Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

czwartek, 24 kwietnia 2025

Dzień czereśni

 170425






Będąc cztery dni temu na Roztoczu, widziałem pierwsze dwie kwitnące czereśnie, dzisiaj kwitną wszystkie. Ciepłe dni tak mocno pchnęły wszelkie rośliny w objęcia wiosny, że zmiany są widoczne niemal z dnia na dzień. Za szybko, stanowczo za szybko pędzi czas, a z nim Wiosna. Zawsze szybka, a w tym roku po prostu Wiosna – sprinterka. Gdzie ona się tak spieszy? Czemu nie pozwala na spokojne kontemplowanie swojej urody? Krążą plotki o gachu ukrywającym się gdzieś na dalekiej północy, do którego tak biegnie, ale ja nie daję wiary tym słowom. Winien jest Czas. Piszę wielką literą mając na myśli Chronosa, to on tak goni; może się zapatrzył w głęboki dekolt sukni tej smarkatej Wiosny? W te dni odczuwam niechęć wobec obowiązków opóźniających wyjazd poza miasto, szkoda mi czasu na wszystko, co odrywa mnie od obserwowania przemian w przyrodzie, patrzenia na rozwijające się liście, ale przecież nie mogę nic nie robić i tylko wzdychać stojąc pod drzewami.

Mogę starać się, jak co roku, zapisać w pamięci tyle wiosennych obrazów, na ile pozwoli czas, moja wrażliwość i zdolność przeżywania. Starać się zapamiętać blask białych płatków na czereśniach i jabłoniach, odcień zieleni rozwijających się listków na brzozach, zapach konwalii zmieszany z wilgotnym chłodem lasu i jedyne w swoim rodzaju poczucie przeżywania pięknego czasu. Przeżyć i zapamiętać, by mieć wsparcie w zimowe dni oczekiwania na powrót Wiosny.

 Spodziewając się pełni kwitnienia czereśni pojechałem w okolice wsi Tokary, na dobrze mi znane pola i drogi, chcąc zobaczyć znajome drzewa i pagórki. Myślałem przede wszystkim o pewnej czereśni rosnącej z dala od drogi, na miedzy rozdzielającej pola opadające do uroczej dolinki zwanej przez miejscowych Podleśnym Zdebrzem. W chwili gdy wyłoniła się zza szczytu pagóra zobaczyłem, że ucięto jej kilka konarów. Szkoda drzewa, chociaż rozumiem motywy: konary za bardzo wychylały się na pole. 


 
Spotkanie z drugą przyjaciółką wypadło dużo gorzej. Skręciłem akurat w tę drogę, chcąc przywitać się ze znajomą brzozą i zapytać, czy mnie jeszcze pamięta. Niestety, kiedy wyszedłem zza zakrętu zobaczyłem, że nie ma już mojej brzozy. Rosła na miedzy tuż przy drodze, nie przeszkadzała. Nie mogła tam przeszkadzać a mimo tego już jej nie ma.

Może nieco irracjonalnie, ale spontanicznie, pomyślałem, że gdybym wiedział o planach sprawcy, zapłaciłbym swoimi pieniędzmi za jej życie. Dzisiaj chciałem usiąść przy niej jak siedziałem kiedyś, ale widząc pień płaczący sokami, a po drugiej stronie drogi stos jej gałęzi, poszedłem dalej. To miejsce straciło w moich oczach cały urok.


 Te dwa zdjęcia zrobiłem parę lat temu. Poświęciłem kwadrans na ich odszukanie wśród dziesiątek tysięcy zdjęć z Roztocza, aby raz jeszcze zobaczyć moją brzozę.

 Chyba za bardzo wiążę się emocjonalnie z miejscami, widokami i drzewami, na które nie mam żadnego wpływu.

Kwiatów jest już tak dużo, że nie mogę wszystkich pokazać, zwłaszcza że ani fotograf ze mnie, ani znawca, chociaż owszem, miłośnik. Każdy dostrzeżony kwiat cieszy, zwłaszcza gdy jest znajomym z imienia. Z rozpoznawaniem mam ciągłe kłopoty. Plączą mi się w pamięci cechy charakterystyczne i nazwy, co tłumaczę sobie ich mnogością, chociaż czasami złośliwy diabełek siedzący w głowie szepcze mi do ucha inne wyjaśnienie: jesteś po prostu stary. To bardzo prawdopodobna przyczyna, jednak pojawia się i pocieszenie: mimo kłopotów, powoli jednak przybywa rozpoznawanych roślin. To ważne, ponieważ wyraźna jest zbieżność między znaniem nazwy rośliny a jej dobrym postrzeganiem. Znane widzę częściej i są ładniejsze. Tak po prostu.

Obrazki ze szlaku


 Pierwsze kwiaty gwiazdnicy wielkokwiatowej, najładniej kwitnącej rośliny naszych pól, przydroży i łąk. Zachwyca cudny łuk płatków i delikatny rysunek na nich.

 

Tuż obok kępa fiołków.

 

Wilczomlecz, tak groźny z nazwy, a tak niewinny z wyglądu.

 


Widziałem mnóstwo wiosnówki pospolitej na polu, wśród zboża. Między źdźbłami zboża widziałem tysiące, dosłownie tysiące białych, maleńkich kwiatków. Są podobne do kwiatów gwiazdnicy wielkokwiatowej: głęboko nacięte, wdzięcznie wychylone płatki, tyle że jest ich cztery, a gwiazdnica ma pięć.


 Pierwsze liście i kwiaty na polnych gruszach.

 Nadal kwitną radość oczu dające przetaczniki. Spośród tych licznych, których nie udało mi się sfotografować, wspomnę śliczne bratki polne czyli fiołki trójbarwne.



Zielenią się już graby i buki. Zwraca uwagę kontrast barw: ołowianoszare pnie drzew i czysta, jasna, soczysta zieleń młodych liści.

 Zeszłoroczne owoce i nowe liście na krzewie dzikiej róży.

 Okno i dziupla na gruszy.


 Lipy i krzyże. Pokaźne, wiekowe i nadal krzepkie lipy zasadzone kiedyś dla ochrony krzyży przydrożnych. Kiedy krzyż nie ma już siły stać, opierany jest o drzewo i w tej pozycji dożywa swoich dni. Widząc je, odruchowo wspominam scenę z drogi krzyżowej z udziałem Szymona z Cyreny. Czasami w jego miejscu, w cieniu coraz starszych i większych lip, stawiany jest drugi, czy raczej kolejny krzyż.



 Podleśny Zdebrz, jedna z najładniejszych dolinek zachodniego Roztocza.

 Jak uprawiać tak wąskie i pochyłe pole?

 Zielone kałuże w podmokłych miejscach polnych dróg. Są dokładnie takie, jakie pamiętam z dzieciństwa, czyli nic się nie zmieniło na świecie :-)

 Wjazdy na pola. Ileż dodatkowej pracy wymaga uprawa ziemi na Roztoczu!

 
Ostatnia przerwa. Siedziałem na miedzy patrząc na wspaniały, chociaż nieco nostalgiczny, spektakl gaśnięcia kolorów dnia.

Trasa: jak zwykle ostatnio zachodnie Roztocze, drogi i bezdroża na północ od Tokar i Huty Turobińskiej.

Statystyka: licznik wskazał 16,5 kilometra, a zegar 11,5 godziny.

 









środa, 16 kwietnia 2025

Wiosna

 130425

Dzisiejsza wędrówka była inna od wcześniejszych, zimowych: mniej szedłem, więcej siedziałem w ładnych miejscach. Wszak nie zmarznę w czasie przerwy, dzień już o tyleż dłuższy od zimowego, a wokół tak wiele cudów panny Wiosny. Miedza pod drzewem otulonym zapachem kwiatów i wirem pszczół, z dalekim widokiem pasemek pól malowanych zielenią ozimin i rozjaśnionych słońcem, wydaje się wygodnym fotelem. Tuż obok, nisko przy ziemi, też wiele się dzieje: nadal kwitną niepozorne, ale przecież przez to właśnie ujmujące, wiosnówki, gwiazdnice i taszniki; mrówki i przeróżne żuki wdrapują się na grudy ziemi niczym nasi alpiniści na K2, trawy wypuszczają świeże pędy w kolorze najczystszej zieleni, a cały ten mikroskopijny świat obok moich butów lśni w wiosennym słońcu.

Z różnych powodów nie byłem na szlaku 11 dni, ale Wiosna nie była na mnie obrażona za to zaniedbanie. Wprost przeciwnie: odniosłem wrażenie jej zadowolenia z powrotu na roztoczańskie pola; wszak pozwalała się oglądać w najładniejszych swoich kreacjach.



 Na krzewach tarniny jest mnóstwo pąków kwiatowych, a i pierwsze kwiaty widziałem. Pąków jest tak dużo, że można się spodziewać krzewów całych w bieli. Widok pąków już budzi radość i oczekiwanie, a kiedy rozkwitną, będzie oszałamiający.

 Brzozy otuliły się zieloną mgiełką swoich nowych listków. Zawsze są piękne, teraz olśniewają swoją urodą. Nieodparcie nasuwa mi się porównanie z rozkwitającą urodą dziewczyny stającej się kobietą.




Znany mi zakątek na brzegu niewielkich dołów: w głębi nadal kwitnąca mirabelka, bliżej już kwitnąca czereśnia, pierwsza w tym roku. Widziałem mnóstwo pszczół uwijających się wśród kwiatów, słyszałem ich miłe dla uszu buczenie. Dla tych stworzeń zaczął się bardzo pracowity czas. Czasami szkoda mi ich. Tyle się trudzą, a później przychodzi wielki stwór i zabiera im zapasy, a drugi, piszący te słowa, zjada je nie zawsze pamiętając o ogromie pracy pszczół.

Chodziłem właściwie bez planu, od jednego pamiętanego miejsca do drugiego, a kiedy okazało się, że jeszcze za wcześnie na powrót, starym zwyczajem poszedłem drogą zobaczyć dokąd wiedzie, a jej siostrą wróciłem.


 Fragment drogi powrotnej wypadł mi lasem, i tam, wśród grabów, zobaczyłem zielony kobierzec z mnóstwem białych niewielkich kwiatków. Zawilce. Wszedłem głębiej, stałem i patrzyłem odczuwając… bezradność. Nie wiem, dlaczego. Każdy z tych delikatnych kwiatów jest dziełem sztuki godnym nachylenia się i podziwu. Jak wobec tego reagować na tysiące takich dzieł Natury? Jak oswoić się z jej rozrzutnością, z jej przemożnym pędem do życia?

Obrazki ze szlaku

 Pąki na bukach. Lada dzień drzewa się zazielenią.





Ostra granica pól i dołów. Akurat te są przyjazne, jasne, zdobione pokaźnymi i fantazyjnie wykrzywionymi lipami. Co prawda nieco dalej widać między drzewami ślady ludzi, ale przecież wystarczy tam nie patrzeć.


 Poszarpane krzewy tarniny. Wyobraźnia podsuwa mi obraz wściekłej maszyny szarpiącej gałęzie w szale niszczenia. Tam, gdzie ta piekielna maszyna nie sięgnęła, jest życie, są kwiaty, będą owoce. Patrząc na ten pokaleczony szpaler drzewek czułem żal, a pocieszałem się widząc kwiaty na ocalałych gałęziach. Tak, wiem: uprawy są ważniejsze. Tak tylko piszę, bo drzew mi żal.

 Siostry syjamskie.

 Polna droga pnąca się po stromym zboczu, brzozy na szczycie, wyłaniający się zza drzew rozległy widok, czy ta zgrabna sosna? A może to wszystko i coś więcej? Trudno mi wskazać najbardziej przyciągające mnie cechy tego pamiętanego, lubianego i dzisiaj specjalnie odwiedzonego miejsca.


 Dal.


 Samotna czereśnia i dal.


 Drewniany dom. Postawiony niedawno w miejscu opuszczonego gospodarstwa rolnego. Imponuje precyzją wykonania i grubością ścian. Myślę, że koszt jego postawienia też zrobiłby wrażenie. Okolica jest bardzo malownicza, a najbliższe domy są oddalone o kilometr. Pozazdrościć.


 Jak zawsze uśmiechnięta i kusząca dojściem do nieba droga.


 Dzika róża, listeczki i jeden, nadal czerwony, zeszłoroczny owoc.





 Lisi Dół nie imponuje wielkością, ma raptem kilometr długości, ale odwiedzam go ilekroć jestem w pobliżu; może dla przejścia uroczej drogi biegnącej jego skrajem? Znaczna część Dołu jest zarośnięta i trudna do przejścia, ale są fragmenty kuszące wygodą, dużymi drzewami i profilami zboczy przypominającymi góry w miniaturze. 

 

Oto „górska” wąska ścieżka trawersująca strome zbocze – dowód na odwiedzanie Dołu nie tylko przeze mnie.






 Samotne drzewa na polach mają urok szczególny, chociaż dla mnie tajemniczy, skoro nie potrafię dociec istoty ich przyciągania. Widok dali spod takich drzew mam za najładniejszy, a jeśli jeszcze drzewo jest okazałe i rośnie na wysokiej między, jak ten dąb z przytulonym do niego różanym krzewem, trudno mi odejść; gdy już się zdecyduję iść dalej, powroty i oglądanie się są już rytuałem. Na dwóch wzgórzach rozdzielonych wąską doliną rośnie na miedzach chyba 10 samotnych dębów. Moje dębowe miejsce.

 Trzy topole, a może jedna potrójna? Tak czy inaczej robi wrażenie wielkością, a zwłaszcza strzelistością.


Późne popołudnie, ostatnia przerwa.

Trasa na zachodnim Roztoczu: pola i drogi między Gilowem a Wólką Czarnięcińską.

Statystyka: kwadransa zabrakło do bycia 12 godzin na szlaku, a przedreptałem 20 km.

PS

Chcecie poznać prosty sposób na utratę miliardów? Posłuchajcie.