170219
Wschodnie
pasmo Gór Kaczawskich.
Oglądanie
wschodu na Popielu. Ze wsi Pastewnik na łąki między tą wsią a
Domanowem. Sośniak i sąsiednie bezimienne wzgórza. Poręba i
okolica. Powrót do wioski.
O
celu wyjazdu czasami decyduje drobiazg: wspomnienie jednego widoku,
jakiegoś zakątka albo kępy drzew rosnących gdzieś na odkrytym
zboczu góry. Tak właśnie było dzisiaj. Wspomniałem takie miejsce
ze świerkiem górującym nad innymi drzewami, a rosnących na zboczu
bezimiennej góry we wschodnim paśmie moich gór, i zapragnąłem je
odwiedzić. W okolicy wiele jest pokaźnych górek, wiele urokliwych
zakątków, a wiedziałem, że myszkując tam znajdę i nowe.
Zaparkowałem
przy bocznej szosie biegnącej do Jawora, w pobliżu Popiela, góry z
której już parę razy oglądałem początek i koniec dnia, a widok
ze szczytu jest w pełni panoramiczny. Zeskorupiałego śniegu,
skrzącego się kolorami wschodu, było nadspodziewanie dużo.
Obok
Poręby, największej góry tego pasma, coraz śmielej jaśniała
Eos, a nad chrzęstem śniegu słyszałem śpiew ptaków. Wydawało
mi się, że rozróżniam skowronka; czy to możliwe? Chyba tak,
skoro te polne ptaszyny przylatują już w lutym.
Na
Popielu widzi się jednocześnie wschód i zachód, słońce i
horyzont vis a vis. Światło świeci w plecy albo w twarz, a po
bokach, na północy i na południu, horyzont oświetlony jest
bocznym światłem. Pełny spektakl. Śnieżna zima odbiera światu
kolory, czyni krajobraz czarno-białym i zimnym w odbiorze, ale w
tych warunkach nasycone barwami światło wschodu bądź zachodu jest
szczególnie wyraźnie widoczne w zimnym i monochromatycznym świecie.
Zawsze zwraca uwagę, a bywa, że wprost fascynuje.
Nie
zdecydowałem się zostawić na cały dzień samochodu częściowo
stojącego na jezdni. Zjeżdżając do wioski, do Pastewnik,
spojrzałem na wylot drogi w kierunku Jawora, najkrótszej drogi
powrotnej, ale w zimie nieodśnieżanej. Zobaczyłem lśniące lodem
głębokie koleiny i wiedziałem już, że nie odważę się zjeżdżać
tędy w dolinę.
Zaparkowałem
na znanym mi parkingu przy kościele w Pastewniku i ruszyłem na
południe. Między tą wioską a Domanowem rozciągają się łąki
falujące po zboczach kilku niewielkich wzgórz, na jednym z nich
jest słupek, jakim zaznaczane są szczyty, więc zapewne ma swoją
nazwę. Trzeba mi pomyszkować po internecie żeby ją poznać. Wszak
wzgórze znane z nazwy jest ładniejsze.
Kiedyś
odkryłem tamtą okolicę idąc od południa, a spodobała mi się od
razu. Wracałem tutaj kilka razy, dzisiejszy powrót na pewno nie
będzie ostatnim. Rozległy i urozmaicony widok rozciąga się na
trzy czwarte widnokręgu, widać nie tylko liczne szczyty kaczawskie,
ale też Rudawy i Karkonosze, a bliżej i Góry Wałbrzyskie
zaczynające się po drugiej stronie doliny.
Dalekie
i liczne góry, odległy horyzont, dal stapiająca się z niebem,
mają magnetyczny urok i ich wspomnienie nakłania nas do powrotów,
ale urok wędrówki i poznawanych miejsc nie tylko w nich. Na pełny
obraz składają się też liczne drobiazgi widziane z bliska, obok
nas lub nawet pod nogami. Wiele ich widzę każdego dnia, nie o
wszystkich piszę, ale wszystkie mają swój udział w sumarycznym
obrazie przechowywanym w pamięci. Później nierzadko pamięć gubi
szczegóły, ale nie zapomina o najważniejszym: o wrażeniu, a więc
o przeżywaniu.
Źródełek
było dwa, biły na zboczu niewielkiego wzgórza, wśród
zeszłorocznych traw i między ich źdźbłami znajdowały drogę w
dół. Zapewne są one jedynie wiosennymi efemerydami trwającymi
póki słońce topi śnieg na zboczu wyżej, ale przecież tym
bardziej cenne są chwile przy nich i bardziej pociągająca ich
uroda. Krystalicznie czysta, świecąca niczym kryształy na słońcu,
woda biła z ziemi tworząc pęczniejące wzgórki. Patrzyłem na nie
mając chęć objąć je dłońmi niczym pierś kobiecą.
A w
pobliżu dziwne ślady na ziemi. Później widziałem je w wielu
innych miejscach. Czy ktoś wie, jakie stworzenie taki ślad
zostawia?
Po
drugiej stronie szosy, za domami wioski, wznoszą się liczne
wzgórza, ale tylko jedno ma swoją nazwę. To Sośniak,
przedostatnia górka kaczawska, skoro po drugiej stronie doliny są
już Góry Wałbrzyskie. A na Sośniaku, jak sama nazwa wskazuje,
rosną buki. Napisałem tak, ponieważ przypomniał mi się dowcip (a
może i nie) słyszany w wojsku: chlebak służy do noszenia
granatów. Tak przy okazji powiem, że z kałasznikowa nie strzelałem
ponad 40 lat i chętnie przyłożyłbym jego kolbę do ramienia.
Ciekawe, czy nadal potrafiłbym rozebrać ten karabin z zamkniętymi
oczami...
Na
mapie jest błąd. Sośniak jest zalesiony i odległy od znaku na
mapie o kilkaset metrów. Na zamieszonej tutaj mapce mojej trasy jest zaznaczone małe kółeczko – ślad kręcenia się wśród
licznych i ładnych buków. Z drugiej strony górki po zboczu falują
łąki podzielone wstęgami drzew – widok, który kiedyś mnie
zauroczył.
Poszedłem tam sprawdzić, czy urok działa nadal.
Działa, co stwierdziłem na podstawie czasu tam spędzonego,
licznych postojów dla patrzenia i robienia zdjęć. Na zboczu
sąsiedniego wzgórza zobaczyłem kępę drzew i łąkę wciskającą
się wstęgą pod sam szczyt. Uświadomiwszy sobie, że nie byłem
tam jeszcze, zapragnąłem pójść i poznać miejsca z bliska.
Szedłem krok za krokiem żeby droga nie skończyła się za szybko,
ponieważ tamte miejsca mają w sobie czystą esencję kaczawskich
uroków, a i dal jest ładna. Sokoliki wydają się większe niż
zwykle, a nad nimi skrzą się w słońcu grzbiety Karkonoszy.
Cel
drogi okazał się równie ładny jak ona sama.
Kępie
drzew ton nadaje spory jesion, przy nim czereśnia, kilkanaście
głogów i mały buczek chwalący się kolorami swoich liści. Między
nimi stara, czerniejąca bela trawy, niestety. Zębiska kamieni
chronią drzewa nie pozwalając na przejechanie tędy maszynom.
Na
końcu łąki, przy drzewach, usiadłem i patrzyłem. Ech, trudno mi
w mojej pracy, ale może się okazać, że wyjazd do siebie na
Lubelszczyznę będzie jeszcze trudniejszy. Na szczycie górki stoją
poszarpane szaro-zielone skały i ołowiane pnie dużych buków.
Chodziłem między nimi rozglądając się. Czy ktoś tutaj
przychodzi? Raczej zapomniane to miejsce, ale przecież ładne.
Odchodząc zatrzymywałem się i odwracałem nie wiedząc, czy
jeszcze tutaj wrócę. Postaram się.
Niewiele
dalej jest inne czarowne miejsce. Droga biegnąc skrajem lasu wznosi
się lekko celując w niebo, a gdy zbliżam się tam patrząc na
bliski styk ziemi i nieba, z drogi, właśnie z drogi zaczynają
wyrastać góry. Każdy krok czyni je większymi, właściwie
potężniejszymi, a gdy droga opadnie do stóp, widzę Góry Ołowiane
w całej okazałości. Wiem, że są niewielkie, ale w tamtym
miejscu, w tamtej chwili, wydają się właśnie potężne.
Po
drugiej stronie wzgórz kolejne zapamiętane urokliwe miejsce. Drzewa
lasu rozstępują się, droga opada po stoku, a przede mną otwiera
się dolina, a wyżej rozległa przestrzeń zamknięta dalekimi
górami. Mam wrażenie tworzenia przestrzeni swoimi krokami, jej
zaistnienia dopiero w tej chwili.
Gdy
skręci się w prawo, trawersując zbocze dojdzie się do tej kępy
drzew, o której myślałem i którą chciałem ponownie zobaczyć.
Z
daleka widać wielki świerk, z bliska okazuje się, że rośnie ich
tam kilka, a ten największy ma przynajmniej metrową średnicę.
Obok dąb, brzozy, kilka wierzb, głóg i różany krzew. Obraz
uzupełniają uschnięte kikuty, zwalony, próchniejący pień i pędy
jeżyn chwytające buty. Między nimi wystają kamienie. Gałęzie
świerku dotykają ziemi, pod drzewem był głęboki półmrok mimo
słonecznego dnia. Chciałbym kiedyś spędzić noc w namiocie
ustawionym pod tym wielkim świerkiem, otulony i chroniony jego
gęstymi gałęziami.
Obok
Poręby wznoszą się rozległe i wysokie wzgórza. Na licznych tam
szczytowych wypiętrzeniach sterczą skały wśród drzew, a jęzor
łąk, długi i rozgałęziony jak u węża, wciska się głęboko w
lasy. Nie byłem tam jeszcze, więc… poszedłem. Na dość długim
podejściu dałem sobie w kość. Prawie całe zbocze było
zaśnieżone, a że słońce grzało nieźle, śniegowa skorupa nie
wytrzymywała mojego ciężaru. Szedłem zapadając się po kostki
lub do połowy łydek i sapałem jak ten parowóz z wiersza Tuwima,
ale że nie czułem przemęczenia mięśni, zawziąłem się i
ignorując podszepty leniucha namawiające mnie do zaniechania,
brnąłem pod górę w rozmiękłym, grząskim śniegu.
W
oddali, na najdalszym horyzoncie, zobaczyłem regularny stożek
szczytu, a na nim... maszt? Ledwie widoczna kreseczka na szczycie nie
dała się jednoznacznie zidentyfikować. Trójgarb w Górach
Wałbrzyskich? Później, z innego miejsca, gdy zobaczyłem wszystkie
trzy szczyty góry, znalazłem potwierdzenie, a skoro to Trójgarb,
widziałem wieżę widokową, nie maszt.
Parę
słów wyjaśnienia. Otóż dwa miesiące temu oddano do użytku
wielką wieżę widokową na szczycie tej góry. Jest jedną z
najwyższych w naszych górach, ma 27 metrów, kilka dużych
wiszących balkonów widokowych i nowoczesny wygląd śmiałej
konstrukcji inżynierskiej.
Jeden
z najbliższych moich wyjazdów będzie właśnie na Trójgrab, ale
póki co powoli zdobywałem wysokość idąc po miękkim śniegu w
moich górach.
Szedłem,
ponieważ chciałem zobaczyć co jest na szczycie, czy otwarta
przestrzeń łąk schodzi na drugą stronę. Czy widać stamtąd dal?
Minąłem szczyt i poszedłem dalej. Ograniczona, ale była. Jednak
nie doszedłem do końca łąki, śnieg był zbyt głęboki.
Natomiast na szczycie śniegu nie było wcale, jakby ktoś go
dokładnie wymiótł. Szare niewielkie skały, ładnych drzew jak na
lekarstwo. Miejsce, do którego zapewne nie wrócę, ale tym bardziej
trzeba mi je zapamiętać. Siedziałem na pniaku i patrzyłem na
plamy słońca pełzające po skale, a przez chwilę słyszałem
rytmiczny świst powietrza przecinanego skrzydłami ptaka. Parę razy
słyszałem ten dźwięk, a tylko wtedy jest wyraźny, gdy duży ptak
leci nisko i wokół panuje cisza. Tam było cicho. Może wrócę dla
posłuchania ciszy?
W
pobliżu szczytu Poręby stoi budynek ogrodzony drutem kolczastym, a
przy nim kratowa wieża dźwigająca kulę otulającą radar
wykrywający burze z odległości do 250 kilometrów, jak wyczytałem
na tablicy informacyjnej.
Była tam też prośba o telefon, gdy
zauważy się uszkodzenia. Zauważyłem, że dwa wsporniki trzymające
spirale drutu kolczastego odpadły, w bliska zobaczyłem bardzo źle
położone spawy. Utworzyła się wyrwa w kolczastym murze, przez
którą nawet ja mógłbym wejść do środka. Wpisałem podany na
tablicy numer telefonu do instytutu meteorologii, zadzwoniłem i
usłyszałem automatyczną sekretarkę firmy handlującej paliwem.
Sprawdziłem numer, był dobry, ale przy drugiej próbie znowu
usłyszałem o gotowości sprzedania mi cysterny paliwa.
Cóż,
tak się dba o społeczną własność, tak się wypełnia swoje
służbowe obowiązki. Kolejny Orsk.
Co
to jest Orsk? Wkrótce wyjaśnię w osobnym tekście.
Przeszedłem na drugą stronę wioski i ze wzgórza patrzyłem na koniec tego pięknego dnia. Drugiego dnia w moich górach.
Na
zakończenie dwie ciekawostki-zagadki, takie z przymrużeniem oka:
–
czy buk może się całować?
–
a czy może usiąść na skale?
Może
i może, a niżej zamieszczam dowody.