100319
Chełmy na
kaczawskim pogórzu.
Wieś Grobla, Wąwóz
Grobla, Wądolno, wieś Siedmica, Piekiełko, góry Nad Groblą i
Grabowa, wieś Grobla.
Otworzyłem
encyklopedię na jednej z zakładek i pod hasłem „Nad Groblą”
przeczytałem o skalnym wąwozie, o jednym z nielicznych w kraju
skupisku jarząbu brekinii, kolejnym Wądolnie (nazwy w moich górach
często się powtarzają), o świerku metrowej średnicy, dębie i
modrzewiach. Wspomniałem nieodległe skupisko dużych daglezji i
plan wędrówki miałem gotowy.
Tylko jak ten jarząb
wygląda? Obejrzałem zdjęcia w internecie, konkretnymi wskazówkami
były ciemne obwódki na pąkach i kształt liści, kora natomiast na
małych zdjęciach była bardzo podobna do kory olsz. Cóż, znajdę
albo nie, ale same poszukiwania mogą być ciekawą przygodą.
Pojechałem do Grobli, małej wioski na końcu wąziutkiej szosy.
Wśród zalesionych wzgórz ukrywa się garść domów, mały ale
ładnie odnowiony pałac i takiż kościółek. Za budką przystanku
znalazłem jedyne miejsce na samochód i tuż po szóstej ruszyłem
zielonym szlakiem w stronę Wąwozu Grobla.
Droga wiedzie
podnóżem góry Nad Groblą. Jej zbocza są strome, a w wielu
miejscach sterczą z nich skały. Gdy nad pierwszymi mijanymi
zobaczyłem następne, siedzące wyżej na stoku, skręciłem tam i
ruszyłem pod górę. Tylko, kawałek, na zwiady i dla przyjrzenia
się dalszym skałom – mówiłem sobie – wszak cały plan to
szwendanie się po okolicy. Znalazłem tam daglezję mającą równo
metr średnicy, największą z widzianych, a po dzisiejszym dniu znam
w tej okolicy kilkadziesiąt sporych drzew tego gatunku. Średnicę
podaję dokładną, ponieważ wiedząc o dużych drzewach, wziąłem
miarę.
Schodząc tą samą
drogą nachyliłem się pod niską gałęzią i spojrzałem na pień,
a wtedy nagle wspomniałem Ustronie Morskie. To było tak
niespodziewane, że zatrzymałem się i przyjrzałem drzewu.
Osadzenie konaru w pniu, pewne szczegóły pękania kory,
przypominały znany mi właśnie z Ustronia jarząb szwedzki, od
kilkunastu lat tam oglądany w czasie wakacji.
Dopiero wczoraj
dowiedziałem się o istnieniu brekinii, i co prawda obejrzałem
zdjęcia, ale przecież wiadomo, że na ich podstawie nie nauczy się
bezbłędnie rozpoznawać drzew, potrzebne jest ich oglądanie,
wprawa nabywana praktyką. Akurat to drzewko było niskie, miałem
więc możliwość obejrzenia pąków. Ciemne obwódki były, kolor
gałązek też się zgadzał. Obejrzałem kilka liści, były
dokładnie takie, jak na zdjęciach. Teraz już nie miałem
wątpliwości: znalazłem pierwszy jarząb brekinia.
Jak łatwo o
przeoczenie! Wszak tą samą drogą szedłem pod górę i drzewa nie
zauważyłem, ale że encyklopedia wspomina o siedmiuset okazach, mam
szansę znaleźć inne.
Poszedłem dalej z
stronę Wądolna. Podoba mi się ukształtowanie terenu w formie
jaru, wąwozu i dolinki, zwłaszcza gdy dnem płynie strumień, a to
miejsce kusiło jeszcze spodziewaną pustką, ciszą i wielkim
świerkiem. Jednakże niewiele dalej wspomnienie chwili sprzed roku
czy dwóch kazało mi zboczyć ze szlaku. W pobliżu, po drugiej
stronie strumienia, rosły wtedy liczne śnieżyce wiosenne. Powinny
już kwitnąć, pomyślałem skręcając ku brodowi. Popatrzyłem na
wezbraną wodę, pomacałem kijem, i stwierdziwszy, że to kiepski
bród skoro głęboki, poszedłem szukać swojego. Przejście było
balansowaniem na śliskich kamieniach, ale udało mi się nie zażyć
kąpieli. Kwiatów było dużo – jak wtedy. Delikatne, młode
piękno wśród szarych i brązowych badyli, nowe życie między
resztkami zeszłorocznego istnienia. Udało mi się wysłać jedno
zdjęcie córce w prezencie, na dobry początek dnia.
Szlak dalej wiódł
podnóżem góry Nad Groblą, a na skałach, między nimi, ponad
nimi, rosną drzewa. Czasami w bardzo dziwnych miejscach, które
nigdy nie byłyby wybrane, gdyby istniała możliwość wyboru.
Czasami uświadamiam
sobie skutki tego oczywistego przecież faktu: przypadek wybiera
miejsce życia dla drzewa, a ono samo może tylko próbować wyrosnąć
i żyć w tym miejscu. Widziałem dzisiaj drzewa rosnące na niemal
pionowej ścianie, widziałem stojące na długich korzeniach
szukających oparcia kilka metrów niżej, widziałem drzewo
dosłownie wiszące w powietrzu obok skalnego uskoku, w który
wczepiło się korzeniami.
Niewielka polanka,
głęboki cień, dzisiaj właściwie półmrok pod świerkami, a
nieco z boku, nie bratając się z drobiazgiem, stał świerk, o
którym pisano w encyklopedii. Zmierzyłem mu obwód, wynosi 310,
może 315 centymetrów na wysokości piersi, czyli drzewo ma metr
średnicy. Dwoje dorosłych ludzi musiałoby wyciągać ramiona chcąc
go objąć. Stałem przy nim z zadartą głową dając się czarować
temu wiekowemu, jakże tajemniczemu życiu. Niech rośnie. Niech
zobaczy jeszcze moich dalekich potomków, a w odległej przyszłości
skończy życie jako największy świerk naszych lasów.
Ma na to szansę,
ponieważ do pnia przybita jest tabliczka oznaczająca pomnik
przyrody, co w praktyce oznacza gwarancję nietykalności.
Za drzewem zaczynało
się Wądolno. Typowym wądołem nie jest, to raczej dolinka ze
strumieniem, podobnie jak drugie kaczawskie Wądolno, to ze
strumieniem Starucha. Strumień dodaje urody dolince, jej samej
brakuje zieleni. Zbocza i dno zasypane są starym igliwiem i dzisiaj,
w chmurny dzień, były przygaszone, zwłaszcza z powodu choroby
świerków: niemal wszystkie usychają. Kiedyś oblicze tego miejsca
odmieni się, zapewne znacznie, ale wiele lat musi upłynąć.
Wyszedłem na polanę i odszukałem źródło strumienia. Urodziwe
nie jest, woda powoli wycieka z ziemi, miejscami tworząc podmokłe,
czarne miejsca, dopiero sporo niżej przybiera tak ładny kształt
strumyka i wydając radosny dźwięk podąża w otwierające się
przed nim Wądolno.
Chciałem wrócić
po śladach, ale i chciałem pójść drogą kończącą się blisko
wioski Siedmica; jest tam na mapie zaznaczony dąb, a przecież dzień
ten miał być drzewom poświęcony. Poszedłem zakolem, i mimo
wypatrywania, dębu nie znalazłem. Może i jest w nieco innym
miejscu niż zaznaczone, a może twórcy mapy pomylili się, jak to
mają w zwyczaju, ponieważ w miejscu dębu rośnie lipa.
Prawdopodobnie największa z widzianych; myślę o tej z mosińskiego
parku, ale raczej jest mniejsza. Ta lipa rośnie na uskoku, a gdy
stałem po niższej stronie, jej korzenie miałem na wysokości
piersi. Były monstrualne, przy ziemi pień miał około dwa metry.
Świerk z Wądolna mimo swojej średnicy nie zapiera się o ziemię
tak wielkimi korzeniami, jak ta lipa. Szukałem nasion, ponieważ po
ich wyglądzie najłatwiej mi rozpoznać odmianę, ale nie znalazłem,
natomiast lotki wyglądały jak lipy drobnolistnej.
Odchodząc,
spojrzałem za siebie: lipa górowała nad innymi drzewami. Trzy razy
widziałem dzisiaj górowanie odwiedzanych drzew nad innymi. Poza tą
lipą były daglezje w Piekiełku i na szczycie Nad Groblą.
Zboczyłem ku
Piekiełku właśnie dla tych drzew. W obrębie kilku dziesiątków
kroków rośnie ich tam przynajmniej dwadzieścia, na zdjęciu niżej
naliczyłem ich dziewięć czy dziesięć. Wszystkie są spore,
jednak najgrubsza z tej grupy jest nieco mniejsza od widzianej rano,
mierząc 90 centymetrów średnicy. Chodząc między tymi drzewami
zauważyłem dziwne, chyba tylko dla tego gatunku charakterystyczne,
oddzielanie się grubych płatów kory od pnia. Na zdjęciach widać
też cechę dla mnie bardzo charakterystyczną daglezji: bursztynowy
kolor kory na dnie pęknięć.
Piekiełko nazywa
się akuratnie, ponieważ piekła tam nie ma, nawet piekiełko jest
udawane. Dnem wąwozu płynie ładny, uśmiechnięty strumyczek,
któremu nawet zwaliska drzew urody nie odbierają. Parę godzin
później wróciła do mnie myśl o tej nazwie. Otóż na zboczu Nad
Groblą znalazłem starą, od dawna nieużywaną drogę wygodnie
trawersującą dość strome zbocza. Tam właśnie było jak na
drodze ku piekłu: szare drzewa, szara i czarna ziemia, szaroczarne
omszałe skały i szarobrązowe liście. Zgaszony, smutny świat na
drodze ku czeluściom podziemia.
Przy Piekiełku
siedziałem pod największą daglezją, i oglądając mapę
wspominałem informacje przeczytane w encyklopedii. Nie pamiętałem
całej notki, ale coś mi nie pasowało. W końcu włączyłem GPS,
jak zwykle trochę się mordowałem żeby wśród nieznanych mi
ikonek znaleźć właściwe (ot, trudność osoby nawykłej to liter,
nie symboli), w końcu znalazłem potwierdzenie: wzgórze Nad Groblą
nie jest tam, gdzie zaznaczone jest na mapie, a tam, gdzie zielone
litery rezerwatu i moje niebieskie koło trasy. Odległość wynosi
nieco ponad kilometr. Dla wydawcy to drobnostka – jeden błąd w tą
czy w tamtą stronę...
Wyszedłem na
otwartą przestrzeń i przed sobą zobaczyłem zmierzwioną czuprynę
wzgórza Nad Groblą. Nie wybierając drogi poszedłem na przełaj,
doszedłem do podnóża i wszedłem między drzewa, ostro pod górę.
Nieco wyżej stromizna zmalała, a ja rozejrzałem się za jarząbami
brekinia, drzewami, dla których ustanowiono tutaj rezerwat.
Dziwne to było
wędrowanie. Chodziłem od drzewa do drzewa patrząc na nie. Ładny
tam jest las: widny, niezachwaszczony, na sporych nachyleniach,
jednak łagodniejących bliżej szczytu. Przeważają dęby i graby
(a widziałem dziesięciopienny!), sporo jest lip, tu i tam świerk,
jawor czy buk, no i oczywiście jarząb brekinia.
Znalazłem ich
sporo, nauczywszy się rozpoznawać młodsze i średnie okazy.
Encyklopedia informuje o największym jarząbie mającym blisko 2
metry obwodu i określa go jako jeden z największych w kraju, ale
tego osobnika nie znalazłem. Zbocza są rozległe, lasy zajmują
kilkadziesiąt hektarów, ale mimo wszystko mogłem przechodzić obok
niego nie rozpoznając. Inaczej wyglądają pnie drzew młodych,
inaczej średniej wielkości, a te największe mogą mieć jeszcze
inny wygląd. Rosnąc w zwarciu, drzewa są wysokie, nie miałem
szans obejrzeć pąków, mogłem tylko przyglądać się pniom.
Liście? Jak zwykle głównie dębowe. Młode brekinie mają cienką,
gładką skórkę podobną do czereśniowej. Starszym ta skórka pęka
w bardzo charakterystyczny sposób, co starałem się pokazać na
zdjęciach. Na czereśniach też jest rozrywana pęczniejącym pniem,
ale w zupełnie inny sposób.
Jeszcze tydzień
temu nie wiedziałem o istnieniu brekinii, teraz jako tako rozpoznaję
to rzadkie u nas drzewo i cieszę się z ustanowienia rezerwatu na
terenie ich siedliska.
To tylko zwykłe
drzewa, nic się nie zmieni, gdy ich zabraknie – może ktoś
pomyśleć. Może się i nie zmieni, chociaż pewności nie mamy
wobec istnienia ogromnej ilości różnorakich zależności, jednak
powód istnienia rezerwatu i mojej radości jest inny: my, ludzie,
musimy dbać o życie na Ziemi, także o jego różnorodność.
Jesteśmy to winni Gai, matki nas wszystkich – zwierząt i roślin
– za te niezliczone gatunki wytępione przez nas, czasami z
premedytacją i bez presji przymusu; winni jesteśmy opiekę także
przez wzgląd na naszych potomków, aby żyli na Ziemi jak najmniej
zubożonej; winni jesteśmy także tym niepokaźnym i nieznanym
jarząbom, ponieważ w ciągu niewyobrażalnie długiego czasu
wykształciły się jako odmienny gatunek, znalazły dla siebie
miejsce i żyją. W znacznej mierze od nas zależy, czy ich jedyny w
swoim rodzaju (jak każdego gatunku) przepis na życie, ich łańcuch
pokoleń rozciągnięty od przeszłości odległej o setki tysięcy i
miliony lat do teraz, czy istnieć będzie nadal i rozciągnie się w
odległą przyszłość.
Na niższym szczycie
rośnie grupa daglezji. Jedną widziałem złamaną, drugą opartą o
sąsiada, parę pochylonych. Za dużo wiatrów, za mało ziemi dla
takich wysokich kolosów.
Z daleka uwagę
zwróciły zielone liście - drzewo w
uścisku ogromnego bluszczu.
Mówi się o nieszkodliwości bluszczów,
ponieważ one tylko wspierają się na drzewie, a system korzeniowy
mają swój, ale to nieprawda. Wielkie bluszcze duszą drzewo, co
wielokroć widziałem w UK. Spójrzcie na te kosmate, paskudne
ramiona, jak obejmują drzewo i zaciskają się na nim. To nie jest
miłosny uścisk, a morderczy. Kiedyś dotykałem konarów bluszczu,
są włochate, ostre, ohydne, a tak mocno się trzymają, że nawet
gałązkę o średnicy ołówka trudno oderwać. Drzewo-nosiciel ma
jedynie kilka górnych konarów, tylko one wystają ponad zielony
gąszcz liści bluszczu. Owszem, ta roślina ma swoje korzenie, ale
są one tuż przy korzeniach drzewa, a tym samym odbierają wodę i
składniki odżywcze, ponieważ tych nigdy nie ma w przyrodzie w
ilościach nieograniczonych. Nie ma zwłaszcza na zboczu góry, gdzie
ziemi jest na pół szpadla albo i mniej. Liście bluszczu zasłaniają
życiodajne słońce, wszak dlatego drzewo pozbywa się gałęzi
nieprzydatnych, czyli nieprowadzących fotosyntezy. Bluszcz,
zwłaszcza tak duży jak ten, obciąża drzewo swoim ciężarem. Gdy
wieją wiatry, siła ich działania jest znacznie większa, a
wszystko razem prowadzi do stopniowego obumierania drzewa i w końcu
jego usychania lub złamania.
To moje obserwacje i
wnioski, nie przeczytane w internecie, a zwykłem opierać się
pierwej na wnioskach ze swoich obserwacji.
Gapiąc się na
drzewa, a pod nogi patrząc tylko tyle ile konieczne, nie rozglądałem
się wcale, więc gdy minąłem szczyt góry i trzeba mi było
zawracać, niezbyt wiedziałem gdzie jestem. Na wyczucie wybrałem
kierunek, a po paruset metrach, widząc drzewo z bluszczem,
wiedziałem, że koło zatoczyłem dobrze.
Wróciłem na
poznaną drogę i poszedłem nią; gdzie mnie zaprowadzi?
Zaprowadziła w miejsce poznane rano, tam, gdzie rośnie pierwszy
poznany jarząb. Do zmierzchu było trzy godziny, stanowczo za
wcześnie na koniec wędrówki. Poszedłem czerwonym szlakiem, tak
właściwie na ślepo. Poszedłem mając czas. Gdy wyszedłem z lasu,
zobaczyłem krawędź Chełmów, a w oddali bezkresną równinę. Po
lewej stały w rzędzie wzgórza ciągnące się od poznanego Nad
Groblą aż do Radogostu. Na pierwszym i ostatnim byłem, na
pozostałych nie, a skoro lasy są tutaj tak ładne, może warto
byłoby kiedyś przejść tą trasę?
Zawróciłem, a
widząc w lesie ładną drogę pod górę, skręciłem i tym sposobem
wszedłem na Grabową.
Na Sośniaku rosną
buki, na Bukowince świerki, a na Grabowej niemal wyłącznie dęby.
Co prawda wydaje mi się, że miejscowi tę górę nazywają Dębową,
co byłoby słuszne. Cóż tam jest ładnego? Poza ładnym lasem
niewiele: na szczycie, między drzewami, ze sporej wysokości górki,
widać odległe wzgórza. Na Grabową poszedłem mając możliwość
bycia tam, gdzie jeszcze nie byłem; poszedłem chcąc iść.
Z powodu pogody, o
wyjeździe myślałem bez entuzjazmu, dopiero informacje o drzewach
obudziły mój zapał. Ma padać i wiać, ale co tam! – myślałem
wtedy. Padało od południa do wieczora z przerwami, ale nieobficie.
Deszcz nie przeszkodził mi w łażeniu, chociaż przeszkadzał w
patrzeniu na konary drzew.
Czy produkuje się
okulary z wycieraczkami?
Moja chęć powrotu
tam i przejścia bezdrożem długiego masywu leśnego, najlepiej
świadczy o urodzie poznanej okolicy.