030718
„Każdy
taką przedstawia wartość, jaką mają przedmioty jego starań.”
„Rozmyślania”
Marka Aureliusza
Cudne! –
krzyknąłem w duchu przeczytawszy te słowa, ale w chwilę później
naszły mnie wątpliwości.
Kto i
według jakich kryteriów ma oceniać wartość przedmiotów starań?
O tę niewiadomą rozbija się prawda tej sentencji, nie naruszając
jednak jej pociągającego uroku.
Dla mojego
pryncypała wyjazdy na całodzienne włóczenie się po Sudetach, w
mróz na dokładkę, albo starania napisania dobrego tekstu, nie są
warte funta kłaków; dla mnie jego dążenia do kupienia jeszcze
większej karuzeli i zarobienia kolejnego miliona nie mają krztyny
sensu wobec kosztów niematerialnych i już posiadanych zasobów. W
rezultacie każdy z nas patrzy na drugiego trochę jak na zielonego
ludzika i z politowaniem.
Kto ma
rację?
Drugi
tydzień w Ustroniu. Jestem tutaj po raz dwunasty, czyli wyjeżdżając
będę mógł powiedzieć, że spędziłem tutaj już dwa lata.
Miasteczko nie stało się jednak moje. Przeszkadza mi tłum ludzi,
brakuje sudeckich pagórków i ciszy. Chodzę swoimi ścieżkami,
odwiedzam lubiane miejsca, a najczęściej stoję pod drzewami i
patrzę na nie i na jaskółki. Znalazłem różę, która wspięła
się na sam szczyt sporego świerku i od góry przykryła go szerokim
rondem swoich gałązek, widziałem nadal kwitnące lipy, oglądałem
długą aleję jarząbów szwedzkich, obowiązkowo odwiedzam surmie.
Znalazłem kilka tych ładnych drzewek w dwóch odmianach, które
nauczyłem się rozpoznawać:
surmii bignoniowej (dziwna nazwa) i wielkokwiatowej. Ta pierwsza
zaczyna kwitnąć, druga zbiera siły w dużych pąkach. Rośnie na
prywatnej posesji, przy domu, ale jej liście sięgają chodnika.
Któregoś dnia spotkałem właściciela, chwilę rozmawialiśmy.
Powiedział mi, że nikt, łącznie z nim, nie wie jak się to drzewo
nazywa. Pobiegł do domu po kartkę, żeby zapisać nazwę. Pewnie
pomyślał, że jestem specem od drzew.
Właściwie
od czego jestem specjalistą? Chyba od tego zatrzymywania się i
gapienia gdzieś, czasami niewidzącym wzrokiem.
Po
wylogowaniu się z mojej skrzynki pocztowej, jak zwykle wyświetla
się wielka i pstrokata lista nowin. Parę dni temu zrobiłem coś,
co czynię nadzwyczaj rzadko: przejrzałem ją i wybrałem opinie
fanów futbolu o grze drużyny.
Może
najpierw wyjaśnię mój stosunek do tej gry. Otóż nie oglądam
meczy,
ponieważ
piłka
nożna
jest dla mnie nudna i chaotyczna. Ilekroć zdarzy mi się widzieć
dwudziestu facetów biegających za piłką i przeszkadzających
sobie, dziwię się zasadom tej gry: dlaczego dwie drużyny mają
jedną tylko piłkę? Wszak mając dwie, nie musieliby nóg sobie
podstawiać dla jej odebrania, a i goli byłoby więcej. Ilekroć
powiem fanom piłki o tym racjonalnym przecież pomyśle, słyszę
ich śmiech lub widzę dziwne spojrzenia.
Dziwne to wszystko dla mnie.
Dziwne to wszystko dla mnie.
W moim
widzeniu sport wyczynowy i zawodowy niewiele ma w sobie sportu, to
raczej pokaz siły, szybkości lub innych specjalnych cech u
wyselekcjonowanych i sztucznie wyhodowanych osobników. Sportem jest
jeżdżenie na rowerze Pierwszej Damy Ani Kruczkowskiej, a kopanie
piłki jest absurdalnie wysoko opłacanym zawodem kopaczy.
Nie podoba
mi się w obecnym sporcie nieliczące się z niczym i z nikim obłędne
parcie do sukcesu, do bicia rekordów. Córka Ani zwyciężyła
siebie dojeżdżając do mety odległej o 500 km; jej wyczyn był
prawdziwie sportowym. Z drugiej strony są protesty jednego z
kopaczy, który nie chciał kopać piłki za milion (nie pamiętam,
czy w skali miesiąca, czy tygodnia), chciał więcej. Paranoja.
Miliony
ludzi siedzi przed pudłem telewizorni i gapi się na reklamy. Gapi
się na mecz nie tylko dla samego meczu, ale też dla patrzenia na
swoich idoli, na tych, którzy w miesiąc zarabiają tyle, co oni
przez całe lata. Głównie dlatego są idolami, wszak osiągnęli
sukces, mają kasę i są znani. Nieprawda? Przesadzam? Wiec
dlaczego nie jest idolem mistrz Polski w łucznictwie? Dla mnie
odpowiedź jest prosta: bo mało zarabia. Owszem, są i inne powody,
ale ten jest główny.
W piłce
nożnej zbyt dużo jest paskudnego nacjonalizmu, omalże fanatycznego
dzielenia ludzi na swoich i tamtych, obcych, nie naszych. Trzeba im
dokopać, a przynajmniej zakrzyczeć ich. Kilka lat temu lunapark
stał obok boiska do piłki nożnej, więc w czasie meczu słyszałem
co i jak wykrzykiwali kibice. Byłem zaskoczony i przerażony tą
orgią złości, wyzwiskami, agresją tych ludzi.
Piłka
budzi w ludziach okropne cechy.
Wszystkie
wypowiedzi przeczytane w internecie były skrajnie negatywne,
obraźliwe, wprost chamskie. Wieszano na piłkarzach psy, osądzaną
ich bez litości, wyzywano, żądano zwrotu pieniędzy. Pomijam
tutaj porażający brak kultury, ale, na Boga, skąd takie
oczekiwanie sukcesów, skoro nawet ja wiem, że polski futbol nie
jest wysokiej klasy?? Czy kibice nie wiedzą, że każda drużyna
trenowała, ćwiczyła metody gry, zapewne analizowała grę innych
drużyn, że każda z nich zrobiła wszystko, by wygrać? Czy nie
wiedzą, że wygrać może jeden? Więc o wygraną im chodzi, nie o
samą grę, w której tak się lubują według własnych deklaracji?
A może po prostu musieli na kimś wyładować swoją agresję, no i
trafiło na kopaczy piłki?
Więc
bronię ich? Nie, chodzi o logikę i gust. O elementarz zachowań,
którego nie znają ludzie piszący komentarze.
Gdyby
kopacze odnieśli sukces, ton wypowiedzi niewątpliwie
byłby
skrajnie odmienny. Mielibyśmy do czynienia z herosami, bohaterami
narodowymi. Zapewne niesiono by ich na ramionach, może nawet na
tarczach, a prezydent przypinałby im odznaczenia. Gdy pomyślałem o
tym, mając w pamięci okropną złość kipiącą z przeczytanych
wypowiedzi, zrobiło mi się niedobrze.
N
a koniec uwaga ogólniejsza.
Myślę,
że futbol i jego miłośnicy skorzystaliby, gdyby odciąć dwa albo
trzy zera z dochodów klubów i graczy.
Uważam,
że blask współczesnej czołówki kopaczy składa
się
nie tylko z
ich
wysokich
umiejętności kopania, ale i z
ich
bajońskich
zarobków.
Gdyby zarabiali porównywalnie
do zarobków
ich fanów, tych zapewne
ubyłoby, ale o wiernych można byłoby z pewnością powiedzieć, że
lubią piłkę nożną i mistrzów tej gry. Nie byłoby
gwiazdorzenia, ukrytych machinacji, sensacyjnych transferów, etc.
Doprowadzić
do takiej sytuacji jest łatwo i trudno jednocześnie. Należałoby
zastosować mój sposób przy zakupach: nie kupowania towaru, którego
reklamę widziałem. Tylko tyle i aż tyle. Gwiazdy kopania piłki
straciłyby blask i pociągający urok mamony, a my moglibyśmy
obejrzeć film bez reklam.
Może
nawet wybrałbym się do kina?
Niżej
zamieszczam kilka zdjęć z Ustronia.