Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą plantacje porzeczek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą plantacje porzeczek. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 16 lipca 2024

Powrót na Roztocze

 070724

Po raz kolejny wybrałem się pod Gródki na Roztoczu z powodu… dróg. Jest ich tam sporo, a teraz, przed żniwami, trudno jest chodzić bezdrożami. Łąk w tej części Roztocza jest mało, wszędzie pola z uprawami albo zachwaszczone gęstwiny. W pobliżu wiosek można liczyć na marsz plantacjami malin lub porzeczek, ponieważ między rzędami krzewów są równe, koszone przejazdy dla maszyn, ale zdarza się, że taka wygodna droga kończy się ścianą rzepaku, przez którą o tej porze roku się nie przejdzie. Zbyt splątane i gęste są łodygi tej rośliny. Okolice Gródek znam, wiem o licznych drogach, stąd mój wybór.

Po trzech tygodniach przerwy zobaczyłem Roztocze znacznie odmienione.

Na polach przeważają barwy dojrzałego zboża i bardziej płowe, nawet zszarzałe, kolory rzepaku. Trawy przy drogach są podobne do dojrzewających zbóż; gdyby nie ten skutek suszy, może nie byłoby wrażenia przepołowienia lata. Rozglądałem się szukając zieleni. Pola kukurydzy i tytoniu wydały mi ładniejsze niż zwykle, wszak są wyraziście zielone, a szczególnie piękną zobaczyłem zieleń lasu liściastego. 
Kwiatów na przydrożach było jednak dużo: nadal kwitnie ostrożeń, ale i kurzy już swoją watą, pojawiły się liczne kwiaty wrotycza i pierwsze nawłoci, przekwita dziurawiec ale obficie kwitnie powój. Jeśli obejrzy się uważnie i z bliska kwiat tej rośliny, łatwo o zdumienie jego prostotą i wdziękiem. Niezmiennie zadziwia mnie fakt ich kwitnienia tylko jeden dzień – jętki jednodniówki wśród roślin.



 Kwitnie też bez hebd; czyż nie jest ładny? Zaczęły się małe, rzepakowe żniwa; widziałem sporo już ściernisk i po raz pierwszy w tym roku szedłem nimi. Są nawet pierwsze zaorane pola – typowo jesienny widok.

Nie doszukuję się śladów końca lata, nie, po prostu jestem pod wrażeniem dużych zmian na polach. W połowie czerwca, na poprzedniej wędrówce roztoczańskiej, jeszcze tu i ówdzie widziałem Wiosnę, dzisiaj zobaczyłem Lato. Beztroska Panna stroiła się zapatrzona w siebie, poważniejsza Pani nie ma pstro w głowie, i raczej wsłuchuje się w nabrzmiewanie kłosów na polach.

Na plantacjach porzeczek już dawno ucichło, ale nisko, wśród liści, znaleźć można czarne owoce przeoczone przez zęby maszyny zbierającej. Właśnie teraz, w zasadzie już po sezonie, są najlepsze: aromatyczne, nabrzmiałe słońcem i ciepłem. Są jak lato. O zrobieniu zdjęć nie pomyślałem.

 Wiele mam obrazów pojawiających się w pamięci na myśl o lecie, każdy człowiek je ma, chociaż u każdego z nas są inne, skoro ich zestaw ma ścisły związek z naszymi przeżyciami. Wśród moich obrazów lata są ruchliwe cienie liści drzew na polnej drodze i kłosy zbóż pochylone nad nią. Szedłem patrząc nie tylko w dal, ale i pod nogi. Na zakurzonej drodze widziałem swoje lato i – chwilami – ślady robione gołymi stopami na takiej samej drodze dawno temu. Jeszcze pamiętam pieszczotliwy dotyk pyłu drogi nagrzanej słońcem.

Obrazki ze szlaku

 Dojrzewają owoce aronii.

Zając widział mnie, ale nic nie robił; dopiero po dłuższej chwili „pokicał” w swoją stronę.

 

Niebo i owies – nic więcej.

 Krzyże przy szosach w miejscach tragicznych wypadków drogowych. Jest ich dużo i coraz więcej; te trzy stoją blisko siebie. Mam mieszane odczucia. Rozumiem ból osób bliskich, uważam jednak, że pobocze szosy, którą przejeżdża mnóstwo osób każdego dnia, nie powinno być upodobniane do cmentarzy. Dobrym pomysłem było stawianie w niebezpiecznych miejscach tablic informujących o ilości wypadków, ale one znikły. Zapewne uznano je za źle działające na kierowców, a krzyży raz postawionych nikt nie usunie.

 Ładne liście jesionu.

Rzepakowe ściernisko, jesienne już pole.

 Droga i wąskie pola. Po powrocie z Sudetów zwracam uwagę na ich miniaturowe rozmiary.

 

Zrośnięte buki. Te konary nie przylegają do siebie, a po prostu się zrosły.


 Przechodziłem przez dwa piękne lasy bukowe, ale ich urody niewiele widać na zdjęciach.

 

Wąskie pole między drzewami. Chyba kombajn się zmieści?

 Babkowa łąka. Jest na stromym zboczu, więc kiedy patrzyłem pod górę, widziałem mnóstwo łodyg babek na tle nieba. Aparat widział je znacznie gorzej.

 Ta kapliczka ma ponad sto lat, może więc jej wiekiem należy tłumaczyć błędy.

 Plantacja orzechów laskowych.

 Przedłużona droga asfaltowa prowadząca na pola, widać ślad połączenia. Owszem, jest równo i bez błota, wygodnie dla rolników i licznych w tej okolicy plantatorów, ale wolałbym iść polną drogą. Coraz więcej jest takich dróg.

 Późne popołudnie bez słońca, okienko w chmurach i… słoneczna plama na polach.

Tradycyjna trasa na Roztoczu wokół Gródek, z wypadem pod las po drugiej stronie szosy przemyskiej.

Statystyka: 12,5 godziny na szlaku długości 21 km.






























czwartek, 11 kwietnia 2024

Dzień brzóz i kwiatów

 070424

Po pięciu miesiącach pracy daleko stąd wróciłem do domu i na Roztocze. Kłopotów z wyborem pierwszej trasy wędrówki nie miałem, a to dzięki pojawiającym się w pamięci obrazom brzóz w zielonej mgiełce. Tak brzozy się stroją krótko, może przez tydzień, na początku rozwijania swoich liści. Drzewa wtedy nie są jeszcze w pełni zielone, pierwsze listeczki mają wielkość paznokcia, i właśnie one tworzą efekt mgiełki – zielonej, zwiewnej, nieokreślonej i szybko przemijającej niczym marzenie senne.

Tydzień później brzoza jest już normalnie zielona. Owszem, ładna, nawet bardzo, ale bez tej magii marzenia. Był i drugi powracający obraz – brzeziny i uroczej drogi poznanych w minionym roku. 





 

Pojechałem tam i zdążyłem zobaczyć ów wczesnowiosenny strój brzóz. Taki był cały mój plan na dzisiaj, chociaż z rana zobaczyłem w oddali, na tle błękitnego nieba, kilka wiatraków których nie było w minionym roku, a zobaczywszy wiedziałem, że pójdę do nich. Wiedziałem nim podjąłem świadomą decyzję. Ani myślę walczyć z moimi technicznymi upodobaniami, ponieważ także i one mnie budują.

Więc brzozy, towarzyszki wszystkich roztoczańskich wędrówek, ale dzisiejszej szczególnie.

Jesienią brzoza jest ładna, ale nie olśniewa taką urodą jak się chwali klon zwyczajny czy szczególnie miłorząb. Wiosną jej jasnozielone małe listeczki są śliczne, ale nie kwitnie tak spektakularnie jak wiąz górski czy magnolia. Brzoza ma jednak wyjątkową umiejętność dbania o swoją urodę cały rok. Gdy przekwitnie magnolia, gdy klon zostanie ogołocony z liści, nie ma w nich nic przyciągającego wzrok, brzoza natomiast i w końcu listopada potrafi wystroić się paroma ostatnimi listkami, a i miesiąc później, gdy szarość wokół dominuje, jej delikatne gałązki podnoszone wiatrem niczym kobiece włosy i białe konary rozjaśniają świat i ludzkie oblicze. O brzozie myślę „ona”, ponieważ ma w sobie niejeden kobiecy pierwiastek.

Mirabelki już przekwitły (kiedy??), ale kwitną czereśnie i śliwy tarniny, a jednych i drugich jest na Roztoczu bardzo dużo. Rokrocznie zadziwia rozrzutność, szafowanie swoimi siłami niepozornych przecież krzewów tarniny. Na miedzach i na brzegach zadrzewień, a więc wszędzie tam, gdzie rosną, nierzadko bardzo gęsto, widać w te dni białe ściany utworzone z milionów kwiatów.



 

Tak jak i w minionym roku, z przyjemnością i pewnym rozczuleniem patrzyłem pod nogi, na drobne roślinki z maleńkimi, niepozornymi kwiatkami wielkości łebka zapałki albo małego paznokcia. Na przydrożach, na mało używanych polnych drogach, a zwłaszcza na plantacjach porzeczek, widziałem mnóstwo gwiazdnic (tych pospolitych, wielkokwiatowe chyba jeszcze czekają), rzodkiewników i taszników. Poznałem je dopiero niedawno i trudno mi zrozumieć, dlaczego przez tyle lat nie zwracałem uwagi na te rośliny, wiosenne przecież i ujmujące swoją niepozornością. Widziałem ich mnóstwo, ale zdjęć prawie nie mam, bo trudno mi je fotografować. Chyba… nie śmiejcie się, chyba one nie lubią być fotografowane.




 

O wiatrakach napiszę osobny tekst, o drodze wspomnę.

Otóż kilkaset metrów szedłem betonową drogą wiodącą na pola. Coraz częściej takie spotykam, są następczyniami zwykłych, jakże często wyboistych i błotnistych, polnych dróg. Te nowe biegną ich śladami, a więc też są wąskie i kręte, ale równe i nie rozmakają. Na końcu drogi stała tablica informacyjna z której wynikało, że koszt budowy jednego metra wynosił około 500 zł, czyli pół miliona za kilometr. Dla porównania: koszt eski biegnącej przez Sudety wynosi 100 tysięcy za metr, czyli sto milionów za kilometr. Szokująca różnica? Owszem, początkowo byłem zaskoczony, ale tylko do chwili uświadomienia sobie nieporównywalnej skali inwestycji. Te gminne drogi też trzeba uznać za drogie, skoro w każdej gminie trzeba ich dziesiątki kilometrów by zapewnić dobry dojazd do pól. Drogie, ale potrzebne do przejazdu ciężkiego sprzętu rolniczego.

 

Wyjątkowo dużo, bo pięć godzin, wałkoniłem na miedzach w ładnych miejscach. To przywilej ciepłego dnia i wędrowania bez celu; nie, raczej bez planu, bo cel miałem i to precyzyjny: zobaczyć wiosnę.

 


Stojąc przy brzozie rosnącej na wysokiej między, przez jej małe listeczki patrzyłem na wąskie pola wspinające się na zbocze wzgórza. Opodal widziałem ukwieconą czereśnię, wysoką zwichrowaną sosnę, plantację malin na szczycie, dalej różnokolorowe paski pól przetykane samotnymi drzewami, a wszystko jasne, kolorowe i promienne w wiosennym słońcu; drogie mi, swojskie i lubiane. Czułem radość ze swojego powrotu i bycia u siebie.

U siebie... Wspomniałem swoje sudeckie ścieżki zostawione tak daleko, a w tamtej chwili wydały mi cenne jak to wszystko, co tracimy. Obraz rozmazał mi się łzami i wtedy pomyślałem, że są one moim zapewnieniem: wróciłem tutaj, wrócę i tam.

Obrazki ze szlaku

Czasami lepiej nie zaglądać w głąb ciemnych wąwozów roztoczańskich.


 Uschnięte badyle nawłoci wyższe ode mnie to częsty widok. Nie podoba mi się nawłoć poza krótkim okresem jej kwitnienia. To uprzykrzone, nachalne zielsko nieznikające nawet w następnym roku.

 Plantacje, zwłaszcza porzeczek, potrafią ciągnąć się setkami metrów.

 Zwarta ściana aronii. Wiele jest opuszczonych, czy raczej niewykorzystywanych plantacji tych roślin, a wtedy, nieprzycinane, szybko się rozrastają tworząc ściany praktycznie nie do przejścia. Kiedyś trafiłem do labiryntu aroniowego: wszedłem między dwa rzędy gęstych krzewów ponieważ biegły w pożądaną stronę, ale dalej okazało się, że przejścia nie ma, jest zarośnięte. Mając do wyboru przedzieranie przez gęstwinę, wybrałem powrót po śladach i szukanie innej drogi.




 Ilość koniecznych prac na plantacjach malin (ale przecież nie tylko) jest bardzo duża. Jakie będą ceny skupu? Dwa lata temu płacono 15 i chyba nawet więcej złotych za kilo owoców, rok temu cztery i mniej. Jeśli i w tym roku tak będzie, znowu większość owoców opadnie. Rozmawiałem z plantatorką zbierającą owoce dla siebie, powiedziała mi, że przez jeden dzień zebrać można do 40 kilo, a więc o wartości ledwie wystarczającej do opłacenia pracownika. Czuję w sobie niezgodę, nawet bunt, na myśl o marnotrawieniu darów natury, a tutaj i ludzkiej pracy. Tyle wartościowego jedzenia się marnuje!

Trasa: na południe i zachód od wsi Łady na zachodnim Roztoczu. Dodaję drugą mapę, w małej skali, aby łatwiej było się zorientować w której części Roztocza byłem.

Statystyka: 11 godzin na szlaku długości 17 km, a szedłem godzin sześć.