, śmieci widzieliśmy i my, zasypane nimi zarośla, wąwozy, im dalej od ludzi, tym ich mniej. Mamy to szczęście, że nasza ziemia kwalifikuje się jako o ONW, czyli ulga górska, jak tu mawiają, płacimy mniejszy podatek:-) Właśnie wczoraj walczyłam ze złożeniem wniosku o dopłaty unijne, te przepisy nie są dla zwykłych ludzi, a obostrzenia które nakładają nam urzędnicy zza biurka są nie z tej ziemi, niech w tej wioseczce ktoś zabroni palić drewnem w zimie, albo wędzić swoje wyroby, albo uprawiać grządek:-) pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, będą tego zakazywać i nie tylko, będzie dużo więcej zakazów nie liczących się z niczym i z nikim.
      Wcześniej chyba nie myślałem o takich sprawach jak pracowitość pszczół i nasze okradanie ich. Teraz lepiej wiem, jak jest cenny, raczej jak cenny powinien być miód. Na jednej z kwietniowych wędrówek kupiłem pięć litrowych słoików miodu (z przewagą gryczanego) po 40 zł, a na ostatniej, w niedzielę, dwa litrowe słoiki miodu leśnego, też w tej cenie. U mnie w domu sporo się je miodu, a daję też córce.
      We mnie odzywają się moi przodkowie żyjący na roli. To po nich mam przekonanie o konieczności uprawy ziemi, nawet jeśli nie jest urodzajna i niewiele daje zysku, bo prawdziwy rolnik nie uprawia tylko dla pieniędzy.
      Ich postawy są moimi. Brukselskie są mi obce i dla nas szkodliwe.

      Usuń