Strony

środa, 16 kwietnia 2025

Wiosna

 130425

Dzisiejsza wędrówka była inna od wcześniejszych, zimowych: mniej szedłem, więcej siedziałem w ładnych miejscach. Wszak nie zmarznę w czasie przerwy, dzień już o tyleż dłuższy od zimowego, a wokół tak wiele cudów panny Wiosny. Miedza pod drzewem otulonym zapachem kwiatów i wirem pszczół, z dalekim widokiem pasemek pól malowanych zielenią ozimin i rozjaśnionych słońcem, wydaje się wygodnym fotelem. Tuż obok, nisko przy ziemi, też wiele się dzieje: nadal kwitną niepozorne, ale przecież przez to właśnie ujmujące, wiosnówki, gwiazdnice i taszniki; mrówki i przeróżne żuki wdrapują się na grudy ziemi niczym nasi alpiniści na K2, trawy wypuszczają świeże pędy w kolorze najczystszej zieleni, a cały ten mikroskopijny świat obok moich butów lśni w wiosennym słońcu.

Z różnych powodów nie byłem na szlaku 11 dni, ale Wiosna nie była na mnie obrażona za to zaniedbanie. Wprost przeciwnie: odniosłem wrażenie jej zadowolenia z powrotu na roztoczańskie pola; wszak pozwalała się oglądać w najładniejszych swoich kreacjach.



 Na krzewach tarniny jest mnóstwo pąków kwiatowych, a i pierwsze kwiaty widziałem. Pąków jest tak dużo, że można się spodziewać krzewów całych w bieli. Widok pąków już budzi radość i oczekiwanie, a kiedy rozkwitną, będzie oszałamiający.

 Brzozy otuliły się zieloną mgiełką swoich nowych listków. Zawsze są piękne, teraz olśniewają swoją urodą. Nieodparcie nasuwa mi się porównanie z rozkwitającą urodą dziewczyny stającej się kobietą.




Znany mi zakątek na brzegu niewielkich dołów: w głębi nadal kwitnąca mirabelka, bliżej już kwitnąca czereśnia, pierwsza w tym roku. Widziałem mnóstwo pszczół uwijających się wśród kwiatów, słyszałem ich miłe dla uszu buczenie. Dla tych stworzeń zaczął się bardzo pracowity czas. Czasami szkoda mi ich. Tyle się trudzą, a później przychodzi wielki stwór i zabiera im zapasy, a drugi, piszący te słowa, zjada je nie zawsze pamiętając o ogromie pracy pszczół.

Chodziłem właściwie bez planu, od jednego pamiętanego miejsca do drugiego, a kiedy okazało się, że jeszcze za wcześnie na powrót, starym zwyczajem poszedłem drogą zobaczyć dokąd wiedzie, a jej siostrą wróciłem.


 Fragment drogi powrotnej wypadł mi lasem, i tam, wśród grabów, zobaczyłem zielony kobierzec z mnóstwem białych niewielkich kwiatków. Zawilce. Wszedłem głębiej, stałem i patrzyłem odczuwając… bezradność. Nie wiem, dlaczego. Każdy z tych delikatnych kwiatów jest dziełem sztuki godnym nachylenia się i podziwu. Jak wobec tego reagować na tysiące takich dzieł Natury? Jak oswoić się z jej rozrzutnością, z jej przemożnym pędem do życia?

Obrazki ze szlaku

 Pąki na bukach. Lada dzień drzewa się zazielenią.





Ostra granica pól i dołów. Akurat te są przyjazne, jasne, zdobione pokaźnymi i fantazyjnie wykrzywionymi lipami. Co prawda nieco dalej widać między drzewami ślady ludzi, ale przecież wystarczy tam nie patrzeć.


 Poszarpane krzewy tarniny. Wyobraźnia podsuwa mi obraz wściekłej maszyny szarpiącej gałęzie w szale niszczenia. Tam, gdzie ta piekielna maszyna nie sięgnęła, jest życie, są kwiaty, będą owoce. Patrząc na ten pokaleczony szpaler drzewek czułem żal, a pocieszałem się widząc kwiaty na ocalałych gałęziach. Tak, wiem: uprawy są ważniejsze. Tak tylko piszę, bo drzew mi żal.

 Siostry syjamskie.

 Polna droga pnąca się po stromym zboczu, brzozy na szczycie, wyłaniający się zza drzew rozległy widok, czy ta zgrabna sosna? A może to wszystko i coś więcej? Trudno mi wskazać najbardziej przyciągające mnie cechy tego pamiętanego, lubianego i dzisiaj specjalnie odwiedzonego miejsca.


 Dal.


 Samotna czereśnia i dal.


 Drewniany dom. Postawiony niedawno w miejscu opuszczonego gospodarstwa rolnego. Imponuje precyzją wykonania i grubością ścian. Myślę, że koszt jego postawienia też zrobiłby wrażenie. Okolica jest bardzo malownicza, a najbliższe domy są oddalone o kilometr. Pozazdrościć.


 Jak zawsze uśmiechnięta i kusząca dojściem do nieba droga.


 Dzika róża, listeczki i jeden, nadal czerwony, zeszłoroczny owoc.





 Lisi Dół nie imponuje wielkością, ma raptem kilometr długości, ale odwiedzam go ilekroć jestem w pobliżu; może dla przejścia uroczej drogi biegnącej jego skrajem? Znaczna część Dołu jest zarośnięta i trudna do przejścia, ale są fragmenty kuszące wygodą, dużymi drzewami i profilami zboczy przypominającymi góry w miniaturze. 

 

Oto „górska” wąska ścieżka trawersująca strome zbocze – dowód na odwiedzanie Dołu nie tylko przeze mnie.






 Samotne drzewa na polach mają urok szczególny, chociaż dla mnie tajemniczy, skoro nie potrafię dociec istoty ich przyciągania. Widok dali spod takich drzew mam za najładniejszy, a jeśli jeszcze drzewo jest okazałe i rośnie na wysokiej między, jak ten dąb z przytulonym do niego różanym krzewem, trudno mi odejść; gdy już się zdecyduję iść dalej, powroty i oglądanie się są już rytuałem. Na dwóch wzgórzach rozdzielonych wąską doliną rośnie na miedzach chyba 10 samotnych dębów. Moje dębowe miejsce.

 Trzy topole, a może jedna potrójna? Tak czy inaczej robi wrażenie wielkością, a zwłaszcza strzelistością.


Późne popołudnie, ostatnia przerwa.

Trasa na zachodnim Roztoczu: pola i drogi między Gilowem a Wólką Czarnięcińską.

Statystyka: kwadransa zabrakło do bycia 12 godzin na szlaku, a przedreptałem 20 km.

PS

Chcecie poznać prosty sposób na utratę miliardów? Posłuchajcie.