Strony

sobota, 31 sierpnia 2024

Bieszczady, dzień trzeci

 190824

Dzisiaj weszliśmy na drugi bardzo popularny masyw górski, na Połoninę Caryńską. Jest dużo krótsza od Wetlińskiej, więc bez pośpiechu ani forsowania się przeszliśmy ją w obie strony.

 
Tak wyglądała dzisiaj, a na drugim zdjęciu w czasie poprzedniej mojej wędrówki jej zębatymi szlakami, 9 października 2011 roku. Jeszcze pamiętam tamtą wędrówkę z widnokręgiem odległym o 20 kroków i chwilę wyłaniania się samotnej sylwetki z niebytu.

Dzisiaj nie było idealnej widoczności, ale mimo tego wzrok sięgał widnokręgu oddalonego chwilami o przynajmniej 10 kilometrów. Każdy kto chodził po wysokich górach wie, jak zwodnicze są tam przestrzenie, jak trudno ocenić odległości. Wydaje się, że szczyt jest blisko, może kilometr, może dwa, a okazuje się być dwakroć, trzykroć dalszy. Swoje dokłada trudność pokonywania podejść i zakola szlaków. W kilku miejscach połoniny widziałem w dolinie zabudowania Wołosatego, wydawały się tak bliskie, że dojście do nich nie może zająć więcej jak pół godziny, a przecież w rzeczywistości trwa kilkakrotnie dłużej; takie byłoby także wtedy, gdyby wbrew zakazom pójść prosto, bezdrożem. Może nawet trwałoby dłużej, ponieważ marsz połoninami i lasami poza szlakiem jest niebezpieczny i bardzo uciążliwy; nie dość, że nachylenia bywają duże, to jeszcze gęsta roślinność przykrywa nierówności i luźne kamienie.

Ogromna przestrzeń widziana z połonin działa hipnotyzująco; budzi silne pragnienie dalszej wędrówki, dojścia po horyzont i dalej, dalej, póki sił w nogach, póki dzień jeszcze trwa. Bywa, że i na równinie widnokrąg jest oddalony o kilka kilometrów, ale wtedy wyraźnie widać płaskość obrazu, jego niemal dwuwymiarowość, a w górach dochodzi trzeci wymiar, co radykalnie zmienia ogląd przestrzeni. Wszak do dwóch tradycyjnych, z którymi obcujemy na co dzień, dochodzi wyraźne góra – dół, nad nami i pod nami. Myślę, że podobne wrażenia może mieć pilot w samolocie.

Ta wędrówka i towarzyszące jej dalekie widoki budzą stany podobne do działania dopaminy czy podobnych hormonów. Pamiętałem o dwóch czy trzech godzinach męczącego podejścia, ale wtedy wydało mi się małą zapłatą za obcowanie z pięknem Ziemi, widokiem krętej nitki szlaku, ogromniejącego szczytu przede mną i dalszych gór, coraz bardziej niebieskich, niknących w nieskończoności przestworzy. Idąc, czułem radość spełnienia, poczucie bycia we właściwym miejscu, życia pełnią życia.

 Napisałem o zębatych szlakach, już wyjaśniam takie ich nazwanie.

Ziemi tam mało. Stare pokruszone skały ledwie są przykryte jej cienką warstwą. Na miejscu, wbrew wiatrom, deszczom i prawu ciążenia, trzymana jest jedynie gęstą siecią korzeni roślin połoniny. Tam, gdzie roślinność zostanie zdeptana, błyskawicznie, w ciągu pojedynczych lat, gleba tworząca się przez tysiąclecia jest wywiewana i spłukiwana, obnażając martwą i zębami najeżoną skałę.






 W czasie wypiętrzania się tej części Karpat, ogromne płyty skorupy ziemskiej pochyliły się i tak zostało do dzisiaj. Zdecydowana większość skał jest spękana skosem do powierzchni ziemi i w takiej pozycji kruszeje; wiele leży tam też luźnego gruzu skalnego. W efekcie chwilami ma się wrażenie marszu po grzbiecie stegozaura.

OBUWIE I SZLAKI

Niemal każdy krok wymaga patrzenia pod nogi i wyboru miejsca postawienia stopy. W związku z tym zwracałem uwagę na obuwie ludzi: większość miała niewłaściwe, bo lekkie i płytki buty miejskie typu „sportowego”. Pozostali mieli buty trekingowe lżejszej klasy, ale też płytkie. Sporadycznie widziałem ludzi z butami przykrywającymi kostki. Oczywiście da się iść tamtędy nawet w zwykłych adidasach, ale łatwo o bolesne otarcia kostek lub ich skręcenie, a po setnym stanięciu na ostrej skale, spód stopy niechronionej sztywną podeszwą buta zaczyna boleć. Moja wnuczka miała porządne buty, a widać ich fragment na zdjęciu z ptaszkiem, niżej. To buty klasy B firmy Meindl, czyli przeznaczone na szlaki większości polskich gór. Kobiecy rozmiar waży niewiele, mniej niż kilogram, są bardzo wygodne, tylko niestety pieruńsko drogie. Na jednym z miejsc odpoczynku wnuczka pokazała mi wzrokiem kobietę idącą w sandałach bez skarpet. Ciekawe, w jakim stanie były jej stopy na koniec dnia. Po tych dygresjach wracam na zębaty szlak.

Chcąc uniknąć trudu marszu po grzebiecie stegozaura, ludzie wydeptują nowe ścieżki. Po zniszczeniu roślinności tworzy się równa, wygodna dróżka. Na zdjęciach poniżej starałem się pokazać trzy fazy tworzenia i przekształcania ścieżek: od zdeptania źdźbeł traw i niszczenia korzeni, poprzez krótki czas wygodnej ścieżki, do coraz większego odsłaniania skał. Widać, jak wiele korzonków roślin zielnych trzyma ziemię, i jak zmienia się wysokość ścieżki, ściślej: jak zagłębia się ku skałom. Park Narodowy stawia tabliczki nakazujące dbanie o rośliny, ale dopiero rozciągnięcie wzdłuż szlaku masywnych taśm zmusza ludzi do marszu po kamieniach.





 Na stromych zboczach robione są stopnie. Bywają ułożone z kamieni, czasami bardzo nierównych, więcej jest z drewnianych belek przykręconych do profili stalowych wbitych w skały. Marsz nimi też nie jest wygodny, ponieważ wiele leży tam luźnych okruchów skalnych a stopnie
różnej wysokości i szerokości, ale niewątpliwie wygodniejszy niż bez nich. W lasach oprócz kamieni wystają też korzenie drzew. Sporadycznie, na płaskich odcinkach szlaku, widuje się równe ścieżki. Wydają się pieszymi autostradami, skoro można iść nimi nie patrząc pod nogi!





Bywają też takie szlaki. To stara szosa, kiedyś asfaltowa, teraz szutrowa.

Obrazki ze szlaku



Podniebny łowca. Taka myśl pojawiła się na widok tego drapieżcy perfekcyjnie szybującego na wietrze. To chyba kruk, ale pewności nie mam. Niech mnie ktoś poprawi.



 Na szczycie połoniny, w miejscu wyposażonym w ławki, usiedliśmy dla odpoczynku i popatrzenia w dal. Po chwili zobaczyłem małego ptaszka podobnego do wróbla kręcącego się tuż obok moich butów. Zacząłem go obserwować. Ludzie siedzący na ławkach posilali się, a ten mały spryciarz spostrzegł, że i on znajdzie tutaj coś dla siebie. Zbierał okruchy, a był do tego stopnia pewny ludzi, że trzeba było uważać by go nie rozdeptać, w czym przypominał miejskie gołębie. Taki mały ma móżdżek, ale przecież potrafił spostrzec zmianę w swoim środowisku i wykorzystać ją, a nawet zdołał przełamać strach przed ludźmi obserwując ich zachowania względem siebie. Przecież to są znamiona inteligencji!

Wierzbówka na połoninie. Wytrwała roślina!

Równie dzielna jarzębina.

Trasa: z Przełęczy Wyżniańskiej na Połoninę Caryńską.

Statystyka: przeszliśmy 10 km w czasie siedmiu godzin. Podejścia wyniosły w sumie 690 metrów.






Wyżej zdjęcia parkingu na przełęczy i z podejścia na Połoninę Caryńską. Poniżej zdjęcia ze szczytów.




















4 komentarze:

  1. Wspaniała wędrówka, ech mieć kondycję, zdrowie to można śmigać po takich szlakach kamienistych. Ja pamiętam wyprawę w Tatrach na "gęsią szyję" gdzie schody były miejscami takie wysokie, że koleżanka musiała na kolanach pokonywać, sama niska jest. Jesteśmy z tych co nie chcemy wydeptywać nowych dróg. Masz rację buty są podstawą. Choć cena nie zawsze idzie w parze z wygodą chodzenia, coś wiem na ten temat. Mam wrażenie, że obecnie zależy od miejsca produkcji takich butów mimo, że firma jest znana od lat. Widoki niepowtarzalne. Długo będzie się wspominać porównywać i chyba o to chodzi w tych wędrówkach. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aleksandro, śmigała moja wnuczka, ja pełzałem. Co prawda na koniec ją bolały łydki, mnie nic. Jeśli idę wolno, trudno mnie zamęczyć, a to rezultat częstego chodzenia.
      Z wygodą butów w góry zawsze był problem. Chodzi o ich sztywność. Miejskie są delikatniejsze, łatwiej się dopasują do stopy, a takie buty jak ja mam (a mam bodajże 6 par), sztywne, z grubej skóry, albo będą pasowały, albo nie. Najważniejsze, aby nie były za małe. Jeśli mają odpowiedni luz, trochę pomaga założenie dwóch par specjalnych skarpet. Meindle są wygodne i lekkie, owszem, ale obecnie robione są z cienkiej skóry. Moje stare i grube buty są właściwie nie do zużycia, przeżyją mnie, a jedyne posiadane meindle właśnie kończą swój żywot po trzech latach używania. Czyli z nimi jest tak jak ze wszystkim.
      Z tymi wysokimi stopniami (jak i z wysokimi miedzami na Roztoczu) i ja miewam kłopoty, których jeszcze kilka lat temu nie miałem. Cóż, znamię czasu. Wyciągam z tego jednoznaczny wniosek: chodzić póki mogę!
      Po powrocie z Bieszczad już dwa razy byłem na Roztoczu, wszak lato się kończy.
      Tak, jesteśmy z tych, którzy nie wydeptują nowych ścieżek :-)

      Usuń
  2. Krzysiek, piszesz o obuwiu w górach. Pewna "turystka" w Tatrach szła tylko z ręcznikiem przewieszonym przez ramię, a na nogach miała klapki z futerkiem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Janku, jej na pewno ktoś sprawił psikusa mówiąc, że tą drogą idzie się na basen. Ludzie teraz sumienia nie mają, tak oszukać dziewczynę!
      Tego dnia miałem na nogach buty mocnej klasy B, raczej BC, Helena na pewno klasy B.
      Meindl tak te klasy definiuje, wklejam z ich strony:
      B: Aktywność: wymagające trekkingi w niskich górach, lekkie trekkingi górskie.
      Teren: nierówne szlaki, strome szlaki górskie.
      BC: Aktywność: wymagające trekkingi, ostre wspinaczki, wyjścia wysokogórskie
      Teren: nierówne szlaki, rumowiska skalne, via ferraty.
      Najgorsze odcinki szlaków w Bieszczadach są rumowiskami. Zresztą, specjalnie próbowałem stawać środkiem buta na krawędzi skały. W butach klasy B trochę czułem zwiększony nacisk na środek stopy, w butach BC nie czułem, nacisk był równomiernie rozłożony na całą powierzchnię stopy. To, co większość ludzi miała na stopach, to buty klasy A i AB, czyli na Roztocze i niskie pogórze. Idę o zakład, że niejednego stopy bolały od spodu. Twoje buty oceniam na klasę B.
      Skoro już tak się rozpisałem, powiem, że dzisiaj przeszedłem blisko 20 km bezdrożami, po polach na Roztoczu. Najtrudniej było na polach zaoranych jakiś czas temu, bo grudy stwardniały i w efekcie szło się jak po grubym tłuczniu.
      Dzięki za fajny filmik :-)

      Usuń