Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą stok narciarski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą stok narciarski. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 5 września 2021

Polecie

 

250821

Droga zaczynała się za ostatnim domem wioski. Niewiele dalej zniknęła między drzewami zagajnika, pojawiła się za nim, ale po paruset metrach znowu schowała się wśród drzew. Na zdjęciach Googli widziałem drogę po drugiej stronie lasu, więc błędnie uznałem, że obie, przed lasem i za lasem, są jedną drogą. Cóż, z góry nie widać wąskiej drogi leśnej, zasłoniętej konarami drzew; widoczne są tylko szerokie dukty i szosy. Szedłem i szedłem, ale droga skręcała nie tam, gdzie powinna, więc po kilometrze zawróciłem. Druga próba też nie była udana, więc machnąłem ręką na drogi i poszedłem na przełaj. Na szczęście las nie był zachwaszczony, a widny, bukowy, więc szło się dobrze. Przeszedłem w poprzek jakiś wąwóz, udało mi się nie nabrać wody w buty przekraczając strumień, i w końcu wyszedłem na otwartą przestrzeń pola. Na jego drugim końcu zobaczyłem moją drogę. Tę, która już bez żadnych niespodzianek doprowadziła mnie do… toru narciarskiego.

Na zdjęciu satelitarnym widziałem coś, co przypominało kopalnię kruszywa, ale jest tam nowy, porządnie wyposażony tor narciarski z kilkoma liniami wyciągów, oświetleniem i rozbudowanym systemem sztucznego zaśnieżania. Nie potrafię powiedzieć, czy dobrze się tam jeździ, bo nie umiem jeździć na deskach, ale wrażenie robi dobre. Różnicę wysokości oceniłem na 50-70 metrów, długość trasy na kilometr.

Ze szczytu wzniesienia widok jest w pełni panoramiczny, z horyzontem odległym o wiele kilometrów; dobre miejsce do obserwowania wschodów i zachodów słońca.


Tutaj  jest film nagrany z lotu ptaka, jak to się kiedyś mówiło, czyli po nowemu z drona.

Właśnie, wschody i zachody. W czerwcu i lipcu dni były zbyt długie, by zaczynać wędrówki o wschodzie, kończyć po zachodzie słońca, ale już w sierpniu zaczęła się uwidaczniać zmiana długości dnia: dwa razy ruszyłem na szlak o wschodzie, a i zachodu doczekałem. Teraz przyszła pora na witanie dnia razem z Jutrzenką, a więc tak, jak przywykłem przez lata zimowych wędrówek.

»Zanim pojawi się na niebie wóz słońca, znad brzegów Oceanu wyjeżdża na lekkim rydwanie Eos, różanopalca bogini jutrzenki. Piękne oblicze młodej bogini jaśnieje rumieńcem zorzy porannej, a wśród szarych świtów zakwita jej szata barwy szafranu.«

Mitologia”, Jan Parandowski.

* * * 

Dwa ostatnie dni padał deszcz, od jutra znowu ma padać. Pojechałem wykorzystując jednodniowe okienko pogodowe. Dzień był pochmurny i dość chłodny w porównaniu do poprzednich dni, na poły jesienny. Pola i drogi opustoszały, nikt nie jeździł traktorami, nie hałasowały kombajny. Była cisza zapowiadająca jesień. Po raz pierwszy tego lata cały dzień szedłem w kurtce, a po rozmiękłych drogach szło się trudniej. Lawirowałem wyszukując suchszych przejść i podpierałem się kijami. Widziałem kilka rozlewisk, wielkich kałuż w zagłębieniach pól, ale drogi zalane nie były. Buty wytrzymały cały dzień chodzenia i nie przemokły, a parę razy się zdarzyło, że postawiłem stopę w miejscu uznanym za dobre do zrobienia kroku – i zapadałem się po kostki w rzadkim błocie, w jakie zmienia się less po namoknięciu.

Jako dziecko biegałem na bosaka polną drogą, po letnim deszczu pokrytą takim błotkiem. Pamiętam, że w dotyku było bardzo delikatne. Odmienność i wyjątkowość tego błota związana jest ze strukturą lessu, jego bardzo małą ziarnistością. Wyschnięty less jest puszystym, niemal ulotnym pyłem, a dobrze nasiąknięty wodą przypomina wyrobione rzadkie ciasto naleśnikowe.

* * *

Wiedziałem, że będzie mokro, ale takich widoków się nie spodziewałem. Na zboczach, tam, gdzie droga jest choćby troszkę poniżej powierzchni pól i zbiera z nich wodę, widziałem zapadliska. Nie wypłukane dołki czy obniżenia, a doły o pionowych, poszarpanych ścianach jak po trzęsieniu ziemi. 





Największe miały ponad metr głębokości, a to znaczy, że nawet dobry samochód terenowy nie przejechałby po nich. Jedyny traktor jaki dzisiaj widziałem, mały ursusik C330, zjechał z pola i mimo lawirowania między dołami, zapadł się jednym tylnym kołem. Wyrwa nie była duża, ale traktor stał tak mocno pochylony, że wątpiłem w możliwość samodzielnego wyjazdu, ale się udało. Kierowca zatrzymał się przy mnie i dłuższą chwilę rozmawialiśmy. Powiedział mi, że największa dziura jaką widział na drodze miała głębokość pięciu metrów. Cały kombajn by się zmieścił – powiedział. Zwróciłem uwagę na jego traktor, w odpowiedzi usłyszałem, że ma go blisko 40 lat.

Za dolary kupiłem w Pewexie! Czemu oni ich dalej nie robią? – zapytał. Właśnie, dlaczego nie produkuje się ciągnika bardzo trwałego, taniego i poszukiwanego na rynku?

Od mojego rozmówcy dowiedziałem się, że po tych obfitych dwudniowych deszczach pola muszą schnąć kilka dni żeby mogły wjechać kombajny, a zapowiadają kolejne deszcze. Niewiele zostało zbóż na polach, ale i te trzeba zebrać.

* * *

Nie miałem szczęścia do dróg, kolejna zniknęła zostawiając mnie na polu. W ładnym byłem miejscu: wysokie miedze dzielące wąskie, stromo opadające pola, plantacja malin, kępa brzóz płaczących. Chciałbym wrócić, ale czy przyjdę, skoro to odludzie, droga daleka, a podobnych miejsc, równie ładnych, widuję wiele? Właśnie takie mi się podobają – zagubione, ciche, tylko moje, nie te turystyczne, wydeptane, z wieżami i tablicami informującymi o atrakcjach. Chodząc tak, poznaję Roztocze rolnicze, niezamożne, z dziurawymi polnymi drogami i odludnymi uroczymi zakątkami ukrytymi gdzieś za laskiem czy wąwozem.

Maliny na plantacjach jeszcze są, ale niewiele ich i część z nich jest przejrzała. Widząc owoce leżące na ziemi, poczułem się rozgrzeszony z podkradania malin, bo wygląda na to, że właściciele nie zbierają tych ostatnich, późno dojrzewających. Owoce były tak nabrzmiałe sokiem, że dłoń miałem czerwoną i lepiącą. Szkoda tych malin, tyle dobra się marnuje, a sam nie zjem wszystkich, mimo usilnych starań.

* * *

Nie znalazłem wytłumaczenia etymologii słowa „hosznia”, natomiast często powtarzająca się „huta” w nazwach roztoczańskich wiosek jest tłumaczona istnieniem hut, tak po prostu. Chodziło o paliwo, a przed rozpowszechnieniem węgla było to drewno. Huty (szkła czy metalu) budowano tam, gdzie było paliwo, czyli w lasach. Jak się dowiedziałem, bywało nawet tak, że celowo uruchamiano hutę, a gdy na skutek jej działalności powstawały wielkie polany, osiedlano rolników. Hutnicy kończyli działalność, ale nazwy miejscowości zostawały – i są do dzisiaj.  

Kiedy doszedłem do wsi, brakowało godziny do zachodu, więc poszedłem drogą prowadzącą na drugą stronę zabudowań, i nieco dalej znalazłem miejsce z ładnym widokiem. Usiadłem i patrzyłem na koniec dnia.






Trasa: z Huty Turobińskiej do Ośrodka Chrzanów „Narciarski Raj”. Z stamtąd polami w stronę Gródek, powrót innymi drogami do Huty. Teraz poszukałem informacji o torze narciarskim, okazało się, że różnica poziomów wynosi 60 metrów, a najdłuższa trasa liczy 700 metrów.