Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

środa, 5 marca 2025

W pobliżu Zwierzyńca

 020325


 Taki był ranek, a niewiele się różnił od południa. Początkowo był lekki mróz, później tylko nieco cieplej, zimny wiatr wciskał się pod kołnierz, powietrze było mgliste i szare, ani śladu słońca. Czarno-biało i buro, owszem, ale spróbujcie zobaczyć te pagóry, drogi i drzewa zielone, w słońcu. Mnie się parę razy udało, a te wyobrażone widoki były tak ładne, że wrócę tam sprawdzić swoją wyobraźnię. Taka aura, nieprzychylna przecież człowiekowi i – delikatnie mówiąc – mało powabna, budzi we mnie przeciwstawne wrażenia. Te negatywne, ze śladami dystansu a nawet niechęci, są oczywiste, ale przecież nie rezygnuję z wędrówki ani jej nie skracam. Idę znajdując pewien trudny do jednoznacznego uzasadnienia urok pod tą zimową szarością. Może po prostu dzięki niej budzą się miłe myśli o powrocie do ciepłego domu, o kominku z polanami płonącymi chybotliwym ogniem, o istnieniu gdzieś tam, niechby i daleko, ale czekającego na mnie bezpiecznego i mojego miejsca. Słuchając siebie wydaje mi się, że jest jeszcze coś, co skłania mnie do wędrówki w taki dzień. Plącze mi się po głowie myśl o konieczności wykorzystania danego mi czasu, którego mam przecież coraz mniej. Nie mogę go stracić na głupstwa, a w miarę upływu dni i lat coraz więcej zajęć tak właśnie oceniam. Zostaje niewiele, a wśród akceptowanych zajęć jest właśnie takie jak dzisiejsze sam na sam z przyrodą i drogą pod gołym niebem, niechby i szarym. Jest i zwykła satysfakcja: byłem, szedłem, patrzyłem. Nie przesiedziałem dnia przy laptopie czy książce, nie poganiałem czasu, a próbowałem wziąć z niego ile potrafiłem.

 Spójrzcie na to zdjęcie. Szary wśród szarości badyl, prawda? A przecież to jest cykoria podróżnik, ta sama, która nieodmiennie i od lat czaruje mnie pięknem swojego kwitnienia. Czy z nią nie jest tak jak z nami? Kiedyś pełnymi urody młodości, a dzisiaj... Czuję, aczkolwiek nie w pełni rozumiem, że skoro tamten letni świat tak wiele ma dla mnie uroku, tak bardzo jest oczekiwany, nie mogę odrzucić jego zimowego oblicza. Wszak przyjdzie czas cudownej przemiany i odrodzona – a więc ta sama! – Natura znowu będzie mnie czarowała.


Kilka dni wcześniej, jadąc szosą między Zwierzyńcem a Szczebrzeszynem, widziałem pasmo nieznanych mi a malowniczych wzgórz, dzisiaj je poznałem. Południowa część trasy jest szczególnie urozmaicona, ale na północnej, bardziej płaskiej, kusi przestrzeń i wołają drogi biegnące długimi wstęgami po odległy tam horyzont. Widząc na jego linii kępę drzew odległych o parę kilometrów, uczyniłem je punktem granicznym szlaku: dojdę do nich i zawrócę. 
Na zdjęciu widać je w głębi, na tle nieba.

 Nie zliczę, ile razy kijami zgarniałem błoto z butów. Oczywiście nie dla estetyki, a zmniejszenia ich ciężaru. Przy okazji napiszę o jasnej plamie widocznej na prawym. Otóż te buty uciskały nasady palców od góry, a że są w dobrym stanie, trzeba mi było jakoś je usprawnić. Zszyłem dwie cienkie i miękkie skórki wkładając między nie cienką gąbkę, a następnie tak zrobione „poduszeczki” przyszyłem do języków. Chronią palce przed urażaniem ich zginającą się grubą skórą cholewki. Owa plama to kawałek skórki naklejony na wierzch języka dla uszczelnienia szwu. Wydałem grosze, chociaż czasu poświęciłem sporo, ale w rezultacie mam wygodne buty na całe lata wędrówek. Szczerze mówiąc mam takich butów kilka par, ale przecież słusznie się mówi, że od przybytku głowa nie boli. Stopy też nie bolą.

 


Cały dzień towarzyszyła mi linia energetyczna. Nawet jeśli skręciwszy gdzieś traciłem ją z oczu, niewiele dalej nagle pojawiała się – albo w pobliżu, albo wprost nad głową. Jest jedną z większych linii, o napięciu 110 tysięcy voltów. Ile to jest? W domu mamy 230 voltów. Nie wchodząc w szczegóły techniczne napiszę, że tymi trzema przewodami można przesłać energię do dziesiątek tysięcy mieszkań. Starym zwyczajem oglądałem szczegóły wykonania słupów, wszak wiele lat zajmowałem się w pracy także konstrukcjami stalowymi. Trochę mi brakuje takich zajęć, a ściślej zmierzenia się z problemem i jego rozwiązania.

Obrazki ze szlaku

Bazie, czyli przedwiośnie.
Las sosnowy. Odruchowo przeszukałem wzrokiem ściółkę, ale grzybów nie było :-(

 




Jak zawsze ładne i kuszące samotne drzewa.



Moje drogi.

Trasa: z wioski Żurawnica na środkowym Roztoczu poszedłem około 3 km na południe, a stamtąd drogami i polami na północ, pod wieś Brody Duże. Powrót innymi drogami. Cała trasa zmieściła się między Zwierzyńcem a Szczebrzeszynem.

Statystyka: przedreptałem 22 kilometry, na szlaku będąc 10 godzin.

 

















środa, 26 lutego 2025

Nareszcie na szlaku!

 230225

Daleki, cichy i równomierny warkot stopniowo narastał, aż w końcu stawał się grzmotem skrajnie wysilonych silników tłokowych starego bombowca. U szczytu wysilenia tracił rytm, zamierał na moment, dławił się, dostawał czkawki, i gdy wydawało się, że ucichnie, zdławiony, odzyskiwał rytm i ze wzmożoną siłą wypełniał przestrzeń kakofonią chrapliwego wysiłku nabierania oddechu. Kiedy straciłem nadzieję na ciszę, wstałem i dotykając ramienia powiedziałem:

– Odwróć się, chrapiesz.

Bombowiec w jednej chwili cichnie, a kiedy wyciągnięty w łóżku z rozkoszą słucham ciszy zapadając w sen, jego cztery wielkie silniki znowu rozdzierają skąpą przestrzeni pokoju wzmożonym warkotem. Szybko nie usnę – konstatuję zrezygnowany.

Po raz pierwszy w życiu jestem w sanatorium, a jest ono w Krasnobrodzie, czyli na Roztoczu. Jaka jest noc, już wiecie. Dzień jest wypełniony w „aż” 40 minutach zabiegami rehabilitacyjnymi, oraz powtarzającymi się kilkakrotnie w ciągu dnia ucieczkami przed telewizornią raczącą mnie politycznymi lub sportowymi wieściami, a włączaną w pokoju przez drugiego współlokatora lub w świetlicy przez innych kuracjuszy. Wielu ludzi uważa, że skoro oni słuchają wieści o jakimś kopaczu piłki albo o wymysłach polityka (proszę wybaczyć użycie tego haniebnego słowa), to niewątpliwie wszyscy chętnie dadzą się karmić taką papką.

Po pięciu dniach wiem już, dlaczego nigdy wcześniej nie byłem w sanatorium, wiem też, dlaczego nigdy już nie będę.

Na szczęście w niedziele zabiegów nie ma, a ja na tyle byłem przezorny, że wziąłem wędrówkowe wyposażenie. Kilka lat temu byłem w pobliżu, poznane wtedy miejsca bardzo mi się podobały, więc oczywistym była myśl o ich odwiedzeniu. O siódmej, w słoneczny, mroźny i bezwietrzny ranek, ruszyłem w drogę. Widziałem błękit nieba, bursztynowe sosny, a w pobliżu nie było gadającej czarnej skrzynki i nikt nie chrapał, czyli było pięknie.


 
Odwiedziłem samotną gruszę rosnącą na miedzy. Chyba już zawsze będę ją pamiętał taką, jaką widziałem po raz pierwszy w maju 21 roku – całą w kwiatach, zjawiskową, piękną, moją, polską.

W którymś wpisie, pod zdjęciem gruszy na miedzy, zamieściłem dwa wersety inwokacji z Pana Tadeusza nie dodając podpisu, bo uznałem, że nie ma takiej potrzeby.

Coś nas powinno łączyć byśmy mogli być wspólnotą tworzącą naród.

Nie tylko wiedza o autorze tych słów jest nam wspólna (a przynajmniej być powinna), ale i wszystkie odczucia, cała pozytywna i głęboka mozaika myśli związana z widokiem tego drzewa na polu. Wspólna historia i język, owszem, ale też tysiące najróżniejszych nitek nas łączących, jak te liczne cytaty z „Samych swoich”, krążące wśród nas i zrozumiałe tylko dla nas (lub ludzi długo tutaj mieszkających i chcących się zasymilować). Wspólnota wartości, doświadczeń, kultury, skojarzeń. To przewaga społeczeństw narodowych; nasza siła i nadzieja na przyszłość.

Wokół rzeczki Szum ustanowiono Rezerwat Szum. Czarowała mnie tam feeria barw: diamentowo-śnieżne lśnienia zimowych fantazji oraz kontrastujące z nimi ciepłe barwy piasków rzeki, brązów bukowych liści oraz jasnej i czystej w słońcu zieleni jodłowego igliwia.


Rzeka meandruje w zagłębionym korycie o stromych brzegach, a wokół rośnie starodrzew. Wiele tam olbrzymich sosen, widuje się też strzeliste i masywne świerki, a największymi drzewami są tam jodły. 


Ich obecność tam była dla mnie takim zaskoczeniem, że początkowo nie zauważyłem ich a później nie rozpoznałem. Tłumaczę się rzadkim ich widywaniem i wysoką koroną widzianą kilkanaście metrów nad głową. Przy najgrubszej
byłem długo, starym zwyczajem odchodziłem i wracałem by raz jeszcze popatrzeć na potężny pień drzewa. Pobieżny pomiar przy pomocy kija wykazał obwód około 370 centymetrów. Dla porównania: najgrubsza jodła w Polsce zwie się „Lasumiła”, rośnie w Bieszczadach, a obwód jej pnia wynosi 520 cm, natomiast obwód najgrubszej znanej jodły, „Grubej Jodły” rosnącej na zboczu Babiej Góry, a powalonej przez wiatr w 1914 roku, mierzył 676 cm.

O jodłach wiele informacji i ciekawostek znajdziecie tutaj.

 


 
Na rozległym obszarze piaszczystych pól, łąk i sosnowych zagajników między dwoma wioskami wznosi się Brzezińska Góra. Tak naprawdę to niskie, rozległe wzgórze mierzące nie więcej jak 50 metrów nad podnóże, ale wiele tam malowniczych dróg i ścieżek; jest dal niebieska, są samotne drzewa na miedzach, a nawet zarośnięty dziki kamieniołom się znajdzie pod szczytem. Kilka lat temu znalazłem w sosnowych laskach u stóp wzgórza kilkanaście wielkich, czerstwych prawdziwków. Po paru tygodniach wróciłem i równie szybko zapełniłem łubiankę prawdziwymi grzybami. Takich chwil się nie zapomina :-) Chodzi się tam wyjątkowo wygodnie: z powodu przewagi piachów nie ma tam ani błota, ani gęstych zarośli, a drogi są równe i zielone. Idąc chciałbym aby taka droga nie kończyła się, żebym mógł iść nią i iść… Tego dnia wyraźnie czułem, jak drogie są mi pola i polne drogi, jak bardzo nie pasuje mi spędzanie czasu w dużym gronie obcych ludzi, w zgiełku, pod dyktando harmonogramu. Na polach, a właściwie szerzej: na szlaku jest niebo nade mną, dal, cisza, wolność i odpoczynek. Jest wszystko, czego potrzebuję.

Obrazki ze szlaku

 Słońce na sosnach. Wszystkie drzewa, cała przyroda, pięknieje pod dotknięciem słońca, ale sosny szczególnie. Ich konary mają cudną bursztynową barwę.


 Stawy na brzegu Józefowa. Chodniki, ławki, plaża, oświetlenie – wszystko zrobione bogato i ładnie.

 Nieczynna kopalnia piasku. Oj, piasku w tej części Roztocza nie brakuje!




Na polach wiele jest piasku i okruchów opoki. Tu i ówdzie widuje się też urodzajną glebę, ale niewielka to domieszka. Łąki też są piaszczyste, a rachitycznymi kępami traw. Polne drogi natomiast, równe i niezarośnięte, kuszą i zapraszają do spacerów.


Mokradło. Chcąc sprawdzić stan wody, ostrożnie, badając stabilność gruntu, wszedłem w głąb 10 czy 15 kroków, ale w zagłębieniach między kępami traw nie widziałem wody ani nawet śladów wilgoci.

 Zakręcona sosenka.




Typy domów: stary i opuszczony; stary ale odnowiony; dom udający stary; nowe typowe domy spotykane w całej Polsce. Na koniec serii dom udający stodołę, albo, jak kto woli, stodoła udająca dom. Wszystkie widziałem w wiosce Tarnowola.

 Na brzegu wioski stoi kapliczka z takimi napisami:

„Na chwałę Matce Boskiej.

Postawiona 13 czerwca 1862 r.”

Stoi tam już 163 lata! Starszy dziadek mojej mamy, po trzykroć pradziadek moich wnucząt, miał wtedy rok, a jego przyszła żona, moja prababcia, jeszcze się nie urodziła.

 Całkowicie odmienne kształty sosen rosnących na otwartych przestrzeniach pól. Są niskie, pełne, przycupnięte, gałęziste. Wszak nie muszą ani piąć się w górę, ani odrzucać bocznych konarów, życiodajne słońce mając ze wszystkich stron.









 Rezerwat Szum.


 Koniec dnia w sosnowym borze.

Trasa: z parkingu przy stawach pod Józefowem do Rezerwatu Szum. Po drodze wzgórza między Tarnowolą a Brzezinami.

Statystyka: 18,5 km w czasie 10 godzin.