120223
W czasie dzisiejszego szwendania się po Lwówku Śląskim i najbliższej okolicy uświadomiłem sobie chodzenie po Pogórzu Izerskim, a nie Kaczawskim, jak wcześniej mniemałem. Po prostu nie brałem pod uwagę minięcia Bobru, granicznej rzeki płynącej wschodnim obrzeżem miasteczka. Szkoda, ponieważ tak ładne widziane dzisiaj skały powinny być kaczawskie.
Ranek był mglisty, w ciągu dnia widoczność się poprawiła, nawet na kwadrans pokazało się słońce, ale lekka mgiełka przysłaniająca dalekie widoki pozostała do zmierzchu. Nie wiało, nie padało, było ciepło, czyli aura nam sprzyjała. Nam, ponieważ towarzyszył mi Janek, znany w pewnych kręgach jako Wiedźmin z Legnicy.
Oglądaliśmy trzy grupy skał, przy czym dwie odwiedziliśmy, jedną poznaliśmy dzisiaj; odszukaliśmy też jaskinie w podlwóweckiej wsi Płuczki.
Grupa Skały Panieńskie wznosi się na brzegu miasta, z góry widać dachy okolicznych domów, ale z drugiej ich strony zaczynają się pola i łąki na pagórkach; nie brakuje też polnych dróżek zapraszających na włóczęgę; oczywiście daliśmy się skusić i nieco je poznaliśmy.
Jak opisać urok zamglonego pogórza? Nostalgię budzoną drogą niknącą we mgle?
Same skały są bardzo malownicze: mają wysokość około 10 metrów, pionowe ściany i fantazyjne kształty, są omszałe, a na ich szczytach rosną drzewa. Zawsze ładny, a nawet fascynujący, jest dla mnie widok zasiedlania przez żywe organizmy martwych skał.
Janek wypatrzył na mapach Kawalerskie Skały. Miały być niepozorne, ale skoro widzieliśmy Panieńskie, więc uznaliśmy, że dla uzupełnienia pary i tamte powinniśmy zobaczyć. Stoją na sporym zalesionym uskoku, między dwiema ulicami miasta, i jak się okazało, wcale nie są małe; niemal pionowa ściana ma długość około sto metrów i wysokość do dziesięciu. Kiedy skały zobaczył mój towarzysz, powiedział: jak Białe Skały. Faktycznie, jasne, miejscami kremowego koloru, złomy piaskowca mogą przypominać tamte z Gór Stołowych. Ich kształty budzą podziw. Najzwyklejsze bezrozumne mechanizmy oddziaływające na skały potrafią stworzyć formy godne artysty.
Mieliśmy kłopot w przejściu na górną ulicę, ponieważ ogrodzenia posesji łączyły się tworząc barierę trudną do pokonania. Drapaliśmy się pod górę skrajem urwiska, pomógł jakiś śmietnik, po którym weszliśmy wyżej, i w końcu stanęliśmy na chodniku.
Ulicami przeszliśmy parę kilometrów, ale dzięki temu miałem okazję przyjrzeć się Lwówkowi, do tej pory widzianemu tylko zza szyb samochodu, najczęściej nocą. Zobaczyliśmy wiele ładnych zadbanych budynków, odnowiony mur miejski, wypieszczone stare domy, i mimo widzianych tu i tam brzydkich zaułków, ogólne wrażenie było pozytywne: miasteczko może się podobać.
Widzieliśmy Baobab. Naprawdę! Piszę wielką literą, ponieważ taką nazwę nadał Janek potężnemu platanowi rosnącemu przy jednej z głównych ulic. Mierzyłem obwód jego monstrualnego pnia, wyszło mi około siedmiu metrów, a więc ponad dwa metry średnicy. Każdy z czterech jego głównych konarów jest wielkości dużego drzewa. Wielkie drzewa mają tajemniczy urok, dlatego pomyślałem, że niechbym nic więcej nie widział dzisiaj, warto było pojechać do Lwówka.
Ulicami miasta szliśmy do największej i najbardziej znanej grupy, czyli do Lwóweckich Skał. Podobne do Panieńskich, ale sporo są wyższe. Po niemal pionowej ścianie wchodzi się na górę wygodną, łagodnie się wznoszącą ścieżką wykutą w skałach, a tam, z kilku ogrodzonych miejsc na krawędzi przepaści, roztacza się ładny widok na część miasteczka i wzgórza na wprost. Wokół jest gęsta sieć ścieżek i szlaków; spotkaliśmy na nich sporo ludzi, a z paroma osobami ucięliśmy miłą pogawędkę. Na tym zdjęciu zrobionym przez Janka widać, jak coś wyłuszczam parze spotkanej w lesie.
Czwartym miejscem, a drugim poznanym, był od dziesięcioleci nieużywany kamieniołom wapienia ukryty w lesie parę kilometrów za miastem, w pobliżu wsi Płuczki. Miejsce zrobiło na mnie niemałe wrażenie. Strome wąwozy, martwe zwalone drzewa, zimowa szarość, a nade wszystko kruszejące skały wyglądające tak, jakby starsze były od Ziemi i zaraz się rozsypią. Przy dnie ślepego i najgłębszego wyrobiska ziały cztery czarne czeluście jaskiń. Do żadnej nie wszedłem, chociaż do wszystkich zaglądałem, ponieważ musiałbym się czołgać (zrezygnowałem na myśl o praniu ubrania i wybrudzeniu fotela w samochodzie), a szkoda, bo miałem szczerą chęć wejść w głąb czeluści.Zdjęcia zrobił Janek, bo mojemu telefonowi się nie chciało.
Po raz pierwszy widziałem dzisiaj tak wiele oznak przedwiośnia: kilka kęp delikatnych, a tak przecież odpornych przebiśniegów, drobne nieznane krzewinki z różowymi kulkami podobnymi do kulek śnieguliczki, wysepki intensywnie zielonych źdźbeł traw, może już tegorocznych, krzew z ciemnoróżowymi… kwiatami (czemu tak mało wiem o przyrodzie?). Na jego widok uśmiechnąłem się, czując przypływ optymizmu i nadzieję na szybkie przyjście wiosny. Skoro pojawiły się pierwsze oznaki końca zimy, pierwsze kwitnienia, tylko patrzeć, jak kolejne rośliny rozpoczną swoje gody. Może wawrzynek wilczełyko też już kwitnie? Nie ma kalendarza, ale wie, że dni są dłuższe i cieplejsze. W korzeniach, we wszystkich żywych tkankach rośliny, trwa przebudzenie z zimowego snu. Aktywowane geny powodują uruchomienie kolejnych etapów przygotowania rośliny do kwitnienia i wydania nasion.
Do przekazania życia dalej w ciągu pokoleń.
Obrazki ze szlaku
Drzewo obejmujące, czy całujące skałę? A może to po prostu odcisk, jaki zdarza się i nam wyhodować na spodzie stopy od zbyt silnego i długotrwałego ucisku?
Ten kamień jakby czatuje na nieostrożnego przechodnia. W innym miejscu wielotonowa skała wisi podparta punktowo przez pionowy wąski odłam skalny. Kiedyś z hukiem runie, gdy podpora straci spoistość. Także w ten sposób dokonuje się niezmiernie powolny, ale nieustannie trwający proces niwelowania wzniesień i gór. Drzewo i bluszcz. Owszem, niebrzydki widok, zwłaszcza w zimie, ale ilekroć go widzę, szkoda mi drzewa. Nie jest prawdą twierdzenie o nieszkodzeniu drzewu, i to z wielu powodów. Owszem, bluszcz ma swój system korzeniowy, ale pobiera substancje z tego samego miejsca co drzewo, a w przyrodzie rzadko się zdarza obfitość pożywienia. Duży bluszcz stanowi też fizyczne obciążenie dla drzewa, zwłaszcza w czasie wiatrów, a i częściowo zasłania słońce. Reasumując: dusi drzewo. W co się zamienia piaskowiec? W to, czym ongiś był – w piasek. Kolejny przykład działania procesów niszczących góry. Na Skałach Panieńskich widziałem brzozę dwa razy bardzo mocno wykrzywioną jakimś kataklizmem. Nie poddała się, dwukrotnie skręcając ku górze, do słońca. Po sąsiedzku podobnie rosło drugie drzewko, niepamiętanego gatunku.Dąb bardziej do buka podobny niż do siebie. Miałbym kłopoty z rozpoznaniem gatunku patrząc tylko na pień i korę. Brzózka na skale. Ozdobiła się kroplami wody i nadal trzymanymi ostatnimi listkami. Trasa: z Lwówka Śląskiego: Skały Panieńskie, Kawalerskie Skały, spacer po mieście, Lwóweckie Skały. Pod Płuczkami Dolnymi odszukanie jaskiń w starym kamieniołomie.
Statystyka: niemal 9 godzin szwendania się, a długość trasy oceniam na 10, może 12 kilometrów.