Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nauka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nauka. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 13 sierpnia 2024

Klimatyzm

 130824

>> „Zmiany klimatyczne rządzone są przez setki parametrów oraz zmiennych i sama myśl, że możemy w sposób możliwy do przewidzenia zarządzać zmianami klimatycznymi przez marginalną manipulację jednym politycznie wybranym czynnikiem (CO2) jest zwyczajnie błędna. To naukowy nonsens” – stwierdził emerytowany profesor Uniwersytetu Londyńskiego, Philip Stott. <<

Na wędrówki jeżdżę w dni wolne od zajęć domowych czy innych obowiązków, jak chociażby wizyty u lekarzy, ale i zwracam uwagę na prognozy pogody. Parę dni temu pojechałem na Roztocze mając wolny dzień i obietnicę synoptyków słonecznej pogody. Miało być bez opadów, z niewielką ilością chmur. Troszkę pokropiło, a słońce widziałem może godzinę przez cały dzień.

Nie piszę o tym by marudzić, w końcu każdy wie, że pewnej prognozy, nawet na jeden dzień, nie ma, a im dłuższego okresu czasu dotyczą, tym mniej są prawdopodobne. Wiadomo, że prognozowanie pogody na dwa tygodnie to w istocie wróżenie z fusów. Chodzi mi o prognozy dotyczące klimatu. Na pogodę ma wpływ szereg dynamicznie zmiennych czynników, ale na klimat wpływa ich znacznie więcej. Aktywność słońca nie zmieni trafności prognozowania pogody na przyszły tydzień, ale na klimat za kilkanaście lat owszem, wpłynie – a to tylko przykład, jeden z bardzo wielu.

Jednak są tacy, niekoniecznie wśród rzetelnych klimatologów, którzy nie to, że prognozują, a wprost „wiedzą”, jak się zmienią temperatury za 10 czy 20 lat. „Wiedzą”, że obniżenie emisji CO2 o określoną ilość procent spowoduje spadek temperatury wyliczany przez nich z dokładnością do dziesiątych części stopnia! „Wiedzą” tym więcej, im mniej mają pojęcia o tym, co mówią, albo im bardziej się im ta „wiedza” opłaca. Nie zwróciliście uwagi na te rzucające się w oczy fakty?

Poniżej zamieszczam cytaty z książki Zielone oszustwo autorstwa Marco Morano. Tutaj i tutaj są informacje i opinie o tej książce, tutaj o autorze.

Filmik z YT o książce i autorze: tutaj.

Zwracam uwagę na ograniczony zakres wyszukiwania autora i książki przez Google; jest przetłumaczona na język polski, ale nie jest wyświetlana.

Na stronie Biblionetki nic nie jest wyświetlane, nawet oceny.

To charakterystyczne dla obecnych czasów coraz większej cenzury: możesz myśleć co chcesz, możesz mieć zdanie jakie chcesz, ale masz nam przytakiwać albo milczeć. Taka postawa jest obecnie nazywana troską o demokratyczne prawa. Szczerze mówiąc mam pewne obawy w związku z publikacją tego tekstu. Czy znowu ktoś nie opluje mnie, jak to się już zdarzyło, albo czy Google nie uzna, że sieję nienawiść, ale zaryzykuję. Mój blog ma tak mało wyświetleń, że liczę na niezauważenie przez możnych tego świata i ich nie tylko cyfrowych sługusów.

Oddaję głos autorowi. Wyróżnienia i kursywa są oryginalne, a cytaty ujęte takimi znakami: >> <<.

* * *

>>Richard Lindzen, klimatolog z MIT, nazwał rzekomy konsensus obejmujący 97 procent naukowców „propagandą”.

Dr Lindzen:

Oni tak naprawdę nie precyzują, z czym się zgadzają. To propaganda. Wszyscy naukowcy zgadzają się, że teraz jest prawdopodobnie cieplej niż pod koniec małej epoki lodowej. Niemal wszyscy naukowcy zgadzają się, że jeśli zwiększyć ilość CO2, nastąpi ocieplenie. Może bardzo niewielkie ocieplenie. Ale jest już propagandą interpretowanie tego jako niebezpieczeństwo, w związku z którym musimy zredukować emisję CO2 itd.

W 2017 roku emerytowany profesor fizyki z Princeton, William Happer, zauważył podobieństwo do siedemnastowiecznego „konsensusu” w sprawie czarownic. „Nie widzę dużej różnicy między konsensusem w sprawie zmian klimatycznych a konsensusem w sprawie czarownic. Wszyscy sędziowie prowadzący rozprawy w Salem byli studentami Harvardu. Wszystko było jakoby w stu procentach poparte naukowo. Jeden czy dwaj ludzie, którzy powiedzieli, że nie ma czarownic, zostali natychmiast powieszeni. Wiele się od tamtej pory nie zmieniło”, zażartował Happer. <<

>>W 1989 roku Organizacja Narodów Zjednoczonych próbowała sprzedać publice swoją narrację o „punkcie krytycznym”. Według artykułu Associated Press z 1989 roku „Urzędnik ONZ wysokiego szczebla twierdził, że całe kraje mogą zostać starte z powierzchni Ziemi na skutek podniesienia poziomu mórz, jeśli utrzymujący się trend globalnego ocieplenia nie zostanie powstrzymany przed rokiem 2000. Zalewanie obszarów przybrzeżnych i klęski nieurodzaju spowodują migrację >uchodźców klimatycznych<, grożąc politycznym chaosem.”

Trudno się połapać, czy od klimatycznej apokalipsy dzielą nas godziny, dni, miesiące czy lata. Oto kilka przykładów alarmistycznych wypowiedzi przepowiadających „punkty krytyczne” w różnych terminach.

Godziny – wspomnienie z marca 2009 roku: „Zostały nam godziny, by zapobiec katastrofie klimatycznej”, oznajmiła Elizabeth May z Kanadyjskiej Partii Zielonych.

Dni – wspomnienie z października 2009 roku: „Premier Wielkiej Brytanii, Gordon Brown, ostrzega przed >katastrofą< globalnego ocieplenia. Zostało nam tylko >50 dni na uratowanie świata<.

Miesiące – wspomnienie z lipca 2009 roku: Książę Karol stwierdził z lipcu 2009 roku, że punkt krytyczny nastąpi za dziewięćdziesiąt sześć miesięcy.

Lata – wspomnienie z 2009 roku: James Hansen z NASA oświadczył, że Obama „ma cztery lata na uratowanie Ziemi.

Dekady – wspomnienie z 1982 roku: urzędnik ONZ Mostafa Tolba (…) ostrzegł, że „świat stoi przed groźbą katastrofy ekologicznej równie ostatecznej jak wojna atomowa, która nastąpi w ciągu kilku dziesięcioleci, jeśli rządy światowe nie zareagują od razu.

Tysiąclecie – wspomnienie z czerwca 2010 roku: (…) guru zielonych, James Lovelock stwierdził, że „zmiana klimatu może nie nastąpić tak szybko, jak sądziliśmy i możemy mieć 1000 lat, by uporać się z tym problemem.

Być może najlepszym podsumowaniem fenomenu punktu krytycznego jest wypowiedź autorstwa brytyjskiego naukowca Philipa Stotta: „generalnie rzecz biorąc, Ziemia regularnie dostawała dziesięcioletnie ostrzeżenia przed zmieszczeniem od jakichś pięćdziesięciu lat. Jesteśmy seryjnie skazywani na zagładę.<<

Były fizyk Uniwersytetu Harvarda, dr Lubos Motl, skrytykował Europejski Zielony Ład i jego „obłąkańczo samobójczy cel zerowego poziomu netto emisji gazów cieplarnianych”.

W 2020 roku Motl napisał: „To niesamowite, jak oni mieszają te nienaukowe rojenia o zmianach klimatycznych z masą innych tematów, które nie mają nic wspólnego z klimatem ani ze sobą nawzajem […]. Tak więc dowiadujemy się, że celem >Zielonego Ładu< jest w gruncie rzeczy standardowo bzdurny marksistowski plan >likwidacji różnic społecznych<. Słowo >gender< pojawia się 9 razy w tym dokumencie, który udaje, że dotyczy klimatu.”<<

>>„Prawa natury dają do zrozumienia, że klimat nie jest i nigdy nie był stabilny […] Czy unijni aparatczycy albo Grety pozwą wulkany? Oceany? Jowisza i Księżyc za wkład do cykli Milankovicia? Drogę Mleczną? Naturę w całości? A może wybiorą sobie jakieś czarownice odpowiedzialne za zjawiska naturalne i ukażą je w zamian? Co tu się, do cholery, wyrabia?

Dr Lubos Motl <<

>>Zielony Nowy Ład jest efektem europejskiego zaangażowania w Porozumienie Paryskie ONZ. Tym, kto korzysta na tym zielonym samobójstwie, które popełnia Europa i w które ponownie mogą się zaangażować Stany Zjednoczone (zależnie kto będzie prezydentem) są Chiny.<<

>>Klimatolog z MIT, Richard Lindzen, tłumaczył, jak doszło do tego, że klimatologia stała się apokaliptyczna. „Przed końcem lat osiemdziesiątych XX wieku klimatologia nie była alarmistyczna” – pisał Lindzen. „Zmieniło się to w latach 1988 – 1994, gdy badania koncentrujące się na dwutlenku węgla i globalnym ociepleniu otrzymały piętnastokrotne zwiększenie funduszy w samych Stanach Zjednoczonych. Nagle okazało się, że istnieje duża motywacja finansowa do wynajdywania alarmujących scenariuszy dotyczących globalnego ocieplenia.”<<

>>(…) to spostrzeżenie ekonomisty Thomasa Sowella jest wyjątkowo wartościowe:

Ekspertów zazwyczaj wzywa się nie po to, by podali informacje oparte na faktach albo służyli obiektywną analizą na potrzeby podejmowania decyzji przez odpowiedzialnych urzędników, tylko po to, by stanowili polityczną przykrywkę dla decyzji dawno podjętych z kompletnie odmiennych względów.<<

>>Brain C. Joondeph, fizyk z Denver, napisał:

Zarówno problem klimatu jak i COVID mają wspólną cechę w postaci kontroli rządu. Od rozporządzeń w kwestii samochodów elektrycznych i oszczędności paliwa, do niszczącego gospodarkę Zielonego Nowego Ładu, >łaskawy< rząd chce kontrolować wszystkie aspekty naszego życia. Widać wiele podobieństw między COVID a polityką klimatyczną. W obydwu przypadkach generują strach, osiągając poziom histerii, przed końcem świata i olbrzymią skalą śmierci i zniszczenia wywołanymi przez ocieplającą się planetą albo agresywny wirus grypy. Zakwestionuj dogmat wirusa albo ruchu klimatycznego i przygotuj się na to, że twoje życie zostanie albo poważnie zakłócone, albo zrujnowane. Na obydwie sprawy jest tylko jeden politycznie słuszny punkt widzenia<<

>>Thomas Lifson na stronie American Thinker dodał:

Po prostu poczekajcie na nagłówki w stylu „Miliony zabite przez zmianę klimatu” i „Rośnie żniwo śmierci zmian klimatycznych”. Gdzie krew, tam nagłówki. Upolityczniona nauka to teraz rzeczywistość zachodniego świata, podważająca fundamenty postępu materialnego i technologicznego, który uwolnił większość ludzkości od permanentnego ubóstwa, będącego normą, zanim rewolucja naukowa i przemysłowa nie zmieniły oblicza cywilizacji.(...)<<

>>Żaden naukowiec pragnący uzyskać pieniądze rządu na badania, nie podpisze się pod publikacją, która stoi w sprzeczności z politycznie akceptowalnymi poglądami na COVID albo zmianę klimatu.<<

>> „Zmiany klimatyczne rządzone są przez setki parametrów oraz zmiennych i sama myśl, że możemy w sposób możliwy do przewidzenia zarządzać zmianami klimatycznymi przez marginalną manipulację jednym politycznie wybranym czynnikiem (CO2) jest zwyczajnie błędna. To naukowy nonsens” – stwierdził emerytowany profesor Uniwersytetu Londyńskiego, Philip Stott. <<


>> (…) prowadzimy teraz wojnę mającą na celu powstrzymanie katastroficznych zmian klimatu, więc pieniądze, poświęcenie i wywołany zamęt są nieistotne. << – słowa działaczy klimatycznych, wyjaśnienie KG.

sobota, 3 sierpnia 2024

Okrutna zabawa w zimno - ciepło

 300724

Pamiętam artykuły w gazetach z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych o prognozowanym wyczerpaniu się ropy naftowej za 20 – 30 lat – czyli 20 lat temu, dodam dla jasności. A ileż było artykułów o światowej eksplozji demograficznej! Pamiętam akcję „Tysiąc szkół na tysiąclecie państwa polskiego”. Budowano je, były potrzebne, a kilka dni temu nocowałem na Roztoczu w takiej wiejskiej szkole zamienionej w hotel. Już liczono, w którym roku będzie nas 40 milionów. Teraz można liczyć, kiedy będzie nas 30, a kiedy 20 milionów...

Pamiętam też zimy w tamtych latach: śniegi, mrozy i łopata wożona w bagażniku samochodu. Pamiętam trzytygodniowy mróz poniżej 20 stopni i swoje zdziwienie, gdy po raz pierwszy zobaczyłem biały szron na swojej zimowej skórzanej kurtce w kilka minut po powieszeniu jej w przedpokoju. Tak bardzo była zmrożona, że pokryła się szronem! Słowem: wstęp do epoki lodowcowej.

Niżej zamieszczam cytaty z książki „Zielone oszustwo” autorstwa Marc Morano, dotyczące tamtej paniki klimatycznej, a konkretnie popularnej wtedy książki straszącej zlodowaceniem Ziemi. Aby tekst uczynić przejrzystszym, zrezygnowałem z wyróżniania cytatów i skrótów. Cudzysłowami zaznaczone są wypowiedzi innych osób, cytowane przez autora.

* * *

 Zupełnym przypadkiem globalne ochłodzenie, czyli strach przed zbliżaniem się nowej epoki lodowcowej w latach siedemdziesiątych XX wieku, wymagał tych samych „rozwiązań” co obecne zmiany klimatyczne. „Każda duża organizacja klimatyczna alarmowała w sprawie epoki lodowcowej.”

Analiza wykazała, że te same „rozwiązania”, które teraz mają się okazać pomocne w związku z globalnym ociepleniem, proponowane były ponad czterdzieści lat temu w celu zwalczania globalnego ochłodzenia.

Strasząca epoką lodowcową książka zawierała „dwa raporty CIA” opisujące szczegółowo efekty nadejścia tej epoki, która w latach siedemdziesiątych była już bardzo blisko: „Tylna strona okładki informuje: „Przerażające opisy niezwykłych fenomenów klimatycznych z całego świata! […] Wielu światowej sławy klimatologów zgadza się: zbliżamy się do nowej epoki lodowcowej. Co możemy, a czego nie możemy w tej sprawie zrobić? Odpowiedzi są w tej książce!”.

PJ Media podsumowało przekaz odnośnie nachodzącej epoki lodowcowej zawarty w książce – przekaz zabrzmi bardzo znajomo:

Na tak późnym etapie niewiele można zrobić, by powstrzymać katastrofę, ale możemy przetrwać, jeśli natychmiast podejmiemy te niezbędne i drastyczne kroki:

* Zwiększymy wykorzystanie alternatywnych źródeł energii i przestaniemy używać dużych ilości ropy i innych paliw kopalnych;

*Wprowadzimy praktykę energooszczędności we wszystkich aspektach naszego życia, jakkolwiek niewygodne by to było.

W 1975 roku naukowcy stwierdzili, że paliwa kopalne doprowadzą do tego, że zamarzniemy na śmierć. Czterdzieści lat później wiedzą już, że paliwa kopalne nas spalą” – zauważył Tony Heller z Real Climate Science odnosząc się do artykułu z 1975 roku zatytułowanego Zanieczyszczenie powietrza może doprowadzić do nowej epoki lodowcowej.

Krótko mówiąc, zanim powodowały globalne ocieplenie, paliwa kopalne powodowały... globalne ochłodzenie. Spalanie paliw kopalnych uwalniało aerozole, które miały blokować promieniowanie słoneczne i prowadzić do ochłodzenia Ziemi.

Książka o epoce lodowcowej z 1977 roku: „Prywatne mieszkania powinny zostać opodatkowane według ich energooszczędności.

Panika klimatyczna dzisiaj: W tej chwili dawny pomysł opodatkowania prywatnych domów wydaje się nawet sympatyczny. Obecne „rozwiązania” to między innymi wezwania do likwidacji domów w ogóle. Współczesna debata klimatyczna poszła już dużo dalej niż opodatkowanie domów i teraz próbuje się zabronić ich budowy.

Książka o epoce lodowcowej z 1977 roku: „Na koniec rząd powinien rozważyć nałożenie podatku uwzględniającego wartość odżywczą spożywanego jedzenia.

Panika klimatyczna dzisiaj: Współczesne propozycje idą dużo dalej niż „podatek żywnościowy” i obecnie obejmują totalną wojnę z jedzeniem mięsa i współczesnym rolnictwem. Widzieliśmy przecież jak Zielony Nowy Ład uwziął się na „pierdzące krowy”.

Książka o epoce lodowcowej z 1977 roku: W celu powstrzymania następnej epoki lodowcowej należy „nałożyć podatek ekologiczny na każdą tonę węgla.”

Jednak badacz Kenneth Richard z NoTricksZone odkrył w 2016 roku, że w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych panował przytłaczający konsensus co do tego, że Ziemia się ochładza. Według jego analizy „285 referatów z okresu między latami sześćdziesiątymi i osiemdziesiątymi wskazuje na zdecydowany >konsensus< wokół globalnego ochłodzenia.” Jak podsumował, „obawy odnośnie globalnego ochłodzenia były całkiem prawdziwe, powszechne i naukowo popierane.”

”Rozwiązania (popełnienie cywilizacyjnego samobójstwa) zawsze pozostaje takie samo – zmieniają się jedynie rzekome kryzysy podsuwane w celu usprawiedliwienia narzuconego rozwiązania.”

Były prezydent Czech, Vaclaw Klaus:

Programy działaczy ekologicznych i aktywistów klimatycznych w zasadzie opierają się na unicestwieniu gospodarki rynkowej, o której wprowadzenie walczyliśmy i o której śniliśmy w czasach komunizmu przez dekady.” W strategii klimatycznej chodzi o władzę. „Chcą ją sprawować, kontrolować, regulować, odgórnie organizować” – powiedział. „To sposób na odebranie wolności. To droga do nowego wspaniałego świata przyszłości. Nowego wspaniałego świata dyktatury i totalitaryzmu.”

Słowa Bjorna Lomborga: „Najczystsze miejsca to nie kraje najbiedniejsze, ale bogate gospodarki, które się ogarnęły. W miarę jak społeczeństwa stają się bogatsze, pojedynczy człowiek może przestać martwić się o jedzenie i higienę, a może zacząć się martwić o środowisko naturalne.”

* * *

  Koniec cytatów.

Jak skończyła się ta „epoka lodowcowa”, wiemy. Niestety, po trzydziestu latach strach przed zimnem został zastąpiony strachem przed gorącem mającym nas spalić z tych samych przyczyn, które wcześniej miały spowodować zamrożenie świata i nas, czyli używania kopalin energetycznych. Wszędzie i na każdym kroku wtłacza się nam do głów panikę klimatyczną i obarcza winą. Wczoraj oglądałem film o przyrodzie Alaski. Pokazując cielenie się lodowców, twórcy filmu nie omieszkali zapoznać mnie ze swoją diagnozą: dzieje się tak z powodu ocieplania klimatu; oglądam prognozę pogody na najbliższe dni i słyszę o upałach jako efekcie zmian klimatu. Trzydzieści parę stopni w środku lata to efekt zmian klimatu!

Nad tymi wszystkimi podsuwanymi nam do zapamiętania skojarzeniami wisi nie zawsze niewypowiadane, ale zawsze istniejące oskarżenie: jesteśmy winni! I dalej: musimy powstrzymać zmiany bez względu na koszta bo zginiemy!

Nawet dzieci są straszone, co jest po prostu zbrodnią na ich psychice.

Oto wstrząsający film ukazujący mechanizmy narracji o zmianach klimatu: tutaj

Wypowiadają się nie aktywiści czy politycy, a naukowcy z renomowanych uniwersytetów, profesorowie. Wśród nich jest noblista, jest też jeden z założycieli sławnej organizacji Greenpeace, Patrick Moore. Podane są nazwiska, pokazane twarze, łatwo sprawdzić autentyczność tych ludzi i ich wypowiedzi.

O Patryku Moore i jego zdaniu na temat polityki klimatycznej przeczytacie tutaj.

Film pokazuje, jak okropnie głupi jesteśmy. Jak łatwo nami manipulować, jak chętnie przyjmujemy każdą bzdurę, nawet najbardziej niszczycielską, jeśli tylko wmawiana jest nam dostatecznie przekonywająco i długo lub jeśli – co gorsza – jest dla nas w jakikolwiek sposób korzystna. Z wypowiedzi rozmówców wyłania się też przerażający obraz skorumpowania, zakłamania, konformizmu i terroru tłumaczonego troską o ludzi i środowisko. Po obejrzeniu filmu wiemy już, dlaczego w przestrzeni publicznej, medialnej, istnieje „konsensus naukowy” (czyli rzekoma jednomyślność naukowców w sprawach klimatu), na który tak często powołują się działacze i politycy.

Niestety, nie tylko z powodu łajdactw klimatycznych trudne czasy przed nami. Trudne i biedne.

piątek, 7 czerwca 2024

O fanatyzmie, wyrachowaniu i hańbie

070624

O unijnym zielonym ładzie słyszał chyba każdy, ale mniej osób zdaje sobie sprawę z katastrofalnych dla gospodarek i naszych kieszeni skutków jego wprowadzenia. O tym, jak niewiele w tego rodzaju działaniach sensu, jak bardzo temat zmian klimatu jest zafałszowany, pisze Bjorn Lomborg w swojej książce Fałszywy alarm.

Parę słów o autorze; informacje podaję z zakładki książki: profesor w Instytucie Hoovera w Stanford, współpracownik wielu najwybitniejszych naukowców, autor artykułów ukazujących się w kilkudziesięciu prestiżowych czasopismach. „Time” nazwał go jedną ze stu najbardziej wpływowych osób na świecie.

Książkę dopiero zacząłem czytać. O jej nasyceniu treścią niech świadczy fakt przepisania poniższych cytatów z pierwszych 20 stron książki. Autor wcale nie zaprzecza istnieniu zmian klimatycznych, wskazuje tylko na znaczące, a nawet rażące przekłamania oraz niewłaściwe, bo nieskuteczne, wydawanie ogromnych pieniędzy na „walkę” o klimat. Pisze też o negatywnych skutkach straszenia społeczeństw zmianami klimatu oraz o problemach biedniejszych krajów.

Informacje zawarte w książce są poparte bardzo szczegółowymi przypisami i bibliografią, które zajmują łącznie 70 stron książki.

Zapraszam do lektury cytatów, ale i namawiam do przeczytania całej książki. Co prawda autor pokazuje (raczej niechcący, bo przy okazji) bezmiar ludzkiej głupoty, fanatyzmu, wyrachowania i cynizmu, ale też jednym czytelnikom otworzy oczy i da nadzieję, innym pewność wiedzy: nasze dzieci i wnuki nie spłoną razem z Ziemią.

Cytaty oznaczyłem tak: >> <<

* * *

>>Żyjemy w epoce strachu, zwłaszcza strachu przed zmianami klimatycznymi. Zwięzłym ujęciem tego czasu jest dla mnie obraz dziewczyny trzymającej transparent ze sloganem:

Ty umrzesz ze starości,

ja z powodu zmiany klimatu.

Oto przekaz, który media wbijają nam do głowy: zmiany klimatu niszczą naszą planetę i stanowią dla wszystkich śmiertelne zagrożenie. Ten język przybiera ton apokaliptyczny – w serwisach informacyjnych mówi się o „nieuchronnym spaleniu planety” (...)<<

>>Wpływowe książki wzmacniają to przekonanie.<<

>>Ten strach ma realne konsekwencje. Ludzie rezygnują na przykład z dzieci. Jedna z kobiet powiedziała dziennikarzowi: „Wiem, że ludzie są zaprogramowani na prokreację, ale coś mi mówi, że teraz lepiej będzie uchronić moje dzieci przed okropnościami przyszłości, dlatego nie wydam ich na świat”. (…) „Jak zdecydować się na dziecko, gdy zmiany klimatyczne przemienią całe życie na Ziemi?”.<<

>>Badania naukowe przeprowadzone w 2012 roku na dzieciach w wieku od dziesięciu do dwunastu lat z trzech szkół w Denver pokazuje, że 82% z nich wyraziło strach, smutek i złość podczas omawiania swoich odczuć dotyczących środowiska, a większość podzielała apokaliptyczne poglądy na temat przyszłości planety. Znamienne, że dla 70% dzieci źródłem katastroficznych poglądów były telewizja i filmy. (…) I tak – jako symbol autentycznego przerażenia swojej generacji – młoda dziewczyna trzyma w rękach transparent z napisem „Umrę z powodu zmian klimatu”.<<

>>Ton rozmów prowadzonych na mój temat zmienił się jednak diametralnie w ostatnich latach. Retoryka dotycząca zmian klimatycznych staje się coraz bardziej ekstremalna i coraz mniej łączy ją z nauką. Nauka pokazuje nam, że obawy przed klimatyczną apokalipsą są bezpodstawne. Globalne ocieplenie jest realne, ale to nie koniec świata. To problem, z którym można sobie poradzić. Mimo to prawie połowa dzisiejszej populacji wierzy, że zmiany klimatyczne doprowadzą do zagłady ludzkości.<<

>>Ta szczególna obsesja na punkcie zmian klimatu oznacza, że przechodzimy obecnie od marnowania miliardów dolarów na nieefektywne strategie do marnowania bilionów. Jednocześnie ignorujemy coraz więcej palących i o wiele bardziej możliwych do opanowania wyzwań, jakie stawia nam świat. Zamiast tego bezmyślnie straszymy dzieci i dorosłych, co jest nie tylko niewłaściwe pod względem faktograficznym, ale i moralnie karygodne.<<

>>Wmawia się nam, że musimy od razu zrobić wszystko co w naszej mocy. Obiegowa opinia, powtarzana ad nauseam w mediach głosi, że na rozwiązanie problemów związanych ze zmianą klimatu mamy czas tylko do 2030 roku. Tak właśnie mówi nauka!

W rzeczywistości jednak nauka mówi co innego, a przemawia do nas polityka.<<

>>Nie jesteśmy na skraju nieuchronnej zagłady. W rzeczywistości jest wręcz przeciwnie. Ciągłe mówienie o zbliżającej się katastrofie podważa absolutnie zasadniczą kwestię: w prawie każdym aspekcie, który możemy zbadać, życie na Ziemi jest teraz lepsze niż kiedykolwiek w historii.<<

>>Dla większości sektorów gospodarczych wpływ zmian klimatu będzie niewielki w porównaniu z wpływem innych czynników, (takich jak) zmiany populacji, wieku, dochodów, technologii, cen względnych, stylu życia, regulacji, zarządzania i wielu innych aspektów rozwoju społeczno-gospodarczego.<<

Jednak z powodu zamętu panującego wokół zmiany klimatycznej do większości ludzi nie docierają dobre wiadomości. Jesteśmy przekonani, że zmiana klimatu jest znacznie większym wyzwaniem niż w rzeczywistości, więc wiele krajów wydaje coraz więcej na walką z nią i to w coraz mniej rozsądny sposób.<<

Jedną z największych ironii dzisiejszego aktywizmu na rzecz zmiany klimatu jest to, że wielu najbardziej zagorzałych zwolenników tego ruchu jest równocześnie zaniepokojonych nierównością na świecie. Umyka im jednak to, że koszty strategii politycznych, których realizacji się domagają, poniosą w nieproporcjonalnym stopniu najubożsi. Dzieje się tak dlatego, że tak duża część polityki klimatycznej sprowadza się do ograniczania dostępu do tanich źródeł energii. (…) Nic dziwnego, że niedawne badanie konsekwencji wdrożenia porozumienia paryskiego wykazało, że w rzeczywistości te działania zwiększą poziom ubóstwa.<<

>>Żądając natychmiastowego i dramatycznego obniżenia poziomu dwutlenku węgla na całym świecie, aktywiści klimatyczni opowiadają się zasadniczo za ograniczeniem prędkości do 5 kilometrów na godzinę.<< Dopisek mój, KG: w innym miejscu autor wspomina o problemie zredukowania do zera ilości ofiar ruchu drogowego. Pisze, że w zasadzie jest tylko jeden sposób: ograniczyć prędkość samochodów do 5 km/godz.

>>Z przeprowadzonych symulacji wynika, że każdy dolar zainwestowany w badania i w rozwój zielonej energii pozwoliłby zaoszczędzić 11 dolarów na szkodach klimatycznych. Byłoby to kilkaset razy skuteczniejsze niż obecna polityka klimatyczna. (…) Niestety, obecnie tego robimy. (…) Dlaczego? Ponieważ zakładanie niewydajnych paneli słonecznych cieszy oko oraz daje poczucie że coś robimy – dofinansowanie jajogłowych jest trudniejsze do zwizualizowania.<<

>>Standardowa polityka ograniczania paliw kopalnych będzie potrzebowała dekad na wdrożenie i pół wieku na wywarcie jakiegokolwiek zauważalnego wpływu na klimat.<<

Musimy wziąć głęboki oddech jako kolektyw i zrozumieć, czym jest, a czym nie jest zmiana klimatu. To nie jest coś w rodzaju ogromnej asteroidy zmierzającej w kierunku Ziemi – nie musimy wszystkiego rzucać i mobilizować globalnej gospodarki, aby zapobiec końcowi świata. Jest to raczej długotrwały, przewlekły stan przypominający cukrzycę – problem, który wymaga uwagi i skupienia, ale z którym możemy żyć. Kiedy sobie to uświadomimy, będziemy mogli iść dalej i zająć się wieloma wyzwaniami, które ostatecznie będą miały o wiele większe znaczenie dla naszej przyszłości.<< Niż zmiany klimatu – dopisek mój, KG.

>>Ludzie panikują na myśl o zmianie klimatu w dużej mierze dlatego, że media i aktywiści nam to wmawiają, politycy wyolbrzymiają ich prawdopodobne skutki, a badania naukowe są często przedstawiane bez kluczowego kontekstu. Nagminnie jest nim najbardziej oczywisty fakt ze wszystkich – ludzie dostosowują się do zmieniającej się Ziemi. Tak było przez tysiąclecia i tak będzie nadal. Wszelkie prognozy dotyczące wpływu zmian klimatycznych, które tego nie uwzględniają, są nierealistyczne. Ludzie mają solidną motywację, by opowiadać jak najstraszniejsze historie o zmianie klimatu. Media uzyskują więcej kliknięć i wyświetleń dzięki przerażającym historiom. Działacze zyskują uwagę i fundusze. Naukowcy, którzy przedstawiają się jako osoby zajmujące się zagrożeniami w wymiarze apokaliptycznym, zyskują większą uwagę, uznanie dla swoich uczelni i więcej możliwości finansowania w przyszłości. Politycy, którzy kreślą przerażające scenariusze, obiecują, że nas uratują, a przy okazji otrzymują prawo dysponowania znacznymi środkami na rozwiązanie problemu. (…) Nie oznacza to jednak, że nie powinniśmy się martwić potencjalnie poważniejszymi problemami. (…) Powinniśmy jednak być należycie sceptyczni, ponieważ nagłaśnianie problemu zmiany klimatu do rangi Armagedonu jest również bardzo korzystne dla wszystkich tych grup.<<

**********************************************

Dopisek nie na temat, ale bardzo ważny.

Dowiedziałem się o zakuciu w kajdanki żołnierzy odpierających atak imigrantów-przestępców na granicy oraz o śmierci żołnierza rannego kilka dni temu. Jestem tymi faktami bardzo poruszony.

Mam nadzieję na niezapomnienie poniewierki zatrzymanych żołnierzy i śmierci rannego; mam nadzieję na obudzenia się Polaków. Trzeba nam pogonić tych wszystkich popaprańców, którzy rządzą nami od tak wielu lat. Są winni tych zdarzeń, są winni przedkładania interesów osobistych, partyjnych i obcych nad interes Polski. Powinni być skończeni jako politycy.

Hańba generałowi jednostki w której służą sponiewierani i skuci żołnierze! Hańba dowódcy, który nie broni swoich żołnierzy wykonujących niebezpieczne zadania! Nie powinien być oficerem, a tym bardziej generałem!



sobota, 11 maja 2024

Wielkość i wolność

 110524

Od kiedy nabrałem bladego pojęcia o dokonaniach starożytnych Greków, a wśród nich zwłaszcza Ateńczyków, w dziedzinie sztuk i nauki, nie przestaję się dziwić, jak wiele dokonał ten mały i biedny naród. Grecy stworzyli dzieła do dzisiaj poruszające i wspaniałe, jak chociażby rzeźbę Nike z Samotraki; rozwinęli albo stworzyli od podstaw wiele dziedzin nauki, że wspomnę tylko historię, wcześniej nieistniejącą w obecnej formie i rozumieniu, a to wszystko w kraju wielkości naszego województwa, kraju, w którym posiadanie konia było oznaką zamożności. Jakim cudem?

Ta zagadka intrygowała i starożytnych. Oto zachowane wyjaśnienie liczące dwa tysiące lat, czyli z czasów świetności Rzymu, gdy Grecja była już tylko małą prowincją imperium. Ograniczony znakami >> << cytat (i tytuł) jest z książki „Estetyka starożytna” W. Tatarkiewicza.

>>Jeden z traktatów estetycznych, jakie się zachowały ze starożytności, pochodzący z I wieku naszej ery traktat Pseudo-Longinosa „O wzniosłości” stawia w ostatnim rozdziale szczególne pytanie: dlaczego jego epoka nie wydała wielkich ludzi? (…)

Psudo-Longinos daje temu dwojakie wyjaśnienie. Po pierwsze, jak pisze powołując się na bezimiennego filozofa: nie ma wielkich ludzi, bo nie ma wolności życia. „My, ludzie dzisiejszej epoki, jesteśmy od dzieciństwa wychowankami despotyzmu… i nie pijemy z najpiękniejszego i najwydatniejszego źródła… z wolności. Każdy despotyzm, choćby był najsprawiedliwszy, jest jakby klatką i powszechnym więzieniem”. Drugie wyjaśnienie autor daje od siebie: nie ma wielkich ludzi, bo nie ma wolności wewnętrznej. Ludzie są opanowani namiętnościami i żądzami, przede wszystkim żądzą bogactwa, chciwością. „Chciwość, na którą wszyscy w swym nienasyceniu chorujemy, i żądza użycia robią z nas niewolników.” <<

Dlaczego obecnie tak żałośnie mało, biorąc pod uwagę liczebność społeczeństw, jest wybitnych ludzi? Nadal aktualnej odpowiedzi udzielił przed dwudziestoma wiekami nieznany filozof umownie zwany Psudo-Longinosem.

Wiersz Leopolda Staffa o Nike z Samotraki:

W wietrznych falach twych wiotkich szat słyszę muzykę
Lotu, którego żadne nie prześcigną ptaki,
Czarująca bogini triumfu, o, Nike,
Co od wieków zdyszana lecisz z Samotraki!
Pośpiech potężnych skrzydeł twych powietrze chłoszcze,
Niosąc zwycięstwo, sław liście laurowe.
Nie pragnę ich. I temu jedynie zazdroszczę,
Dla którego w porywie swym straciłaś głowę.

A tutaj świetny tekst o tym rzeźbiarskim arcydziele.




Słowa Cycerona cytowane przez profesora Tatarkiewicza:

Ja jednakże mam to przekonanie, że w żadnym rodzaju nie ma rzeczy tak pięknej, iżby od niej nie była piękniejsza inna, która dla tamtej byłaby wzorem, jak oblicze dla wizerunku. Wzoru tego nie można postrzec wzrokiem ani słuchem, ani żadnym innym zmysłem, lecz obejmujemy go jedynie myślą i umysłem. A chociaż wśród posągów nie ma doskonalszego nad posąg Fidiasza, a wśród obrazów nad te, które wymieniłem, to jednak możemy myśleć o doskonalszym. Kiedy ów rzeźbiarz tworzył kształt Jowisza lub Minerwy, to na pewno nie patrzył na nikogo, do kogo by swe dzieło upodabniał, lecz w umyśle jego mieścił się pewien znakomity wzór piękna, na który patrząc i w którym zatopiony, naśladując go kierował swą sztuką i ręką. Tedy w kształtach i figurach jest coś doskonałego, do czego jako ujmowanego myślą wzoru odnosimy to, co podpada pod oczy… Platon, ten najpoważniejszy pisarz i nauczyciel nie tylko myślenia, ale także mówienia, nazywał te formy ideami i mówił, że są odwieczne i wieczne, w umyśle i rozumie zawarte.”

sobota, 9 grudnia 2023

Parę tematów czyli marudzenie

 311023

Polszczyzna: modne wyrażenie

W jakimś artykule poświęconym ekonomii przeczytałem takie zdanie:

„Wpływ na odczyt inflacji miały ceny paliw (…)”

Szukałem informacji o znaczeniu wyrażenia „odczyt inflacji”, ponieważ używane jest tak, jakby samo w sobie miało jakieś znaczenie w ekonomii, ale nic nie znalazłem. Uznaję więc, że „odczyt” należy rozumieć dosłownie, jako odczytanie parametru, ale wtedy całe cytowane zdanie traci sens. Skoro odczyt znaczy odczyt, to wpływ na tę czynność może mieć, na przykład, oświetlenie kartki papieru z której się czyta lub jasność ekranu komputera, a nie ceny paliw. Sens pojawiłby się, gdyby powiedzieć tak: „wpływ na odczytaną inflację miały ceny paliw”. Ale właściwie po co używać tutaj słowa „odczytaną”? Skoro o inflacji się mówi lub pisze, to znaczy, że została odczytana i zaznaczenie tego faktu nie jest potrzebne i nie pasuje, ponieważ inflację nie tyle się odczytuje, co wylicza. Czyli po prostu: „Na wyliczoną inflację miały wpływ ceny paliw”, albo jeszcze krócej: „Na inflację miały wpływ ceny paliw”.

Prawdopodobnie słowo „odczyt” użyte było zamiast słów „wielkość” lub „wysokość”, czyli sens zdania w założeniu miał być taki: „Na wysokość inflacji miały wpływ ceny paliw”; jednak w naszym języku słowo „odczyt” nie zawiera takiego znaczenia.

Słownik PWN podaje taką definicję słowa „odczyt”:

1. «publiczny wykład o treści najczęściej popularnonaukowej»

2. «odczytanie wyniku obliczeń zarejestrowanych przez jakiś przyrząd»

Dlaczego więc używa się kulfoniastego wyrażenia „odczyt inflacji”? Najwyraźniej jest w modzie, jak nadużywane słowo „kontekst” i wiele innych, pojawiających się nagle i masowo niczym korniki drukarze w lesie. Na szczęście w przeciwieństwie do wspomnianych szkodników takie słowa znikają dość szybko w niebycie.

* * *

Polszczyzna w reklamach

>>Kaszmir importowany z Australii, Wodoodporna, wiatroszczelna, Odporny na zimno <<

Autor tych słów (prawie na pewno komputer przez nikogo nie sprawdzany) nie mógł się zdecydować, czy słowo jest rodzaju żeńskiego czy męskiego, ale (może w zamian) na ślepo, bez ładu i składu, używa wielkich liter.

Tutaj autorzy „reklamówki” chwalą się niemożliwym. Oczywiście zachowałem oryginalną pisownię:

>>Męska krótka kurtka puchowa Wiatroszczelna i wodoodporna, chroni przed zimnem i ciepłem<<

Chroni przed zimnem i ciepłem… ciekawe!

Parę przykładów dziwnej polszczyzny:

„Ma to związek z tym, że ropa drożeje.”

Aż się prosi napisać tak: „Ma to związek z drożeniem ropy.”

Podobnie tutaj:

„My jesteśmy gotowi do tego, żeby przedstawić plan (…)”

Forma proponowana i zdecydowanie poprawniejsza: „Jesteśmy gotowi do przedstawienia planu...”

W zdaniu niżej pokraczności nie ma, ale pewna niezręczność owszem:

„Jesteśmy społecznością, która kocha książki.”

Lepiej brzmi taka forma: „Jesteśmy społecznością kochającą książki.”

Kochany przez dziennikarzy „kontekst” oraz słowo „związek” mają nieco odmienne znaczenie i nie zawsze mogą być używane zamiennie:

>>Kontekst (łac. contextus) – związek, łączność, zależność. W znaczeniu komunikacji językowej – zależność znaczenia treści jakiegoś fragmentu tekstu, wypowiedzi lub słowa, od treści i znaczeń słów ją poprzedzających lub po nich następujących.<<

tej strony Wikipedii.

>>W związku: synonimy: à propos, co do, co się tyczy, gdy chodzi o, jeśli chodzi o, jeśli idzie o, odnośnie do, na fali, w kontekście, w kwestii, w sprawie, z powodu, z uwagi na.<<

Skopiowałem z tej strony.

Podstawowy błąd popełniany przy używaniu słowa „kontekst” jest w posługiwaniu się tylko nim i żadnym podobnym. Nawet jeśli nie pasuje, nawet jeśli jest wymawiane bądź pisane w kolejnych zdaniach wielokrotnie. Wtedy ta maniera staje się męcząca (jak każda maniera) i świadczy raczej o ubóstwie językowym niż o znajomości modnych słów.

Zaznaczam, że nie jestem znawcą języka i nie wygłaszam poglądów ex cathedra, a jedynie własne zdanie, osoby starającej się pisać logicznie i poprawnie. Nie upieram się przy swoich opiniach i gotów jestem je zmienić (albo złagodzić) jeśli zostanę przekonany rzetelnymi argumentami.

* * *

Polszczyzna: produkowanie

>>Mali w 2022 r. wyprodukowało 72 t złota.<< – przeczytałem w pewnym serwisie informacyjnym. Teraz nie uprawia się warzyw, a je produkuje; nie hoduje zwierząt dla mięsa, a po prostu produkuje mięso, i jak czytam, produkuje się także złoto. Otóż nie, nie i nie. Uprawia się, hoduje i wydobywa, a nie produkuje. Ludzkość nie potrafi wyprodukować jabłka, i chociaż jak słyszałem mięso próbuje, to do produkcji złota, czy ogólnie pierwiastków, daleka droga. Póki co potrafimy jedynie produkować pewne izotopy metali ciężkich w reaktorach atomowych na potrzeby nauki i medycyny. Kosztów nie znam, ale przypuszczam, że są kosmiczne.

* * *

Polszczyzna: zabawa słowami

Bardzo podobne słowa, ale o zupełnie odmiennych znaczeniach: łęg, lęg, lęk, lek.

Chciałbym usłyszeć Anglika wypowiadającego te słowa :-)

Drugi ciąg: bród, brud, brus, bruk.

Jeśli ktoś ma pomysły na inne takie zestawienia, to proszę o nie w komentarzach.

* * *

Granica wolności

W internecie trafiłem na informację o grupie około tysiąca ludzi zebranych w berlińskim parku i tam wyjących; robili tak, ponieważ mają się za psy. W Szwecji władze zgodziły się na publiczne spalenie Koranu, a w Niemczech pracuje się nad ustawą umożliwiającą okresową zmianę płci.

W związku z tymi wiadomościami przyszło mi do głowy pytanie: gdzie jest granica wolności?

Do tej pory definiowana była jako miejsce konfliktu między prawem do swobody jednych, a niezbywalnymi prawami drugich; naruszania praw jednej grupy osób przez prawa drugich, i zgodnie z tą definicją publiczne spalenie Koranu za zgodą władz mam za jej naruszenie, ponieważ… tutaj można wskazać dwa powody, ten pierwszy mam za istotniejszy: otóż zupełnie niepotrzebnie wzburza społeczeństwo, wrogo nastawia jednych do drugich, a przy tym owe spalenie jest czynem ewidentnie nacechowanym negatywnymi emocjami, by nie powiedzieć wprost pogardą czy nienawiścią i jej publicznym afiszowaniem; powód drugi to obraza osób, dla których ta księga jest świętością. Ważny powód, ale jego waga nieco się zmniejsza jeśli uświadomimy sobie mnogość i różnorodność kultów, czasami dziwnych i egzotycznych, chociaż zarejestrowanych i legalnie działających.

Gdzie teraz szukać granicy wolności, zwłaszcza, jeśli jednocześnie obserwuje się tendencje jaskrawo sprzeczne z wolnością wypowiedzi i poglądów, coraz powszechniejszą cenzurę nakładaną nie tylko przez władze państwowe, ale i firmy oraz prywatne organizacje wymuszające dziwne zakazy czy nakazy na rządach i na nas? Skoro człowiek mający się za psa nikomu nie szkodzi swoim przekonaniem, to czy można je prawnie usankcjonować, czyniąc psa z człowieka? Zdarza się choroba psychiczna polegająca na pragnieniu odcięcia sobie kończyny. Można to zrobić, czy nie? Taki człowiek szkodzi tylko sobie (fizycznie, bo psychicznie ma szansę pomóc), więc dlaczego nie, skoro nawet sam zapłaci za zabieg?

Odpowiedzi twierdzące nie tylko wywracają przytoczoną na początku definicję, ale i otwierają całe spektrum możliwych zmian społecznych i prawnych o trudnych do wyobrażenia skutkach.

Gdzie więc jest granica wolności? Jak ją zdefiniować? Nie wiem, ale wiem, że pełna swoboda zabezpieczona prawami autentycznie ludziom szkodzi.

* * *

O nas

Wysłuchałem wypowiedzi pewnego specjalisty od geopolityki (modne obecnie słowo), było w niej o walkach, niekoniecznie zbrojnych, między państwami, o najróżniejszych działaniach mających na celu zaszkodzenie innym krajom dla ułatwienia rozwoju swojego kraju albo zwiększenia jego znaczenia i wpływów, a w tle armie, zbrojenia, wojny i wojny. Nie było tam nic o potrzebach ludzi, a jedynie bezduszna analiza sposobów zwiększenia władzy i traktowanie drugich jak wrogów. Miałem wrażenie podsłuchiwania grupki troglodytów uzbrojonych w maczugi i zmawiających się przeciwko innym jaskiniowcom.

70 tys $ na sekundę, ponad dwa tysiące miliardów rocznie – tyle ludzkość wydaje na zbrojenia. Otrzymałem list od UNICEF, proszą o wsparcie ich programu budowy małego mostku gdzieś na Madagaskarze, który odmieni losy mieszkańców wsi odciętych od świata. Koszt: sto kilkadziesiąt tysięcy złotych, czyli równowartość kwoty wydawanej przez ludzi na czołgi i karabiny w ciągu pół sekundy.

Najdroższe terapie świata kosztują miliony dolarów i są rezultatem wielkiego postępu w badaniach genów oraz ogromu pracy najlepszych genetyków wspomaganych kosmicznie drogim sprzętem i technologiami. Pojawiają się nowe, jak to, leczące hemofilię. Jest szansa na obniżenie cen w (nieokreślonej) przyszłości, chociaż niskie zapewne nie będą nigdy, ponieważ lek tego rodzaju jest specjalnie przygotowywany dla konkretnej osoby. Jego działanie polega na precyzyjnym usunięciu wadliwych genów i wklejeniu w ich miejsce genów prawidłowych. Koszt dwóch czy trzech milionów dolarów jest zaporowy dla niemal wszystkich ludzi, ale jednocześnie jest kosztem wytworzenia „taniego” czołgu, bo za te drogie trzeba zapłacić do dziewięciu milionów dolarów. Tyle kosztuje jedna maszyna do zabijania! Społeczeństwa płacą za czołgi, a nie płacą za ratowanie dzieci wspomnianymi lekami. Płacą zmuszone okolicznościami geopolitycznymi, czyli mówiąc wprost koniecznością uchronienia tych dzieci i ich rodziców przed gwałtowną śmiercią jako skutkiem wojny.

Dlaczego tak jest?

Bo mamy mózgi zdolne budować wyrafinowaną technicznie cywilizację, a jednocześnie mentalnie tkwimy nawet nie w neolicie, a wprost w epoce kamienia łupanego, gdy przez dziesiątki tysiącleci ludzkie grupy przemierzały pustą a wrogą Ziemię próbując przetrwać. W tamtym czasie zostały ukształtowane nasze odruchy, sposoby postrzegania świata i innych ludzi, budowania relacji międzyludzkich, słowem: wszystko, co mamy w głowie. Od tamtej pory nic się nie zmieniło w skłonnościach i cechach naszych umysłów, ponieważ zmiany ewolucyjne trwają znacznie wolniej od postępu techniki, czy szerzej: zmian cywilizacyjnych, za którymi po prostu nie nadążamy. Tamten prehistoryczny czas tkwi w nas do dzisiaj, tyle że wtedy walczyliśmy ze sobą mało efektywnymi maczugami, teraz mamy nieporównywalnie skuteczniejsze w zabijaniu rakiety i czołgi za miliony. Nie ma szans na poprawę, ponieważ do jej zaistnienia konieczne są zmiany strukturalne naszych mózgów, a żeby one nastąpiły, potrzebny jest ogrom czasu i odpowiednie czynniki selekcyjne. Nie mamy ich. Szansa w wybitnych jednostkach? Nawet jeśli mądry, empatyczny i prawy człowiek znajdzie się u sterów władzy (co samo w sobie jest niemal niemożliwe), przez sam fakt posiadania władzy może się diametralnie zmienić, co będzie skutkiem naszych cech psychicznych, a i sam jeden niewiele zrobi poza waleniem głową w mur.

My musimy mieć jakieś przymusy, strachy, konieczności, ograniczenia i braki; musimy dzielić innych na swoich – dobrych i obcych – wrogów i musimy musieć, a kiedy się zdarzy długi okres spokoju, bezpieczeństwa i dobrobytu, okazuje się, że i to nam szkodzi, co widać wokół nas.

Nie piszę tego z pozycji osoby mającej się za lepszą, broń Boże, ponieważ nie tylko nie mam pojęcia o sprawowaniu władzy, ale i nie wiem, czy udźwignąłbym jej ciężar; czy nie uznałbym któregoś dnia, że wiem lepiej od ludzi co jest dla nich dobre i nie zaczął swoich pomysłów wcielać w życie stosując przymus prawa, jak to czyni wielu polityków. Tutaj przypomina mi się „Przyjaciel wesołego diabła”, mądra i ładnie napisana powieść Makuszyńskiego, który doskonale rozumiał te dylematy. Ta książka jest nie tylko powieścią przygodową, ale i fantazją autora na temat wyboru osób sprawujących władzę.

Szkoda, że była, jest i pozostanie fantazją, ponieważ do władzy zbyt często dochodzą ludzie predestynowani cechami swojego ducha do bycia opiekunem szaletu miejskiego.

Zbawiciel powinien uratować nas przed nami samymi, wtedy nie musielibyśmy tłumaczyć się Szatanem.

* * *

Oto jeden w wielu przykładów szkodliwości długo trwających swobód, spokoju, dobrobytu:

Co myśleć o ludziach nazywających homofobami tych, którzy nie akceptują tego rodzaju postępowania?

Szokująca jest pewność siebie tych ludzi, ignorowanie albo niedostrzeganie skutków działań, ich wrzaskliwość granicząca z terroryzmem (właściwie tę granicę już przekroczyli) i przewrotne powoływanie się na naukę.


poniedziałek, 9 października 2023

O roślinach GMO

 091023

Przeczytałem książkę „Co kryje się w naszych genach” autorstwa znanej nie tylko w Polsce genetyczki Ewy Bartnik. Wiele znalazłem w tej książce ciekawych informacji, tutaj cytuję fragmenty rozdziału poświęconego modyfikacjom genetycznym roślin. Są w nim moje skróty zaznaczone znakami (…); w oryginale nieco inna jest też kolejność tekstu. Swój krótki komentarz zamieściłem na końcu, oddzielając go gwiazdkami od tekstu książki.

Owocnej lektury życzę!

 * * *

Transgeniczne rośliny uprawne – soja jest tylko jedną z nich – wzbudzają wciąż ogromne kontrowersje i wiele krajów zakazuje ich uprawy na swoich glebach. Dlaczego? Nie całkiem wiadomo, bowiem strach przed tak zwanym GMO (z ang. Genetically Modified Organisms – organizmy modyfikowane genetycznie) rozprzestrzenił się po świecie niepostrzeżenie i właściwie bez racjonalnych powodów.

Jeden z moich znajomych, profesor Tomasz Twardowski z Instytutu Chemii Bioorganicznej PAN w Poznaniu, miał zwyczaj pytać przeciwników GMO o to, czy jedli jakieś DNA na śniadanie. Aż trudno w to uwierzyć, ale ludzie często z rozpędu oburzali się i zaprzeczali, że absolutnie, ależ nie! Oni nigdy nie jedzą DNA! A oczywiście prawda jest taka, że w każdym naszym pożywieniu jest DNA obcych organizmów i zjadamy go mnóstwo. Codziennie, z każdym posiłkiem, dostarczamy naszemu organizmowi miliardy obcych genów. Problem jednak z tym, że przynajmniej dla pewnych osób genom, dajmy na to pomidora, w którym zmieniono sztucznie jeden gen, nabiera w przedziwny sposób właściwości trujących, niszczy nasze zdrowie i życie.

Nie wiem, gdzie i kiedy popełniliśmy błąd, że ludzie dziś w takie rzeczy wierzą i są święcie przekonani, że modyfikacje genetyczne żywności to samo zło. (…)

Kiedy rozmawiam na temat GMO, mówię, że ja nie boję się tej żywności w ogóle. Zjadłabym każdą roślinę modyfikowaną genetycznie, bo mam świadomość, że nie ma to żadnego negatywnego wpływu na ludzki organizm i że modyfikacje nie zmieniają podstawowego składu żywności. I choć my, genetycy, od lat tłumaczymy, że rośliny modyfikowane genetycznie są tak samo bezpieczne jak naturalne, to mam wrażenie, że do wielu ludzi racjonalne argumenty nie docierają. Dlaczego? Być może też, paradoksalnie, mamy to w genach. Spójrzmy bowiem na naszych przodków, którzy reagowali lękiem na każdą nową rzecz, zwłaszcza do jedzenia. Coś nieznanego, czego wcześniej nasz pierwotny przodek nie próbował, to zawsze potencjalne zagrożenie dla zdrowia. Lepiej więc pozostać głodnym i nie narażać się, próbując czegoś nowego. Może pozostały w nas jakieś atawistyczne echa tamtejszej ostrożności? (…)

Modyfikując jakiś organizm, zmieniamy w nim czy dokładamy zaledwie jeden, dwa geny. Nasze systemy trawienne z pewnością nie zauważą dodatkowego genu (…) Pomijając już fakt, że wszystkie rośliny uprawne i udomowione zwierzęta są przez nas zmodyfikowane o wiele bardziej niż współczesne GMO z laboratoriów. (...)

Transgeniczna soja wygląda zupełnie zwyczajnie. Rośnie, kwitnie i owocuje tak samo jak tradycyjne odmiany. Ma jednak w swoich genach coś, co wielu ludziom na świecie spędza sen z powiek i przyprawia o paraliżujący lęk – zmodyfikowane geny, zaledwie jeden czy dwa z tysięcy, które tworzą genom tej rośliny. Te niewielkie zmiany genetyczne dokonane w laboratorium pozwoliły zrewolucjonizować uprawę soi. Dały one bowiem tej popularnej roślinie odporność na środki chwastobójcze. (...)

To przecież my, drogami sztucznego doboru sprawiliśmy, że wilk zamienił się w buldożka francuskiego, a kwaśne, drobne, ledwo zjadliwe owoce jabłoni w pyszne, czerwone, duże jabłka. Natura naprawdę ich nie znała! (…)

Nie rozumiem, jak można przeciwstawiać się wprowadzeniu czegoś, co nie tylko jest całkowicie bezpieczne, ale może przysłużyć się zdrowiu rzeszy ludzi. A aktywistów, którzy krzyczeli, że to jest nienaturalne, zapytałabym, czy na przykład noszą okulary, czy się szczepili, czy korzystają z lekarstw – to wszystko też są rzeczy nienaturalne, zdobycze nauki, którymi oni sami chętnie wspierają swoje zdrowie. (…)

Oczywiście mikroorganizmy ze zmienionymi genami występują nie tylko w laboratoriach naukowych. To też ogromne, żywe fabryki różnych substancji, zwłaszcza leków. Weźmy choćby insulinę, której do życia potrzebują miliony ludzi i która dzisiaj pochodzi praktycznie wyłącznie z bakterii modyfikowanych genetycznie. Produkowana jest również w Polsce. Instytut Biotechnologii i Antybiotyków już wiele lat temu uzyskał dobry szczep bakterii, które produkują ludzką insulinę, i opracował technologię jej preparowania. Zresztą imponująco precyzyjną, ponieważ insulina musi być całkowicie czysta, wolna od resztek bakterii i innych zanieczyszczeń. To wręcz koronkowa robota! (…)

Aby docenić, jaki to przełom, wystarczy uświadomić sobie, skąd wcześniej brano insulinę dla chorych. Wcześniej, czyli przed rokiem 1984, kiedy to pierwsze zmodyfikowane bakterie zaczęły produkować ją w USA. Zanim to nastąpiło, insulina była izolowana bezpośrednio z trzustek wołowych lub wieprzowych. Samo pozyskanie i oczyszczenie jej to był ogromny problem. A weźmy jeszcze pod uwagę fakt, że kiedyś na cukrzycę typu 2 cierpiało około 4 procent osób. W miarę jak żyjemy dłużej, a jednocześnie jesteśmy coraz bardziej otyli, procent chorych, a wraz z nim zapotrzebowanie na insulinę, gwałtownie rosną i dawno już przewyższyły możliwości pozyskiwania jej od zwierząt. (…)

* * *

Dalej autorka przytacza inne przykłady wykorzystania bakterii modyfikowanych genetycznie do produkcji leków używanych na przykład w hemofilii, ale też do produkcji… serów podpuszczkowych.

Może więc ci, którzy tak głośno protestują przeciwko GMO, nie powinni przyjmować insuliny ani jeść serów w rodzaju parmezan czy gouda?…

Autorka wspomina o codziennym zjadaniu przez nas miliardów obcych DNA; pozwolę sobie na słowo wyjaśnienia. Otóż struktury DNA są w każdej komórce zwierząt i roślin, a komórki te mają wielkość od jednej do kilku setnych części milimetra. Ile więc ich będzie w jednym kęsie naszego jedzenia?

 

 

czwartek, 28 września 2023

Jesień i hybryda

 230923

Jesień zaczęła się dzisiaj, czyli 23 września, o godzinie 8.50. Trzy godziny przed południem w Polsce. O tej godzinie u nas, południe (jako część doby) było gdzieś nad zachodnim Oceanem Indyjskim, to tam Słońce było wtedy w zenicie nad równikiem, czyli świeciło pionowo z góry. W gruncie rzeczy to dziwne, jeśli uświadomić sobie skutek takiej pozycji słońca: otóż ludzie niewiele widzą swojego cienia, ponieważ stoją na nim. Dwa razy w roku słońce jest w zenicie nad równikiem (oczywiście w południe), mianowicie w czasach równonocy wiosennej i jesiennej, czyli styku zimy i wiosny oraz lata i jesieni. Nazajutrz, czyli 24 września, słońce będzie w zenicie już troszkę na południe od równika, i ten punkt będzie każdego dnia przesuwał się dalej (od nas i od równika), aż na styku jesieni i zimy, w najkrótszy u nas dzień, zaświeci pionowo z góry nad Zwrotnikiem Koziorożca. Od 23 września na półkuli południowej dzień jest dłuższy od nocy i codziennie go przybywa, u nas odwrotnie. Ale skąd taka dokładność – co do minuty? Gołym okiem na pewno nie da się zauważyć różnicy, to wiadomo, chociaż starożytni astronomowie różnicę w pozycji Słońca między dwoma sąsiadującymi dniami potrafili zauważyć. Teraz, dzięki komputerom, laserom, satelitom i innym przyrządom pomiarowym, można uchwycić zmiany minutowe, a może i sekundowe. Ziemia jest pochylona w stosunku do swojej okołosłonecznej orbity, i dlatego obie półkule różnie są oświetlane, ale w te dwa dni równonocy, a ściślej w te dwie chwile, tak jest ustawiona, że Słońce dokładnie jednakowo oświetla obie połówki naszej planety.

Moment to przełomowy, chociaż dla nas w zasadzie symboliczny, skoro bardziej zważamy na zmiany klimatu, a częstokroć cały wrzesień uznajemy za pierwszy miesiąc jesieni. Warto jednak wiedzieć, skąd się biorą tak ostre, co do minuty, podziały na pory roku.

Na koniec tego wymądrzania się opowiem o samodzielnie rozwiązanej zagadce. W zasadzie wszystko, co teraz i wcześniej napisałem na blogu o zmianach pór roku, o zmianach pozycji Słońca na niebie, jest wynikiem moich samodzielnych dociekań, i chociaż bywały mozolne nim doprowadziły do jakichkolwiek wniosków, zawsze dawały mi satysfakcje.

 


Na tym zdjęciu (skopiowanym z Wikipedii), pokazany jest moment przesilenia letniego: nasza, czyli północna, półkula wystawiona jest do Słońca, które świeci pionowo na Zwrotnik Raka.

 Tutaj pokazane jest ustawienie Ziemi w pierwszym dniu jesieni i pierwszym wiosny. Słońce świeci w zenicie nad równikiem.

Wracam do zagadki: otóż kiedyś słyszałem, że na półkuli południowej słońce przesuwa się po niebie w odwrotną stronę niż u nas, czyli na półkuli północnej. Wiadomo, że jeśli patrzymy na południe, słońce wschodzi po lewej, zachodzi po prawej naszej stronie, a tam, za równikiem, ma być odwrotnie? Jakim cudem, skoro Słońce nie może przecież przesuwać się po niebie w odwrotną stronę, a i Ziemia kręci się tak samo? No i któregoś dnia puknąłem się w czoło: pewnie, że nie może i nie przesuwa się w przeciwną stronę, ale…

U nas Słońce w południe jest na określonej wysokości, zawsze mniej lub więcej pochylone na południe naszej planety. Żeby dobrze je widzieć, najlepiej stanąć twarzą na południe właśnie, wtedy wystarczy podnieść głowę (o ile będzie to środek dnia) by zobaczyć naszą gwiazdę. Teraz wyobraźmy sobie możliwość przesuwania się nas, obserwatorów Słońca, na południe; co się będzie działo? Jeśli obserwacji dokonamy teraz, czyli w czasie skracania się dni, będziemy widzieć Słońce coraz wyżej, aż na równiku zobaczymy je w zenicie. Jeśli będziemy dalej się przesuwać na południe (czyli w stronę bieguna południowego), Słońce szczytować będzie coraz bardziej za nami, i aby je zobaczyć w środku dnia, nie wystarczy podnieść głowę, a jeszcze trzeba będzie wychylić ją troszkę do tyłu. Im bliżej bieguna, tym bardziej będziemy musieli wychylać naszą łepetynę. Jest sposób, żeby lepiej widzieć Słońce: odwrócić się, czyli stanąć twarzą do północy. No i wtedy okaże się, że Słońce przesuwa się od naszej prawej strony na lewą. To proste i dawno o tym wiedzieliście? To przyjmijcie gratulacje, a ja zostanę z satysfakcją samodzielnego rozwiązania zagadki. Tej i innych dotyczących naszej planety.

O słowie hybryda.

To modne słowo, często słyszane. Mamy samochody hybrydowe, a od niedawna i wojnę hybrydową.

Od początku nie pasowało mi określenie „hybryda” jako nazwa samochodu z napędem silnikami spalinowym i elektrycznym. Zacznę od definicji.

>>Słowo hybryda pochodzi od łacińskiego hybrid – czyli mieszaniec, krzyżówka. Najczęściej termin ten występuje w biologi, gdzie oznacza osobnika powstałego z krzyżówki dwóch innych, odmiennych gatunkowo osobników.<<

Odpowiedź podsunęło mi Google i taka wystarczy, nie ma potrzeby szukać innych definicji. Najbardziej popularną i znaną od dawna hybrydą jest Sfinks, połączenie kobiety, lwa, orła i węża. Przy okazji: dla Greków Sfinks był istotą żeńską. Dużo tego rodzaju hybryd znała nie tylko religia Greków, ale i Egipcjan, a zawsze te twory były nienaturalnym połączeniem dwóch lub więcej istot.

Cóż natomiast mamy we współczesnych „hybrydach”? Jakie nienaturalne połączenie? Są dwa rodzaje silników pracujących jako źródła napędu. Na tym nie koniec ich podobieństw: obydwa kręcą się pracując i obydwa przenoszą to swoje kręcenie na koła przy pomocy mechanicznych przekładni. Jedyną różnicą jest odmienność w sposobie wytwarzania owego kręcenia. Fakt, różnica znaczna, ale tylko jedna i dotycząca wewnętrznej konstrukcji silnika.

Jak dla mnie (zaznaczam ten fakt, ponieważ nie wygłaszam prawd ex cathedra, a jedynie swoje odczucia czy przemyślenia) ta odmienność nie uzasadnia użycia słowa „hybryda”, bo z dawien dawna słowo dotyczyło połączenia fragmentów zupełnie odmiennych istot. Można rozszerzyć znaczenie wyrazu przenosząc je na rzeczy, ale ta naczelna tutaj zasada – całkowitej, może nawet szokującej odmienności – powinna być zachowana. Taką istotną różnicą, uzasadniającą użycie słowa „hybryda”, byłoby zastosowanie zupełnie odmiennych napędów, na przykład kręcący się silnik i żagiel do napędu samochodu.

Jeśli hybrydą ma być samochód mający dwa rodzaje silników, to może i mój samochód powinien być tak nazywany, skoro może być napędzany energią zawartą w benzynie, a więc płynie, lub w lotnym, niewidocznym gazie?

Są inne pojazdy spełniające to kryterium, na przykład autokamping. To klasyczna hybryda, skoro jest jednocześnie samochodem i mieszkaniem. Albo maszyna mogąca jeździć i latać, czyli będąca samochodem i samolotem. Można wymyślić wiele innych hybrydach, ale dość tych, ponieważ już widać pewną ich cechę wspólną, cechę wszelkich hybryd: jest nią niedoskonałość pełnionych funkcji. Ta niemożność dotyczy zarówno latającego samochodu, jeżdżącego mieszkania, samochodu z dwoma rodzajami silników i tworów wymyślonych przez starożytnych, ponieważ jest po prostu immanentną cechą hybryd.