140422
Przyjechałem na Lubelszczyznę, w moje rodzinne strony, a wróciwszy ponownie, jak i przed rokiem, dowiedziałem się, że po tylu latach pracy w Lesznie moje miejsca są w Sudetach. Wspominane górki kaczawskie, coraz częściej także wałbrzyskie, są dla mnie upostaciowieniem uroku górskiego krajobrazu. Jestem do nich tak mocno przywiązany, że trudno mi od razu wejść między roztoczańskie pagórki tak swobodnie jak wtedy, gdy jadę w Sudety, pewny pozytywnego odzewu ducha nawet w czasie deszczowego dnia.
Bronię Roztocza przed samym sobą nie chcąc, by było zastępczym regionem wędrówek w miejsce teraz niedostępnych gór. Wiem, że oswoję się i przywiążę emocjonalnie, ale po półrocznej przerwie potrzebuję trochę czasu. W obu wspomnianych pasmach sudeckich spędziłem łącznie ponad dwieście dni, na Roztoczu ledwie miesiąc. Wiele jest tutaj lubianych polnych dróg, liczę na ich wołanie, ale moich śladów nie jest dużo. Do miejsc i krajobrazów wiążą mnie wspomnienia, trzeba mi więc chodzić, wydeptywać swoje ścieżki, a wtedy Roztocze stanie się – mam nadzieję – tak moje, jak moimi są Góry Kaczawskie.
Zwlekałem w pierwszym wyjazdem na Roztocze, czekałem na ładną pogodę, a kiedy w końcu się zdecydowałem, wybrałem znane i cenione okolice Gródek. Morfologia wzgórz pod tą wioską jest specyficzna, jeśli miałbym oceniać na podstawie swojej ciągle szczątkowej znajomości Roztocza. W niewielkiej odległości od siebie biegną wydłużone grzbiety stromych wzgórz z głębokimi dolinami między nimi. Układ jest równoleżnikowy, czyli w kierunkach wschód-zachód. Na mapie nieco widać ten układ, zwłaszcza po biegu polnych dróg wiodących grzbietami wzgórz, rzadziej dolinami między nimi. Różnice poziomów wynoszą kilkadziesiąt metrów, więc niewiele, ale stromizny zboczy wizualnie powiększają wysokości. Granice pól biegną w poprzek wzgórz, czyli na mapie miedze byłyby widoczne jako pionowe linie. Widuje się pola zbiegające w dolinę, wspinające się na przeciwległe zbocze i za jego grzbietem znowu opadające w kolejną dolinę. Na zdjęciach nieco widać owe falowanie pól, chociaż trzeba pamiętać, że różnice poziomów są na nich wizualnie zmniejszane.
Było słonecznie i ciepło, więc często robiłem przerwy siadając tam, gdzie mogłem dużo widzieć.
Drzewa jeszcze są zimowe, bez liści, chociaż wierzby płaczące zaczynają dodawać ślady zieleni do żółtopomarańczowego koloru swoich gałązek, a wiązy nieśmiało i mało efektownie, jak to one, zaczynają swoje kwitnienie. Zielenią się krzewy porzeczek na licznych tam plantacjach, spotyka się pierwsze kwitnące mirabelki, a pola obsiane ozimymi zbożami mają nasycony, czysty, wiosenny kolor.
Odwiedzony kasztanowiec, polny samotnik, pokazał mi swoje
wielkie pękające pąki. Wyborne zestawienie słów: pękające
pąki!
Widziałem ciągnik rolniczy z bronami. Z odległości kilkuset metrów wydawał się mrówką na wielkiej połaci pola, a przecież na Roztoczu nie ma wielohektarowych pól. Głośna, wysilona praca jego silnika w czasie jazdy pod górę uwydatniała stromiznę zbocza; wydawało się, że ta maszyna nie wjedzie na grzbiet, a może nawet przewróci się do tyłu. To drobnostka, owszem, ale przykuwająca uwagę i w dostępnej na co dzień skali obrazująca ogrom Ziemi. Nie bez powodu nawet z niskiej orbity nasza planeta wydaje się niezamieszkała.
Nie widzicie traktora? Jest malutki niczym mrówka, a widać go między dwoma wysokimi słupami energetycznymi.
Jedno z pól zarosło brzozami, a że z daleka ich widok był ładny, skręciłem ku nim. Okazało się, że iść pod górę między brzozami było bardzo ciężko, ponieważ gęściły się tam uschnięte badyle nawłoci sięgające głowy. W takich miejscach widać, jak bardzo inwazyjną jest ta roślina.
Czy dobre słowo wymyśliłem: gęściły?
Oczywiście nie zabrakło lubianego zestawienia błękitu nieba i zieloności pól, ani dróg prowadzących wprost do nieba.
Trasa:
Z Gródek na Pałkową Górę, następnie na wzgórza w pobliżu wioski Zagrody. Polami pod Hosznię Ordynacką. Powrót do Gródek od północy.
W ciągu jedenastu godzin nieśpiesznej wędrówki przeszedłem 20 kilometrów.