Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Batorz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Batorz. Pokaż wszystkie posty

sobota, 24 czerwca 2023

Polne kwiaty

 190623

Z niezdecydowaniem przeglądałem mapę, w końcu trochę na chybił trafił wybrałem Wólkę Batorowską, sąsiadkę Batorza. Obie wioski leżą w dość głębokiej dolinie, wokół są malownicze spore wzgórza, i chociaż byłem tam, to przecież nie poznałem wszystkich dróg. Liczyłem zwłaszcza na nieznane mi okolice na północ od wioski, i tam poszedłem, ale widząc płaskie pola dość szybko zawróciłem. Co prawda długie nitki dróg i samotne drzewa kusiły, ale pagóry na południu kusiły bardziej, mimo że (częściowo) znane. Resztę dnia, a na szlaku spędziłem ponad 12 godzin, szwendałem się w pobliżu Wólki.

 



Jak w czasie każdego wyjazdu, tak i dzisiaj znalazłem parę uroczych miejsc, które postaram się zapamiętywać by wracać do nich.



 



Na przykład ten skrawek polnej drogi dotykającej zagajnika. Rośnie tam malownicza, nieco wykrzywiona sosna, jest niska skarpa idealna na siedzisko w czasie przerwy, a na niej rośnie mnóstwo poziomek i goździków kropkowanych, uroczych i dość rzadko spotykanych kwiatków polnych, mniejszych kuzynów ogrodowych goździków. Blisko, pod nogami, leżą sosnowe szyszki, a z drugiej strony dróżki pachnie pole pszenicy ozdobione chabrami i blaskiem słońca. Nie brakuje dali: widać sporą część doliny z wioską i wzgórza po drugiej stronie.

Oprócz takich idyllicznych miejsc i wrażeń, miałem… hmm, odmienne.

Będąc na południowych wzgórzach nad wioską, w odległości paru kilometrów zobaczyłem fragmenty drogi po drugiej stronie doliny. Wydała się tak ładna, że zszedłem do wioski i wyszukałem jakąś dróżkę biegnącą na północ, by zakolem, od góry dojść do tej „mojej”. Ta przypadkowa, biegnąca dnem wąskiej dolinki, była jednak stopniowo była coraz mniej widoczna, a dalej nikła wśród zarośli, wspiąłem się więc na strome zbocze idąc wykoszoną łąką, mając zamiar tym bezdrożem wejść na grzbiet wzniesień. Na jej szczycie stanąłem przed stromą ścianą wysokich pokrzyw i nawłoci. Wracać? Przedarłem się przez nie, a za nimi zobaczyłem pole z rzepakiem. Końca nie widziałem, więc… zawróciłem, ponieważ rzepak jest teraz tak zbity, że praktycznie nie do przejścia. Zszedłem na dno dolinki i 200 metrów dalej zdecydowałem się wejść na szczyt niekoszoną łąką, ale z niezbyt wysokimi trawami. Na górze trafiłem na to samo pole, tyle że 50 metrów dalej zobaczyłem jego koniec. Przedzierałem się krawędzią pola i lasku porastającego doły; z prawej miałem zbity gąszcz rzepaku, z lewej gałęzie, a między nimi chwilami pojawiało się dno zapadliska. Spocony, z zielonymi śladami na ubraniu i piekącymi od pokrzyw nagimi przedramionami, wyszedłem na plantację malin. Chciałem dodać do wędrówki element niewiadomego, więc go miałem.


 

 W nagrodę podkradłem właścicielowi kilka dojrzałych owoców, pierwszych w tym roku. Idąc między rzędami krzewów doszedłem do wygodnej drogi, a nią do tej szukanej. Widoki są tam ładne, ale sama droga byłaby ładniejsza, gdyby nie była wyasfaltowana. Może warto zaznaczyć mi, że te nowo budowane drogi wiodące na pola nie są klasycznymi szosami. Nie odsuwają się od pól jak tamte, mają ledwie trzy metry szerokości i mnóstwo zakrętów, nie wznoszą się nasypami ani nie chowają w wykopy, a w wielu miejscach kłosy zbóż wychylają się na nie tak samo jak nad drogami polnymi. Właśnie na tej drodze, będąc niżej, bliżej wioski, zrobiłem zdjęcie swojego cienia; zamieszczam je niżej.

Rozmawiałem z rolnikiem pracującym na polu. Wspólnie uznaliśmy, że w obecnych realiach finansowych nader trudno jest uczynić kilkuhektarowe gospodarstwo opłacalnym, chyba że pola zamienione zostaną w plantacje, ale wtedy uwidaczniają się niedobór rąk do pracy i silne roczne wahania dochodów. Przy pożegnaniu obaj wyraziliśmy chęć ponownego spotkania.

Wspomnę o jeszcze jednym ładnym miejscu.

 Ta brzoza rośnie na brzegu mało używanej drogi, zielonej od traw i miejscami białej od wielkich kęp gwiazdnicy (chyba) polnej. Chcąc się upewnić, po powrocie do domu zajrzałem do internetu; na którejś stronie wpadła mi w oko informacja o ilości chromosomów tej rośliny. Doznałem zdumienia. Jak na amatora wiem sporo o wspólnocie zapisów genetycznych wszystkich żywych organizmów na Ziemi, a jednak przez chwilę byłem zaskoczony; wszak chromosomy jednoznacznie kojarzą się z nami, z ludźmi. Nie, mają je i gwiazdnice, a na dokładkę zapisane są dokładnie takim samym językiem i w taki sam sposób jak nasze geny, chociaż ich ilość nie jest jednakowa.

Przysiągłbym, że gwiazdnice kwitną w tym roku wyjątkowo obficie, ale też myślę, że po prostu bardziej doceniam ich urodę i dlatego więcej widzę.

Obrazki ze szlaku

 Kiedy następuje zmiana pokoleniowa, odwieczne gospodarstwa, miejsca trudów wcześniejszych właścicieli, bywają opuszczane. To nierzadki widok na Roztoczu – obok częściej widzianych nowych, zamożnych domów. 


 
Roztoczańskie wąwozy. Skały i żywiołowe życie wbrew przeszkodom. Kiepsko widać na zdjęciu, więc napiszę: ze skarpy sterczały spróchniałe pnie wierzb, najwyraźniej ścięte dawno temu, a z nich strzelały nowe pędy. Żyć! Nic nie jest ważne, byle tylko żyć!

 Pierwszy raz widziałem zagajnik w którym rosły jedynie brzozy i wierzby iwy. Wyobraziłem sobie, jak może wyglądać o zmierzchu grudniowego dnia. Bardzo smutno, a dzisiaj wyglądał ciekawie i oryginalnie.

 


To dół fundamentowy i przewody budowanego oświetlenia ulicy w małej wiosce ukrytej w dolince wśród pól. Oczywiście ulica jest asfaltowa, jak wiele niedawno jeszcze gruntowych dróg wiodących na pola. W innym miejscu przechodziłem przez nowy most na remontowanej drodze gminnej. Zaznaczam te fakty, ponieważ ze swojej wczesnej młodości pamiętam, że do większości wiosek prowadziły drogi gruntowe, czasami trudne do przejechania. 

 Kwitnie gryka. Pszczoły już o tym wiedzą.

 Szybko się zmienia kolor jęczmienia. Cóż, już lato.

 Smakowałem pierwsze maliny.

 Dzwonki na tle nieba. Ludzie wydają dużo pieniędzy i poświęcają wiele czasu by zobaczyć piękno, a ono częstokroć jest o krok od nas.

 








Kwiaty na miedzach. Mnóstwo kwiatów!

 Późne popołudnie, mój cień. Jak widać, nogi mam tak długie, że nie potrzebuję butów siedmiomilowych.

Trasa: z Wólki Batorowskiej na północ, pod Wolę Studzieńską Kolonię i Stawce, powrót i drogi wokół Wólki.

Statystyka: 12 godzin na szlaku długości 19,5 km, połowę czasu wałkoniłem się na miedzach.





















poniedziałek, 29 maja 2023

Trzy dni na Roztoczu

 21-230523

Batorz, duża wioska na zachodnim skraju Roztocza, była moją bazą wypadową w czasie drugiej już tej wiosny trzydniówki roztoczańskiej. Za przyzwoity nocleg płaciłem niewiele (50 zł za dobę), a woda, wyobraźcie sobie, była gorąca, co warte jest odnotowania w przewodnikach turystycznych. Miejscowi nazwę wioski wywodzą z czasów najazdów mongolskich, od słowa „bator” oznaczającego bohatera.

Batorz rozciągnięty jest na dnie długiej i dość głębokiej doliny, po obu stronach głównej ulicy wznoszą się pokaźne wzgórza o urozmaiconej rzeźbie. 


 

To zdjęcie zrobiłem z okna swojego pokoju; na drugą stronę domu widok jest podobny. Dość powiedzieć, że w wiosce jest stok narciarski z wyciągiem (chyba) orczykowym. Na tych wzgórzach spędziłem pierwszy dzień. Na drugi dzień nie wyjeżdżałem daleko; chcąc dokładniej poznać okolicę, po prostu przesunąłem się nieco na zachód od wczorajszej trasy. Przypomniałem sobie bardzo malownicze pola poznane rok temu; są na zachód od szosy łączącej Batorz z Węglinkiem. 

 


Wzgórz tam nie ma, pola falują po grzbietach niewielkich pagórków, ale czynią to w uroczy sposób, co starałem się uchwycić obiektywem. Na mapie widać mój długi wypad na wschód od tej szosy, a był rezultatem mojego gapiostwa. Otóż rankiem pierwszego dnia widziałem fragment malowniczej dróżki na wzgórzach po drugiej stronie doliny, nad domami Batorza. W parę godzin później byłem tam, ale dróżki nie odnalazłem. Myśl o tej drodze nie dawała mi spokoju, więc nazajutrz wyruszyłem na wschód by ją odnaleźć.

Na trzecią część wędrówki wybrałem rozległe pola nieco na południe od Batorza. Ten wielokilometrowy przestwór rozciąga się między Piłatką a Zdziłowicami, co dobrze widać na trzeciej mapie szlaku. Niewiele tam dużych różnic wysokości i stromych zboczy, chociaż znalazłem parę takich miejsc na brzegu pól i lasów, ale liczne są bardzo długie polne drogi, których coraz cieńsza, coraz mniej widoczna linia ginie z oczu dopiero na widnokręgu odległym o parę kilometrów. Oczywiście nie brakuje malowniczych samotnych drzew i niekończących się rzędów aronii niknących na tle nieba na szczycie wzgórka. Świetne okolice dla miłośników polnych dróg i wiatru we włosach.

 Wcześnie wyruszałem na wędrówki, o szóstej byłem już na polach. Ranki były świetliste, perliste, skrzące, radosne. Zdjęcie z okna pokoju zrobiłem o 5.30, w porze głębokich ciemności zimowych, a teraz barwnego ranka wiosennego. Niech będą błogosławione długie dni wiosny i lata!

Rosa na źdźbłach traw i zbóż była siwa i srebrzysta w cieniu, na słońcu szklana i diamentowa. Zrobiłem wiele zdjęć, ale żadne nie było na tyle udane, by chociaż trochę oddać jej urok.

 Pola powoli zmieniają barwy. Na przedwiośniu były zielone oziminą i płowe nagim lessem, teraz są zielone zbożami i żółte kwitnącym rzepakiem, w lecie zieleń ściemnieje, ale przecież każdy gatunek zbóż ma i mieć będzie nieco inny odcień. Później pola zaczną się żółcić, czy raczej złocić, ale inne zabielą się kwiatami gryki. Później przyjdą żniwa, a wtedy szeleszczące łany zbóż… nie, dość na tym, wszak jeszcze miesiąc wiosny przede mną!

Kwitnie gwiazdnica wielkokwiatowa. Na miedzach i przy drogach spotykałem wielkie kępy kwiatów!


 Ta roślina jest mi szczególnie bliska, pamiętam pierwsze nasze spotkanie, przed szesnastu laty, co właśnie sprawdziłem w komputerze szukając opisu naszego poznania. Oto on:

„Bez okularów zobaczyłem te kwiaty jako niewyraźne, białe punkciki, i dopiero gdy kucnąłem przy nich z okularami na nosie, zobaczyłem całą ich urodę. Prawie zawsze pochylam się nad kwiatami, i to nie ze względu na wzrok, a na zmianę perspektywy: widzi się je inaczej, lepiej, jakby z pozycji kwiatów właśnie, albo małego dziecka. Nie miałem pojęcia o nazwie tych kwiatów, były z tych bezimiennych, maleńkich kwiatków, jakich dziesiątki gatunków rośnie wszędzie, i jeśli tylko zechce się je zauważyć, odwdzięczą się szczodrze pokazując nam królewską urodę swojego kwitnienia. Te miały po pięć białych płatków, a każdy z nich był głęboko nacięty, jakby to były dwa bliźniaki przytulone do siebie; wzdłuż płatków biegł ciemniejszy deseń – szybkie a pewne muśnięcie pędzlem artysty; cudny łuk wychylenia na zewnątrz tworzył kształt głębokiego kielicha o idealnych proporcjach, a z jego dna wyrastała piętrowa, misterna konstrukcja wąsików zakończonych maleńkimi kuleczkami. Rozejrzałem się i zobaczyłem wokół siebie setki takich kwiatów.

Zerwałem jeden i obracając w palcach podziwiałem jego kształt, a pamięć podsuwała wspomnienia wielu innych, równie wdzięcznych kształtów... Po co to piękno? Poczułem w sobie coś podobnego do bezradności... Kwiat oglądany z boku prezentował ten swój idealny łuk rozchylonego kielicha, jakby się otwierał na spojrzenia... Ależ tak! Kielichowy kształt kwiatu jest jego chwaleniem się i wołaniem: spójrz na mnie! Zobacz, jaki jestem piękny!”

Gwiazdnica wielkokwiatowa, wieloletnia towarzyszka moich włóczęg. Jej kwiaty w pełnym słońcu są idealnie białe, są platońską ideą najczystszej chłodnej (ale nie zimnej) bieli. Późnym popołudniem ta barwa nieco się zmienia, nabiera odrobinę kremowego odcienia, ale są też kwiaty mające delikatny, ledwie zauważalny odcień seledynu, a może nawet… Mam kłopoty z nazywaniem kolorów, a ich subtelnych odcieni mój aparat nie zauważa, bo jest na nie bardziej ślepy niż ja.

Jak zwykle zbaczałem z drogi widząc samotne duże drzewo na miedzy. Muszę się tutaj poskarżyć na program do pisania: samowolnie zmienia mi słowo „miedzy” na „między”. Nie chcę wyłączać funkcji poprawy, bo czasami się przydaje, a bez tej zmiany w ustawieniu skazany jestem na częste poprawianie tego poprawiacza.

Tym razem była to okazała, zgrabna grusza. Podszedłem do niej, zdjąłem plecak planując w jej cieniu zrobić jedną ze swoich licznych przerw, a wtedy zobaczyłem to:


 Dowcipniś, cholera jasna, tak sprzątnął swój śmieć, zamiast wsadzić go sobie w… w kieszeń.

Byłem też u brzóz, bo jakże je ominąć, takie piękne? Do jednej szedłem z daleka, z przeciwległego zbocza doliny.

 Jak w czasie poprzednich wędrówek, tak i dzisiaj sporo widziałem asfaltowych wąskich dróżek prowadzących do małych osiedli i na pola. Dobrze się nimi idzie, chociaż malowniczości stanowczo im brakuje, ale przecież służą do transportu, a nie do budzenia wrażeń estetycznych. Nie dla takich piechurów jak ja są budowane, a dla wygody mieszkańców. Dzisiaj szedłem taką lokalną drogą w budowie. W innym miejscu widziałem asfalt tam, gdzie dwa lata temu – przysiągłbym – była polna droga. Przybywa tych wygłaskanych czarnych wstęg, ubywa odwiecznych polnych dróżek, ale akurat tę zmianę akceptuję. Zawsze znajdę dla siebie gruntową drogę zagubioną gdzieś na skraju pól, a rolnicy niech mają wygodny i pewny dojazd na swoje pola.

 Często rozmawiam z miejscowymi ludźmi; dzisiejszy mój rozmówca wyjątkowo nie był rolnikiem, a rozmowę rozpoczął od wyrażenia swojego pozytywnego zaskoczenia widokiem pieszego turysty. Wspólnie uznaliśmy rower jako zbyt szybki środek lokomocji na polnych drogach, a później rozmowa skręciła nam w stronę… Santiago de Compostela. Okazało się, że mój rozmówce przeszedł szlak świętego Jakuba. Pozazdrościłem.

Pod wieczór trzeciego dnia, wyjeżdżając z wioski powiedziałem sobie: na tydzień wystarczy mi tego włóczęgostwa. Myliłem się, bo gdy dwa dni później segregowałem zdjęcia, poczułem... chęć wyjazdu.

Obrazki ze szlaku

 W Batorzu widziałem piękną kapliczkę wykonaną z pnia starej wypróchniałej lipy. Tylko blaszany daszek nie pasował do niej.

 Pod tą wioską odbyła się jedna z bitew Powstania Styczniowego, w której brali udział Węgrzy. Wtedy wojowali za naszą wolność, teraz… teraz jakby się nasze drogi nieco rozeszły. Szkoda. Na zdjęciu widać drewniany pomnik i kopiec poświęcony poległym powstańcom. Nasi pradziadowie walczyli za wolność, której sami nie doczekali. Pamiętajmy o nich.


 
Obok stoku narciarskiego w Batorzu łąka na stromym zboczu wzgórza jest żółta od jaskra o lśniących płatkach kwiatów. Na zboczu po przeciwnej stronie wioski podobna łąka bieli się od niepoliczonej ilości jastrunów. Nazajutrz byłem tam, szedłem brzegiem tej ukwieconej łąki.

 Kwitną głogi. Trochę szkoda, że niewiele ich rośnie na Roztoczu.


 
Nowa, wysoka wieża GSM. Specjalnie skręciłem ku niej, odkrywając po drodze urocze miejsce. Te wieże, a ściślej system łączności zwany z angielskiego GSM (czyli światowy system łączności mobilnej), fascynuje mnie, mimo codziennego korzystania z niego już od ponad ćwierćwiecza. W ciągu sekundy połączy mnie z rozmówcą, nawet jeśli nie wiem, czy jest w Polsce, czy w Japonii, a fakt ten dziwi mnie do dzisiaj.

 Kolor niedojrzałego jęczmienia bardzo mi się podoba. Jest ciepły, aksamitny i taki… do pogłaskania.

 Niewielki traktor na stromym zboczu wzgórza. Nim go dostrzegłem, usłyszałem wysiloną pracę silnika. Dał radę, wjechał na szczyt, a powątpiewałem widząc zadarte przednie koła.


 
Zielone owoce porzeczki czarnej i spore już kulki dzikich czereśni. Za miesiąc będę miał ucztę.

 Nierzadko bywa, że droga którą idę skręca nie tam, gdzie chcę iść, a mapa pokazuje inną, odległą o setki metrów, ale bez połączenia z moją drogą. Idę wtedy miedzą, zaoranym polem bez uprawy albo plantacją – dzisiaj szedłem między dwoma rzędami krzewów aronii. Plantacja miała pół kilometra długości, jej koniec niknął za szczytem wzgórza; wydawała się nie mieć końca.

 Dwie pasieki ustawione z dala od zbudowań, na skraju zadrzewień i pól. Czasami przychodzi mi do głowy pytanie o bezpieczeństwo tak ustawionych pasiek. A propos: czy wiecie, jaki był sposób karania złodziei miodu na dawnych ziemiach Polski? Otóż wycinano złodziejowi pępek, przybijano go do drzewa i goniono nieszczęśnika wokół póki całe jelita nie owinęły się na pniu, wtedy przywiązywano go do drzewa i po prostu zostawiano. Jak to skomentować?...

 Aroniowy gąszcz. Pisałem już o takich miejscach, ale to nie szkodzi, zdjęcie zamieszczam, ponieważ ta aroniowa dżungla czyni wrażenie swoją niedostępnością.


 Któregoś dnia szedłem dnem zadrzewionego dzikiego parowu. Jak to często bywa, na dnie był głęboki cień podkreślany oślepiającymi plamami słońca, było parno i wilgotno (drzewa potrafią tworzyć pasujący im klimat), wokół pełno połamanych drzew. Kątem oka zobaczyłem coś, czego się przestraszyłem nim rozpoznałem: wystający w moją stronę pień martwego drzewa. Zwracam uwagę na takie chwile, ponieważ moja reakcja była typowa i odruchowa. Zakodowana w umyśle, nie wyuczona. Nasz umysł nastawiony jest na dostrzeganie niebezpieczeństwa w miejscach nieznanych, ze słabą widocznością. Przez tysiąclecia naszej historii lepiej było dostrzec drugą osobę (potencjalnego wroga) tam, gdzie jest jedynie coś, co ledwie go przypomina, niż nie zauważyć wcale.

 Niezapominajka polna. Chyba polna, ich gatunków jest kilka, niewiele się różniących. Kwiaty są maleńkie, mają może 3 mm, i żeby je dobrze obejrzeć, trzeba mi założyć drugą parę okularów. Cóż wtedy widać? Niebieskie płatki i żółte oczko. Kwiat niezapominajki :-)


210523, niedziela.

 Trasa: z wioski Batorz na północ, za Wólkę Batorską i na zachód, pod Przymiarki.

Statystyka: 22 km w czasie dwunastu godzin, w tym przerwy trwające 4,5 godziny.

220523, poniedziałek.

 Trasa: z Batorza w stronę Węglinka z odnogą w kierunku Batorza Drugiego.

Statystyka: dystans 19 km w łącznym czasie 13 godzin, przerwy trwały sześć godzin. Dzień wyjątkowo leniwej włóczęgi.

230523, wtorek.

 Trasa: ze Zdziłowic Trzecich w stronę Batorza Kolonii.

Statystyka: 12 godzin w drodze, przerwy trwały ponad 5 godzin, a przeszedłem 21,5 km.